Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Rozdzielony kwiat

Ucieczka z miasta Faerie

Autor:Evil Sisters
Korekta:Irin
Serie:Neopets
Gatunki:Fikcja
Dodany:2006-05-08 21:41:26
Aktualizowany:2006-11-23 23:00:32


Poprzedni rozdział

Dwie wiedźmy, chcące nazywać się ‘Wróżkami’, zaraz po początkowym teleporcie stwierdziły, że tę drogę bezpieczniej jednak będzie odbyć na własnych nogach. Wylądowały w... czymś, w czym żadna przyzwoita Faerie wylądować nie chciała, co jednak mieścić musiała każda siedziba – mniej lub bardziej – ludzka. Jak łatwo się domyśleć, dla Illusen była to świetna okazja, by zaprezentować ‘siostrze’, co myśli o niej i o jej – jakże żałosnych – próbach czarowania.

- Tak więc, uważasz, że dałaś piękny popis swych umiejętności? – złośliwie spytała Illu, wygrzebując się z szamba...

- Tak jakby, siostrzyczko – ze słodkim uśmiechem odparła jej Jhudora.

- Czyli to, w co właśnie nas władowałaś, było celowe?

- Mniej więcej... Ale skąd pomysł, że władowałam NAS? JA jestem całkowicie czysta, złociutka... – mówiąc to wyszła spokojnie na skraj mazi. Fakt, dzięki zaklęciu była czyściutka jak sumienie niemowlęcia. Jednak o jej siostrze nie można było tego, niestety, powiedzieć. Co prawda także wyczyściła się po wyjściu z breji, ale w jej pamięci na długo została ta kąpiel.

- Ty wredny fioletowy nietoperzu! Kanarku przefarbowany! Koci kłaku spod ogona! Tyyyy...!

- Widzę, że wcale się nie zmieniłaś od dnia, kiedy – na moje nieszczęście – wyszłaś za mną z Kwiatu... Miałam nadzieję, że nie będę musiała tego sprawdzać... Ale skoro już, niestety, musimy pracować razem, to racz być grzeczną małą smarkulą, jaką powinnaś być, i odnosić się do mnie z szacunkiem! Inaczej... będę musiała porozmawiać z tobą inaczej...

- Niby jak, babciu? Polejesz mnie ziółkami?

- Nieee, na przykład mogę ci odciąć kieszonkowe... Albo zabrać grzechotkę. Przeżyjesz to jakoś, maleńka?

- Myślę, że bez zbytniego trudu... A teraz, może jednak ruszysz swoje stare kości sprzed kominka? Czas ruszać... Siostro.

Ostatnie słowo Illusen zabrzmiało niczym obelga. Faerie Mroku spojrzała na nią iście morderczym wzrokiem.

- Uwierz mi, marzę o tym, by kiedyś móc przestać się tak do ciebie zwracać, siostro.

- Doskonale o tym wiem Jhudora. Doskonale o tym wiem.

Jak bardzo można kogoś znienawidzić? I jaka może być przyczyna tak wielkiej nienawiści? Jhudora miała na sumieniu wiele grzechów i grzeszków, wielokrotnie też, mniej lub bardziej otwarcie, utrudniała Illusen życie. Jednak nie to było powodem wiecznej cichej wojny między obiema Faerie. Z pozoru była to naturalna kolej rzeczy – Faerie Mroku zawsze czyniły zło, a inne Faerie zawsze im w tym przeszkadzały. Jednak konflikt między Illusen a Jhudorą miał o wiele głębsze podłoże, do którego obie nie chciały się przyznać. Wszystko zaczęło się wiele lat temu... Kiedy Neopia była jeszcze młoda, a Faerie dopiero pojawiały się na świecie.

Tam, gdzie dziś znajduje się królestwo Meridell, znajdowało się niegdyś miejsce przepełnione tajemną magią. Gdyby jakiś zbłąkany podróżnik zdołał przedrzeć się przez gęsty bór otaczający owo źródło magii, oczom jego ukazałby się widok niezwykły... Cicha, spokojna polana zalana była słońcem, które szczodrze obdarowywało swymi promieniami niezliczone kwiaty. Te piękne rośliny nie przypominały żadnego znanego dziś gatunku... Niektórzy mogliby przyrównać je do róż, w oczach innych zdawałyby się być tulipanami, jeszcze inni z pewnością nazwaliby je liliami. Z pewnością każdy neopiańczyk nadałby im swoją własną nazwę i określił je innymi słowami... W tych właśnie magicznych kwiatach rozwijało się nowe życie.

Jako pierwsza z kwiatu wyłoniła się Faerie, która miała być nazywana Fyorą. Minie jednak wiele lat nim świat pozna ją jako potężną i dobrą królową wszystkich Faerie. W chwili swych narodzin była jednak jedynie wątłą, zagubioną istotą, która ze zdziwieniem oglądała otaczający ją świat. Jej skrzydła były cienkie jak pajęczyna i nie przybrały jeszcze ostatecznej barwy. Mieniły się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Nowonarodzona Faerie zeszła z kwiatu i delikatnie dotknęła jego płatków. Przyszła królowa wiedziała, że wróci tu jeszcze... By obrać żywioł, któremu postanowi służyć. Póki co była jednak jak niezapisana kartka, niepewna swojej przyszłości. Wokół niej zebrało się stadko zwierząt zaciekawionych nowym zjawiskiem. Faerie odwróciła się do nich. Od nich i od innych mieszkańców Neopii miała nauczyć się, czym są żywioły. Wokół niej powoli otwierały się inne kwiaty, z których wychodziły inne faerie. Jej siostry...

W jednym z kwiatów biły dwa serca.

Illusen była wściekła. Nie, nie tylko dlatego, że została wykąpana w pozostałościach po tym, co zostało zjedzone w zamku Jhu. Nie tylko dlatego, że musiała z wyżej wymienioną podróżować. Przede wszystkim dlatego, że te durne wężowate makówki mogły się zmutować w coś jeszcze gorszego niż one same... A biorąc pod uwagę ich rozmiary, już choćby niewinna zabawa tych dwóch poczwar mogła zniszczyć spory kawał lądu. A w dodatku ta cholerna farbowana zołza miała kanapki i się z nią nie podzieliła!

- Kanapeczkę, Illu?

Ta propozycja TEŻ nie poprawiła jej nastroju. Illusen zasępiła się jeszcze bardziej i nie odpowiedziała. Nie chciało się jej już kłócić z Jhudorą. Było to monotonne i głupie. Ciekawiej już się oglądało transmisje z kręcenia Wheel of Monotony, a nuda tego przedsięwzięcia była wręcz przysłowiowa. Podróż była nudna, monotonna i upływała w ciszy.

- Cholera.

Dokładnie. To jedno słowo dobrze oddawało nastroje obu Faerie. O tym, kurde, nie pomyślały. Co się stało? A ot, co się stało. Faerieland, siedziba wróżek. Faerieland, ostoja inteligencji... Faerieland, durna kupa chmurzyszcz zawieszona gdzieś w kosmosie! Faerieland, z którego za cholerę teraz nie miały jak zejść...

Dwie panie, zachowujące do tej pory ‘zgodną i przyjazną’ atmosferę, teraz nie wytrzymały. Wrzaski i narzekania na siebie nawzajem niosły się daaaaleeeeeko po pogrążonej w pełnym spokoju i ciszy okolicy...

Naturalnie, teoretycznie Faerieland był miejscem „otwartym dla wszystkich”. Dla istot nielatających istniała nadzwyczaj sprawna sieć komunikacyjna, Faerie natomiast z reguły korzystały po prostu ze skrzydeł. Do miasta zawieszonego w chmurach można się było bez trudu dostać i równie bez komplikacji powrócić na ziemię... Istniał jednak jeden problem.

Wszystkie te możliwości były absolutnie awykonalne po zmroku. Powodem nie były oczywiście głupie zarządzenia nakazujące zamykać bramy miasta na noc, gdyż takich nie było. Dostępu do Faerielandu broniły silne wiatry wiejące niemal bez przerwy od zmierzchu do świtu. Oczywiście, gdyby było to normalne zjawisko meteorologiczne, z pewnością znalazłby się jakiś sposób by bezpiecznie podróżować po zmroku. Istota problemu tkwiła jednak w magii, która krążyła nad cudownym miastem. Każde rzucone w ciągu dnia zaklęcie lub czar pozostawiało po sobie znak w powietrzu wokół Faerielandu. Magia ta musiała znaleźć jakieś ujście i odnalazła je w nocnych wiatrach. Magiczna wichura była cokolwiek niebezpieczna... Jakakolwiek istota próbująca w tym czasie skorzystać ze skrzydeł mogła być stuprocentowo pewna śmierci bądź trwałego kalectwa. Illusen i Jhudora miały problem.

- Nie mamy wystarczająco czasu, żeby czekać do świtu – powiedziała Faerie Mroku, gdy już obie się uspokoiły.

- W istocie nie mamy... Z drugiej strony sama dobrze wiesz, czym grozi próba odlotu teraz. Do rana jeszcze dobrych kilka godzin... Ta przeklęta burza magiczna godzinę temu osiągnęła apogeum. Co nie zmienia faktu, że nawet niedługo przed brzaskiem jest pierońsko niebezpiecznie.

- Jesteś pewna? Mogłybyśmy zaoszczędzić choć trochę cza...

- Pamiętasz przecież co się stało z Rosą? – Illusen przerwała jej w pół zdania. Tak, obie pamiętały drobniutką i radosną Faerie Światła, która raptem godzinę przed świtem próbowała dostać się do Faerielandu niosąc ważną wiadomość dla Fyory. Spędziła pół roku pod okiem najlepszych medyków i uzdrowicieli. Po tym wypadku nigdy nie odzyskała pełni władzy w lewej ręce. Jhudora przełknęła ślinę.

- Niesamowite, że to mówię, ale masz rację. O tej porze nikt z tego nie wyjdzie.

- To co? Idziemy na herbatkę i czekamy do rana?

- Czekaj, myślę.

- To chodź, pomyślimy przy herbatce.

Właściciel całodobowej kawiarni „Peri Banu” nerwowo spoglądał na stolik zajęty przez dwie nieznoszące się wzajemnie Faerie. Niezwykłym było, że Illusen i Jhudora siedziały przy JEDNYM stoliku, pijąc zgodnie herbatkę i rozmawiając o czymś zawzięcie. Ba, to cud, że siedziały w TEJ SAMEJ kawiarni i jeszcze nie rzuciły się na siebie. Niewysoki niebieski Yurble uważał, że to nie wróży nic dobrego. Już wolałby, żeby odwieczne oponentki zniszczyły doszczętnie jego kawiarnię... To dziwne przymierze między nimi było bardzo niepokojące.

Nie zważając na spanikowanego właściciela kawiarni Illusen i Jhudora zgodnie popijały herbatę Earl Grey, zastanawiając się przy tym, jak przedostać się przez barierę. Cóż... Było to trudne zadanie. Wypiwszy hektolitry herbaty, odrzuciwszy setki projektów Illusen w końcu się poddała.

- Wiesz co? A cholera z tym, dwie godziny nas nie zbawią. W końcu i tak Fyora nie zacznie nas szukać tak od razu. A perpektywa trwałego kalectwa mnie wcale nie pociąga...

- Cóż... Chyba nie mamy innego wyjścia. Ej, tam! Jeszcze jedną herbatę...

Coraz bliżej. O tak, czuły się nawzajem. Blisko, tak blisko siebie, lecz wciąż zbyt daleko. Zbyt daleko, by chociaż widzieć się na linii widnokręgu. Zbyt daleko, by połączyć siły i stać się tym, przed czym drżeć miał świat. Tak blisko, a jednak zbyt daleko. Oba węże były bardzo zdenerwowane, a ich zdenerwowanie nie było dobrym znakiem dla stworów morskich. Te, które zdążyły, uciekały w popłochu. Te, które zbyt opieszale porzuciły miejsce odpoczynku lub nie chciały odstąpić swego terytorium, słono płaciły za swą głupotę.

Krew szeroko rozlewała się po wodzie.

W końcu nadszedł ranek. Jhudora i Illusen ocknęły się z płytkiej drzemki na stoliku w kawiarni. Promienie słońca wpadające przez małe okienko padały im prosto na papy; to nie było przebudzenie ich marzeń. Tym bardziej żadna z nich nie marzyłaby nigdy o tym, co będzie je czekało przez najbliższe... dni? tygodnie? może nawet miesiące, żeby już się latami nie straszyć?

Wyszły przed kawiarnię i podreptały nad skraj Faerielandu. Niebo znów było czyste, bez żadnej chmurki. Nic nie stało na przeszkodzie, by furknąć w dół i polecieć na spotkanie przygody. Nic oprócz... Sentymentu? Jhu nie miała jakoś ogromnej ochoty opuszczać wygodnego schronienia, jakim była dla niej siedziba wróżek. Właśnie odwróciła się do Illusen, by jej o tym powiedzieć, gdy...

ŁUP!

Potężny cios w plecy zwalił ją z krawędzi; chcąc nie chcąc musiała zacząć używać skrzydeł. Tuż za nią pojawiła się Illu, wrzasnęła coś o pojeździe Fyory na horyzoncie i pociągnęła ją za sobą w dół.

Już. Każdy z nich widział małą wysepkę, która była niedaleko. Każdy z nich widział tego drugiego. Oba wiedziały, gdzie się spotkają. Nie potrzebowały się do tego porozumiewać. Dwa mokre cielska wylazły na piaszczystą wyspę i podpełzły do siebie. Zmierzyły się wzrokiem, jakby sprawdzały, czy to na pewno ta odpowiednia druga połowa. Ich pyski dotknęły się na chwilę, a po rozłączeniu oba węże zaczęły wyginać swe sploty, ukazując się w pełnej krasie. Mały kawałek lądu prawie zniknął spod ich cielsk, gdy w całości nań wypełzły.

Dwie połowy, rozdzielone dla bezpieczeństwa świata, znów się odnalazły. Rytuał połączenia mógł się rozpocząć.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.