Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Roniąc Pióra (Crisis Core: Final Fantasy VII)

Rozdział IV – Role się odwracają

Autor:Shadica1stClass
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Komedia, Science-Fiction
Uwagi:Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2019-04-17 18:52:16
Aktualizowany:2019-04-17 18:52:16


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Rozdział IV - Role się odwracają

Na dzisiejszych zajęciach omówimy jak powinien wyglądać poprawny przebieg misji infiltracyjnej. Kto mógłby nam wyjaśnić, co znaczy infiltracja? Tak? Rhapsodos, mów.

- Infiltracja to przenikanie, skryte przechodzenie żołnierzy, grup lub małych pododdziałów przez luki w ugrupowaniu bojowym przeciwnika w celu przedostania się na jego tyły i wykonania zadań specjalnych między innymi rozpoznania czy dywersji.

- Bardzo dobrze. A domyślacie się, co należy robić, jeśli zostaniecie wykryci? Może ktoś inny? Nie? Rhapsodos, mów.

- W przypadku wykrycia należy…

Genesis Rhapsodos. Wielki SOLDIER 1st Class. I jego przyjaciel, Angeal Hewley. Obaj niezwykle utalentowani, zarówno w magii jak i mieczu. Przeszli szkolenie z najlepszymi wynikami, lecz Genesis szczególnie olśnił wszystkich swoim niezrównanym talentem magicznym. Niektórzy mówią, że jest już tak samo silny jak on.

On. Sephiroth. Niepokonany, sławny i powszechnie szanowany. Jednak pomimo całej tej sławy i uwielbienia jakim go darzono, przez wiele lat czuł się samotny, nawet nie miał w pełni normalnego dzieciństwa. Owszem, czasami bawił się z dziećmi naukowców lub pracowników, ale jego rówieśnicy woleli z rozdziawionymi buziami patrzeć na niesamowite włosy tego wychwalanego chłopca. Irytowały go takie sytuacje, lecz nigdy nie unosił się gniewem, chociaż wiele razy był tego bliski. Tak więc z ulgą patrzył, jak rodzice zabierali swoje pociechy i jednocześnie nie do końca rozumiał tego dziwnego ukłucia żalu, kiedy ojciec brał na ręce swojego syna i wychodził. Niestety, w końcu te "zabawy" z rówieśnikami doprowadziły do ostrej bójki między nim a trójką chłopców. Cud, że pracownicy zainterweniowali w porę i koledzy Sephirotha poszli do domów jedynie trochę poturbowani. Sam Sephiroth bardzo przestraszył się swojej siły, nie mogąc zrozumieć jak dał sobie radę w pojedynkę. Tamtego dnia po raz pierwszy został też skrzyczany przez profesora Gasta, którego nazywał przybranym ojcem. Już czuł się wystarczająco okropnie toteż reprymendy uważał za niepotrzebne. Ale nie… powiedziano mu, że jest nieodpowiedzialny. I wieczorem Gast przyłapał go, kiedy w łazience ze łzami złości w oczach ścinał swoje srebrne włosy. Widząc wyraz twarzy opiekuna, ze strachu spadł ze stołka na którym stał i rozpłakał się, pewny kolejnej awantury. Jednak profesor nie nakrzyczał na niego, tylko podszedł i zapytał Po co to robisz? - Bo jestem inny padła odpowiedź. Co dziwne, mężczyzna roześmiał się i powiedział Z takim nastawieniem nigdy nie zdobędziesz przyjaciół. Chodź, wyrównamy ci włosy…

Dwudziestoparoletni już Sephiroth obudził się w pokoju hotelowym w Wutai. Był środek nocy, idealna pora by spać dalej i chociaż w tym czasie mieć święty spokój. Narzucił więc miękką kołdrę z powrotem na siebie, z nadzieją, że to pukanie do drzwi było częścią jego snu. Nic z tego. Ponownie usłyszał drażniące uszy, nerwowe odgłosy uderzania o drzwi. Kryjąc irytację, wstał i otworzył je. Na korytarzu stał jeden z przydzielonych mu na czas misji szeregowców. W odróżnieniu od swojego dowódcy był ubrany w mundur. Zasalutował.

- Przepraszam, że pana budzę, sir, ale jest telefon do pana.

A to nie może zaczekać do rana? chciał spytać, ale jako Srebrny Generał nie powinien dawać złego przykładu żołnierzom.

- W jakiej sprawie jest ten telefon?

- Trzy minuty temu zadzwonił dyrektor Lazard Deusecirus, sir. Prosi o natychmiastowy kontakt z panem, sir.

Złe przeczucie. Jeśli dyrektor dzwoni o tej porze, to na pewno coś jest nie tak. Kazał żołnierzowi podążyć za sobą i wspólnie pośpieszyli do telefonu.

- Słucham, Sephiroth się melduje.

- Wybacz że cię budzę, ale jesteś nam pilnie potrzebny. Pół godziny temu w Midgarze doszło do dwóch wybuchów. Mamy raporty o krążących po mieście niewielkich oddziałach terrorystycznych. Musisz natychmiast wracać.

- Czy Rhapsodos i Hewley jeszcze nie wrócili?

- Nie i nie możemy nawiązać z nimi kontaktu.

- Tak jest, przyjąłem i już wyruszam. Odmeldowuję się - ledwo zdołał stłumić ziewnięcie.

Pomysł o spokojnym przespaniu paru godzin szlag trafił. Odłożywszy słuchawkę spojrzał na zegar. Była pierwsza w nocy. Jęknął w duchu.

- Falnis, idź obudzić pilota i każ mu się przygotować do lotu do Migdaru.

- Tak jest! Sir… czy mam też obudzić resztę oddziału?

Generał spojrzał dziwnie na żołnierza, co ten natychmiast zrozumiał. Zadał złe pytanie.

- Falnis, nie trać czasu i zawiadom pilota. Wy zostajecie z naukowcami.

Sephiroth działa sam… lub z pewną dwójką pomyślał, wracając do pokoju.

***

Szur szur szur.

Angeal, gdzieś się podział? Cholera, kolejny zakręt. Jaki idiota to zaprojektował?

Szur szur szur.

Zaraz zostawię tu te materie. Duma z pomysłu już dawno zdążyła wyparować, została tylko (i ponownie) wściekłość.

Szmata, która tłumiła odgłosy szurania, śmierdziała, a przecież i tak była jedną z tych teoretycznie czystszych. Jedyną pozytywną rzeczą był fakt, iż ciągle wiedział, gdzie ma iść. Krzyki nadal rozbrzmiewały mu w uszach, co pewien czas słyszał też nowe, które utwierdzały go o nieomylności kierunku.

Ale szmata śmierdziała.

***

Minął dłuższy czas, który dla Genesisa wlókł się niemiłosiernie. Czasami zapominał, jak bardzo ma wyostrzony słuch i często dochodziło do takich wypadków jak ten. Źródło krzyków i szybkich kroków wybiegania z jakieś sali czy innego pokoju najprawdopodobniej znajdowało się znacznie dalej niż sobie założył. Nawet nie mógł przyzwoicie pomstować na misję, bo ktoś zawsze szedł korytarzem i złowieszcze mamrotanie dobiegające z szybu na pewno zwróciłoby czyjąś uwagę. Ograniczył się więc do wyobrażania sobie swojej zemsty na tych ludziach, że śmieli zmusić go do wlezienia do szybu, zostawienia płaszcza, którego może już nie odzyskać, oraz ryzykownego rozdzielenia z Angealem…

Nagle usłyszał dziwne sapanie. Ktoś się zbliżał i do tego nie korytarzem, a szybem.

Ujrzał Angeala, trochę niezdarnie czołgającego się w jego stronę. Bo jak można było nie być niezgrabnym w ciasnym tunelu, mając na plecach dwa miecze w tym jeden przeogromny.

- Gen, to ty? - spytał.

Na twarzy rudowłosego zagościła radość, jednak zaraz poczuł ukłucie irytacji.

- A znasz innego Gena, który łazi po trzykroć cholernych szybach? I na co tak patrzysz?

- …przepraszam - odchrząknął, wyraźnie siląc się na spokój - Zmyliły mnie twoje włosy.

Genesis, ze szczerym zdumieniem, natychmiast przeczesał dłonią swoje nadzwyczaj zadbane włosy. Piękne, rude pasma pokrywała gruba warstwa białoszarego kurzu i pyłu. Pancerz zresztą też.

- Wyglądam jak Sephiroth po wizycie u fryzjera - mruknął, a widząc że Angeal zaraz udusi się z ledwo hamowanego śmiechu, dodał - Ciekawe jaką ty byś miał prezencję, panie jestem-za-szeroki-na-ten-szyb.

- Akurat siebie z siwymi włosami jeszcze sobie nie wyobrażam. I co to za walizka?

- Jeszcze - podkreślił Genesis - Pogadamy o tym za czterdzieści lat. A teraz wracamy do wykonywania misji... Zaraz ci opowiem o tej walizie. Chodź, tam będziemy mogli ….

Obaj szybko opuścili szyb, uprzednio upewniwszy się, że w okolicy nikogo nie ma i weszli do kolejnego, niewielkiego pomieszczenia, ale to w odróżnieniu od poprzedniego wyglądało na opuszczone biuro. Pod ścianą stały dwa biurka z przestarzałymi komputerami, które swymi gabarytami zajmowały większość przestrzeni, jednak było tu wystarczająco dużo miejsca dla obu mężczyzn i walizki.

Genesis opadł na krzesło i przez krótką chwilę bezskutecznie próbował wytrzepać sobie włosy z pyłu. Do ich niedawnej rudości jednak sporo brakowało. Zniecierpliwiony spojrzał na Angeala, który oparł się o ścianę, wcześniej zablokowawszy drzwi.

- A pomijając przygnębiające braki w mej prezencji, czy dowiedziałeś się czegoś? Bo dla Bogini była wielce łaskawa - tu pogładził znacząco wieko walizy i uniósł je lekko, ukazując przyjacielowi znalezione materie i zrelacjonował mu, jak je zdobył.

Czarnowłosy nawet się nie zdziwił na ich widok, tylko powiedział:

- Szykują się do ataku na ShinRę i Midgar i to niedługo. Może nawet część oddziałów już wyruszyła. Za późno dowiedzieliśmy się o tym wszystkim… - zaczął - Nie znalazłem żadnego centrum dowodzenia, każdy z niepokojem mówi o tym ich „szefie”. Bez nazwiska. I mam to…

Wyjął z kieszeni raport o materiach. Genesis przeczytał go, zaś im dalej zagłębiał się w jego lekturę, to tym bardziej marszczył czoło. Zazwyczaj w dobrym humorze, teraz twarz SOLDIER’a wyrażała jedynie oszołomienie… i przerażenie. Angeal popatrzył na niego pytająco. Wstyd mu było to przyznać, ale z tego całego naukowego wywodu zrozumiał zaledwie kilka pierwszych zdań. Ale przecież wiedział, że eksperymentalne materie są bardzo niebezpieczne.

- Gen, o co chodzi? - przerwał milczenie.

Dopiero po dłuższej minucie usłyszał odpowiedź. Rudowłosy jeszcze raz przeczytał materiał, po czym z niewesołą miną schował go do kieszeni.

- Nie zrozumiałeś tego do końca, mam rację? - bardziej stwierdził niż zadał pytanie - Raport, który zdobyłeś ani o krztynę nie poprawia naszej sytuacji. Według niego… wcale nie możemy posługiwać się magią. Te eksperymentalne są nie tylko uszkodzone. Zgodnie z naukowcami w promieniu trzydziestu metrów od nich każdy organizm z mako staje się tymczasowo niestabilny. Każdy. Używałeś ostatnio jakiejś magii?

- Nie…

- Dobrze. Napisali, że jeśli w ich pobliżu posłużymy się dowolną, nieważne słabą czy silną, nastąpi wybuch albo coś gorszego.

Angeal usiadł na podłodze.

- W ogóle nie możemy używać materii?

SOLDIER popatrzył na niego z wyraźną irytacją. Z powrotem rozłożył kartkę i przeczytał na głos:

- "W obecności mako istnieje 70% szansy na wybuch…" czyli w naszym przypadku równe nie mniej niż sto procent. Bierzesz najsłabszą materię i w ułamku sekundy zamieniasz się w tak rozkawałkowanego trupa, że nawet Gillian cię nie pozna.

- To co, schowamy gdzieś te eksperymentalne?

Genesis zastanawiał się.

- Taka opcja byłaby najlepsza, gdybyśmy lepiej znali ten teren. Ale zawsze istnieje szansa, że jednak je znajdą i wykorzystają przeciwko nam. Albo i rozprowadzą podczas ataku na Midgar. Wyobrażasz to sobie? Odpowiednio porozmieszczane mogłyby czekać aż ktoś z SOLDIER użyje magii i wtedy doszłoby do katastrofy. Nie, Angeal, nie możemy tak ryzykować. Po prostu musimy obejść się bez magii.

- Wiesz, to będzie ciężko?

- Nie mamy innego wyjścia. Wyjmij materie z obydwu swoich mieczy, żebyś przypadkowo z nich nie skorzystał.

Na kilka długich minut zapadła cisza, którą przerywał jedynie odgłos wyjmowanych kulek. Z ponurą miną Genesis obserwował, jak jego przyjaciel pozostawia puste miejsca w slotach i chowa teraz bezużyteczne materie. Obaj wiedzieli, że pozbawieni możliwości stosowania magii ich siła malała, a razem z nią szanse udanego i sprawnego zakończenia misji. Owszem, poza Sephirothem nie mieli sobie równych w umiejętnościach walki mieczem, ale wobec tak przeogromnej liczby wroga pomoc w postaci przyzwanych bestii czy chociażby kul ognia uznawali za niezbędną. A już zwłaszcza sam Genesis, którego talent pozwalał nie brać pod uwagę żadnych większych gestów i z czystą swobodą czarować wedle woli… I łączyć style walki mieczem i magią.

Popatrzył na swój krwistoczerwony Rapier i zdał sobie sprawę, że ma jeszcze trudniej z racji dwóch specjalnych materii na stale zamieszczonych w rękojeści. Nigdy nie zwątpił w swoje zdolności walki, lecz wystarczyłby jeden odruch, zwykłe przyzwyczajenie i nastąpi katastrofa. A tego nie chciał.

Powoli w jego umyśle zaczynał rodzić się pewien plan. Najpierw nieśmiało, potem coraz mocniej, aż w końcu zrozumiał, że to będzie najlepsze wyjście.

- Angeal… wiem, jak to skończyć - odrzekł, wstając w krzesła.

- Mianowicie?

I Genesis mu powiedział. Angeal zamarł z trzymanym w ręku Buster Swordem.

- To szaleństwo… ale…

- Może się udać - dokończył rudowłosy.


***

- Sir, lądujemy za pięć minut!

Sephiroth patrzył jak pod nim zmieniają się krajobrazy i w oddali majaczą zarysy Midgaru. Kilka pojedynczych smug, które wznosiły się ponad miasto, zdradzały, że wybuchły pożary.

Delikatnie pogładził rękojeść swojej katany.

***

Mężczyźni byli silniejsi niż Angeal początkowo zakładał. Jak na zwykłych ludzi mogli poszczycić się znaczną siłą i SOLDIER miał teraz jeden z ich mieczy tuż przy gardle. Nawet lekkie poruszenie głową mogło skończyć się nieprzyjemnie. Stojący nieopodal Genesis był w podobnej sytuacji, jeśli nie w gorszej. Z ust wyciekała mu cienka strużka krwi.

Świetny plan, Gen pomyślał, patrząc jak zabierają mu Buster Sworda.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział