Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Mgły Aionii. Tajemniczy Dziennik: Zwierciadło Dusz.

Tajemniczy Dziennik: Zwierciadło Dusz.

Autor:Dantezo
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Przygodowe
Uwagi:Przemoc
Dodany:2012-07-24 22:49:18
Aktualizowany:2012-07-24 22:49:18



Nie wyrażam zgody na kopiowanie i przetwarzanie utworu w całości, ani we fragmentach.

[Uwaga] Tekst ten był już wykorzystany przeze mnie na innej stronie (11 czerwca 2010), jednak w nieco zmienionej formie. W razie potrzeby informacja tylko dla redakcji u mnie.


Pewnego dnia podczas wyprawy do słynnej biblioteki Elfów pod Faye'leanh, osady w pobliżu Szarych Grani spotkała mnie niezwykła rzecz. Mianowicie, podczas przetrząsania zakurzonych ksiąg, spisanych przez ten fantastyczny gatunek w ich równie niezwykłym języku, natrafiłem na niewielki wolumin w czarnej, skórzanej oprawie, jego grzbiet i rogi były natomiast okute żelazem.

Na okładce widniał delikatnie wypukły znak przypominający nieco symbol Inkwizycji. Tego typu rzecz nie powinna znajdować się w tym miejscu, dokumenty Inkwizytorów mogły zawierać niezwykle tajne informacje. Gdyby któryś z nich dowiedział się, że choćby dotknąłem tej księgi, mógłbym skończyć na stosie.

Mimo to ciekawość zwyciężyła, drżącymi rękoma sięgnąłem po tajemnicze tomiszcze. Lecz gdy chciałem zajrzeć do środka księga zapłonęła błękitnym płomieniem, a okładka nie chciała ustąpić. A więc to nie przypadek, ten przedmiot wcale nie był porzucony. Wraz ze swoją tajemnicą ukrytą wewnątrz był zapieczętowany i strzeżony za pomocą potężnej magii. Czarodziejski płomień znikł, lecz książka pozostała nietknięta. Postanowiłem zbadać ten egzemplarz, w nadziei na to, że uda mi się przełamać magiczną barierę.

Wreszcie, po niemal tygodniu, po niezliczonej ilości prób, udało mi się przełamać zabezpieczenia. Sposób okazał się łatwiejszy niż się wydawało - nie powiem jak tego dokonałem, sami zrozumiecie dlaczego, lecz później.

Otóż, jak się okazało, księga nie należała do Inkwizycji, symbol miał odstraszać ciekawskich oraz niegodnych do zapoznania się z jej tajemnicą. Ku mojemu zdziwieniu, wewnątrz znajdowały się notatki nieznanego podróżnika i łowcy przygód. Zapiski o starożytnym świecie i zapomnianej cywilizacji. O epickiej bitwie oraz bohaterskich czynach, a także o potężnej magii, skupionej wokół jednego przedmiotu - Zwierciadła Dusz, ukrytego w głębi nieznanego. Oto niektóre ocalałe fragmenty tego dziennika.


Z dziennika wypraw Gändara Armstronga. Wyprawa 61. Cel: Khënadras, Twierdza Wieczności.

„Zawsze intrygowały mnie dalekie, nieznane krainy, pełne niebezpieczeństw oraz dzikiego piękna. Nadarzyła się okazja, aby poddać próbie kolejną legendę. Jeśli wierzyć pogłoskom przekazywanym z pokolenia na pokolenie, daleko na Północy, blisko krańca naszego świata, znajduje się wyspa.

Podobno mieści się tam potężna twierdza, wzniesiona rękoma samych bogów, twierdza która niczym tarcza miała chronić nasz świat przed złem. Wielu śmiałków próbowało odkryć to miejsce, lecz żadnemu nie udało się przebyć tych niezbadanych wód. Mi się powiodło, przy czym zyskałem wiedzę, której nikt nie zdoła pojąć przez najbliższe tysiąc lub więcej lat - nieoczekiwanie stałem się uczestnikiem wydarzeń, których umysł śmiertelnika nie jest w stanie zrozumieć.

Dzień 1

Wyprawa rozpoczęła się w jednym z niewielu przyjaznych barbarzyńskich portów na półwyspie Frostheim. Jako że władca Sprzymierzonych Ziem Zachodu, opłacający wyprawę, utrzymywał dobre stosunki z Alexandrą, mądrą i piękną królową kilku plemion władających tamtym obszarem, udało mu się uzyskać pomoc tamtejszych żeglarzy. Wiedział co robi - mieszkańcy tych lodowych krain byli niezwykle silni, a ich znajomości żeglugi mogliby pozazdrościć nawet piraci z ciepłych wód otaczających Wyspy Południa. Co więcej - ich okręty były istnym arcydziełem - bogato zdobionym, jednocześnie wytrzymałym i wszechstronnym wytworem ich potężnych dłoni. Oprócz załogi, miał z nami płynąć przedstawiciel Inkwizycji, o nieznanym nikomu imieniu. Nikt nie odważył się go o nie zapytać, a tym bardziej o powód dla którego miał nam towarzyszyć - ludzie woleli omijać z daleka cieszących się złą sławą Inkwizytorów.

O świcie, gdy czerwona tarcza słońca dopiero wyłaniała się z morza, wyruszyliśmy w nieznane. Nikt nie miał pewności jakie trudności napotkamy na swej drodze, przez co cel wyprawy stawał się niepewny. Dopóki ostatnie słupy kominowego dymu z nad wioski na Frostheim nie zniknęły czuliśmy siłę i nadzieję, które z wolna ustępowały niepewności i strachowi, z każdym uderzeniem fal o kadłub okrętu.

Dzień 33

Długo by opisywać tę podróż - otaczała nas niezmierzona pustka a rytmiczne uderzanie fal o pokład po kilku dniach potrafiło doprowadzić człowieka do szaleństwa. Lecz właśnie tego dnia, po ponad miesiącu żeglugi, usłyszałem coś innego niż fale - nie wiem, być może był to śpiew lub wycie, trudno było mi ocenić po tak długim czasie wypełnionym jedynie szumem. Wszyscy rozglądali się nerwowo, nie wiedzieliśmy bowiem z czym mogło się nam przyjść zmierzyć. Cisza.

Cisza która nastała była nie do zniesienia, nawet fale znieruchomiały. Wtedy niczym grom, spadł na nas głos długowłosego chłopaka, który wdrapał się na maszt:

-Ptak, widzę ptaka!- zawołał z nieukrywaną radością, czemu nietrudno było się dziwić. Obecność ptaka oznaczała, że gdzieś musi być jego gniazdo, rzecz jasna nie mógł go zbudować na wodzie. Ląd musiał być blisko, i rzeczywiście - po krótkim czasie spod powierzchni zaczęły się wyłaniać zamglone zarysy wyspy. Każdy z nas był gotów dmuchać w żagle, byle jak najszybciej postawić stopę na stałym lądzie.

Dzień 34

Zeszliśmy na ląd, naszym oczom ukazała się mnogość nieznanych roślin i zwierząt. Ruszyliśmy w dżunglę, w stronę zauważonego wcześniej wzgórza. Kiedy tam dotarliśmy było już ciemno, więc rozbiliśmy obóz, ja natomiast postanowiłem wdrapać się na szczyt aby zapoznać się z ukształtowaniem okolicy.

Gdy dotarłem do celu, okazało się, że nie byłem sam. Stała tam nieruchomo postać, w długim ciemnym płaszczu, spod którego wystawała jedynie rękojeść miecza. Twarz była ukryta pod szerokim rondem kapelusza. To był tajemniczy Inkwizytor. Wolałem nie wchodzić mu w drogę pomimo swojej pozycji w państwie, i postanowiłem odejść. Lecz gdy tylko się obróciłem, usłyszałem głos:

-Nie odchodź, porozmawiajmy - dreszcz przebiegł mi po plecach, lecz zbliżyłem się. Po chwili ciszy on zaczął:

-To nie przypadek, że udało nam się tutaj dotrzeć, Gändarze - rzekł spokojnie. Jego słowa niezwykle mnie zaskoczyły, gdyż był to ponoć nieznany dotąd ląd. Spytałem go co mam przez to rozumieć.

-Inkwizycja wie więcej, niż się ludziom wydaje. Tak się składa, że doskonale znamy położenie tej wyspy, co więcej znamy jej sekret- odparł - Przez cały okres podróży, poczynając od samego Frostheim, kurs obierany przez kapitana był jedynie rozkazem, który sam mu wydałem. Co prawda, słuchając moich słów kierował się raczej strachem przed lochami niż doświadczeniem - jednak najważniejsze, że udało nam się tu dotrzeć w miarę szybko i bezpiecznie. Poza tym, nawet gdyby kapitan mnie nie posłuchał - cóż, zawsze mógł zachorować lub wypaść za burtę.

Moje zdziwienie wciąż narastało, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Wiedziałem już, że mój rozmówca był nieugięty w dążeniu do wyznaczonego celu, co więcej, był gotów na wręcz szalone czyny. Zapadła chwila milczenia, przerywana jedynie głosami nieznanych nocnych zwierząt, które właśnie wychodziły na żer.

Inkwizytor opowiedział mi krótko na temat wyspy oraz Twierdzy Wieczności, ukrytej w jej głębi. Reszty miałem dowiedzieć się na miejscu. Na sam koniec wyciągnął z kieszeni płaszcza bogato zdobiony krzyż i wypowiadając kilka słów w nieznanym mi języku, prawdopodobnie pochodzącym spoza kontynentu sprawił, że ten rozbłysnął jasnym światłem.

Po chwili, na horyzoncie zobaczyłem podobne światło. To był nasz cel.

Dzień 40

Droga do fortecy była długa i uciążliwa, jednak przebiegała bezpiecznie. Prowadziłem swoich ludzi drogą wyznaczoną przez Inkwizytora, który dawał mi wskazówki. Załodze się to nie podobało, lecz dałem im do zrozumienia, że wszystko w porządku i obyło się bez problemów. Wreszcie dotarliśmy do celu. Naszym oczom ukazał się ogromy mur naszpikowany strzelistymi wieżami, za którym wznosiła się gigantyczna twierdza, zwężająca się ku górze przez co wyglądała jak piramida, sięgająca nieba.

-Oto przed wami stoi Khënadras, zwana Twierdzą Wieczności, najpotężniejsza forteca tego świata, wybudowana rękoma samych Bogów u zarania dziejów, zdolna powstrzymać wielomiesięczny szturm wielotysięcznych armii wroga. Kamień z którego została wzniesiona - Meader - jasnej barwy, jest nie tylko olśniewająco piękny, posiada również magiczne właściwości. Nie każdemu jednak wolno zobaczyć majestat tej budowli od wewnątrz, skrywa ona bowiem najcenniejsze księgozbiory z całego Kontynentu, woluminy kryjące mapy do nieznanych krain, legendy, a nawet potężne zaklęcia, które mało który uczony zna, lub choćby wie o ich istnieniu. W rozległych labiryntach piwnic kryją się natomiast lochy, w których Inkwizytorzy prowadzą "rozmowy" z istotami z piekła rodem.

Skończył mówić dopiero gdy zatrzymaliśmy się przed ogromną bramą w murze, strzeżoną przez czterech, zakutych we wspaniałe, zdobione zbroje wojowników. W rękach trzymali długie, solidne włócznie oraz szerokie, wytrzymałe tarcze. Inkwizytor zobaczył wyraz podziwu na mojej twarzy i szepnął mi do ucha kilka słów:

-Wspaniali prawda? Są najlepsi. Szkoleni zarówno w posługiwaniu się orężem, jak i magią. Stworzeni tylko do jednego celu: obrony tej Twierdzy oraz ludzi z Kontynentu. Nawet Inkwizycja ma wątpliwości, czy nie są to istoty boskie. Ich zbroje i broń są najwyższej jakości, wykonane z nieznanych mi materiałów, wykonane niezwykle solidnie, lecz z dbałością o najmniejsze detale. Najbardziej zasłużeni w boju noszą dodatkowo hełmy zakończone skrzydełkami. Będziesz miał okazję dowiedzieć się o nich czegoś więcej w naszej bibliotece.

Po tych słowach przeszliśmy przez bramę, i udaliśmy się do jednej z kilku niewielkich wież z tego niezwykłego kamienia, pełniącej funkcję posterunku, aby przenocować. Zanim zdążyłem przejść przez wrota, Inkwizytor chwycił mnie za rękę.

-Będę czekać na Ciebie o świcie pod bramą. Przyjdź sam - po czym odszedł w stronę twierdzy.

Dzień 41

Tak jak było ustalone, o świcie udałem się w stronę bramy. Przemierzając niewielki plac dzielący mnie od miejsca spotkania, usłyszałem potworny huk, który sprawił że zatrzęsła się ziemia, a na horyzoncie, na tle czarnych jak smoła gór, zobaczyłem czerwoną poświatę i słup dymu. Najwyraźniej coś płonęło, huk jednak pozostawał zagadkowy. Czyżby wulkan?

Inkwizytor już na mnie czekał, a wraz z nim dwóch wojowników, w tych samych zbrojach co wczorajszy strażnicy bramy. Ich zbroje były jednak koloru białego, tak olśniewająco czystego że wydawały się nie pochodzić ze zwykłej kuźni. Nie widziałem ich twarzy, gdyż nosili piękne, skrzydlato zakończone hełmy. Z pomiędzy elementów zbroi wystawały kawałki śnieżnobiałych szat, o haftowanych złotą nicią krawędziach. Powitali mnie drżącym głosem, wydawało mi się jakby się trochę bali.

Inkwizytor zobaczył moje zainteresowanie dymem w oddali i rzucił tylko dwa słowa - Płomienne Góry - po czym dodał, że wszystkiego dowiem się w odpowiednim czasie. Udaliśmy się ku twierdzy - przechodząc przez wrota, od razu wpadliśmy w szaleńczy labirynt tuneli. Odruchowo sięgnąłem po podręczną pochodnię, jednak Inkwizytor zatrzymał moją rękę.

-Barbarzyński ogień nie oświetli ci drogi w tym miejscu, Gändarze. Chodźcie za mną - po czym wyciągnął ten sam złoty krucyfiks i z jego pomocą oświetlił nam drogę.

Wreszcie doszliśmy do kamiennych wrót, pokrytych w całości nieznanymi znakami. Kiedy przez nie przeszliśmy, moim oczom ukazała się rozległa okrągła sala, pośrodku której stał jedynie podest, a na nim spoczywała tajemnicza, pulsująca niebieskim światłem kula. Tuż obok stał siwobrody starzec, który bacznie mi się przyglądał.

-Witaj, mistrzu!- Inkwizytor powitał starca jakby znał go od zawsze. Ku mojemu zdumieniu, tamten odpowiedział:

-Arnoldzie, chłopcze, dobrze Cię widzieć. Czy to ten człowiek o którym wspominałeś?- Wskazał na mnie. Nie miałem pojęcia co to mogło oznaczać, więc stałem bez ruchu.

-Tak, to jest właśnie Gändar zwany Silnorękim, wyśmienity strzelec i oddany przyjaciel, jego waleczne serce budzi strach u wroga z Kontynentu. Nada się idealnie do zadania o którym mi mówiłeś.

Tym razem byłem już nie tylko zdumiony, ale wręcz przerażony tym co usłyszałem.

-Świetnie się spisałeś. Niestety, w chwili obecnej nie możemy liczyć na pomoc naszej Strażniczki, więc jestem zmuszony by użyć Zwierciadła. A teraz zostaw mnie z nim samego.

Arnold posłusznie wyszedł wraz z towarzyszącymi nam w drodze rycerzami i zatrzasnął ciężkie wrota.

Nim zdążyłem się zorientować, stary był już koło mnie, przeszywał mnie świdrującym wzrokiem.

-Nie traćmy czasu! Nie bój się, nic Ci się nie stanie. Po prostu słowa nie opiszą tego co chcę Ci przekazać - i szybko przyłożył swoje ręce do moich skroni. W mych myślach ukazały się setki obrazów i słów, wszystkie zawierały ostrzeżenia i wskazówki, a wszystkie dotyczyły Zwierciadła Dusz.

Widziałem płonące domy i lasy. Dym unoszący się nad spalonymi polami i miastami. I śmierć. Pochód nieumarłych przez niszczejące krainy - ostrzeżenie przed złem, wywołanym złym użyciem Zwierciadła. Wtedy zaczęła się nowa wizja. To byłem ja. Widziałem siebie, a w rękach trzymałem tajemnicze Zwierciadło, po moich dłoniach prześlizgiwały się błękitne płomienie - trzymały one nieumarłych z dala, nie parząc mej skóry.

Wizja się urwała, i nie zobaczyłem już nic więcej. Ocknąłem się i zobaczyłem, że trzymam w ręku kulę którą wcześniej widziałem na podeście. Teraz do mnie dotarło - to było właśnie ów Zwierciadło, a trzymając je czułem, że jest zagrożone. I nagle zrobiło się ciemno.

Dzień 45

Obudziłem się w łóżku. Nie wiedziałem co się stało. Czułem się potwornie zmęczony, jednak wewnątrz promieniowałem nieznaną dotąd siłą.

Nim zdążyłem wstać, do pokoju wszedł Arnold - wreszcie poznałem jego imię - i usiadł na krześle obok. Milczał. Spytałem co się stało, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Poczułem wewnętrzny gniew i nie wiedząc czemu, chwyciłem Inkwizytora za gardło i przyparłem do ściany. On jednak nie był przerażony, a wręcz przeciwnie - uśmiechał się.

-Wspaniale - powiedział - nareszcie się udało.

Nic nie rozumiałem. Kazał spojrzeć mi na dłonie. Płonęły. Płonęły nieznanym ogniem, nie robiąc mi krzywdy. Spojrzałem w lustro. Nie wierzyłem w to co widzę! Z moich oczu również wypływały języki płomieni.

Po chwili Arnold odezwał się i opowiedział wszystko.

Opowiedział mi o zbliżającej się raz na tysiąc lat wojnie pomiędzy światem żywych i umarłych - o nadciągającej armii która wydostawała się na powierzchnię przez jaskinie Płomiennych Gór. Powiedział, że tylko ten w czyjej duszy zostanie umieszczone Zwierciadło Dusz zostanie obdarzona niewyobrażalną mocą potrafiącą zmieniać rzeczywistość, będzie w stanie stawić czoła zagrożeniu i poprowadzić Armię Światła ku zwycięstwu. Mogło być jednak umieszczone w duszy czystej, gdyż dusza splamiona złem zostałaby zniszczona.

To właśnie w mojej duszy zostało umieszczone Zwierciadło, ja byłem tym wybranym i dlatego zostałem tu ściągnięty. Odkąd dotknąłem tamtej kuli, zostałem obdarzony cząstką mocy Strażnika Niebios - najpotężniejszej istoty, chroniącej światy przed samozagładą, sługi Równowagi, niemalże namacalnego bóstwa.

Powiedział też, że w czasie gdy byłem nieprzytomny, zjednoczone wojska Kontynentów pojawiły się w niepojęty sposób w Twierdzy Wieczności, prawdopodobnie za sprawą bogów.

Wyjrzałem przez okno. U podnóża twierdzy wśród wież, stacjonowały tysiące wojsk różnych plemion. Zakute w ciężkie zbroje krasnoludy, lekko stąpające elfy, ludzie różnych nacji - zarówno pochodzący z Kontynentu jak również z Frostheim i Wysp Południa, a także zamieszkujący twierdzę Artydzi, plemię wojowników podobno stworzone wspólnym wysiłkiem bogów, stojący z przodu, zakuci w swoje piękne zbroje, z długimi włóczniami w rękach. Czekali na tego, który miał poprowadzić ich do zwycięstwa.

Czekali na mnie.

Dzień 53

Wojska Podziemi oblegają mury. Potworne istoty stworzone z piekielnego ognia i czystego zła nie znają litości. Jednak piekielny pochód, który zaczynał się w jaskiniach Płomiennych Gór, paląc po drodze wszystko co żywe i piękne, rozbija się o nasze mury niczym wzburzone morskie fale o klif.

Próbują nas pobić siłą i podstępem, jednak jesteśmy nieugięci, solidne mury z Meaderu opierały się tej potwornej furii bez najmniejszego problemu, bez najmniejszych oznak zniszczenia, pomimo tysięcy lat swojej egzystencji. To napawało nas otuchą, magiczne moce skupione wokół Meaderu odpędzały od nas zmęczenie i negatywne emocje.

Każdy walczył jak umiał najlepiej, tysiące wystrzelonych przez nas pocisków trafiało w odwieczne kreatury, rycerze siekli szerokimi ostrzami i zasłaniali współtowarzyszy swoimi tarczami. Nawet moja załoga, marynarze, starała się walcząc lub donosząc amunicję zaistnieć na polu bitwy.

Jedna rzecz mnie trapi. Wciąż nie wiem jak skorzystać z tej potężnej mocy o której wspominał Arnold, zaczynam mieć wątpliwości czy to nie była tylko legenda. Jednak wciąż wierzę. W końcu trafiłem w miejsce które istniało tylko w legendach.

Dzień 56

Słabliśmy. Z każdą chwilą trudniej było chwycić oddech, a nieumarli wciąż byli pełni sił, nowe oddziały napierały na mury. I wtedy to się stało. Zobaczyłem Arnolda który spadał z muru. Jego płaszcz płonął, a potworna rana na nodze obficie krwawiła. Pomyślałem, że nie dam mu zginąć.

Poczułem mrowienie w rękach, które już rozbłyskiwały magicznym płomieniem. Czas jakby się zatrzymał, a ja mogłem spokojnie podejść do spadającego Arnolda, aby pochwycić go na metr nad ziemią.

Poczułem tę fantastyczną siłę. Zbliżyłem rękę do piekielnego ognia który zgasł. Chciałem przyłożyć rękę do rany lecz ta zasklepiła się, zanim dotknąłem skóry. I już wiedziałem co mogę zrobić, uwierzyłem na nowo. Legenda nie była fikcją.

Wdrapałem się na mur, który zapłonął błękitem, parząc piekielne stwory. Nagle znalazłem się przed murem, pośród nich. Płonąłem niemal cały. Zgiąłem kolana i uderzyłem dłońmi o ziemię. Jej powłoka natychmiast zaczęła pękać, błękitny ogień buchnął ze szczelin, paląc zło dookoła mnie. Nie było dymu, jedynie sam oczyszczający ogień, który trawił zarówno ciała i czarny, zakrwawiony oręż potwornych istot, jak również wygaszał płomienie piekieł, które dodawały im sił. Sięgnąłem po miecz. Zapłonął. Wśród demonicznych ryków i powarkiwań, bezlitośnie siekłem wroga, jego oręż z czarnej jak węgiel stali w zetknięciu z moim pękał, rozsypywał się na kawałki, zasypując mnie snopem iskier i odłamków. Tego jednak było mało.

Zobaczyłem demona, wymachującego nad głową laską, zakończoną czerwonym rubinem. Mag zalewający moich towarzyszy broni, złym, piekielnym ogniem. Nie musiałem do niego podchodzić, po prostu tak jak wcześniej znalazłem się tuż przy nim. Nie wiedziałem jak i nie interesowało mnie to. Czułem się bardziej obserwatorem, gdyż zdawało mi się, że utraciłem kontrolę nad własnym ciałem.

Spojrzałem mu prosto w oczy - żółte, złe ślepia które wcześniej przepełniało jedynie okrucieństwo, teraz przepełniał prymitywny strach. Jego kij pękł, a skrawki szaty zapłonęły błękitem, który po chwili rozpłynął się od dołu szerokimi językami ognia po całym jego ciele, powoli wyciskając z niego resztki życia. Kwiknął tylko raz.

Spojrzałem w niebo, po czym wyciągnąłem ku górze ręce. Zaczął padać deszcz, deszcz oczyszczającego ognia, to jednak wciąż było za mało. Od wewnątrz rozsadzał mnie gniew. Chciałem dać nauczkę Podziemiu, że ten świat należy do nas. Z nieba zaczęły sypać się płonące kamienie - z początku niewielkie, z czasem coraz większe. Do dziś nie wiem, jak tego dokonałem, po prostu chciałem by to się stało - moja myśl stała się rzeczywistością.

Niczym armagedon z nieba, na demoniczne kreatury spadały kolejne ciosy, niszcząc i paląc, zmuszając je do odwrotu. Ziemia pękała, sypały się mury - uwolniona przez Zwierciadło moc była niepojęta, czegoś takiego nigdy nie widziałem, nawet w snach.

Demony zostały dosłownie zdziesiątkowane, niczym chmara owadów atakowana przez ptaki. Sprawy były przesądzone po paru chwilach, choć te wydawały się być wiecznością, wiecznością wypełnioną rykiem i ogniem. Bitwa dobiegała końca. Niedobitki armii demonów rozpierzchły się po dżungli, wciąż rażone magicznym ogniem - ogniem który powstał z żaru, ukrytego wewnątrz mojej duszy.

Nim zapadł zmrok, cieszyliśmy się smakiem zwycięstwa.

Dzień 57

Wszyscy wojownicy z kontynentów zniknęli tej nocy. Ja również postanowiłem zebrać załogę i odpłynąć w stronę ukochanego domu.

Niestety, ten sam starzec o nieznanym mi imieniu, który umieścił we mnie Zwierciadło, powiedział, że jako strażnik Zwierciadła nie mogę opuścić Twierdzy, że bogowie mi na to nie pozwolą. Świat nie mógł się dowiedzieć o tym miejscu, ani o drzemiącej tu potędze. Wszyscy wojownicy którzy brali udział w bitwie zapomną o tym, gdy tylko się obudzą.

Wtajemniczeni pozostaną tylko Inkwizytorzy, odliczający czas do ponownej bitwy. Poprosiłem Arnolda, aby ukrył mój dziennik gdzieś na Kontynencie, zostanie przeze mnie zapieczętowany tym magicznym ogniem. Zważając na słowa starca był temu niechętny, jednak w końcu się ugiął po mojej obietnicy, że jedynie człowiek który zechce poznać tajemnicę lecz nie zechce jej w żaden sposób wykorzystać przeciwko innym zdoła pozbyć się pieczęci. Niech to będzie świadectwo tego, że nawet najbardziej niewiarygodne rzeczy mogą okazać się prawdą. Ja natomiast zostanę w Khënadras aż do dnia swej śmierci, strzegąc tajemnego ognia, z nadzieją że zło nigdy nie zapanuje nad naszym światem, a moje imię na zawsze pozostanie zapomniane.”


To był ostatni wpis w tajemniczym dzienniku, który przypadkowo trafił w moje ręce i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wiele pytań pozostało bez odpowiedzi - kiedy te wydarzenia miały miejsce? Czy zło zaatakowało ponownie od tego czasu? Kim był Strażnik Niebios i jaką mocą dysponował, skoro tylko jej ułamek podarowany jednemu człowiekowi potrafił sprawić coś takiego? I czy ktokolwiek oprócz mnie poznał tę potworną tajemnicę?

Wiele legend i tajemnic wciąż nie zostało potwierdzonych. Inne nie zostały nawet odkryte. Wszystkie czekają w różnych zakątkach Aionii do dnia, aż znajdzie się ktoś godny, aby je poznać. Ukryłem dziennik w miejscu o wiele bardziej niedostępnym niż wcześniej. Zaczeka w ukryciu, jak pozostałe legendy do czasu, gdy dobro ostatecznie zatriumfuje nad złem.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • moshi_moshi : 2012-07-29 23:18:53

    Dziękuję za wytłumaczenie, zresztą całkiem sensowne, bo Twój tekst o zombie jest naprawdę świetny, więc widać, że te dwa lata doświadczenia swoje zrobiły. Nic, pozostaje mi czekać na nowsze dzieła. :)

  • Dantezo : 2012-07-29 16:34:56

    Dzięki za komentarz, zgadzam się z Twoją wypowiedzią i już tłumaczę - przyczyną takiego a nie innego kształtu tego tekstu, zarówno formy jak i fabuły jest to, że został napisany przeszło dwa lata temu i jest to jeden z pierwszych moich tekstów (nie będę ukrywał, że na tle innych nie błyszczy). Celowo nie zmieniłem od tego czasu nic, ze względu na to, żeby móc obserwować zmiany jakie zachodzą w tej wesołej twórczości. Swoją drogą dziękuję za zainteresowanie, pozdrawiam.

  • moshi_moshi : 2012-07-28 17:27:40

    Interesująca forma, ale treść już nie do końca. Trochę zbyt dużo wydarzeń, jak na tak krótkie opowiadanie i łatwo jest się pogubić w dużej ilości nazw, miejsc, legend. Początek jest ciekawy i zaostrza apetyt, ale zawartość księgi dla mnie była znacznie mniejszą rewelacją, niż dla jej czytelnika z opowiadania. Czegoś zabrakło - może opis wojny był zbyt tendencyjny, może bohaterowi brakuje charyzmy, ewentualnie treść dziennika nabiera więcej sensu jeśli zna się właściwą historię? Trudno mi powiedzieć. Chociaż autor potrafi pisać, opowiadanie nieco mnie zawiodło.

  • Skomentuj