Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Po drugiej stronie barykady

Część druga

Autor:sahugani
Gatunki:Akcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Wulgaryzmy, Songfik
Dodany:2010-04-11 13:13:59
Aktualizowany:2010-04-11 13:13:59


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

W tekście są wplecione fragmenty powieści Sienkiewicza - "Potop".


Świeccy naczelnicy załogi, pan miecznik sieradzki i pan Piotr Czarniecki, czynili także ostatnie przygotowania. Spalono mianowicie wszystkie kramy, które tuliły się naokół murów fortecznych, a które mogły szturmy nieprzyjaciołom ułatwiać; nie oszczędzono nawet i budowli bliższych góry, tak że przez cały dzień pierścień płomieni otaczał twierdzę; lecz gdy z kramów, belek i tarcic zostały tylko popioły, działa klasztorne miały przed sobą puste przestrzenie, nie najeżone żadnymi przeszkodami. Czarne ich paszcze poglądały swobodnie w dal, jakby wyglądając nieprzyjaciela niecierpliwie i pragnąc go jak najprędzej swym złowrogim grzmotem powitać. Tymczasem zimna zbliżały się szybkim krokiem. Dął ostry północny wiatr, błoto zmieniało się w grudę, a rankami wody co płytsze ścinały się w nikłe lodowe skorupki; ksiądz Kordecki, obchodząc mury, zacierał swe zsiniałe ręce i mówił:

- Bóg mrozy w pomoc nam ześle! Ciężko będzie baterie sypać, podkopy czynić i przy tym wy będziecie się do ciepłych izb luzować, a im akwilony zbrzydzą prędko oblężenie.

Ale Peja i Decks nie oblężenie mieli w głowie. Od dłuższego już czasu ukryci w swojej komnacie próbowali odtworzyć bit, który DJ zapodał przed ich podróżą w czasie. Nie było to łatwe, bo ów zupełnie nie pamiętał jak to zrobił, gdyż leciał na spontanie.

- Kurwa Decks pospiesz się! - zirytował się raper patrząc na poziom energii w konsoli - Długo ona tak nie wytrzyma i zostaniemy tu na zawsze!

- Ale tu jest zajebiście! - stwierdził Decks.

- Ty chyba nie lałeś? Świat bez flołu, bitów, skreczów, w ogóle hiphopu… ahh…

Po czym dalej pastwili się nad konsolą.

Trwało to bardzo długo i niestety w dalszym ciągu nie przynosiło efektów. W końcu DJ nie wytrzymał:

- Peja, głodny jestem!

- Ja też… Chciałoby się opierdolić coś na ciepło. Skreczuj tutaj dalej, ja zaraz przyjdę z jakąś wyżerką. - zdeklarował Sykuś.

Po czym pobiegł w poszukiwaniu pożywienia. Huk, jaki znienacka usłyszał aż wytrącił go z równowagi. Na szczęście nikt tuż obok nie stał i nie widział śmiesznego upadku, więc szacunek ludzi ulicy nie został utracony. Chciał się jednak raper przekonać, co tak naprawdę się stało. Wybiegł na mury.

W czasie tego ani chwili spoczynku, ani oddechu dla wpół zduszonych dymem piersi, coraz nowe stada kul, a wśród zamieszania głosy przerażające w różnych stronach twierdzy, kościoła i klasztoru:

- Pali się! wody! Wody!

- Na dachy z bosakami!... Płacht więcej!

Na murach zaś okrzyki rozgrzanych walką żołnierzy:

- Wyżej działo!... wyżej!... pomiędzy budynki... ognia!...

W całym tym chaosie Peja dostrzegł Kmicica rozmawiającego z jakimś zakonnikiem. W ich kierunku zmierzał granat.

- UWAGA KURWA!!! - wrzasnął Sykuś.

Niestety raper nie wywarł takiego wrażenia, jakie chciał. Dwie postacie zamiast zająć się granatem spojrzały w przerażeniu na Peję. A ten musiał działać. Niczym tygrys skoczył pomiędzy nich i silnym kopniakiem odbił granat z powrotem. W bardzo fortunny sposób zniszczył on jedną ze szwedzkich armat.

- Jezus! Maria! Józef! - krzyknął braciszek na ten widok.

- Waść szalony! - uśmiechnął się Kmicic - Jeno prawdziwie odważny człek zwykł robić coś takiego.

- Gdzie tu można… - zaczął zdyszany i trochę zdezorientowany Peja.

- Szwedzi się wycofują! - dało się słyszeć głos przeora Koreckiego.

W koło wybuchła euforia. Gawiedź zbiegła się do Rycha i zaczęła go nosić na rękach. Ludzie krzyczeli:

- BOHATER!

- On sam poprowadzi nas do zwycięstwa!

- Matka Boska ma go w opiece!

- Niczego on się nie boi!

Niesamowicie poruszony tym faktem Peja szukał wzrokiem wśród tłumu pana Andrzeja. Mimo, że do inteligentnych nie należał, wiedział, że zmienił swoim uczynkiem rzeczywistość na tyle, że konsekwencje mogą być olbrzymie. Wiedział, iż musi coś zrobić by to Kmicic był bohaterem, chociaż… chociaż teraz to był głodny.

- Ja by co zjadł! - krzyknął nieudolnie starając się naśladować język siedemnastowieczny.

Tymczasem Kmicic i przeor Kordecki udali się na modlitwę. Jedzenie dla Peji i Decka bardzo szybko się znalazło, szczególnie po owym bohaterskim wyczynie rapera. Usiedli w swoim pokoju na dwóch krańcach dość długiego stołu. Jedyną osobą, która im towarzyszyła był jakiś długowłosy chłop, siedzący tuż obok Rycha, wpatrzony w niego jak w obrazek i kiwający głową na każde jego słowo. Tymczasem Peja jedząc i trzymając mięso w rękach mówił i żywo gestykulował:

- Wiecie co? Ja jednak muszę tu zostać i uratować ten klasztor. Patrząc na tę walkę zrozumiałem, że muszę rodakom pomóc! Szkoda mi tylko tego Kmicica. - mówił raper, a chłop wciąż kiwał głową ze zrozumieniem, choć nie rozumiał nic - Nikt już nie pamięta ile było jego starań. Wiele jak… - zaciął się Sykuś - Decks, czego jest wiele?

- Jarania! - odparł DJ po czym głośno beknął.

- … wiele jak jarania kruszonego na wezwania. Z każdym następnym dniem, tamten sam od paru lat, wola walki, chęć przeżycia - na fart nie licz jak twój brat! Kurde jestem genialny! - Peja sięgnął po długopis by zapisać swoje spontaniczne słowa.

Rychu zupełnie zapomniał, że pan Andrzej kryje się teraz pod nazwiskiem Babinicz. Na szczęście nikogo ważnego razem w pokoju nie było.

Kmicic proponował nawet raperowi wybranie się na „wycieczkę” na Szwedów. Peja nie zaczaił, o co tak naprawdę chodzi, więc szybko się zgodził. Dopiero, kiedy szli na miejsce zrozumiał, co się święci, ale honor nie pozwalał mu się zawrócić. W jakiś sprytny sposób waść Babinicz poprowadził drużynę z klasztoru, że wrogowie ich nie zauważyli.

- Ciemno już, zgasły wszystkie światła… Ciemno już, noc nadchodzi… głucha! - nucił sobie Decks.

- Cicho waść bądź! - ostro szepnął pan Andrzej - Zlitujże się, nie chcesz waćpan chyba, żeby nas te psubraty powycinały?

- A po za tym, to ja nie lubię tej piosenki. Ludzie kupują moją płytę tylko dla refrenu tej piosenki. Komercja, a tego nie lubię. - wtrącił Rychu.

Zbliżyli się do jakiegoś namiotu. Za stołem siedziało trzech oficerów schylonych nad planami. Jeden z nich, siedzący w pośrodku, ślęczał nad nimi tak pilnie, że aż długie jego włosy leżały na białych kartach. Ujrzawszy kogoś wchodzącego podniósł głowę i spytał spokojnym głosem:

- A kto tam?

- Żołnierz - odpowiedział Kmicic.

Wówczas i dwaj inni oficerowie zwrócili oczy ku wyjściu.

- Jaki żołnierz? skąd? - spytał pierwszy. (Był to inżynier de Fossis, który głównie pracą oblężniczą kierował.)

- Z klasztoru - odrzekł Kmicic.

Ale było w jego głosie coś strasznego.

De Fossis podniósł się nagle i przysłonił oczy ręką. Kmicic stał wyprostowany i nieruchomy jak widmo, tylko groźna jego twarz, podobna do głowy drapieżnego ptaka, zwiastowała nagłe niebezpieczeństwo.

Jednakże myśl szybka jak błyskawica przemknęła przez głowę de Fossisa, że to może być zbieg z klasztoru, więc spytał jeszcze, ale już gorączkowo.

- Czego tu chcesz?

- Ot, czego chcę! - krzyknął Kmicic.

I wypalił mu w same piersi z pistoletu.

- Hehe, ale ziomek masz grypsy! To było dobre! - uradował się Peja.

Wtem krzyk straszny i wraz z nim salwa wystrzałów rozległa się na szańcu. Zaczęła się prawdziwa rzeź. Raper nieprzyzwyczajony do czegoś podobnego, zaczął uciekać. „Ot, życie kureskie!” - myślał. Jakiś strzał huknął tuż obok niego. Padł na ziemię. Stwierdził, że udawanie martwego to najlepsze, co może teraz zrobić.

Nie był już atakowany, ale to i tak było traumatyczne przeżycie. Był wielokrotnie podeptany, ale i tak najgorsze było słuchanie jęków konających.

Nagle tuż obok niego opadło jakieś ciało. Było na tyle ciemno, że nie mógł dokładnie poznać twarzy tego człowieka, ale sprawiała wrażenie znajomej. Nagle jej oczy się otworzyły…

Peja popuścił z wrażenia i wydał z siebie taki dziwny przytłumiony jęk. Uspokoił się jednak, kiedy usłyszał znajomy głos:

- Cicho Sykuś, udaję martwego, żeby mnie nie atakowali. Tobie też polecam! - powiedział Decks.

Po udanej „wycieczce” wrócili do klasztoru. Nikt nic nie widział, a jako, że nasi bohaterowie byli bardzo poturbowani (głównie przez podeptanie) uznano, że również dzielnie walczyli.

Kilka następnych dni trwały układy pomiędzy dwoma stronami, w których Peja i Decks jak najbardziej nie uczestniczyli. Mimo, że od tamtego momentu, raper nie bał się już całej tej wojennej otoczki, wciąż chciał bardzo wrócić do swoich czasów. Dlatego też chłopaki próbowali podróży w czasie, ale nic oprócz kakofonii nie uzyskiwali. Chociaż to może trochę pochopne stwierdzenie, gdyż Szwedów skutecznie ich twórczość odstraszała. Obrońcy klasztoru już się przyzwyczaili, więc dziwne dźwięki nie robiły na nich wrażenia.

Od czasu do czasu chodził Peja na mury, by motywować walczących. Używał do tego rymowanych zwrotów w stylu:

- Swojego broń dzielnie, wroga bij celnie!

Zyskiwał w ten sposób coraz większy szacunek ludzi klasztoru i śmiało mógłby zrobić sobie taki tatuaż na prawym przedramieniu (na lewym ma „szacunek ludzi ulicy”). Jako postać znana i szanowana zyskał wielką sławę. A kogoś takiego nie mogły ominąć negocjacje.

- Mości dobrodzieju Andrzejewski, proszę tutaj! - zaczepił przeor Kordecki rapera na korytarzu.

- Co tam?

- Przyjdzie tu dziś niejaki Kuklinowski w sprawie układów. Powinieneś waść uszczęśliwić nas swoją obecnością z tej okazji.

- Ale ja nigdy nie negocjowałem za dobrze… - zmieszał się Peja.

- Negocjować będzie rada mnichów, waćpan jedynie przyjmie gościa. I dobrze z nim wasza dostojność pogada…

- Luzik zioom… Coś się zrobi jak bardzo chcesz. - odparł Rychu.

- I jedno mam jeszcze pytanie do waści. - znowu zaczął duchowny.

- Peja, chodź coś opierdolić, bo głodny jestem! - wciął się Decks.

- Fagasie ty! Nie widzisz, że z księdzem rozmawiam! - zdenerwował się raper.

- Już nie, on ma do jakiejś „waści” pytania, to nas nie dotyczy!

Peja załamał ręce.

- Za-li nie trapi coś waszmości? - kontynuował Kordecki - Wydaje mi się, żeś waść cierpisz z jakiegoś powodu, jakby jakaś wielka odpowiedzialność na waszmości ciążyła.

Peja spuścił wzrok. Zastanawiał się: skąd ksiądz wie o jego rozterkach, co tak naprawdę go trapi i… dlaczego Decks znowu pisze „HWDP” na ścianie?

- TY KUTASIE NIE PISZ TUTAJ TEGO! - krzyknął Rychu.

- Ale Sykuś! Sam mówiłeś, że mamy tradycję - jebać policję! - usprawiedliwiał się DJ.

- Czy ty nie rozumiesz, że tutaj nawet jeszcze nie ma policji! - tłumaczył rozpaczliwie Peja - Jest siedemnasty wiek ziomek, tutaj zupełnie jest wszystko inaczej!

Decks uśmiechnął się triumfalnie, po czym oznajmił:

- Już rozumiem! Nie ma policji, więc nie ma, kogo jebać! Dlatego ten napis jest bez sensu!

- I o to chodzi ziom! - zgodził się raper, po czym „zbili żółwia”.

Augustyn Kordecki patrzył na nich jakby widział smoka albo coś jeszcze bardziej przerażającego i zaskakującego. Chłopaki natomiast tak podczas tej rozmowy zajęli się sobą, że zupełnie zapomnieli o towarzyszącym im duchownym. W końcu jednak Peja się opamiętał i zaczął tłumaczyć:

- Eee bo my jesteśmy z innych stron i u nas eee kalendarz inaczej działa…

- Wyczuwam kłamstwo w tych słowach, ale musić ono do czegoś potrzebne, kłamałby-li rycerz, jeden z obrońców Jasnogórskiego klasztoru? - odparł zakonnik.

- Ja eee wszystko dokładnie wytłumaczę, ale… później… w odpowiednim czasie! - wydukał raper po czym zaczął pół-bokiem odchodzić w swoją stronę.

- Czemuż tak wielu tajemniczych mężów tutaj się zebrało… - powiedział do siebie Kordecki myśląc o panach Kmicicu i Andrzejewskim, po czym przeżegnał się - Dziwne są wyroki Boskie…

Tymczasem Sykuś oddalał się co prędzej w poszukiwaniu świętego spokoju, nie patrząc nawet czy jego DJ idzie za nim. Miał już dość całej tej otoczki i zamierzał jak najszybciej powrócić do swoich czasów, do Poznania, do towarzystwa ze swojej ulicy.

Raper skręcił w jednym z korytarzy, by dostać się do obleganego, na co dzień przez niego i Decksa pokoju. Jak bardzo się zdziwił, kiedy ujrzał nagle tuż przed sobą kamienną twarz pana Andrzeja Kmicica. Co powiedział Peja? Co mówi człowiek zaskoczony, zniecierpliwiony, przestraszony, zdezorientowany? No? No?

- Kurwa! - rzekł zaskoczony, zniecierpliwiony, przestraszony, zdezorientowany raper.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.