Opowiadanie
Moon Princess Inhalation
Moon Princess Inhalation
Autor: | Samuel |
---|---|
Serie: | Vampire Princess Miyu |
Gatunki: | Parodia |
Uwagi: | Self Insertion, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2005-08-21 23:53:37 |
Aktualizowany: | 2005-08-21 23:53:37 |
Moon Princess Inhalation, czyli
"Czemu wszystkie fajne dziewczyny mają już swoich chłopaków?!"
by Samurai. v1.1
"Wszystkiego, co w życiu potrzebne
nauczyłem się w przedszkolu"
- Wstawaj!!! - rozdzierający uszy ryk lądującego odrzutowca odbił się szerokim echem po pokoju Samuraja. A może to był krzyk mamy?... Nieważne.
Jedyne, czego był pewien, to że obudził się z potwornym bólem głowy. Za dużo grania na komputerze... Chwila, przecież wczoraj nawet nie usiadł przy komputerze. Więc co? Piwo na pewno nie, bo nie pił... Aha, no tak. Dwugodzinny film o jedenastej wieczorem na HBO.
- Wstaję... wstaję... - wymruczał, zwlekając się z łóżka.
W nocy miał okropny sen. Teledysk Michaela Jacksona "Billy Jean". Może sam teledysk nie byłby jeszcze taki zły, gdyby nie to, że M.J. wyglądał jak postać z kreskówki, na głowie miał kapelusz i maskę, a śpiewał po japońsku. Samurai nie znał japońskiego, co wcale nie przeszkadzało mu rozumieć słów piosenki. Przynajmniej we śnie. Zresztą, można było poznać po muzyce, że to "Billy Jean". A mówili rodzice, żeby nie oglądał tych japońskich bzdur...
Z trudem dowlekł się do łazienki i olbrzymim wysiłkiem podniósł głowę na wysokość lustra. Te same niepoukładane włosy, ta sama zaspana twarz, te same podkrążone oczy. Od wczoraj zmienił się jedynie układ pryszczy. Trzy zniknęły, za to przybyły dwa nowe. Wychodzi na minus jeden. Pierwsze pozytywne wydarzenie dzisiejszego dnia.
- Dzisiaj musi się coś wydarzyć. Musi. - mruknął do swojego odbicia w lustrze. - Jeśli to znowu będzie nudny, szary dzień, to chyba palma mi odbije.
Odkręcił kran, wziął szczoteczkę i zaczął myć zęby... hmm... czegoś tu chyba brakuje... A, tak. Pasta. Sięgnął po "Colgate Total z fluristatem, który nie zostawia plam jak inne szczoteczki do zębów i którego używa dziewięciu na dziesięciu jeźdźców rodeo" i dokończył mycie.
Gul...gul...gul... (dla informacji: odgłos, wydawany gdy z ustami pełnymi wody uniesie się głowę do góry i zacznie wydychać powietrze) Dobra, skończone. Teraz tylko ochlapać twarz, iść do pokoju, ubrać się, wrócić do kuchni, złapać jakąś bułkę i spojrzeć na zegarek... Ósma trzydzieści pięć.
- Ósma trzydzieści pięć??? Radio, Maryja! Co ja jeszcze robię w domu?!
Chwilę potem potężne trzaśnięcie drzwiami oznajmiło budzącemu się światu, że Samurai właśnie opuścił dom rodzinny i udał się w drogę do szkoły.
Już na podwórku, wziął ostry zakręt w lewo, minął po zewnętrznej jakiegoś zaskoczonego przechodnia i z prędkością, jaką osiąga się tylko w desperackich biegach o życie, ruszył w kierunku majaczącego na horyzoncie pawilonu. Minął go i z piskiem gumowych podeszw wyhamował przed kioskiem.
- Jest Animegaido? - spytał, omal nie wsadzając głowy do okienka.
- Nie ma. - odparła lodowatym tonem kioskarka i natychmiast wróciła do lektury swojego ulubionego czasopisma - "Ułatwiającej życie Chwili dla Ciebie, która pojawia się w kioskach już we wtorek, ma 64 strony i poradnik przedmałżeński"
Samurai zrobił minę, którą zaobserwował na jakimś filmie dokumentalnym o narkomanach "na głodzie", odwrócił się i pobiegł dalej. Przebiegł przez środek skrzyżowania, prawie przeskakując nad olbrzymim, niebieskim Mercedesem i ruszył wyboistą, wąską uliczką, prowadzącą wzdłuż Parku Sieleckiego. Podobno w sosnowieckim Parku Sieleckim grasował jakiś szaleniec wyrywający kobietom na tle seksualnym serca i wątroby... a może nie. W tym szczególnym stanie absolutnego skupienia na drodze, jaki obserwuje się tylko u na wpół pijanych kierowcach ciężarówek z nitrogliceryną, Samurai nie był już w stanie rozróżnić prawdy od własnych fantazji. Skręcił w prawo, wbiegając na most nad ściekiem, zwanym dumnie przez miejscowych "Przemszą" i nagle przed jego oczami pojawiła się blondynka w ogrodniczkach, z czerwoną wstążką we włosach. Samurai wyhamował, odwrócił się i spoglądał za nią przez dłuższą chwilę. Czy to mogła być... nie, na pewno nie... ale popatrzeć zawsze można. W tym momencie w jego nozdrza uderzył słodki, acz niekoniecznie przyjemny, zapach płynącego kilka metrów pod jego stopami ścieku. To przywróciło go do rzeczywistości.
Wziął zakręt w prawo, omijając Liceum Ogólnokształcące imienia Emilii Plater w Sosnowcu, do którego Zdali Wszyscy Jego Koledzy, a Tylko Jemu - Debilowi - Nie Chciało Się Tam Zdawać i popędził w kierunku podziemnego przejścia. W przejściu jakiś gość imieniem - a raczej ksywą - Cap Brothas wymalował ściany w całkiem interesujące graffiti, co było o niebo lepszym wyjściem, niż wypisywanie na nich komentarzy w stylu "Niech ja kiedyś dorwę mojego nauczyciela od P.O. ...". Lecz dziś Samurai nie miał czasu na podziwianie dzieł Cap Brothas'a. W kilku podskokach przebył zabłocone i podziurawione przejście i wpadł na równie zabłocony i podziurawiony "ślimak", czyli wiadukt, łączący dwie części Sosnowca: tą fajniejszą (w której mieszkał Samurai) i tą głupszą (w której była jego szkoła). Granicą obu części były natomiast tory kolejowe, którymi kilkanaście razy na godzinę gwiżdżąc i dymiąc przejeżdżały, podobno elektryczne, pociągi.
Różnica między przejściem podziemnym, a "ślimakiem" była taka, że dziury w "ślimaku" mogły być trochę bardziej niebezpieczne dla przejeżdżających nim samochodów. Ale wróćmy do tematu - Samurai wbiegł na "ślimaka" i korzystając z Japońskiej Sztuki Omijania Kałuż pognał do szkoły. Pokonał wiadukt i był już przy największej i najwspanialszej, nie wspominając o tym, że jedynej, hali sportowej w Sosnowcu, gdy drogę zastąpił mu czarny kot. Nagłe wciśnięcie hamulca, połączone z wprawiającym w drżenie szyby w oknach piskiem podeszw, byłoby w stanie włączyć poduszki powietrzne nawet w najwolniej jadącym samochodzie. Niestety, Reeboki Samuraja nie były wyposażone w owo udogodnienie. A ponieważ Reeboki Samuraja nie były również wyposażone w pasy bezpieczeństwa, wyżej wymieniony po prostu wyskoczył z krzykiem przerażenia w powietrze i korzystając z Japońskiej Sztuki Upadania, wylądował na betonie bez poważniejszych uszkodzeń ciała. Z wściekłością obrócił głowę szukając sprawcy swojej, bądź co bądź bolesnej, kolizji z twardym gruntem. Kot siedział jakieś dwa metry za Samurajem i spoglądał na niego brązowymi oczami. Na czole miał przyklejony plaster i co chwila przejeżdżał łapą po głowie, próbując go zerwać.
Chwila... czarny kot z plastrem na głowie... This reminds me somethin'...(dla nie rozumiejących angielskiego: "to mi coś przypomina" i trzy kropki, znaczące dokładnie to samo, co w języku polskim) Samurai wyszczerzył - umyte, bo jak wiemy, użył podczas mycia "Colgate Total z... dobra, już kończę... - zęby w, jak mu się zdawało, przyjaznym uśmiechu i zbliżył się do kota.
- Dobry kotek... kici, kici... chodź, zdejmę ci ten plaster...
Drzwi otworzyły się i stanął w nich rozczochrany i jak zwykle zaspany Samurai z teczką niedbale przewieszoną przez ramię.
- Przepraszam, zaspałem. - bąknął (jedynie w przenośni), kierując się do swojej ławki.
Pierwszą lekcją była historia. Samurai nie lubił historii. Zawsze trzeba było dużo wkuwać, a potem okazywało się, że sławna już na całą szkołę Wiecznie Odkładana Kartkówka, została przełożona na następną lekcję. Oczywiście cała zasługa w odkładaniu Kartkówki przypadała, nigdy nie przygotowanej, reszcie klasy Samuraja, a tylko on jeden naiwny uczył się na każdą... no, powiedzmy prawie każdą... no, powiedzmy na co trzecią lekcję. (tak na prawdę to uczył się na co czwartą, ale kto w drugiej klasie liceum potrafiłby odróżnić ułamki?)
- Co ci się stało? - spytał ktoś siedzący w ławce obok, spoglądając na nabiegłe krwią pręgi na rękach Samuraja.
- Kot mnie podrapał. - odparł odruchowo i spojrzał na swojego rozmówcę. Małpa, zwany także Adrianem Kluszczyńskim, siedział po lewej stronie Samuraja, patrzył na niego badawczo i wciąż bawił się swoim niebieskim długopisem.
<Co on tak ciągle z tym długopisem?!> - pomyślał nasz bohater.
- Jak to: kot cię podrapał? - dopytywał się Małpa.
- Zwyczajnie. Przejechał pazurami po rękach i podrapał. - odparł Samurai na "odczep się". Ale Małpa nadal wpatrywał się w niego wkurzającym, badawczym wzrokiem, zmuszając do rozwinięcia wypowiedzi. - Był czarny i miał na głowie plaster. Chciałem mu zdjąć plaster, ale sobie cholera nie dała. Podrapał i uciekł.
- To po co mu chciałeś plaster zdejmować?
- No bo... qrde, długa historia... Bo w pierwszym odcinku "Sailor Moon"... to znaczy "Czarodziejki z Księżyca"... Usagi... to znaczy Bunny... zdjęła Lunie... to znaczy takiemu właśnie czarnemu kotu, jak ten... plaster. I później Luna... to znaczy ten kot... zamieniła ją w Sailor... to znaczy Czarodziejkę z Księżyca.
Małpa zmarszczył brwi, zaznaczając w ten sposób, że zaczyna myśleć.
- Chciałeś, żeby kot zmienił cię w Czarodziejkę z Księżyca?
- Nie! - krzyknął Samurai. - To nie tak...
- Maciek, proszę o ciszę. - odezwała się, zagłębiona dotąd w niewątpliwie interesującej lekturze dziennika, nauczycielka historii. Nauczyciele to w ogóle dziwni ludzie. Chodzą z dziennikami pod pachą, pytają ludzi o różne dziwne rzeczy, które sami powinni wiedzieć, z racji pełnionych przez nich profesji, i co najgorsze, nie uznają ksyw. Do każdego chcą się zwracać po imieniu, lub nazwisku. Albo po jednym i drugim. Jakby to od kogoś zależało z jakim imieniem i nazwiskiem się urodził. Samurajowi zawsze się wydawało, że jeśli on chce, by nazywano go "Samurai", to tak ludzie powinni się do niego zwracać. Ale nie. Wszyscy jak na złość mówią "Maciek".
Samurai wzruszył ramionami, obrócił się przodem (to znaczy tą stroną, z której ma się oczy) do tablicy i wyciągnął z teczki zeszyt. Po chwili namysłu wyciągnął też książkę. Od biedy może się przydać.
- Dobrze. Zapiszcie temat... - nauczycielka również obróciła się przodem do tablicy i z szurem (słowotwórstwo - "szur" to taki odgłos, gdy się czymś szura) zasunęła krzesło, co skutecznie zagłuszyło dalszą część jej wypowiedzi. Aczkolwiek, o nauczycielach nie można powiedzieć, że przód mają z tej strony, gdzie są oczy. Jak mówi przysłowie, dobry nauczyciel ma oczy z tyłu głowy.
Breaker stał na czymś, co nauczyciele dumnie nazywali dziedzińcem szkoły i oparty o pomalowaną na czerwono metalową rurę (którą nauczyciele dumnie nazywali barierkami) wpatrywał się tępo w przeciwległy kraniec ulicy. Czasami, średnio raz na dziesięć-piętnaście minut, kontemplację zakłucał czerwony, lub różowy w czerwone truskawki, tramwaj, który piszcząc i skrzypiąc przejeżdżał ulicą. Aż dziw, że ten pamiętający jeszcze czasy PRL twór przodującej myśli technicznej, jadąc z zawrotną dla siebie prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę, nie rozlatywał się w oczach. Breakera jednak nie obchodziły czerwone, lub różowe w czerwone truskawki, tramwaje. Dostał piątkę z informatyki. Piątkę. Z informatyki. Całe zadanie zrobił bezbłędnie, w czasie krótszym, niż jego kolega z ławki potrafiłby wysmarkać nos, do tego używając opcji, których będą uczyć pewnie dopiero na studiach, a ten... informatyk... mówi, że zasłużył jedynie na piątkę. Zniewaga.
- Yo, Breakha'. - zza jego pleców rozległ się znajomy głos. Breaker odwrócił powoli głowę i spojrzał na przybysza. Na białym tle głównego budynku Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego imienia świętego Jana Bosko w Sosnowcu czarny sweter Samuraja rysował się trochę... za ostro. Samurai nigdy nie umiał dobrze rysować.
- Yo. - mruknął, wracając do swojej poprzedniej czynności. Samurai podszedł bliżej, oparł się o barierkę i przez chwilę gapił się w ten sam punkt co Breaker. Ale nie było tam nic ciekawego.
- Pamiętasz jak mówiłem ci, że stacja dysków w moim kompie zepsuła się i ciągle trzeszczy?
- No.
- Pogrzebałem trochę w bebechach i...
- Działa?
- Nie. - Samurai uśmiechnął się, dumny ze swojego (wątpliwego) talentu do naprawiania komputerów. - Przestała trzeszczeć.
- Aha.
- Piątka z infy? - strzelił Samurai. Na szczęście Breaker założył tego dnia kamizelkę kuloodporną i kula jedynie niemile pogłaskała mu żebra.
- No. - skrzywił się.
- Nie przejmuj się. Mówię ci, że nauczyciele to demony, albo somethin' like that. (dla nie rozumiejących anielskiego: "coś w tym stylu" i kropka)
- Jasne.
- Ależ oczywiście. - Samurai ciągnął niezrażony. Gadka o demonach i "spiskowej teorii szkoły" należała do jego ulubionych. - Myślisz, że czemu kazali nosić te durne marynarki?
- I tak prawie nikt nie nosi...
- Right, (dla nie rozumiejących angielskiego: "prawda" i przecinek) ale mimo wszystko. A siedzenie na barierkach? I ten głupi zwyczaj ciągłego sprawdzania, czy wszyscy noszą obuwie zmienne?
- Ciebie to akurat nie dotyczy, więc się nie czepiaj. - Breaker spojrzał na "obuwie zmienne" Samuraja. Jak to czasami zwykł czynić, przyniósł do szkoły żółte bambosze z lwimi pyskami, by "wyróżniać się z tłumu". Bambosze były zrobione z pluszu i Samurai wyglądał w nich, jakby miał o cztery-pięć numerów za dużą nogę. Przynajmniej od razu było wiadomo, że zmienił buty... Choć kto tam go wie? Może pewnego dnia zachce mu się przyjść w tych kapciach do szkoły?
- Nieważne. Nauczyciele, a przynajmniej dyrekcja, to demony! Wysysają z uczniów ludzką energię i przekazują ją swojemu Władcy.
- "A główną kwaterę mają w sali nr 1"- zadeklamował Breaker. - Opanuj się, człowieku. W tej szkole nie ma sali nr.1, bo jakiś pijany projektant pomieszał numerki. Nie dlatego, że "jedynka" istnieje w innym wymiarze.
- A ja i tak wiem swoje.
- Hej, wy! Odejdźcie od tych barierek! - rozległ się donośny głos dyrektora. Samurai i Breaker równocześnie powoli, flegmatycznie obrócili głowy. Dyrektor zamachał na nich jakimś dziennikiem. - Wracajcie do szkoły!
Wzruszyli ramionami, Samurai ziewnął rozdzierająco, przeciągnął się i ruszył za znikającą już w drzwiach głową dyrektora.
- Co jest? Już nawet opierać się nie wolno? - mruknął Breaker, idąc za nim.
- Pewnie zakłucamy im przesyłanie energii do ich wymiaru. Barierki to tak na prawdę anteny nadawcze.
- Yeah, (dla nie rozumiejących anielskiego: "tak" i przecinek, a później odstęp) pewnie.
Breaker zamknął skrzypiące, czerwone drzwi budynku, pozostawiając za sobą opustoszały "dziedziniec". No, może nie tak do końca opustoszały. Naruszając wszystkie punkty Nowego, Ulepszonego, Zatruwającego Uczniom Życie, Regulaminu KLO, na barierkach siedziała, nie zauważona ani przez dyrektora, ani przez Breakera, ani nawet przez Samuraja, dziewczyna. Była ubrana w szkolny mundurek, (taki, który NIE łamał żadnego z punktów Regulaminu) i miała brązowe, przewiązane wstążką, włosy.
- To tutaj, Larva. - szepnęła. - To na pewno tutaj.
Gdzieś w oddali rozległ się szum nadjeżdżającego różowego tramwaju w czerwone truskawki.
- To on? - dyrektor wskazał na, jak zwykle nieudane, zdjęcie Samuraja i skierował swoje zaopatrzone w okulary oczy na stojącego prawie na baczność Adriana Kluszczyńskiego.
- Tak, tak. - Małpa pokiwał głową. - Maciej Łój. Używa ksywy "Samurai". To on pierwszy zaczął nosić kapcie, jako obuwie zmienne. To znaczy, wcześniej był jeszcze Łukasz Banyś, ale...
- Dobrze. To nieważne. - dyrektor wstał z fotela i podszedł do barku. Na szklanej półce, oprócz termosu z herbatą i dzbanka z kawą stało kilka puszek 7Up, jedna Fanty i jedna Red Bulla. Wszystkie opatrzone etykietą z napisem "niebezpieczne" w pięciu językach: polskim, angielskim, francuskim, niemieckim i japońskimi krzaczkami, które w całej szkole zapewne jedynie Samurai potrafiłby odczytać. Małpa zawsze był ciekaw, po co ta etykieta i czemu dyrektor zawsze uważał, by nikt nie napił się z żadnej z puszek.
Dyrektor wyciągnął z barku dzbanek z kawą i dwie filiżanki. Jeszcze raz spojrzał pytająco na Adriana. Ten radośnie skinął głową - bez wypicia dziennie co najmniej dwóch filiżanek kawy nie był w stanie egzystować. Dyrektor napełnił filiżanki, odstawił dzbanek i wrócił z kawą do biurka.
- Mówiłeś, że w jakiś niewyjaśniony sposób poznał prawdę? - spytał posępnie.
Małpa wyciągnął z kieszeni marynarki swój niebieski długopis i podał dyrektorowi.
- Tu są wszystkie nagrania.
- Maciek! - Samurai przezwyciężył chęć zapadnięcia się pod ziemię, choćby z tego powodu, że podłoga kawiarenki nie wyglądała najczyściej i spojrzał w stronę, z której dobiegł go głos. W rogu sali, jak zwykle otoczona przez koleżanki, siedziała Karina, popijając jakąś bliżej nieokreśloną ciecz. Miała na sobie poszarpane dżinsy z masą dziwnych, różnokolorowych łat i sięgający kolan sweter w niebiesko-żółtą szachownicę, który wyglądał na niej tak, jak zwykle. (a jak to już nie ważne, bo opowiadanie to będzie czytało parę osób ze szkoły Samuraja, a on nie chce nikomu podpaść/zostać źle zrozumianym/zostać posądząnym o podlizywanie się) Społeczność KLO dzieliła się na trzy zasadnicze grupy: tych, którzy chodzili w swetrach, tych, którzy chodzili w marynarkach i tych, którzy nie chodzili. Przy czym w szkole zazwyczaj obserwowało się tylko dwie pierwsze subkultury.
Samurai przejechał ręką po zmierzwionych włosach, które i tak nie miały najmniejszego zamiaru go posłuchać i podszedł do stolika, przy którym sześć dziewczyn zawzięcie opracowywało strategię współpracy na klasówkę z matematyki.
- Tak? - mruknął, starając wyglądać na jak najbardziej rozluźnionego.
Zawsze miał kłopoty z rozmawianiem z dziewczynami. Nie, to nie tak. Nie z rozmawianiem. Z ROZUMIENIEM dziewczyn. Zrozumienie sposobu działania kobiecych umysłów wykraczało nawet poza wiadomości profesorów informatyki. Było trudniejsze nawet od geografii. Samurai nie był pewien, czy od francuskiego, ale od geografii na pewno.
Karina podstawiła mu pod nos zeszyt z matmy, pokazując na jakieś Bardzo Skomplikowane i Prawie Niemożliwe Do Rozwiązania Zadanie. Dobra, w tym Samurai już czuł się pewniej.
- Banalne. - mruknął, naśladując styl mówienia nauczyciela od matmy i machając ręką w lewo i w prawo po ciągu iksów, ygreków i liczb. - To dajesz tutaj... to wyciągasz z tego... potem to przestawiasz tu... a tutaj znowu wyciągasz iks plus ygrek... i koniec. Proste. Matematyka w ogóle jest prosta.
- Tak. Jasne.
- Łój Maciej! - Samurai wzdrygnął się. Nie lubił, jak któs do niego mówił po imieniu, ale podawanie pełnego imienia i nazwiska, w dodatku w odwróconej kolejności, nie mógł już znieść.
- Samurai. Samurai, do jasnej anielki, Samurai... - wymruczał pod nosem.
Nagle na godzinie trzeciej pojawiła się marynarka w takim dziwnym, nienazwanym kolorze, który powstaje ze zmieszania brązowego i szarego, oraz krawat, do którego przyznać mógł się tylko dyrektor.
- Ty zwiesz się Łój Maciej, młodzieńcze? - spytał Dyrektor Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Sosnowcu imienia świętego Jana Bosko, do którego Zdali Wszyscy, Którzy Nie Dostali Się do Innych Liceów.
- No...
- "No" to się mówi w zawodówkach, młodzieńcze. W liceum mówi się "tak". Ale ponieważ uczęszczasz do Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego, powinieneś mówić "oczywiście".
- Więc... oczywiście... - Samurai przełknął ślinę.
- No, młodzieńcze. Tak właśnie powinien zachowywać się uczeń Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego. - rozpromienił się dyrektor. - Ale przyszedłem tutaj w innej sprawie. Proszę do mojego gabinetu.
- Ale... dlaczego?... Przecież nic nie zrobiłem...
- To się okaże, młodzieńcze. - dyrektor odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Chcąc nie chcąc, Samurai musiał podążyć za nim.
Ostatnie, co pamiętał, to że coś na prawdę potężnie rąbnęło go w głowę. Potem przed jego oczami wyskoczyło kilka setek gwiazd, jakaś galaktyka i stary, nadający się już tylko na złom statek kosmiczny. Następnie zobaczył swoją ulubioną Sailor Senshi (Czarodziejkę, konkretnie: Czarodziejkę z Neptuna - przyp. red. d/s nie oglądających puszczanych przez Polsat seriali)pod prysznicem, nagą. Niestety, przyjemny majak szybko znikł, a zastąpiła go ciemność. Dwie minuty i piętnaście sekund później jego bębenki wypełnił urywany śmiech chorej na anginę żaby.
- Hahaha! - zaśmiał się głos. I powtórzył. - Hahaha!
Samurai otworzył oczy i stwierdził, że i tak nic nie widzi.
- Czy ktoś mógłby zapalić światło? - wyszeptał.
- A... oczywiście. Myślałem, że ciemność robi nastrój...
Nastąpił ciąg stuków, brzeków i szelestów, przerywanych wyrazami tak wulgarnymi, że nie nadają do zacytowania w tym jak najbardziej politycznie poprawnym opowiadaniu. Wreszcie ktoś włączył światło.
- Lepiej?
- Znacznie lepiej. Dziękuję.
- Ależ proszę.
Samurai rozejrzał się po pomieszczeniu. Jeśli był to gabinet dyrektora, to musiał ulec nagłemu przeremontowaniu i powiększeniu, bo Samurai jakoś nie mógł sobie przypomnieć ringu bokserskiego w zacienionym rogu sali. Oprócz tego w pokoju stało biurko, Małpa, telewizor z video, dyrektor i dość pokaźnych rozmiarów barek. Po chwili dopiero dotarło do niego, że jest przywiązany do stojącego naprzeciw telewizora, dyrektorskiego fotela. Dyrektor usiadł na krawędzi biurka, co może nie było zbyt eleganckie, ale odbierało Samurajowi przyjemność bycia jedyną osobą w pokoju, która zajmowała pozycję siedzącą.
- Co z nim teraz zrobimy? - spytał Małpa.
- Zabierzemy jego Energię Ciągłego Buntu, oczywiście. - odezwał się dyrektor. - Zamieni się wtedy w tak układnego i grzecznego ucznia jak ty, lub ten młodzieniec z drugiej "a"... Jak on się zwał...
- Eee... - zasugerował Małpa.
- Nieważne. Gdy zabierzemy jego energię nic nie stanie mi już na przeszkodzie, by wprowadzić Najnowszy, Ulepszony, Zatruwający Uczniom Życie Przy Każdej Okazji, Regulamin KLO! - krzyknął dyrektor i zarechotał gromkim basem.
- Nie!!! - wrzasnął Samurai. - Możesz zabrać naszą ziemię, nasze życie, ale nigdy nie odbierzesz nam naszej wolności!!!
- Co? - oczy dyrektora i Małpy powiększyły się do wielkości spodków. (talerzy, nie tych, co to czasami Spielberg w filmach używa)
- Ups... Sorry, (dla nie znających angielskiego: "sorry") to chyba nie z tej bajki... Pomyliłem kwestie...
Oczy dyrektora wróciły do normalnej wielkości. Otrząsnął się i rzekł.
- Wcześniej, zanim zabierzemy twoją energię, musimy dowiedzieć się ile wiesz o mojej prawdziwej naturze. Powiesz po dobroci, młodzieńcze?
- Nie!!!
- Więc dobrze. Kluszczyński Adrianie, puszczaj film.
Małpa podszedł do telewizora, pogrzebał coś przy magnetowidzie i nagle ekran rozjarzył się jasnoniebieskim światłem. Pojawiła się na nim jakaś odziana w skóry postać z olbrzymim nosem i czarną czupryną.
- Nie!!! - ryknął z przerażeniem Samurai. - Tylko nie Hanna-Barbera!!!
- Hahaha - zarechotał Małpa.
- Mógłbyś po mnie nie powtarzać. - dyrektor zwrócił mu uwagę. - I na co się tak głupio gapisz?
- O, przepraszam. - zmieszał się Małpa. Jego oczy również wróciły do normalnych rozmiarów.
- Nie, nie, nie, nie, nie! - ciągnął Samurai nie zrażony chwilowym brakiem uwagi. - Wszystko zniosę! Disneya! Bolka i Lolka! Nawet te głupie kreskówki o Supermanie na PTK2! Ale od Hanny-Barbery nienawidzę tylko bardziej Neo...
Ucichł nagle. Dyrektor i Małpa wpatrywali się w niego z zainteresowaniem.
- Kontynuuj, młodzieńcze. - zaproponował dyrektor.
- Neon Genesis Evangelion! - krzyknął Samurai.
- Co to? - Małpa zmarszczył brwi.
- Taka japońska bajka.
- To nie jest bajka! - Samurai zaoponował gwałtownie, co spowodowało rozplucie na około sporej porcji śliny. - Kreskówka, jak już coś! A tak w ogóle to to się nazywa anime!
Małpa, korzystając z Japońskiej Sztuki Odskakiwania, (a tak, uczył się kiedyś Japońskich Sztuk) uskoczył przed lecącymi w jego kierunku kroplami.
- Coś mi się tu nie zgadza, proszę pana... - mruknął. - On uwielbia japońskie kreskówki.
- Ale nie Evangeliona! - krzyknął Samurai. - Kocham anime, ale nie tego głupiego Evangeliona! Gdybyście mi go puścili, pewnie bym nie wytrzymał i wyśpiewał wszystko!
Dyrektor roześmiał się głośno.
- Ha, zdradziłeś się, młodzieńcze! - podszedł do barku, otworzył go i wyjął ze środka jakąś kasetę w czarnym opakowaniu. - Mamy Evangeliona!
- Jak to? - zdziwił się Małpa. - Przecież to nieetyczne i wbrew chrześcijańskiej moralności. Pan dyrektor wie, co jest na tych japońskich kreskówkach? Nic, tylko przemoc i seks. Wie pan, że w tej Czarodziejce z Księżyca występują lesbijki? Do tego, to nie w porządku używać pirackich kopii.
- Szkoły nie stać na oryginały. - dyrektor podszedł do magnetowidu i wymienił kasety. - A japońskie bajki...
- Kreskówki!!!
- Kreskówki. Puszczam je księżom, żeby pokazać jak zepsuta jest dzisiejsza młodzież.
Na ekranie telewizora pojawiło się logo firmy A.D.Vision, a z głośników (poprawka: z jednego głośnika. Szkoły nie stać na telewizor stereo) popłynęła muzyczka...
Ubrana w szkolny, spełniający wszystkie wymagania Regulaminu, mundurek dziewczyna o brązowych, upiętych w warkocz włosach stała pośrodku szkolnego korytarza, patrząc nieruchomo na Ścianę. Ściana, zupełnie nie wiedząc czemu jest winna i dlaczego dziewczyna tak się na nią gapi, zmieszała się trochę i zaczerwieniła. Co prawda, była Ścianą Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego od ładnych siedmiu lat i zdążyła już przywyknąć do różnych dziwactw, ale jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie gapiła się na nią tak uporczywie przez bite piętnaście minut.
- P'ch'zarni'chiwkov*. - nagle Ścianie wydało się, że dziewczyna kichnęła.
Już chciała powiedzieć "na zdrowie", gdy dziewczyna powtórzyła z naciskiem:
- P'ch'zarni'chiwkov*. - tym razem Ściana była już pewna, że jej rozmówczyni coś powiedziała. Zaintrygowało ją to słowo, a najbardziej gwiazdka nad ostatnią literą. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie sięgnąć po encyklopedię, ale akurat żadnej nie miała pod ręką.
- P'ch'zarni'chiwkov*. - powiedziała, wyraźnie już zdenerwowana dziewczyna.
I w tym momencie stało się coś dziwnego. Pośrodku Ściany, dokładnie w miejscu, gdzie dotąd uważała, że znajduje się jej brzuch, pojawiły się drzwi z wielką cyfrą "1" namalowaną czerwoną farbą na białym lakierze. Ściana zarumieniła się jeszcze bardziej, ponieważ drzwi były dość duże i rozciągały się od brzucha, do miejsca, w którym Ściana uważała, że ma... eee... no, wiecie co.
Dziewczyna postąpiła krok do przodu i otworzyła drzwi. Z zamierzenia biały tynk Ściany zmienił swój kolor na ognistopurpurowy, co na pewno nie przystawało do wizerunku szkoły jako Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego. Natomiast wiszący na Ścianie obraz patrona KLO, świętego Jana Bosko, zmienił wyraz twarzy i teraz zezował ostro, patrząc w dół.
Gdy dziewczyna w mundurku przechodziła przez portal (bo tak brzmi naukowa nazwa tego czegoś) na schodach za jej plecami pojawiły się dwie postacie. Karina i Breaker zostali zwolnieni z lekcji z powodu przygotowań do dyskoteki. A teraz, zamiast myśleć o stroboskopie, laserze, organizacji i znalezieniu frajera, który chciałby zostać bramkarzem, stali na półpiętrze nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Co się dzieje? - spytała Karina. Breaker pociągnął ją za rękaw swetra w niebiesko-żółtą szachownicę i rzucił się w stronę powoli znikających drzwi.
- To dziwne... - mruknął Małpa, patrząc na siedzącego bez ruchu Samuraja. - Ogląda tą kreskówkę od ponad czterdziestu minut i nawet słowa nie pisnął...
- Popatrz na ten wyraz zaciętości na jego twarzy. - zauważył dyrektor.
- Pewnie zmaga się z samym sobą. Jeszcze kilkanaście minut i ulegnie.
Samurai, z oczami wlepionymi w ekran telewizora, nic nie odpowiedział. Na ekranie trwała właśnie jakaś walka robotów, a całą salę wypełniały krzyki przerażenia i odgłosy strzałów.
Nagle w rogu sali pojawiła się postać w szkolnym mundurku, a chwilę później dwie następne zmaterializowały się tuż nad nią. Małpa i dyrektor ze zdumieniem obrócili głowy i w tym momencie grawitacja przypomniała sobie o swoim istnieniu, a obie postacie spadły dziewczynie na głowę.
- Co się dzieje? - spytała Karina. Breaker pociągnął ją za rę... ups... przepraszam, to już było...
- Co się dzieje? - Karina rozejrzała się dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Stanęła niepewnie na nogach i ruchem ręki poprawiła włosy.
- Czy ktoś mógłby powiedzieć temu... człowiekowi, że ma ze mnie wstać?! - krzyknęła dziewczyna w mundurku. Breaker bąknął coś w stylu "przepraszam", odturlał się jakieś pół metra i podniósł z cichym jękiem.
Dziewczyna w mundurku, uwolniona od ponad pięćdziesięciu kilo żywej wagi, również wstała. Poprawka: już nie miała na sobie mundurka. Jej ubranie zamieniło się w białe, dziewczęce kimono przepasane czerwoną szarfą. Dziewczyna wygładziła zmarszczki na szacie i japońskim zwyczajem podrapała się w tył głowy.
- Co ja tu... - zaczęła niepewnie. - A, już wiem.
- Hej! - wrzasnął nagle dyrektor. - To nie jest przepisowy strój ucznia Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Sosnowcu! To nawet nie jest nieprzepisowy strój Katolickiego...
- Dobrze, już dobrze. - przerwała mu dziewczyna. Wyciągnęła przed siebie rękę i wymruczała coś pod nosem. Nad jej ręką, wbrew wszelkim prawom fizyki, pojawił się czerwony płomień. Po chwili płomień zniknął, a krzesło, na którym siedział wciąż wlepiający gały w ekran Samurai, rozleciało się, a telewizor wybuchł. Nagła kolizja z podłogą wyrwała samuraja z transu.
- Nie! - wrzasnął, spoglądając z przerażeniem na dymiące szczątki czegoś, co jeszcze przed chwilą było kasetą z Neon Genesis Evangelion. - Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!
- Maciek, chodź tu! - krzyknęła Karina, przerywając mu monolog. - Może ty wiesz, co się tu dzieje?!
Samurai obrócił się i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Karina, nie nazywaj mnie tak. - mruknął urażony. - Ksywy są po to, żeby ich używać.
- Ksywy?
- No... tak. Każdy podłączony do internetu ma ksywę. - odezwał się Breaker. - On jest Samurai.
- Samurai?... - Karina spojrzała na niego pytająco. - Nie rozumiem...
- Nikt mnie nie rozumie... - westchnął Samurai, który zdążył już do nich podejść i teraz spoglądał dziwnie na dziewczynę w kimonie.
- Chwileczkę... - wtrącił dyrektor. - Czy twoja reakcja na wybuch telewizora, młodzieńcze, nie oznacza że lubisz tą japońską baj...
- Kreskówkę!!!
- ...kówkę? Czy to znaczy, że mnie oszukałeś?!
Samurai spojrzał na niego z wyższością.
- Ha! - odezwał się inteligentnie. - Na prawdę myślałeś, że nie lubię Evangeliona?! Przez tych pajaców...
- Że jak mnie nazwałeś?! - wkurzył się Breaker.
- Co tu się w zasadzie dzieje? - dodała Karina.
- ... nie obejrzałem końcówki, ale i tak było to jedne z najlepszych anime, jakie widziałem w życiu! - dokończył Samurai, pokazując dyrektorowi język.
Obrócił się z powrotem do dziewczyny w kimonie i zmarszczył brwi. W jego głowie rozpoczął się rzadko używany (i dlatego działający bez szwanku) proces logicznego myślenia.
- Czy ja cię skądś nie znam?...
Nagle głośno przełknął ślinę i zatoczył się do tyłu, omal nie wpadając na Breakera.
- Mógłbyś mi po nogach nie deptać?!
- Sorry, ale... to jest... Mi... Mi... Mi... Mi... - Samurai skierował na dziewczynę wskazujący palec i ze szczęką trochę niżej, niż być powinna (konkretnie w okolicach kolan) spojrzał na kolegę. - To jest Miyu!
- Miyu? - powtórzył Breaker.
- Miyu? - spytała Karina, nadal nie bardzo wiedząc co się dzieje, czemu się dzieje i co ona tu właściwie robi, proszę państwa?!
- Przepraszam... - wtrącił dyrektor.
- Mogę coś powiedzieć? - odezwała się dziewczyna w kimonie.
Szczęka Samuraja wróciła do poprzedniej pozycji. Obrócił głowę i uśmiechnął się do niej, prezentując (umyte pastą Colgate) zęby.
- Jesteś Vampire Princess Miyu, prawda? - spytał. Skinęła głową.
- Twoje podejrzenia okazały się słuszne. - powiedziała słodkim, urzekającym głosem. Oczy Samuraja zamieniły się w zbiorowisko gwiazd, a pod jego czaszką zaczęła odbijać się od ścian czerepu jedna, skołowaciała, szukająca mózgu myśl: "Doceniła mnie!". - Przybyłam, by doprowadzić tą szkołę do porządku. Umysły dyrekcji i wielu uczniów zostały opanowane przez wysysające ludzką energię demony...
Samurai otrząsnął się nagle. Jak sobie zapewne przypominacie, temat demonów był jego ulubionym.
- Youma? - spytał z naukową miną.
- Nie... Shinma. - Miyu spojrzała na niego z uznaniem. Samurai uśmiechnął się nieprzytomnie, a gdyby ktoś przyjrzał się dobrze, w jego oczach dostrzegłby małe, stylizowane słoneczka, po orbitach których poruszały się błyszczące napisy "Reklama".
- Przepraszam... - powtórzył dyrektor zniecierpliwiony.
- To ja przepraszam bardzo całe towarzystwo, ale czy ktoś mógłby powiedzieć mi, co się tu dzieje?! - wrzasnęła Karina.
- Breaker... wytłumacz... - Samurai zrobił jakiś bliżej nieokreślony gest i wrócił do tępego wpatrywania się w Miyu. Dziewczyna zmieszała się trochę, zaczerwieniła i zaczęła rozglądać po pomieszczeniu.
- Przepraszam... - po raz trzeci odezwał się dyrektor.
- ... pire Princess Miyu to taka japońska baj... ekhem... kreskówka. - zagłuszył go Breaker. - Wygląda na to, że Samurai zakochał się w głównej bohaterce... Nie pytaj, jakim cudem postać z kreskówki znalazła się w naszym świecie. Proszę.
- Przepraszam! - nie wytrzymał, zwykle spokojny dyrektor. Poczekał chwilę, a gdy poczuł, że trzy pary zwykłych oczu i jedna para słoneczek, dziwnie podobnych do loga pewnej stacji telewizyjnej, patrzą na niego, kontynuował. - Chciałbym zauważyć, młodzieńcy i dzieweczki, że to ja jestem czarnym charakterem w tym opowiadaniu. To ze mną powinniście się bić.
- Charakterem? - powtórzył Breaker.
- Czarnym? - zdziwił się Samurai, spoglądając na brązowo-szarą marynarkę dyrektora.
- Opowiadaniu? - spytała Karina.
- Nie wiecie, że to nieładnie powtarzać? - odezwał się jakiś piskliwy głos.
Ośmioro oczu i dwa słoneczka zwróciły się w stronę, z której dochodził. Na stojącym w rogu ringu bokserskim stała dwumetrowej wysokości postać w czarnym garniturze. Miała przyciemnione okulary, paliła cygaro i wyglądałaby jak sam szef Cosa Nostra, gdyby nie pewien maciupeńki szczególik: nie była człowiekiem. Całe nieprzykryte garniturem ciało stwora pokrywały rzęski, a przez na wpół przezroczystą skórę widać było coś, co przez biologów nazywane jest przednią gałęzią jelita, a wyglądało jakby ktoś wsadził mu do gardła połowę choinki.
- Jestem Wirkiem! - obruszył się stwór, widząc zdumione spojrzenia i sięgającą podłogi szczękę Samuraja.
- Czemu my go wcześniej nie widzieliśmy? - zdziwił się Breaker. Miyu wyciągnęła zza poły kimona kilka zapisanych drobnym drukiem kartek. Przewróciła kilka stron, wzruszyła ramionami i westchnęła.
- Błąd w scenariuszu. Autor zapomniał sobie o nim.
Breaker spojrzał na nią z niezrozumieniem.
- Że co?
- Nieważne.
- Inaczej go sobie wyobrażałam... - mruknęła, sama do siebie, Karina.
- Spokój!!! - ryknął Wirek, aż ściany się zatrzęsły. - Inaczej przygłupawy autor tego opowiadania nigdy nie wybrnie z, bądź co bądź, za długiego już dialogu!!!
Wszyscy umilkli.
- Dobra. Jestem Wirek i to ja rządzę tą szkołą!
Samurai spojrzał ironicznie na Miyu.
- Demony, co? Shinma, co?
Miyu speszyła się trochę. Wyglądało na to, że cały plan szybkiego załatwienia demonów i powrotu do domu wziął w łeb i teraz będzie trzeba walczyć z tym... czymś. W każdym razie na pewno nie był to Kimagure, demon, którego podejrzewała o zawładnięcie Katolickim Liceum Ogólnokształcącym imienia świętego Jana Bosko w Sosnowcu.
- Hahaha! - roześmiał się dyrektor. - Załatwimy was i wreszcie wprowadzę w życie Najnowszy, Ulepszony, Zatruwający Uczniom Życie Przy Każdej Okazji, Regulamin KLO!
- Co takiego?! - Breaker ruszył w stronę dyrektora, przypominając sobie wszystkie ważniejsze ciosy z wszystkich ważniejszych mordobić, wydanych na wszystkie ważniejsze platformy. (dla niezorientowanych: "rodzaje" komputerów) Nagle poczuł na swoim kołnierzu czyjąś rękę. - Puszczaj! Nie pozwolę mu na wprowadzenie żadnego Regulaminu!
Samurai jednak nadal trzymał go za kołnierz, korzystając z dawno już zapomnianej Japońskiej Sztuki Przytrzymywania Wkurzonych Kolegów.
- Coś mi mówi, że będziesz musiał go wyzwać. - mruknął, ruchem głowy wskazując na uginający się pod ciężarem Wirka ring.
- Dobra! - ryknął Breaker, odwracając się z powrotem do dyrektora. - Ty [ocenzurowano, ze względu na wulgaryzmy], [to też ocenzurowano], [to też], [a jakże], [jak wyżej], [tutaj podobnie]!!!
Samurai skrzywił się, próbując spamiętać najbardziej wymyślną wiązankę przekleństw, jaką słyszał w życiu.
- Nie o taki rodzaj wyzwania mi chodziło. - znów ruchem głowy wskazał na ring. - Masz go wyzwać na pojedynek.
Breaker spojrzał na ring, na dyrektora, na ring i w końcu na Samuraja.
- To czego tak durnie potrząsasz łbem?! Trzeba było od razu!
W tym momencie usłyszeli głuche plaśnięcie. Obrócili głowy i zobaczyli rozpłaszczonego na podłodze Wirka. (zapewne od podobnych rozpłaszczeń wzięła się nazwa typu tych stworzeń - płazińce) Wirek podniósł się, podpełznął do nich używając swych nabłonkowych rzęsek i odchrząknął.
- To Samurai miał walczyć z dyrektorem... - powiedział.
- Ale ja go wyzwałem na pojedynek!
Wirek podrapał się po głowie, co przy jego budowie ciała było co najmniej dziwne i mruknął.
- Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem: rezerwuję sobie prawo do wyboru swojego przeciwnika w następnej walce.
- Zgoda! - krzyknął uradowany Breaker, przybijając piątkę z jedną z rzęsek Wirka.
- Nie! - krzyknęła Miyu. Wirek obrócił się i pokazał jej język, który tak na prawdę był umięśnioną, wysuwalną gardzielą.
- Za późno! - zaśmiał się. - A wy dwaj, pakujcie się na ring.
Dyrektor i Breaker spojrzeli na siebie groźnie i ruszyli w kierunku przeciwnych narożników. Breaker przeskoczył przez liny i usiadł na małym stołeczku, który ni stąd, ni z owąd, pojawił się na ringu. Samurai stanął za nim, przerzucił ręcznik (który też tak nagle zmaterializował się z powietrza) przez ramię i wyszeptał.
- Pamiętaj: najpierw kop z obrotu, potem doskok i uppercut. (dla niezorientowanych: taki cios w podbródek) Zawsze działa.
- Dobra, dobra. Znam się na tym chyba lepiej od ciebie.
Samurai wzruszył ramionami. W sprawach znajomości Japońskich Sztuk nigdy go nie doceniano.
- Samurai, mamy problem. - usłyszał za sobą głos Miyu. Obrócił się i omal nie dostał w oko kilkunastoma zadrukowanymi stronami.
- Co się stało? - spytał, uchylając się.
- Cenzura. - mruknęła złowieszczo, pokazując mu dziewiątą stronę. - W tej scenie jest za dużo brutalności. Kazali ją wyciąć, bo inaczej opowiadanie w ogóle nie ujrzy światła dziennego.
Samurai przyjrzał się kartce. Pośrodku strony była sporej wielkości przerwa, a tekst w niej wyjaśniał, że autor musi wyciąć tę scenę.
- Radio, Maryja... - skrzywił się. - Ale z cenzurą nie ma co gadać. Jak mus, to mus.
-------Pamiętaj, by zachować ten wycinek dla potomnych i do konkursu!-------
Ponieważ opowiadanie to ma być całkowicie poprawne politycznie i
pozytywnie wpływać na morale uczniów, zmuszony jestem wyciąć tą
nader brutalną scenę walki.
- Autor -
-------Pamiętaj, by zachować ten wycinek dla potomnych i do konkursu!-------
- Qrde, nie wiedziałem, że jest taki silny... - Breaker stał oparty o liny i dyszał ciężko. Pod prawym okiem miał pięknęgo, fioletowego sińca, a i lewe nie wyglądało najgorzej. - W gardle mi zaschło. Karina, przynieś coś z tego barku.
Karina podała mu biało-żółtą puszkę, z niebieskim napisem pośrodku: "Fanta".
- Już wcześniej o tym pomyślałam. - powiedziała.
- Dzięki. - Breaker pociągnął kilka łyków, oddał puszkę i wrócił na ring.
- Fight! (dla nie rozumiejących angielskiego: "walczyć" i wykrzyknik) - oznajmił dziwnie grubym głosem Wirek. Nie wiedzieć czemu, podczas walki lubił wypowiadać basem różne dziwne angielskie wyrazy, jak "perfect", "very well", lub krzyczeć falsetem coś, co brzmiało jak polskie "Toasty!".
- Teraz cię zniszczę, młodzieńcze! - krzyknął dyrektor. W oczach Breakera błysnęła czysta elektryczność.
- I don't think so. (dla nie znających anielskiego: "nie wydaje mi się" i kropka) - powiedział głosem dziwnie podobnym do głosu Christophera Lamberta.
- O, qrde... - wyszeptał Samurai. Udało mu się nawet dokładnie wypowiedzieć "q". ("r" już mu się nie udało dokładnie wypowiedzieć - no cóż, wada wrodzona) - Zamienił się w Raidena...
- W kogo? - zdziwiła się Karina.
- W Boga Grzmotów i Błyskawic. Jednego z bohaterów Mortal Kombat. - odpowiedziała Miyu, wciąż przeglądając zadrukowane kartki. - Nie mów, że nie oglądałaś filmu?
- Łaaaaaaaaa! - przerwał im krzyk dyrektora. Obie spojrzały z zaskoczeniem na ring, z którego właśnie schodził, zataczając się na boki, osmolony i z lekka dymiący dyrektor.
- Breaker wins. Fatality. (dla nie znających anielskiego: "Breaker wygrał. Ostateczny los.", albo somethin' like that) - oznajmił basem wyraźnie zawiedziony Wirek.
Tymczasem Breaker wrócił do swojego narożnika, dopił "Fantę" i zeskoczył z ringu.
- Hehe, załatwiłem go Tajemnicą Elektryka. - oznajmił z radością, pokazując przeskakujące po dłoni iskry elektryczne. - Kto to ma walczyć teraz?
- Ty! - krzyknął Wirek, wskazując na Karinę i wskakując na ring. (co prawda, wykonanie obydwóch tych rzeczy na raz jest dość trudne, ale od czego są kaskaderzy) - Wyzywam tą dziewczynę!
- Tę! Trzymaj się zasad gramatyki! - odezwał się Samurai, najwyraźniej sam nie mający pojęcia, co robi. - A ta w ogóle, to nie będziesz z nią walczył! Ja cię wyzywam!
- Co takiego?! - tym razem to Karina krzyknęła tak, że aż ściany się zatrzęsły. W zasadzie Ściany, wszystkie cztery, były już mocno zdenerwowane z powodu ciągłych krzyków i wrzasków, od których sypał się z nich tynk i myślały już nawet nad złożeniem wymówienia, albo rozpoczęciem strajku. A wtedy ten głupi pajac, sufit, sam musiałby się trzymać. Skończyłoby się jego ciągłe wspieranie na czterech tak ważnych i dumnych osobistościach, jakimi były Ściany. - Myślisz, że bym sobie z nim nie poradziła?!
Samurai odruchowo przełknął ślinę i rozpoczął wycofywanie na z góry upatrzone pozycje. Lecz Karina była szybsza - chwyciła go za kołnierz i zaczęła potrząsać.
- Myślisz, że jak jestem kobietą, to nie pokonam jakiegoś wyrośniętego płazińca?! Otóż nie! Pokonam go! Zobaczysz! Dostanie takie baty, że przez tydzień nie będzie mógł wstać!
- Przepraszam, ale... - przerwał Wirek.
- Nie wtrącaj się! A ty... - głowa Samuraja odbijała się w przód i w tył jak piłeczka tenisowa. - ... Nie potrzebuję żadnego męskiego, szowinistycznego wsparcia! W ogóle, jak mogłeś pomyśleć, że dam się wyręczyć! Walka z tym wypławkiem będzie czystą przyjemnością!
Wirek spoglądał to na Samuraja, to na Karinę, to na zaczytaną w opowiadaniu Miyu i do jego prymitywnego układu nerwowego typu drobinkowego powoli docierało, że pomylił się w ocenie, który z jego przeciwników jest najgroźniejszy.
- Przepraszam... - powtórzył.
- Czego?! - Karina odwróciła głowę i zgromiła go wzrokiem.
- Zmieniłem zdanie... wybieram jego...
- Co???
- Hihi... - Samurai wyrwał się Karinie i z prędkością Roberta Korzeniowskiego, gdy zdobywał medal na Olimpiadzie w Atlancie, wszedł na ring. - Miyu, mogłabyś sędziować?
Miyu podniosła głowę z nad opowiadania i rozejrzała się badawczo dookoła. Po chwili schowała kartki z opowiadaniem za połę kimona.
- Skoro i tak nie mam nic lepszego do roboty...
- Dobra. - Samurai błysnął zębami w uśmiechu. Do głowy wpadł mu pewien głupi i zwariowany pomysł. Ale wszystkie jego pomysły były głupie i zwariowane, więc nie przejął się tym za bardzo. - Podajcie mi Red Bulla.
Karina, mrucząc coś pod nosem, podbiegła do barku i wróciła po chwili niosąc jakąś puszkę.
- Masz.
- Thanks. - wypił kilka łyków Red Bulla, oddał go Karinie i zbliżył się do środka ringu.
- Fight. - mruknęła Miyu.
Początkowo nic się nie działo. Jedynie Wirek, zamiast atakować, stał z głupią miną na pokrytej rzęskami części ciała, która robiła mu za twarz. To, że coś jest nie w porządku, dotarło do Samuraja dopiero, gdy usłyszał wybuch śmiechu Breakera. Na szczęście kamizelka kuloodporna, o której była już wcześniej mowa, została zrobiona z wyjątkowo mocnego materiału i Breakerowi nic się nie stało. Extra, tylko o co chodzi?! Samurai spojrzał na strój i oniemiał. Na plecach miał skrzydła, zapewnienia reklamy okazały się prawdziwe. Tylko o całej reszcie nie było już mowy. Czarny sweter Samuraja zamienił się w biało-żółto-niebieski marynarski mundurek, który wbrew swojej nazwie nie spełniał żadnego z punktów Regulaminu, choćby dla tego, że był to mundurek dziewczęcy. Poniżej niebieskiego, wyszywanego złotymi paskami kołnierzyka znajdowała się biała kokarda w kształcie skrzydełek, ze złotą broszką pośrodku. Rękawy, różowe i bufiaste, kończyły się na wysokości ramion, a żółta spódniczka miała zaledwie jakieś dwadzieścia pięć centymetrów długości. Nawet żółte kapcie z lwimi pyskami zostały zastąpione przez parę białych, wysokich butów na obcasach. No, po prostu świetnie. Zamienił się w Sailor Moon.
- Samurai, depilujesz nogi?! - ryknął śmiechem Breaker.
- Nie!!!
- Nie... - Miyu spojrzała na Samuraja z rozbawieniem tak, że omal nie spalił się ze wstydu. - To tylko dla lepszej... aparycji.
- Ale on nie jest... hihi...On nie zmienił płci, ani nic w tym stylu?...Buahahaha!
Samurai potrząsnął głową. Pomyślał, że mógł się nie kłócić o tą walkę. Ciekawe, jak Karina by wyglądała w okrojonej wersji szkolnego mundurka... Dobra, kończmy tą farsę.
- Starlight honeymoon therapy kiss! - krzyknął, wyciągając przed siebie rękę, w której nagle pojawiło się berło. Nic się nie stało. - Co jest?!
Czemu to nie działa?! Starlight honeymoon therapy kiss!... Działaj, do cholery, to rozkaz!
- Samurai, musisz używać polskich tłumaczeń! - krzyknęła Miyu. - Inaczej to nic nie da.
- Że co??? Aaaaa! - to ostatnie było spowodowane nagłym atakiem Wirka.
Wypławek wyrwał się z odrętwienia i ciosem oddolnym podbródkowym (jakby to pewnie nazwał jakiś nauczyciel wuefu), wyrzucając go na jakieś pół metra w powietrze, a następnie kopnięciem sprowadził do parteru.
- Toasty! - krzyknęła Miyu.
- I ty, Miyu, przeciwko mnie?! - zdziwił się Samurai z Księżyca, stając niepewnie na nogach. Miyu wzruszyła ramionami w geście "takie życie". - A niech was wszystkich...
- Hahaha! - zaśmiał się Wirek sposobem dyrektora. - I co teraz zrobisz?!
- Nie mam wyjścia. Użyję polskich tłumaczeń. - westchnął Samurai. - Kryształowa Moc Księżycowego Pocałunku!
Nagle zaczęła grać jakaś skoczna muzyczka, zupełnie nie na miejscu w tym decydującym momencie, Samurai wyskoczył w powietrze i wykręcił piruet, którego nie powstydziłaby się mistrzyni baletu.
- AARRGH! - krzyknął Wirek, a następnie, przy akompaniamencie muzyczki i dźwiękach typu "sfrash" i "wissshh" zaczął się kurczyć. Po chwili zmienił się w zwykłego, niewidocznego dla ludzkiego oka, wypławka. Samurai chwycił się za głowę i zataczając się ruszył w kierunku narożnika.
- Radio, Maryja... Moja głowa... Nigdy więcej... Żadnych piruetów... - skoczna muzyczka, jakby żywcem wzięta z disco polo, zamieniła się w rytmiczne techno, jakim kończy się film "Mortal Kombat (TM)". - A ucisz się wreszcie! W takim stanie nie lubię nawet techno!
Muzyczka posłusznie umilkła. Samurai powoli, ostrożnie zszedł z ringu i (nadal się zataczając) zbliżył do Miyu.
- Miyu... może byś tak nas odesłała do domu?... - wybełkotał. - Ja już mam dość... Żadnego anime przez dwa... nie, przez trzy... godziny.
- Sorry, ale nie zauważyliście, że kogoś nie ma? - zapytała Karina, obrzucając wzrokiem pomieszczenie. - Przez chwilę, zaraz gdy tu przybyliśmy, wydawało mi się, że widziałam Adriana... A potem zniknął.
Miyu roześmiała się. Ach, jak ona pięknie się śmieje... pomyślał Samurai, a jego oczy na powrót zamieniły się w parę gwiazdozbiorów.
- Leży tam, pod ścianą. - wskazała przeciwległy róg sali, gdzie rzeczywiście leżało coś, co wyglądało jak sterta czarnych patyków. Albo jakby ktoś pomalował podłogę i kąt ściany w czarne paski.
- Małpa? - Breaker podszedł do dziwnego kształtu. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że Małpa stracił przytomność, ale on po prostu spał w najlepsze. Od ponad godziny nie wypił ani jednej kawy. - To jest Adrian?
- Korzystając z okazji, że wszyscy patrzą na nas, napił się 7Up. - wyjaśniła Miyu.
- Eee...? - spytał inteligentnie Samurai, wciąż zataczając się na boki. Miyu skinęła głową.
- Niech lepiej tu zostanie. Odeślę go, gdy się obudzi.
- Dobra. A co z naszym powrotem? - spytał Samurai.
- A idźcie sobie... Ja mam jeszcze masę rzeczy do uprzątnięcia. Posada Łowcy Demonów wcale nie jest taka łatwa, jak się wydaje. - Miyu spojrzała na poplamiony krwią ring, tynk, który jak gdyby nigdy nic leżał na podłodze
pod ścianami, dymiącego, nieprzytomnego dyrektora, który podobnie jak tynk, leżał pod ścianą, rozwalone krzesło i zniszczony telewizor. - Na prawdę nie jest łatwa... A drzwi są tam.
Samurai podążył wzrokiem za ruchem ręki dziewczyny. Drzwi rzeczywiście tam były.
---------------------------------------------------------------------------
* P'ch'zarni'chiwkov - cytuję fragment "Równoumagicznienia" Terry'ego Pratchett'a:
"(...)p'ch'zarni'chiwkov. Mało kto używa tego nosowo-gardłowego slowa... z wyjątkiem hojnie opłaconych lingwistów-kaskaderów i oczywiście maleńkiego plemienia K'turni, które je wymyśliło.
Słowo to nie posiada dokładnego synonimu, chociaż określenie "squernt" w języku Cumhoolie ("uczucie ogarniające po odkryciu, że poprzedni użytkownik wygódki zużył cały papier") wywołuje podobnie głębokie emocje. Najdokładniejsze tłumaczenie brzmi tak:
"nieprzyjemny dźwięk miecza wysuwanego z pochwy tuż za plecami dokładnie w chwili, kiedy się uwierzyło, że pozbyło się wszystkichnieprzyjaciół(...)"
A że Miyu użyła go w celu otwarcia Portalu... Cóż, po Łowcach Demonów można się spodziewać wszystkiego ^_^
>>> Uwaga! Niektóre postacie użyte w tym opowiadaniu, zostały wykorzystane (tylko bez skojarzeń) bez swojej zgody, a miejscami nawet przy swym zdecydowanym sprzeciwie <<<
A występowali:
- Miyu, Vampire Princess.
- Breaker
- Karina
- Adrian "Małpa" Kluszczyński (sam chciałeś, żebym podał nazwisko)
- dyrektor
- Wirek (postać wykorzystana za zgodą Kariny)
- Samurai, Ten-Który-Chodzi-Po-Szkole-W-Kapciach ^_^
- korekta i głupie komentarze: Ten-Który-Śpi-W-Piżamie-W-Różowe-Słoniki,
Władca Snów, czyli Hypnos (taki gość z greckiej mitologii)
Konkurs!
Wystarczy, że odpowiesz na jedno proste pytanie i wyślesz odpowiedź wraz z wycinkiem ze środka opowiadania na adres: Mrągotkowo Dolne, skr. poczt. 33 z dopiskiem Konkurs Polsatu, a możesz wygrać 50 (słownie: pięćdziesiąt) kilo Chipsów Ruffles o Smaku Czekoladowym, Które Zawierają Więcej Mleka Niż Kakao i Rozpuszczają Się w Ustach, a Nie w Dłoni! Nie strać szansy! Pisz już teraz! A oto pytanie:
Mieszkańcami pewnej kamienicy było dwudziestu posiadaczy paszportu Polsatu. Budynek zawalił się. Nikt nie przeżył.
Ile osób zginęło?
a) dwadzieścia
b) wszystkie
c) te, które posiadały paszport Polsatu
Uwaga! Uczestnikami naszego konkursu mogą być jedynie osoby, które ukończyły pierwszy rok życia!
Konkurs!
---------------------------------------------------------------------------
Samurai of SMD, november '97
Jak by to powiedzieć?
Humorystyczny FF, bardzo mi się spodobał. ;) A według mnie najlepsze określenie anime to "japoński film animowany" (już nawet może być "japońska kreskówka", byle nie tylko "japońska bajka"!) xD
boskie
wielkie dzieło:) nie serio jest super. i nie tylko dlatego że epizodzik ma w nim mój kuzyn Łukasz Banyś, którego nie widziałem od lat. Proszę wytłumacz mi kwestię kapci:)