Opowiadanie
Alicja w krainie carów
Alicja w krainie carów
Autor: | sahugani |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Mistyka, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2008-02-08 08:21:20 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 16:55:02 |
Moje to jest i nie kopiować bez pozwolenia, bo tego kto to zrobi dosięgnie klątwa impotencji, ewentualnie syfilis.
Budzik zadzwonił i Alicja otworzyła oczy. Wiedziała doskonale, że znowu musi iść do pracy. Ta codzienność była monotonna, ale nie przejmowała się tym. Było jej dobrze, bo żyła w dostatku, miała przyjaciół i powody do radości. Czym prędzej wstała z łóżka, przecież nie mogła się spóźnić.
Czasu miała jednak jeszcze wiele, ale wrodzone przejmowanie się wszystkim zabijało nawet umiłowanie długiego snu. Jak się pracuje to się nie śpi, niestety. Od tego są weekendy. Wzięła się za przygotowanie na szybko śniadania. Włączyła radio, by muzyka umilała jej ten czas, ale trafiła akurat na wiadomości. Nie słuchała ich zbytnio, robiąc sobie kolejne kanapki. W pewnym momencie zamarła. Spiker mówił o pewnym znanym biznesmenie:
- ...zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w Afryce, nikt nawet nie wie, kiedy i jak tam się znalazł. Policja podejrzewa samobójstwo, chociaż morderstwo też nie jest wykluczone. Niestety nie znaleziono żadnych świadków zajścia, co bardzo utrudni śledztwo w tej sprawie.
Alicja zastygła. "Przecież to on!" - nie mogła uwierzyć. Jej przyjaciel, którego co prawda nie widziała bardzo często na żywo, ale wiele dla niej znaczył. Mieszkali daleko od siebie, ale dzięki technologii internetowej naprawdę dużo rozmawiali. Kiedyś nawet wypsnęło się jej, że "wypełniał jej dni". On mawiał to samo. Nigdy nie byli parą i nawet o tym nie myśleli, po prostu dużo rozmawiali, pomagali sobie wyłącznie słowami. To było naprawdę wiele.
Ale teraz on odszedł. Rozpłakała się, jednocześnie starając się walczyć z rozpaczą. "Załamanie nerwowe pani psycholog? Trochę nielogiczne" - myślała - "Ale co nielogiczne? Nie mogę przecież tamować w sobie uczuć, to dopiero jest nielogiczne." Płakała, po prostu płakała.
Ale cóż mogła zrobić? Nakarmiła kota, ogarnęła się i ruszyła do pracy.
Tego dnia jej rozmowy z pacjentami były wyjątkowo suche i raczej dużego postępu w terapii nie dały. W roztargnieniu zadawała nawet po kilka razy to samo pytanie. Nic dziwnego - ciężko wykonywać tego rodzaju pracę myśląc jednocześnie o czymś innym.
- Więc jak pan opisze relacje między panem a żoną? - zapytała monotonnie któregoś z kolejnych pacjentów.
- Suche. Powiedziałbym, że suche. - odrzekł.
"To je namocz" - pomyślała z irytacją. Natomiast powiedziała:
- Mógłby to pan rozwinąć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo są suche.
- Ale to mi wiele nie mówi.
- Co z pani za psycholog, jak pani nie wie co to jest "suche"?! - zdenerwował się pacjent.
- Wiem, co oznacza "suche", jednak chciałabym zrozumieć, co pan chce przez to powiedzieć. Proszę podać jakiś przykład. - starała się nie wybuchnąć.
Mężczyzna warknął ze złości w stylu metalowego wokalisty.
- Na przykład piasek na pustyni! - podniósł głos.
- Ale o czym pan mówi?! - zdenerwowała się Alicja - Jaki piasek na pustyni?
- Piasek na pustyni jest suchy! SUCHY! SUCHY! SUCHY!...
Pacjent zaczął wrzeszczeć i podskakiwać za każdym razem, kiedy mówił "suchy". Tym razem pani psycholog warknęła:
- Panu to nie psycholog potrzebny, tylko psychiatra!
Po tym jak mężczyzna próbował lekarkę uderzyć pięścią, do akcji wkroczyła ochrona i pozbyła się natręta. "Porażka?" - pomyślała sobie i ukryła twarz w dłoniach. Przez chwilę przez jej głowę przeszła pocieszająca myśl: "Opowiem mu całą tę akcję, ale będzie miał ubaw?". Pękła ona niczym bańka mydlana. Przecież go już nie było!
Alicja postanowiła wziąć kilka dni urlopu, by dojść do siebie. Praca w takich okolicznościach była wykluczona. "Jak pozbawiać innych ludzi ich problemów będąc przytłoczona przez swoje własne? Właściwie to tylko jeden własny?" - myślała.
Od powrotu do domu nie robiła nic innego oprócz leżenia na łóżku i patrzenia w sufit. Żyła samotnie, ale był to jej wybór. Nie wierzyła nigdy w miłość na całe życie. Starała się nie myśleć. Przez tyle godzin nie było to jednak możliwe. "Czy to było morderstwo, czy samobójstwo?" - rozmyślała - "Chcę wiedzieć więcej!". Łkała. "A jeśli samobójstwo? Co mu się stało? Dlaczego? Dlaczego nie mogłam temu zapobiec?! Gdybym mogła cofnąć się w czasie i coś zmienić!"
- Mogę ci pomóc. - usłyszała dziwny głos.
- Kim jesteś?! - podniosła się i rozejrzała nerwowo po pokoju.
- Tutaj? - nakierował ją głosem nieznajomy. Stał naprzeciw niej. Był ubrany w czarny habit, a na głowie miał kaptur, który całkowicie zakrywał jego oblicze.
- Kim jesteś?! - przeraziła się i w akcie bezsilności przytuliła mocno poduszkę.
- Mówią mi Przeznaczenie? albo Stefan.
Alicja nawet nie mrugnęła okiem, tak była przestraszona.
- Dowcip się nie udał, tak? - zapytał nieznajomy.
- Ani trochę. - stwierdziła.
- No trudno. - westchnął głęboko - Droga Alicjo, ja mogę ci pomóc. Chcesz cofnąć się w czasie tak?
- Wyjdź z mojego domu, bo zadzwonię na policję! - krzyczała w panice. Zdawała sobie sprawę, że to na nic. Skoro ów jegomość był w stanie słyszeć jej myśli, to co on mógł zrobić z policjantami?
- Uspokój się. Chcę ci pomóc. Słyszałem, że chcesz cofnąć się w czasie?
- Chcę? - przyznała ze łzami w oczach po chwilowym milczeniu.
- Co byłabyś w stanie zrobić, by cofnąć się w czasie? W sensie: co zaofiarować? - zapytał z zaciekawieniem.
- Nie wiem? - szepnęła.
- A rozczarowanie? - drążył - Przeżyłabyś wielkie rozczarowanie, by w zamian móc cofnąć się w czasie?
- Cokolwiek. - mówiła patrząc gdzieś w ścianę.
- A więc dam ci podróż w czasie. W którym kierunku chcesz podróżować? - mówił spokojnie, ale z tajemniczą satysfakcją, jakby coś ukrywał.
- Wstecz? - zaczęła.
Nie zdążyła skończyć, niestety. Bardzo niestety.
Otworzyła oczy. Znajdowała się na jakimś pustkowiu, leżała tuż obok piaskowej drogi. Krajobraz przypominał step. W innych okolicznościach stwierdziłaby nawet, że widok jest piękny i chętnie zrobiłaby kilka zdjęć, ale niestety nie miała ze sobą aparatu. Inna sprawa, że bardziej ją obchodziło gdzie jest i co się z nią dzieje, niż śliczny zachód słońca. Była przerażona i spanikowana. Najchętniej rozpłakałaby się.
Nagle usłyszała, że w jej kierunku zbliża się powóz konny. Nie myliła się. Dziwnie oznakowany pojazd prowadzony przez dwóch dziwnie ubranych mężczyzn zatrzymał się obok niej. Przyjrzała mu się. Ewidentnie był on przeznaczony do przewożenia osób, a konkretnie, sądząc po kratach, więźniów. Jeden z prowadzących powóz przemówił do niej po rosyjsku:
- Kto ty jesteś?
Sama nie wiedziała jak, ale rozumiała jego słowa. "To musi być sen." - stwierdziła w myślach.
- Nazywam się Alicja Trzeźwska, nie wiem sama, co tutaj robię i...
- Polka. - stwierdził jeden z nich - Pewnie uciekła z któregoś z transportów.
- To ładujemy ją do środka? - zapytał drugi.
- No tak, a co nam zostało?
- Panowie zaszła jakaś pomyłka! - krzyknęła rozpaczliwie - Ja nie wiem nic o żadnych transportach?
Uśmiechnęli się obaj pobłażliwie. Jeden z nich wyjął z kurtki kartę papieru i monotonnie przeczytał:
- "Z ukazu cara, wszyscy Polacy, którzy..."
- CARA?! - była bardziej niż zdziwiona.
Żołnierz (bo to musiał być żołnierz) podniósł oczy od kartki i z zaskoczeniem rzekł:
- Tak panienko, cara. Co w tym takiego dziwnego?
Ona już nie słuchała. Zrozumiała, co się stało i to ją przytłoczyło. Owszem, cofnęła się w czasie, tylko nie do momentu, w którym jej przyjaciel być może przeżywał kryzys, tylko do okresu zaborów i carskiej Rosji. To było ponad jej siły. Zemdlała.
Obudziła się już wewnątrz tzw. karetki więziennej, którą powozili dwaj rosyjscy żołnierze. Nie było tam zbyt przyjemnie, gdyż dało się zauważyć fakt, iż wcześniej przewożono w niej wielu więźniów jednocześnie. Strzępy ubrań, łańcuchy, niemiły zapach to tylko niektóre z czynników psujących doszczętnie atmosferę.
- Wypuśćcie mnie stąd! - krzyknęła Alicja rozpaczliwie.
- Zamknij się wariatko! - uciszył ją jeden z żołnierzy.
- Siergiej, nie denerwuj się tak. - uspokoił go drugi - To tylko nieszkodliwa obłąkana kobietka. Nic nam nie zrobi?
- No tak, ale przez nią musimy zawracać do więzienia! W tej chwili jechalibyśmy po kolejny transport... ale nie, spotkaliśmy jakąś pannę i musimy ją odwozić!
- To może zawieziemy ją do tych więźniów, zapakujemy wszystkich razem z nią i dopiero odwieziemy?
- Nie, Władimir, wiesz, że to nie wchodzi w grę. Jak tylko ktoś dowie się o choćby jednym błędzie w realizacji zadań, pozabijają nas! - spanikował trochę Siergiej.
Więźniarka przysłuchiwała się tej rozmowie. "Ej, przecież jestem panią psycholog, a to są tłumoki z... chyba osiemnastego wieku? Przecież ja sobie z nimi poradzę." - pomyślała Alicja i postanowiła zrealizować swój spontaniczny plan. Zbliżyła się do kratki dzielącej ją od żołnierzy.
- No to macie problem panowie... - powiedziała spokojnie, sama dziwiąc się, że po rosyjsku.
- Zamknij się tam! - ponownie krzyknął Siergiej.
- Dobrze, mogę siedzieć cicho. - przerwała na chwilę - Ale jak władze dowiedzą się, że przywieźliście nieodpowiednia liczbę więźniów to chyba po was.
- Nie twój biznes! - warknął Władimir.
- Wasza egzekucja to właściwie też nie mój biznes... - mówiła zupełnie obojętnie.
- Mam sam cię uciszyć?! - zdenerwował się Siergiej.
- Możecie przeczytać listę więźniów. - nie zmieniała tonu - Mnie tam nie ma. To tylko na waszą niekorzyść. - zanim któryś z żołnierzy coś wtrącił, dodała - Ciekawa jestem jak długo zamierzacie jeszcze być niewolnikami?
- Jak śmiesz?! - Siergiej aż podskoczył ze złości.
- Normalnie. - zirytowała się - Jesteście marionetkami w dłoniach tego lichego człowieczka, jakim jest car...
Udawała całkowitą obojętność, ale jej serce biło szybciej. Wiedziała, że bardzo ryzykuje.
- To zdanie możesz przypłacić życiem!!! - wrzasnął spokojny dotąd Władimir.
- A wy możecie tak przypłacić każde, nawet najmniejsze wykroczenie. Chcecie całe życie się bać? Przecież w głębi duszy nienawidzicie cara, chcielibyście być wolni...
Pani psycholog miała dużo szczęścia, gdyż wojacy nie byle na tyle inteligentni, by zauważyć, że nimi manipuluje, jednocześnie nie byli bezmózgami, ślepo oddanymi władcy. Udało jej się naprowadzić rozmowę na właściwy tor. Po jakimś czasie żołnierze nawet zaczęli zwierzać się jej ze swoich wątpliwości wobec carskich działań. Zrobiło się całkiem miło.
- Rozumiemy, że czasem to jest nie w porządku. - wyjaśniał Siergiej - Ale nie wycofamy się z wojska. To nie jest możliwe, o ile chcemy siebie i rodziny utrzymać przy życiu.
- Słuchaj... jak masz na imię panienko? - zapytał Władimir.
- Alicja. - odparła nieśmiało.
- Więc Alicjo - kontynuował Rosjanin - Nie zawieziemy cię do więzienia. Nasz przyjaciel mieszkający w górach zapewni ci schronienie w swoim domu. Wypoczniesz u niego, a następnie udasz się w sobie tylko znanym kierunku.
- Dziękuję. - rzekła z uśmiechem.
- To my dziękujemy. - bąknął Siergiej i zaczerwienił się.
Trochę to potrwało zanim dojechali wreszcie do domu Uzmira. Był to pustelnik o wyraźnie azjatyckim pochodzeniu. Krępy mężczyzna po trzydziestce z trochę przydługimi włosami mieszkający w niedużej chatce jedynie z małym synkiem. Żołnierze nie mogli zatrzymać się na długo, więc tylko przekazali Uzmirowi polecenia i żegnając się pięknie, pojechali dalej. Mężczyzna przygotował naszej bohaterce pokój, w którym mogłaby nocować, posiłek, ciepłe ubrania (w górach było naprawdę chłodno) oraz wszelkie dogodności, jednocześnie prawie się nie odzywając.
- Powiedz przynajmniej, jak masz na imię? - nie mogła się doprosić.
- Uzmir. - powiedział szybko - Idź spać, bo już jest późno. Pamiętaj - tylko dwa dni u mnie, później musisz iść dalej.
Niezbyt optymistycznie ją to nastrajało. Cofnęła się w czasie, by ratować przyjaciela, a teraz nie potrafiła poradzić sobie ze swoją sytuacją, która (nie da się ukryć) była beznadziejna. Tylko usiąść i płakać. Ale starała się to jakoś przełamać. Co wmawiała swoim pacjentom? Chęć i radość życia przede wszystkim! Co prawda raczej żaden z nich nie znalazł się z niejasnych przyczyn w osiemnastowiecznej carskiej Rosji pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia, nadziei czy przynajmniej ścieżki, którą miałby podążać. A ona się znalazła.
I, co dziwne, odnajdowała w sobie motywację, by jednak szukać jakiegoś ratunku.
Po tylu wrażeniach szybko zasnęła w wielkim łóżku, nie przyglądając się nawet staroświeckiemu wyglądowi pokoju, w którym się znajdowała. Przez sen dręczyły ją różne dziwne refleksje. Sama nie wiedziała, dlaczego. Jej głowę przeszywały zdania typu: "Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i wychodzą" bądź "Nic nie jest ważne - i tak wszyscy umrzemy." To było dziwne i jakieś nienaturalne, ale walczyła z tym. Wciąż miała nadzieję, że uratuje i siebie, i jego.
W środku nocy obudziło ją przeraźliwe wycie. Wbrew początkowym przypuszczeniom, że to zarzynana świnia, źródłem owego dźwięku okazało się być dziecko. Płaczące dziecko, wyjące, ryczące. Nieszczęśliwe.
Nie była to jednak zwykła dziecięca rozpacz. Dźwięk, który wydawał z siebie syn Uzmira był jakiś ponadnaturalny, przeszywał całkowicie mózg i nie dawał spokoju. Niepokój w Alicji przemienił się w rozdrażnienie. Postanowiła w jakiś sposób dzieciaka uciszyć.
Wyszła w kurtce nałożeni na koszulę nocną podarowaną przez Uzmira. Chatka stała niedaleko dość stromego zbocza góry, a tuż nad przepaścią przykucnął chłopiec. I okropnie zawodził. Alicja ruszyła w jego kierunku, ale zatrzymała się widząc, że do dziecka zmierza również jego ojciec. Nie widział jej. Postanowiła obserwować całą sytuację pod osłoną mroku.
- Uzriel. - zwrócił się do dziecka zmartwiony ojciec - Dlaczego znowu płaczesz?
- Bo tak trzeba! - wrzasnął chłopiec przez łzy.
Uzmir pocieszał dziecko na wszelkie sposoby, ale wychodziło mu to marnie, bo nie wiedział, co je martwi. Obiecywał różne przyjemne rzeczy, opowiadał śmieszne historyjki. Wszystko to na nic. Dziecko cierpiało z niewiadomego powodu, a razem z nim cierpiał ojciec. Chciał jak najlepiej dla swojego jedynaka, ale był bezsilny.
- Może ja z nim porozmawiam. - zaproponowała nagle Alicja, a na dźwięk jego głosu Uzmir prawie podskoczył - Znam się na takich sprawach.
Pustelnik zmarszczył brwi. Widać było, że ten pomysł mu do gustu nie przypadł.
- Skoro to widziałaś, musisz opuścić mój dom. - stwierdził krótko i zwięźle.
Alicja zadrżała. Dziecko nie przestawało płakać.
- Ale ja mogę ci pomóc! - krzyknęła rozpaczliwie - Ja naprawdę wielu dzieciom pomogłam w podobnych przypadkach! Chcę tylko pomóc, przecież nie wyrządzam ci żadnej...
- Nikt nie da rady pomóc! - zdenerwował się Uzmir - Moje dziecko i mój problem, więc się nie interesuj! Śpij tutaj do rana, a potem masz wyjechać!
- Ale miało być dwa dni! - rozpaczała Alicja - Przecież nikomu nic nie powiem... Ja nawet nie wiem którędy... - westchnęła - ...gdzie mam iść!
Dziecko wciąż płakało.
Pustelnik zastanowił się chwilę głaszcząc w międzyczasie po głowie swojego syna prawie tak, jakby był on psem.
- Powiedz mi gdzie chcesz dotrzeć, to powiem ci, którędy. - rzekł w końcu.
- Ale ja nawet nie wiem gdzie? - mówiła trochę łamiącym się głosem - Chciałabym pomóc swojemu przyjacielowi? wrócić do swoich czasów?
- Chcesz podróżować w czasie? - zapytał Uzmir z takim spokojem jakby pytał "chcesz z majonezem czy z ketchupem?".
- Tak! - Alicja spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale i nadzieją - Wiesz, jak to zrobić?!
- Musisz udać się do Czwórdrzewa w Mroźnym Lesie. - rzekł nie patrząc na nią wcale. - Tyle tylko, że cały Mroźny Las pilnowany jest przez Duchy Męczenników oraz Księcia Lodu.
- O mój Boże? - stęknęła nasza bohaterka.
- Dam ci ekwipunek oraz mapę. - powiedział pustelnik - Wyśpij się dobrze, a ja przygotuję twoje rzeczy do podróży. To nie tak daleko stąd.
Kiedy znowu położyła się spać, chłopiec nadal płakał, ale jej już to nie przeszkadzało. W śnie widziała tylko scenę, w której Uzmir chwycił za rękę Uzriela, a pomiędzy ich dłońmi rozbłysło straszliwie oślepiające jasnozielone światło.
Obudziła się.
Istotnie pustelnik przygotował Alicji plecak pełen potrzebnych do podróży rzeczy. Podprowadził ją jeszcze kawałek i pokazał kierunek, w którym powinna się udać. Wytłumaczył też, że Duchy Męczenników to według legendy dusze ludzi, którzy zostali niesprawiedliwie zamęczeni przez carskie rządy i szukają teraz odwetu na wszystkich żywych.
- To brzmi strasznie. - stwierdziła Alicja.
- Bo to jest straszne. - uciął Uzmir.
- Ej, a jak się obsługuje te Czwórdrzewo do przenoszenia w czasie? - zapytała.
- W odpowiedniej chwili będziesz wiedziała. - odparł krótko.
Nastało nerwowe milczenie. Po jakimś czasie marszu pustelnik oznajmił:
- Dobra, stąd idziesz sama.
- Gdzie jest matka twojego dziecka? - Alicja nie mogła się powstrzymać.
- Nie żyje. Zawsze nie żyła. - odwrócił się i poszedł do domu.
- Dziękuję za wszystko! - krzyknęła jeszcze za nim.
Naszą bohaterkę zainteresował sposób w jaki Uzmir powiedział "zawsze nie żyła". Zdaje się, że z poprawną składnią nie miał problemów, a tu coś takiego. Sama wypowiedź także była zaskakująca. "Jak matka dziecka mogła nie żyć zawsze? To co on jest, nekrofil?" - zastanawiała się.
Mroźny Las istotnie był niedaleko i nasza bohaterka bez problemu do niego dotarła. Gorszą sprawą było to, że Czwórdrzewo znajdować się miało w samym jego sercu, a zapadał już zmierzch. Trochę nieroztropnie postąpiła Alicja nie czekając do następnego wschodu słońca, bo przemierzanie tej gęstwiny po ciemku było trudne, ale bardzo spieszyło jej się do celu. Po prostu chciała mieć to za sobą. Sama siebie podziwiała, że w tak trudnej sytuacji nie płakała siedząc gdzieś w kącie tylko dzielnie parła przed siebie. Skąd w niej było tyle motywacji?
Po kilku godzinach, można było oznajmić oficjalny komunikat - Alicja zgubiła się. Zupełnie straciła orientację w terenie. Oparła się o drzewo. Była już naprawdę zmęczona. W akcie rozpaczy spojrzała w kompas. Tak, był to akt rozpaczy, bo co teraz mogłoby to zmienić? Nie wiedziała czy jest w środku czy na skraju lasu. Zdziwił ją bardzo fakt, iż...
...wskazówka wirowała.
Alicja odskoczyła szybko w lewo. W drzewo, o które jeszcze przed chwilą była oparta, wbiła się dłoń zakapturzonej postaci. Do złudzenia przypominała ona Przeznaczenie... czy też Stefana, ale nie była tak dobrotliwa. Chciała się naszej bohaterki pozbyć.
- O KURWA!!! - krzyknęła rozpaczliwie przerażona Alicja.
Zakapturzony stwór odwrócił powoli głowę w jej kierunku. Z gęstwiny dookoła powoli zbliżały się licznie bliźniaczo podobne istoty. Wydawały z siebie dziwne dźwięki brzmiące jak trochę nienaturalne wciąganie powietrza ustami. Zakapturzone postacie zatrzymały się jednak, nie atakując pani psycholog. Jakby czekały na rozkaz. Alicja zaczęła się odczołgiwać w panice.
Ich przywódca z trudem wyszarpał ostrą dłoń z drzewa, po czym wskazał nią uciekającą kobietę. Stwory z dzikim sykiem rzuciły się w pogoń. Alicja już nie czołgała się, biegła ile sił w nogach. Z trudem mijała drzewa w ciemnym lesie. Krzaki podrapały jej skórę, zgubiła plecak, podarła spodnie. A zakapturzone stwory nadal ją goniły.
Zastała skraj lasu, lecz bezmyślnie biegła przed siebie. W ostatniej chwili rozpaczliwie wyhamowała, padając na ziemię i obijając sobie kolano. I tak było to zdecydowanie korzystniejsze niż wpadnięcie w około pięćdziesięciometrową przepaść, której krawędź znajdowała się kilka metrów przed nią.
Sytuacja jednak była beznadziejna. Z jednej strony ślepa uliczka, z drugiej demony wybiegające z lasu. Prawdopodobnie to właśnie były Duchy Męczenników. Tylko, że Alicji wydawało się, że duchy są niematerialne i człowieka dotknąć nie mogą. Te mogły, wręcz chciały i to nie po to, by pogłaskać.
Kiedy upiory były coraz bliżej, Alicja skuliła się, zamknęła oczy i krzyknęła w rozpaczy:
- O matko, i co teraz, co teraz?!?!?!
Jeden z Duchów już wystawił rękę, by ją sięgnąć, kiedy nagle z góry coś na niego spadło. Potwór został zmiażdżony. Zanim nasza bohaterka zdołała podnieść wzrok kilka kolejnych demonów zostało pokonanych. Jakaś postać ubrana w dziwne szmaty i obwiązana niedbale szalikiem rozbijała samodzielnie hordy Duchów Męczenników. Stwory nawet nie były w stanie tego kogoś trafić. Ów ktoś unikał wszystkich ciosów rozszarpując gołymi rękami przeciwników na kawałki. Nie wyglądało to zbyt przyjemnie. Odwrócił się na chwilę w kierunku Alicji. Szalik zasłaniał większość jego twarzy, ale dało się zauważyć, że to mężczyzna wyglądający trochę tak, jakby... zamarzł. Jego skóra była niebieskawa, zaniedbane włosy całkiem niebieskie i do tego oszronione.
Tymczasem Duchy Męczenników wybiegały z lasu jakby była ich nieograniczona ilość. "Iluż to ludzi ten car zamęczył?" - zastanowiła się Alicja - "Rosjanie nie mają szczęścia. Jak nie car, to komuna... Beznadziejnie." Tajemniczy wybawiciel radził sobie z demonami wręcz idealnie, ale widocznie ciągła walka zaczęła go frustrować, bo zatrzymał się nagle i wystawił dłoń przed siebie. Wytworzył w ten sposób jasnoniebieską świetlną kulę, wyglądało to jakby gromadził tę energię z całego otoczenia. Stopniowo powiększała się. Duchy zatrzymały się nagle. W przerażeniu zamiast przed siebie, teraz jeden przez drugiego rwały się do odwrotu. Lecz nie zdążyły uciec?
Wybawca Alicji wystrzelił tę dziwną kulę przed siebie wywołując blask oraz potężną falę uderzeniową, która powaliła wszystkie stwory. Zostały po nich tylko te dziwne habity, które jednak wsunęły się same z powrotem do lasu, jak gdyby ktoś je wessał odkurzaczem.
- Kim jesteś? - zapytała pani psycholog z podziwem.
- Jestem Księciem Lodu. Powinnaś o mnie słyszeć. - odparł dziwnym, nieludzkim głosem.
- Dlaczego mnie uratowałeś?
- Ze względu na twoje intencje. - podszedł bliżej.
Dało się zobaczyć lepiej jego twarz, bo szalik zsunął mu się trochę. Z kimś się Alicji kojarzył, ale kiedy zauważył, że bacznie przygląda się jego obliczu, poprawił go i rzekł:
- Tuż za tą przepaścią jest Czwórdrzewo, którego szukasz.
- Ale jak mam się przez nią przedostać?! - zapytała.
- Poczekaj chwilę.
Książę Lodu wykonał podobne gesty jak przy tworzeniu energetycznej kuli, która pokonała Duchy Przodków, tylko że tym razem nad przepaścią ukazał się most z bryły lodu. Alicja spojrzała na niego niepewnie i rzekła:
- Ale to strasznie śliskie musi być...
Książę tylko przewrócił oczami ze zrezygnowaniem, machnął ręką w kierunku powstałego przed chwilą mostu, a jego powierzchnia stała się chropowata. Nawet jej już te czary nie dziwiły, tyle dziwnych rzeczy zdążyła zobaczyć.
- Może być? - zapytał z wyrzutem.
- Uratowałeś mi życie... - powiedziała ze łzami w oczach. - Pomogłeś mi dotrzeć do celu... Nie wiem jak ci dziękować?
- Nie ma sprawy. Rzadko widuję ludzi, więc to dla mnie nawet przyjemność. - odparł i prawdopodobnie uśmiechnął się, ale szalik zasłaniał jego usta.
- To zamieszkaj między ludźmi, przecież też jesteś człowiekiem! - zaproponowała mu - Wiesz, ja znam się na psychice ludzkiej, jestem psychologiem. Wiesz, że człowiek bez drugiego człowieka jest pusty?
- A może musi być gdzieś ktoś pusty i chłodny? - zapytał z przekorą. - Może po prostu niektórym przeznaczona jest właśnie taka rola? Co by było teraz z tobą, kiedy ja mieszkałbym w mieście? Umarłabyś! Tak - jestem pusty i chłodny? I dobrze mi tu, sam wybrałem to miejsce.
Nastała chwilowa cisza. Alicja nie wiedziała zupełnie, co powiedzieć i trochę głupio jej było, że doszło do takiej wypowiedzi Księcia Lodu. W końcu ten rzekł:
- Czas na ciebie. Jak tylko przejdziesz na drugą stronę, zobaczysz Czwórdrzewo. Ono samo przeniesie cię do twoich czasów. Powodzenia.
Odwrócił się do niej plecami i ruszył w swoją stronę. Alicja chciała się jednak pożegnać i chwyciła go za rękę. Książę Lodu zadrżał i spojrzał na nią z miną wyrażającą jednocześnie przyjemność i cierpienie. Ona również patrzyła mu w oczy. To trwało chwilę. Jego ręka była niesamowicie zimna. Nagle Alicja poczuła, że... ona się roztapia.
- Nie! - Książe padł na kolana i wyrwał się z uścisku pani psycholog.
Trzymał się za tę dłoń. Roztopiła się ona, przez co zupełnie zdeformowała. Wybawiciel naszej bohaterki szepnął w rozpaczy:
- Idź już! Odejdź! Za dużo w tobie ciepła...
Cóż mogła zrobić Alicja? Odeszła.
Kiedy przekroczyła most, odwróciła się. Już go tam nie było.
Z łatwością znalazła Czwórdrzewo. Z pozoru przypominało zwykły dąb, jednak gdy doń podeszła, mniej więcej na wysokości metra pień rozdzielił się na cztery części, które niczym węże falowały w powietrzu. Chwyciły Alicję i uniosły do góry łącząc się nagle.
Obudziła się w swoim łóżku, dokładnie tak jak leżała, kiedy przyszedł do niej Przeznaczenie? czy też Stefan.
- Więc to tylko sen? - zapytała sama siebie.
Rozmyślała o wszystkim, co zdarzyło się podczas tej jej przygody. O żołnierzach, o carze, o Uzmirze i jego dziecku, o Księciu Lodu. Złączyła dłonie. Jedna z nich była wciąż mokra.
- Więc to nie był sen! - uświadomiła sobie i podskoczyła na łóżku.
Teraz zrozumiała. Znała Księcia Lodu. Znała jego twarz, mimo tych kilku zmian, które zaszły. To był właśnie on!
RE:
Dalsza część tego opowiadania nigdy nie powstanie... w sumie to uważam je za jedno z najgorszych :D. Polecam poczytać inne umieszczone na tej stronie.
Napisz część dalszą bo wciągające:D
RE: Niefachowiec
Tak się składa, że napisałem poza tym naprawdę dużo opowiadań :<D. Polecam: http://czytelnia.tanuki.pl/lista/opowiadania.php?autor=sahugani
Niefachowiec
Fajne, ale cokolwiek dziwne. Bo jaki stąd wniosek ? Jak ktoś jest bardzo uczuciowy to może mieć mokrą rękę. Czy coś przeoczyłem ? Napisz coś jeszcze. Dobra dynamika.
to mi się podobało :) Naprawdę dobre.