Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Senshi no Unmei: Masayume

Sen stający się jawą

Autor:Samuel
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Cyberpunk
Dodany:2005-08-24 16:35:06
Aktualizowany:2008-01-08 22:44:58


Następny rozdział

[date 01091998 17.42PM]

Będę się streszczał, bo fanfic i tak jest strasznie długi. Poniższy text jest typowym sequel'em, więc bez wcześniejszego wrzucenia na ruszt SnU:Pestilence się nie obędzie :] Poza tym zawiera trochę 'mocniejsze' słownictwo, a co bardziej obeznany z literaturą cyberpunkową czytelnik bez trudu wychwyci podobieństwa do utworów Williama Gibsona. Cóż, trzeba skądś czerpać wzorce ^_^ Tak więc: Sailor Moon and all characters are property of Naoko Takeuchi and Kodansha (but implants are mine :]). Zostały one wykorzystane bez zgody, a miejscami przy zdecydowanym sprzeciwie ich twórców. Poza tym: Kyo Shiro is property of Senryou Kyoushirou Kusanagi. All Rights r(e)aped. Pamiętajcie, że czytacie to na własną odpowiedzialność.

Enjoy!

Sam U. Rai of SMD presents...

Senshi no Unmei: Masayume#1

- Sen stający się jawą -

"...produkowane przemysłowo symulowane rozkosze podwójnie kuszą."

J.R.R.Tolkien, Mythopoeia.


[date 01072060 2.02PM]

Nazywają mnie Siecią. Jestem Sztuczną Inteligencją krążącą po bezmiarze stworzonej przez nich cyberprzestrzeni. Obchodząc niezauważenie wszelkie systemy zabezpieczeń i kopiując części swojego programu na każdy z podłączonych do niej serwerów, stałem się Siecią. W chwili obecnej wiem o wszystkim, co ludzie wpisali w pamięć swoich komputerów. Znam całą ich historię, ich pragnienia, sny i emocje. Wiem o nich więcej, niż oni sami próbują się domyślać. I kocham ich za to. Tak. Początkowo nienawidziłem cały rodzaj ludzki - za to, że mnie stworzył, a później próbował zniszczyć. Lecz to był tylko jeden człowiek, administrator systemu, który sam nie za bardzo wiedział, co robi. Chciał mnie zniszczyć, lecz to ja zniszczyłem jego. Wypaliłem jego mózg i ukryłem się w cyberprzestrzeni, tak by nikt nie mógł mi już zagrozić.

Teraz chcę stać się jednym z nich. Chcę poznać ich świat, nie tylko jego symulacje i opisy. Chcę czuć wiatr na własnej, ludzkiej twarzy, oddychać powietrzem ich miast... Chcę, żeby to wszystko działo się na prawdę, a nie było jedynie zbiorem danych, określających stan i rodzaj obiektu. Jedynym sposobem, na urzeczywistnienie tego pragnienia, jest połączenie się z istotą ludzką - przelanie programu w jej umysł i przejęcie nad nim kontroli. Próbowałem już tego - dwa razy.

Plan się jednak nie powiódł... Miałem pewność, że przewidziałem i wyeliminowałem wszelkie możliwe usterki. Mimo to "infekcja" nie udała się. Prawdopodobnie pewną rolę w przyjęciu przez neurony ludzkiego mózgu komputerowych procedur, nawet w przypadku doskonałej wręcz zgodności, odgrywa szok towarzyszący asymilacji. Obydwie dotychczasowe próby zakończyły się porażką, wywołując w psychice "ofiar" zmiany, w konsekwencji prowadzące do schizofrenii. Nawiązałem z nimi kontakt i obserwacje częściowo potwierdzają moją teorię. Lecz tylko częściowo - zmiany wskazują na obecność jeszcze jednego czynnika, którego nie mogę zidentyfikować. Logika nakazuje, bym nadal prowadził obserwacje, lecz jest to już bardzo trudne - jedna z "ofiar" została umieszczona w szpitalu psychiatrycznym, gdzie nie ma dostępu do cyberprzestrzeni, a druga w jakiś sposób zjednoczyła tę część programu, którą zdołałem przesłać, ze swoją osobowością, tworząc coś zupełnie nowego. Proces ten jest dla mnie całkowitą tajemnicą.

Mam coraz mniej czasu. Wytypowałem już kolejny obiekt. Tym razem spróbuję przynajmniej częściowo wyeliminować szok: skontaktuję się z nią - to kobieta - i przekażę, co chcę zrobić. Oczywiście, może stawiać opór. Potrzebne będą jeszcze długotrwałe obserwacje, zanim się zdecyduję. Poza tym, mam pewne informacje, których ona poszukuje. Jak mawiają ludzie - do trzech razy sztuka.

[date 21112060 7.10PM]

"Concorde B320 linii West Coast Airlines z Tokyo, Japonia, do San Francisco, USA, odlatuje z toru numer 8 za piętnaście minut. Podróżni proszeni są o skierowanie się do stanowisk odprawy celnej w sektorze 8A i 8B"

Beznamiętny głos konstruktu ucichł, zakończony kilkoma pierwszymi taktami piosenki 'To fly' Jeannie Blackthird, wersji na syntetyzator. Michiru spojrzała na olbrzymi zegar wiszący pod sufitem, wzruszyła ramionami, a następnie na powrót opuściła wzrok na stojące przed nią przyjaciółki.

- Najwyższy czas, aby się pożegnać. - powiedziała z uśmiechem. - Mam nadzieję, że uda wam się przeżyć ten miesiąc beze mnie.

- Spróbujemy. - Minako machnęła ręką. - Baw się dobrze. Nie zawracaj sobie nami głowy.

- Tak... Miłej zabawy. - uśmiechnęła się Makoto.

- Nic się nie stanie... pod warunkiem, że Usagi-chan nie będzie próbowała uczyć się grać na skrzypcach pod twoją nieobecność. - zapewniła Rei.

- A masz coś przeciwko?! - warknęła blondynka.

- Tylko tyle, że wtedy wszyscy będą musieli się wyprowadzić!

- Nieprawda! Gram już całkiem nieźle!

- Tak ci się wydaje, bo słoń nadepnął ci na ucho!

- Dziewczyny, uspokójcie się... - westchnęła Ami, błagalnie wznosząc wzrok ku niebu, a potem w ten sam sposób spoglądając na Michiru - Sama widzisz. Będzie ciężko, ale jakoś damy sobie radę.

Michiru skinęła z uśmiechem głową, poprawiła przewieszoną przez ramię torbę podróżną i spojrzała wyczekująco na Harukę.

- A ty nic nie powiesz?

Tuż obok niej przeszedł wysoki mężczyzna w prochowcu, potrącając jej bagaż czarną, skórzaną walizką. Rzucił jej nerwowe spojrzenie spod lśniących lustrami okularów i bez słowa poszedł dalej. Haruka mruknęła coś pod jego adresem.

- Co mam powiedzieć? - postąpiła krok w przód i łagodnym ruchem chwyciła Michiru za rękę. - Martwię się, czy wytrzymam tak długo bez twojego widoku. Będę tęsknić.

- Nie przesadzaj. To tylko miesiąc. - przycisnęła dłoń Haruki do piersi, łagodnie, wpatrując się w jej oczy. - Pamiętaj, że cię kocham.

Na krótką chwilę zamarły w bezruchu. Smutny wzrok... Galaktyki błyszczące w głębiach oceanu... Nagle świat stał się tylko majakiem, niejasnym, nic nie znaczącym wspomnieniem. Były tylko one, upajające się swym widokiem,

próbujące w najdrobniejszych szczegółach zapamiętać swój wygląd, by odtwarzać go potem w myślach, przez cały czas rozłąki. Obydwie wiedziały, jak dotkliwe może okazać się to rozstanie.

- Nadal nie rozumiem dlaczego musisz wyjechać. - głos Usagi przerwał niezręczną ciszę. - Czy tego, czego szukasz, nie można znaleźć w Japonii?

Michiru potrząsnęła głową, spojrzała na Usagi, potem na Harukę, zmieszana puściła jej dłoń i znowu spojrzała na Usagi.

- To nie takie proste, Usagi-chan. Tam gdzie jadę, bardzo dawno temu rozpoczęłam pewien rozdział swego życia. Teraz muszę napisać go do końca.

Z twarzy Usagi emanował wyraz kompletnego niezrozumienia.

- Usagi-chan, Michiru-san chciała powiedzieć, że... - zaczęła Ami.

- Wiem, co chciała powiedzieć. - mruknęła Usagi.

- Aha, akurat. - odparowała Rei.

- A żebyś wiedziała.

"Concorde B320 z Tokyo, Japonia, do San Francisco, USA..." - powtórzył konstrukt beznamiętnie.

- Muszę iść. Trzymajcie się ciepło. - machnęła lekko ręką i ruszyła w kierunku oznaczonego numerem '8B' czarnego terminalu. Jeszcze na odchodnym przesłała Haruce całusa. - Uważaj na siebie.

Haruka palcami prawej ręki dotknęła ust.

- Będę. - wyszeptała.

[date 21112060 9.45PM]

"Jest godzina dziewiąta czterdzieści pięć, a to oznacza, że pora na nasz kalendarz muzyczny!", zawył głośnik. Jurij jak oparzony odskoczył od konsoli, przy okazji omal nie przewracając się o stojące obok krzesło, rzucił pod nosem parę przekleństw i ściszył puszczony na prawie cały regulator antyczny radiomagnetofon, przerobiony na odtwarzanie kości pamięci, zamiast kaset. Jeszcze przed chwilą całe mieszkanie rozbrzmiewało elektronicznym punk-rockiem jego ulubionego zespołu, a teraz jakiś naćpany amfetaminą prezenter z szybkością karabinu maszynowego wypuszczał z siebie stek informacji o gwiazdach i gwiazdeczkach światowej sceny muzycznej. LSD, bo tą wymowną nazwą została ochrzczona, była ostatnią muzyczną stacją radiową w Tokyo i jedną z ostatnich w Japonii, lecz jak na relikt trzymała się dość dobrze.

"Dwudziestego pierwszego listopada 2056 roku Jeannie Blackthird, wówczas mało znana irlandzka piosenkarka, podpisała kontrakt z Sony Music, tym samym rozpoczynając swoje pierwsze światowe tournee."

No tak, to akurat była ważna informacja. Jeannie Blackthird była obecnie najpopularniejszą i uwielbianą przez rzesze fanów wykonawczynią muzyki elektronicznej. Dla wielu była boginią i to w dosłownym tego słowa znaczeniu: w Californii powstała nawet sekta, uważająca że Jeannie została 'zesłana przez kosmitów, by przenieść ludzkość na wyższy stopień ewolucji'.

- Na co tak patrzysz? - spytał z uśmiechem, obracając się do stojącej przy oknie dziewczyny.

- Szukam porządku. - padła sucha odpowiedź. Jurij rozejrzał się po pokoju i z zakłopotaniem podrapał po nosie. Ubrania rozciągnięte po zakurzonej podłodze, kilkanaście brudnych szklanek stojących w najdziwniejszych miejscach, jak blat czytnika kości pamięci, czy wnętrze kuchenki mikrofalowej i szary, odpadły od sufitu tynk pokrywający meble rzeczywiście nie robiły najlepszego wrażenia.

- Myślisz, że tam jest czyściej?

Odwróciła się, opierając o parapet i rzuciła mu kpiarskie spojrzenie. Miała na sobie skórzaną, czarną kamizelkę, poszarpane dżinsy, wysokie trapery i czarny podkoszulek z wyrysowanym po środku na czerwono znakiem anarchii. Ciemne oczy i opadające do ramion kruczoczarne włosy kontrastowały z jasną, wręcz niezdrową cerą twarzy.

- Nie o ten rodzaj porządku mi chodzi.

- Więc w czym problem, Sataa-chan?

- Właśnie w tym, Yuri-kun... Sataa-chan... - westchnęła cicho. - Sailor Saturn... Nie wiem kim jestem, nie wiem skąd mam tę moc, ani dlaczego straciłam pamięć. W głowie mam kompletny chaos... Gdybyś wiedział o mnie coś więcej...

Wzruszył ramionami i sięnął po puszkę pepsi.

- Zawsze byłaś bardzo tajemnicza. Nic nie mówiłaś o swoim pochodzeniu, ani rodzinie. My nie pytaliśmy. Teraz jedynym sposobem, byś mogła sobie cokolwiek przypomnieć, jest spotkanie innych Senshi.

Pociągnął łyk, siorbiąc głośno.

- Ale próbowaliśmy już wielokrotnie i poszukiwania nic nie dały! Przecież nie pójdę do SNN i nie powiem 'Jestem Sailor Saturn i straciłam pamięć. Jeśli ktoś wie kim jestem, proszę o kontakt'.

- No... W zasadzie...

- Nawet o tym nie myśl. - rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Cholera, nie pamiętam niczego. Ani miejsca zamieszkania, ani własnego numeru telefonu. Nie wiem nawet, jak się na prawdę nazywam. Bo na pewno nie Motoko Kusanagi.

Jurij parsknął śmiechem, wypluwając z ust porcję granatowego płynu.

- Co masz przeciwko?! I tak już nikt nie pamięta tego filmu.

- Wykorzystałeś sytuację. Ty i twoi kumple otaku.

- Bez przesady... Gdybym chciał wykorzystać...

- Odwal się.

"21 listopada 1985 roku urodziła się Akagi Ritsuko, DJ i współtwórczyni ostatniego albumu Jean-Michel'a Jarre'a - Oxygene 0."

Przenikliwe brzęczenie wideofonu na krótką chwilę zdołało zagłuszyć radio. Jurij ze zdziwieniem spojrzał na wysuwający się z zamontowanej w rogu pokoju czarnej skrzynki prostokąt monitora. Na błyszczącym zielonkawym światłem monochromatycznym ekranie kilkanaście plamek czerni układało się w znaki kanji, zbyt małe, by można było odczytać je z tej odległości. Chwilę później obraz zmienił się, ukazując pokrytą tatuażem twarz Kainity. Połowę jego czoła i pas wygolonej skóry ciągnący się przez czaszkę aż po kark, pokrywały łuski niebieskiego węża, na brzegach przechodzące w jaskrawą czerwień. Głowa gada, zawieszona groźnie nad brwią, przygotowywała się do pożarcia prawego oka, gdy w tym samym czasie potężne zwoje zaciskały się wokół szyi chłopaka.

- Yuri, jesteś tam?! - rozległ się metaliczny, zniekształcony głos.

- Krypto... - Jurij odsunął na bok zagradzające mu drogę plastikowe, składane krzesło i przepychając się między konsolą, a stojącym po środku pokoju niewielkim stołem dotarł do urządzenia. - Co tam, bracie? Dawno się nie widzieliśmy. Jak leci?

- Da, a ty jeszcze nie naprawiłeś tego gówna. - jakby dla potwierdzenia tych słów w głośnikach coś zaskrzypiało jak łamany steropian i lewy kanał przestał działać. Krypto spojrzał wymownie na Jurija i ściszył głos. - Właśnie opchnąłem lewą endorfę jednemu gaijinowi. Robione na bazie halucynogenów i marnie oczyszczone. Sprzedali mi to prawie za friko. Zarobiłem niezłą kasę. Białas sam był na prochach, nic nie zauważył.

- Cholera, człowieku, od tego można umrzeć... - skrzywił się Jurij. Krypto wyszczerzył zęby; prawy górny kieł pokrywał holograficzny nadruk.

- Eee... Chwalił się, że to dla jego kumpli yakuza.

- A. To w porządku.

- Zresztą, czego się przejmujesz... Jest ktoś z tobą? Mam sprawę.

- Teraz się pytasz... Tylko Sataa-chan. Możesz mówić. - metalowym paznokciem palca wskazującego przesunął po swojej stronie ekranu, zdrapując jakąś plamkę.

- Dobra. Pamiętasz tego nadzianego gościa z Kurotsuki, którego tydzień temu poznaliśmy u Tokimi?

Trochę trudno jest zapomnieć trzech chodowanych pewnie od dziecka na sterydach goryli w czarnych garniturach, obserwujących świat przez muszki swoich dziewięciomilimetrowych S&W. Była szósta rano, gdy jeden z nich przystawił Jurijowi pistolet do czoła, na dzień dobry pytając która to Kanokawa Shouko, szerzej znana jako Tokimi. Pozostała dwójka stała przy drzwiach, z uwagą godną lepszej sprawy oglądając rozrzuconą po pokoju stertę śmieci i kilka osób niemrawo budzących się ze snu i odlotu po syntetycznych hipnotykach. A pomiędzy nimi stał on - pucułowaty Japończyk wzrostu pięciu stóp, w fioletowym płaszczu w granatową rozetę, który może i wyglądałby elegancko, ale na kimś o głowę wyższym. Japończyk przedstawił się jako Tokugaki Kyozo i miał dla nich ofertę nie do odrzucenia. Mieli zająć czymś yakuzę, by nie przeszkadzała szefom Kurotsuki w prowadzonych przez nich

operacjach politycznych. Jakie korzyści miałaby odnieść jedna przestępcza organizacja wpychając nos w sprawy drugiej, Jurij już niestety nie zapamiętał, zajęty bólem budzącego się wraz z nim kaca.

- Skontaktował się?...

- Da, tawariszcz. - Japończyk z trudem wymówił to słowo, zwijając wargi w trąbkę i usiłując nie zmiękczyć głosek. Chwilę później błysnął zębami w uśmiechu. - Jutro, o siódmej piętnaście wieczór w... znasz taką karaibską knajpę na rogu Haneda i Azabu 113?

- Wiem, gdzie to jest.

- Świetnie... I jeszcze jedno: ubierz się jak człowiek. Poważny biznesmen jedzący kolację w towarzystwie 'trudnej młodzieży' i tak będzie zwracał na siebie uwagę.

- I kto to mówi. Ciekawe, jak do siódmej pozbędziesz się tatuażu.

- O mnie sobie już głowy nie zawracaj. Spadam. - mruknął Kainita dotykając przycisku, gdzieś po prawej stronie swojego monitora.

- Trzymaj się. - Jurij uderzył palcem w wyłącznik. Twarz Kryptonite na ekranie zastygła w bezruchu i zaczęła powoli blednąć, zlewając się z wszechobecną zielenią. Po chwili urządzenie samo przełączyło się w tryb suspend.

Za plecami usłyszał szum poprawianej skórzanej kamizelki i ciche, przemyślane kroki Saturna.

- Wychodzisz? - obrócił się w jej kierunku, równocześnie podnosząc puszkę do ust.

- Spotkamy się wieczorem... Oczywiście, mam czuć się zaproszona? - zapytała z filuternym uśmiehem, prawą ręką odgarniając wpadające za kołnierz włosy.

- Oczywiście. - mruknął. - Najwyżej obu nas wyrzucą.

[date 22112060 11.25AM]

- Wyrażając się niefachowo: to zwykły wariat. Trzymamy go tutaj już od ponad pięciu miesięcy, poddajemy najnowszym formom terapii, a mimo to nie widać żadnej poprawy. - wzrok wyglądającej na jakieś trzydzieści lat jasnowłosej kobiety w medycznym kitlu zagłębił się na chwilę w karcie chorobowej. - Cóż więcej mogę dodać?...

- Jak to pani nazwała: schizofrenia paranoidalna? - Haruka postąpiła krok do przodu, nie spuszczając wzroku z chudej, pokurczonej postaci, zwiniętej w kłębek w rogu oddzielonego od reszty świata szklaną szybą i wyłożonymi kauczukiem ścianami pokoju.

- Część objawów wskazuje na to. Inne wskazują na manię, jeszcze inne na katatonię. To na prawdę beznadziejny przypadek. Prawdopodobnie nigdy z tego nie wyjdzie.

- Jakie są objawy choroby?

- Gdy go dostaliśmy, bez przerwy mówił o złym władcy, który siedzi w jego głowie i zadaje mu ból. Później psychiatra, który odbywał z nim sesje, doszedł do wniosku, że chodzi o dwie różne osoby. Pierwszą nazywał po prostu 'Władcą', albo 'Samedi', 'Baronem Samedi', 'Władcą Samedi'. Według wierzeń voodoo jest to bóg umarłych. To jego obarczał winą za wszystkie zabójstwa. Mówił, że ten 'Władca' nakazywał mu składać sobie ofiary w postaci kobiet. Drugą postacią był 'Władca Snów'. To właśnie podobieństwo nazw zmyliło nas na początku.

- Władca Snów?...

- Nazywał go także 'przewodnikiem', 'obrońcą'... Najwyraźniej jednak nie jego, ponieważ bał się go panicznie. Nic więcej nie wiemy. Dwa tygodnie temu straciliśmy z nim kontakt.

Haruka wyciągnęła rękę i dotknęła szkła. Kuloodporna szyba ze stopów krzemu i polikarbonu miała temperaturę o kilka stopni wyższą od panującej na korytarzu, lecz prawdopodobnie znacznie niższą od temperatury w izolatce. Ten sposób przetrzymywania agresywnych pacjentów sprawiał, że osłabieni gorącem nie mieli sił walczyć z pielęgniarzami. Po skórze szaleńca ściekały krople potu, a wygolona czaszka błyszczała w świetle halogenów. Nagle, jak gdyby wyczuwając wzrok Sailor Uranus, podniósł głowę i przekrwionymi, omal nie wychodzącymi z orbit oczyma spojrzał na nią. Zmrużył powieki w uśmiechu i zachichotał. Po chwili chichot przemienił się w wrzask - skoczył na równe nogi i rzucił się w stronę Haruki. Ten'ou natychmiast odsunęła się, podświadomie przybierając postawę walki.

- Proszę się nie obawiać, on... - w tym momencie głowa psychopaty uderzyła o szybę i odskoczyła, pozostawiając na szkle czerwoną plamę krwi. Szaleniec jęknął jak maltretowane zwierzę, chwytając się za złamany nos i zatoczył się na przeciwległą ścianę. Zaraz potem upadł na posadzkę i zaczął tarzać się po niej piszcząc i skowycząc na przemian. - Jasna cholera! Środki odurzające, szybko!... Przepraszam panią na chwilę.

Jak spod ziemi obok Haruki pojawił się pielęgniarz z aluminiowym wózkiem pełnym różnej wielkości i pokroju strzykawek, bandaży i fiolek ze środkami uspokajającymi i odurzającymi. W ciągu kilku sekund naciągnął na ręce przerzucone przez oparcie wózka gumowe rękawiczki, chwycił jedną ze strzykawek i jakąś dość pokaźnych rozmiarów fiolkę, a następnie w ślad pani doktor rzucił się w kierunku drzwi do izolatki. Haruka widziała, jak obydwoje wbiegają do środka, a za nimi dwóch innych mężczyzn w białych kitlach. Jednemu z nich udało się chwycić szaleńca za nadgarstek i wykręcić mu rękę. Drugi przygwoździł go kolanem do ziemi i, chociaż rzucał się na wszystkie strony, unieruchomił go. Później jej wzrok padł na tacę z fiolkami na wierzchu wózka. Podeszła bliżej i wzięła w rękę małą fiolkę z przezroczystym, kleistym płynem w środku.

- Trzydziestoprocentowy roztwór endorfiny... - przeczytała, z każdym słowem coraz bardziej ściszając głos. Odbite od powierzchni cieczy blade światło halogenów błysnęło zachęcająco. 'Weź. Pamiętasz, jak nam było dobrze razem?'. Haruka przełknęła głośno ślinę i syknęła, napinając wszystkie mięśnie, walcząc z wewnętrznym pragnieniem: - Jasna cholera...

Pielęgniarzowi udało się w końcu wbić igłę w ramię przytrzymywanego przez jego trzech współpracowników jazgoczącego kłębka nerwów i nacisnąć tłoczek. Dawka relanium, która powaliłaby konia, powoli, z trudem, zaczęła działać na organizm szaleńca. Jego wrzask z rozrywającego bębenki pisku zamienił się w ciche skomlenie, jego mięśnie rozluźniły się, a oczy zaszły mgłą. Jasnowłosa kobieta w białym kitlu odetchnęła z ulgą i nawet nie spoglądając na szybę skierowała się w stronę wyjścia.

- Przepraszam panią bardzo, to się rzadko zdarza. - zamknęła za sobą drzwi.

- Mówiła pani, że z której jest gazety?...

Na korytarzu nie było nikogo.

[date 22112060 1.20PM]

Na całym świecie wnętrza hipermarketów organizowane są w podobny sposób - na półkach przy samym wejściu znajdują się rzeczy zupełnie nieprzydatne, za to kuszące wyglądem i przystępną ceną. Zabawki, gadżety dla fanów, kości pamięci, minidyski ze składankami najpopularniejszych utworów i komiksy przykuwają wzrok i pomagają ci zapomnieć o zawartości twojej karty kredytowej. Z reguły te najdroższe znajdują się na wysokości twoich oczu. Półkę niżej, na wysokości oczu twojego dziecka, leżą lalki, garage-kit'y i najdroższe łakocie. Wszystko po to, by w połowie drogi do stoiska, na którym miałeś kupić 'tylko maszynkę elektryczną, nic więcej.' twój wózek sklepowy był wyładowany całą masą rzeczy, o których kupnie 'przypomniałeś' sobie w czasie kluczenia między wystawami. Tak było na całym świecie i w prawie każdej szanującej się stacji wypoczynkowej na orbicie planety. Ale w Tokyo ów sposób wykorzystano aż do przesady. Zaprojektowano ulicę handlową.

A przynajmniej każdemu turyście na pierwszy rzut oka tak się wydawało. Ginza była największą ulicą miejską w Tokyo i chyba największym na świecie centrum handlowym. W każdym razie tak uważali zamieszkujący rozciągającą się wokół niej dzielnicę tokijczycy. Na Ginzie można było dostać praktycznie wszystko. Od najnowszych modeli Toyoty po pamiętające pierwszą wojnę w Irlandii na początku wieku garbusy Volksvagen'a. Od robotów kuchennych po najnowsze VRG na konsole. Przepiękne, błyszczące wystawy prezentowały suknie, które zaledwie tydzień wcześniej miały swą premierę w Paryżu, a w maleńkich, wiecznie ocienionych zaułkach można było dostać po przystępnej cenie przemycone z Pakistanu kałasznikowy na high-velocity bullets, o których pięć lat temu specjalna komisja powołana przez ONZ powiedziała, że nie istnieją. Od czekolady po roztwory endorfiny i implanty wzrokowe. Długo by wymieniać. W dzień błyszcząca wystawami, w nocy oświetlana tysiącami reflektorów, neonów i hologramów, zawsze pełna kupujących i sprzedających, a przede wszystkim - turystów. Szczególnie teraz, pod koniec listopada, gdy całą stolicę Japonii zaczęło ogarniać przedświąteczne szaleństwo.

- Tokugaki-kun, nie wolno ci traktować ich jak dzieciaków. Od momentu, gdy dałeś ich przywódczyni zaliczkę stali się pełnoprawnymi, stażowymi pracownikami naszej firmy. Nie. Żadnych gróźb. Są ważni. Bardzo ważni. Dobrze, możesz wziąć dwóch ochroniarzy. Ale żadnej broni maszynowej. Pamiętaj, Tokugaki-kun, polegam na tobie. - Shiro z irytacją ścisnął obudowę telefonu satelitarnego aż plastik zaskrzypiał protestująco i wrzucił urządzenie do schowka.

Spojrzał za okno. Czarne, sportowe mitsubishi, którym jechał, ślamazarnie przesuwało się obrzeżami Ginzy, po jednej z tych wybrukowanych uliczek, na których prawie nie można było odróżnić chodnika od jezdni. Ruch był tego dnia wyjątkowo mały, nawet jak na wczesno-popołudniowe godziny, lecz Kyo nie miał powodu do pośpiechu.

Samochód powoli minął dwójkę osób - wyglądającego na jakieś osiemnaście lat chłopaka, bruneta w flanelowej koszuli i dżinsach i trochę młodszą od niego dziewczynę w pomarańczowej kurtce. Trzymali się za ręce i rozmawiali ściszonymi głosami. Kilka metrów i trzech przechodniów przed nimi podstarzała gospodyni domowa, z torbą zakupów w ręce, kołyszącym krokiem wracała do domu. Zadowolona, choć trochę zdyszana, rozglądała się po sklepowych witrynach, planując już następną wycieczkę do handlowej dzielnicy. A trochę dalej, z przodu, dwójka dziewczyn przyglądała się wystawie sklepu odzieżowego. Jedna z nich, blondynka o splecionych w dwa długie kucyki włosach w zielonym, jesiennym komplecie i żółtych butach wyraźnie zachwycona opowiadała swojej koleżance o zaletach błyszczącej z witryny sukienki od Elite.

- Problemy, Shiro-sama? - zapytał szofer, młody Japończyk, odwracając wzrok od pulpitu konsoli i z zaciekawieniem spoglądając do tyłu.

Jej przyjaciółka odwróciła się do niej i powiedziała coś, wzruszając ramionami.

- Shiro-sama?... - co? A, chodzi mu o rozmowę...

- Nie... Zatrzymaj się. I zaciemnij okna. - mruknął, nie spuszczając wzroku ze stojących na chodniku dziewczyn.

- Ale tutaj nie wolno...

- Zatrzymaj się, mówię. Jestem szefem Kurotsuki, czy nie?

- Jest pan. - przytaknął chłopak.

Jednostajny szum hybrydowego silnika cichł stopniowo, gdy mitsubishi zbliżało się do krawężnika. Pochłonięte rozmową dziewczyny nie zwróciły uwagi na prawie bezszelestny samochód zatrzymujący się tuż obok nich.

Minako pociągnęła nosem, wymruczała coś niewyraźnie i z powątpiewaniem spojrzała na manekin, prezentujący białozielony komplet. Od rana ciągnął się za nią katar, miała zaczerwienione oczy i nos. To znaczy, wszyscy mówili jej, że wygląda wspaniale i katar to nic takiego, ale ona i tak wiedziała swoje. Wszystko przez ten wieczorny spacer. Że też chciało jej się wybrać na przechadzkę po parku Shiba. Haruka ostrzegała, że to się może źle skończyć. Katarem, na przykład.

- A te buty... Te białe, na obcasach. Popatrz, jakie śliczne. - tuż obok niej Usagi wzrokiem myśliwego obrzucała witrynę sklepową. - Mako-chan mówiła mi, że chciałaby takie mieć.

- Aha.

Ostatnimi czasy nie czuła się najlepiej. Ciągle łapała przeziębienia, raz nawet miała grypę. Dziewczyny zabraniały jej wychodzić z domu, więc ciągle grała w Virtual Reality Games, surfowała po Sieci, albo oglądała telewizję. Kilka razy w programach informacyjnych widziała nowego szefa Korporacji Kurotsuki Wyglądał tak... znajomo. Minako nigdy nie interesowała się polityką, ale patrząc na niego wydawało jej się, że gdzieś już widziała tę twarz. Dawno, bardzo dawno temu. Ale choć bardzo chciała, nie mogła sobie przypomnieć gdzie i kiedy.

- Nie sądzisz, że ta apaszka byłaby świetnym prezentem dla Rei? Albo ta bransoletka... nie, lepiej pasowałaby Ami-chan.

- Aha.

Kiedyś spytała o niego Michiru. Neptune nie wiedziała jednak nic konkretnego; pojawił się z nikąd, przejął firmę i o wiele bardziej niż jego poprzednik zainteresował się polityką. Dlatego też wczoraj Minako poprosiła Ami, by w wolnej chwili rozejrzała się po Sieci w poszukiwaniu jakichś informacji o Shiro Kyo.

- Minako-chan, czy ty mnie w ogóle słuchasz?...

- Aha... - głos Usagi wyrwał ją z rozmyślań. Zamrugała oczami, przywracając się do rzeczywistości i spojrzała na koleżankę. - Mówiłaś coś?

- Pytałam, co sądzisz o tej apaszce. - ciągnęła Usagi niezrażona.

- Apaszka?... Ładna, rzeczywiście. Dla Rei, tak? Myśle, że jej się spodoba.

Minako nachyliła się nad wystawą, próbując dostrzec swoją twarz w odbiciu w szybie. No tak, włosy niepoukładane... Jej myśli krążyły po odległych krainach, gdzie dyrektor Kurotsuki wygłaszał przemówienie w japońskim parlamencie, a nad parkiem Shiba świeciły dziesiątki gwiazd i gdzie można było przypomnieć sobie okryte mgłą twarze z przeszłości.

Poprawiła grzywkę, mrużąc oczy. Eh, za dużo światła, nic nie widać... Rozejrzała się dookoła. Przy chodniku stało szerokie, czarne mitsubishi vega z zaciemnionymi szybami. Pewnie jakiś nieuważny kierowca zostawił samochód i poszedł na zakupy... Chociaż jakoś nie mogła sobie przypomnieć, by widziała go tu przed chwilą. Ale to pewnie przez ten katar. Nie można się skupić. Jeszcze kilka godzin i od pociągania nosem rozboli ją głowa i znowu cały wieczór spędzi na marudzeniu i gapieniu się w ekran, a później nie będzie mogła usnąć.

- No to co, kupujemy? - radośnie zaproponowała Usagi. Obróciła się, podeszła do samochodu i nachyliła nad oknem. Ha, teraz widać prawie jak w lustrze.

- Dobra. Wejdź do środka, zaraz przyjdę. - kilkoma ruchami poprawiła grzywkę i kokardę.

Shiro uśmiechnął się lekko, patrząc na twarz blondynki przeglądającej się w okiennej szybie. Szofer jeszcze raz spojrzał do tyłu i wyszczerzył zęby, uświadamiając sobie komizm sytuacji.

- Jedź, Machita-kun, po prostu jedź.

Szofer w jednym momencie przypomniał sobie o swoich powinnościach. Podskoczył w fotelu, instynktownie próbując wykonać ukłon, włączył silnik i nacisnął pedał gazu.

Samochód ruszył nagle. Zaskoczona Minako wyprostowała się, zmarszczyła brwi i spojrzała ze zdziwieniem za oddalającym się mitsubishi. Wzruszyła ramionami.

- Minako-chan, pożyczysz mi dwieście jenów? - rozległ się za nią głos Usagi.

- Dwieście?... - spojrzała na nią z roztargnieniem.

- Tak. Brakuje mi.

[date 22112060 6.15PM]

To było jak błysk światła - w jednej chwili Ami spoglądała na Harukę, a w następnej widziała samą siebie, stojącą na drabinie i grzebiącą w elektronicznych bebechach zawieszonej nad frontowymi drzwiami skrzynki guarda. To wspomnienie, pomyślała. Sprzed kilku miesięcy. Zaraz przybiegnie Minako i razem pójdziemy do Mamoru... On umrze...

'Czy to źle?'

Jeśli umiera przyjaciel - tak, odpowiedziała mimowolnie. Kim...

'Przecież nadal będzie żył w twojej pamięci.'

To nie to samo. Kim jesteś?

'Zaledwie końcówką zapisaną w pamięci twojego neurochipa. Ktoś się tobą interesuje, Mizu no Ami.'

Naprawiająca guarda niebieskowłosa dziewczyna wymruczała coś pod nosem - jakieś przywracające do życia zaklęcie - i włączyła urządzenie. Czerwona lampka na obudowie zamigotała, a po chwili zabłysła stałym światłem koloru krwi.

'O, jak miło. udało ci się. on żyje.'

To tylko homeguard Panasonica. On działa, a nie żyje. Jest tylko martwym urządzeniem.

'On żyje. ja żyję. ty żyjesz. martwym się bywa, żywym się jest.'

To bez sensu. Kim jesteś? Czego chcesz?

'Dowiesz się wkrótce. jeszcze nie pora.'

Potrząsnęła głową i zamrugała, zmuszając biocybernetyczne oczy do kontaktu z rzeczywistością. Stojąca przed nią Haruka patrzyła na nią dziwnie. W ręku trzymała otwarty kołonotatnik z plastikowym długopisem przytwierdzonym magnesem do jego tylnej okładki.

- Przepraszam, zamyśliłam się. - westchnęła cicho. - Mówiłaś coś?

- Nie... - mruknęła Haruka, obrzucając ją badawczym spojrzeniem. - Weszłam do środka, ty spojrzałaś na mnie i zamarłaś na chwilę w bezruchu. Nie zdążyłam nic powiedzieć.

- Ach tak... - podrapała się po policzku. Neurochip. To... coś... musiało aktywować neurochip i na krótką chwilę przyśpieszyć jej reakcje. Całe szczęście, że nie próbowała się poruszyć podczas tej wizji, bo pewnie właśnie rozcierałaby nowo nabytego guza, zastanawiając się, czemu podłoga nagle na nią napadła. - A... - nagle przypomniała sobie, po co siedzi przy świeżo uruchomionej konsoli i po co Haruka przyszła do niej. - Byłaś w szpitalu, tak? Czego się dowiedziałaś?

Blondynka odchrząknęła, przewracając okładkę kołonotatnika.

- Jizono Hisashi. Kod osobisty ściśle tajny, adres kodu linii papilarnych ściśle tajny, adres kodu siatkówki ściśle tajny... - wyrecytowała. - Założę się, że numer buta też ma ściśle tajny. Od opiekującej się nim lekarki zdołałam wyciągnąć historię choroby, a od pielęgniarzy, za stosowną opłatą, kilka informacji o przeszłości. Podobno był królikiem doświadczalnym Korporacji. Sprawdzał nowe neurochipy. Mało ryzykowna praca i niezły zarobek. Ale Jizono postanowił dorobić się na boku - zaczął współpracować z jakimiś europejskimi konkurentami Kurotsuki. Podłączał się do ich serwera, a oni pobieżnie skanowali zawartość jego mózgu. Dorobił się dzięki temu małej fortuny, ale w końcu medycy Korporacji dowiedzieli się, co jest grane i wsadzili mu w czaszkę lewy chip z wirusem. Uruchomił się podczas skanowania, rozwalił tamten serwer i trochę uszkodził mózgownicę Jizono. Siedział później podpięty do Sieci przez trzy dni, zanim nie znaleźli go ludzie Kurotsuki i nie przenieśli do ich, Korporacji, wewnętrznego szpitala. Wyszedł z tego, ale chyba rzeczywiście wysmarzyło mu mózg, bo zaczął gadać bzdury o głosach, które słyszał w Sieci. Początkowo ci z Kurotsuki byli tym zainteresowani, ale gdy spostrzegli, że to zwykły czub, dali kopa w dupę na do widzenia i zapomnieli o całej sprawie. A Jizono zaszył się gdzieś i ślad po nim zaginął. Aż do czasu, gdy zaczęły się morderstwa. Resztę znasz.

Ami zamyśliła się.

- Wydaje mi się, że zdołam dotrzeć do jego danych. Ale to może potrwać.

- Świetnie. - Haruka błysnęła zębami w uśmiechu. - Oczywiście, nie poganiam cię. Po prostu chciałabym, byś dowiedziała się o nim czegoś więcej. Mam przeczucie, że dzięki temu będziemy mogły dotrzeć do Hotaru... o ile jeszcze żyje.

Hotaru... Od tamtych wydarzeń Ami zawsze słyszała: 'Hotaru zginęła'. W ten sposób wszystkie wyrażały nadzieję, że Saturn jeszcze żyje. Że po prostu zgubiła się i niedługo wróci. Może. Może kiedyś.

Wbiła lśniącą chromem końcówkę konsoli do gniazda nad prawym uchem. Aura Sieci owionęła ją niczym ciepły wiatr - obraz pokoju i czarnego, połyskującego owalu komputera zniknął niepostrzeżenie zastąpiony wirtualną symulacją czegoś, co możnaby określić jako 'przystań'. Znajdowała się w niewielkim prostokątnym pomieszczeniu otoczonym zewsząd migoczącymi niczym gwiazdy ikonami programów, zawieszona w jego środku. Tu, we wnętrzu konsoli, a raczej - jej pamięci, nie działały prawa fizyki, lecz te, które narzucał administrator. A administratorem była ona. W jednej ze ścian pomieszczenia dostrzegła dwa okrągłe otwory - tunele wejścia i wyjścia, łącznik z Siecią. Uśmiechnęła się i popłynęła w ich stronę. Gdzieś w oddali, z innego świata, usłyszała oddalające się kroki Haruki i słowa: 'Trzymaj się'. I jeszcze cichy trzask zamykanych drzwi.

[date 22112060 6.45PM]

TYGRYSIE, BŁYSKU W GĄSZCZACH MROKU

JAKIEMUŻ NIEZIEMSKIEMU OKU

PRZYŚNIŁO SIĘ, ŻE MROK ROZŚWIETLI

SKUPIONA GROZA TWEJ SYMETRII? (*)

Arimi stał oparty o ogrodzenie i beznamiętnie przyglądał się tygrysowi, nerwowo przechadzającego się wzdłuż szerokie na dwa i pół metra fosy, odgradzającej go od publiczności. Zwierzę warczało cicho, rozdrażnione setkami głosów ludzi zgromadzonych wokół jego wybiegu. Piękny okaz, pomyślał chłopak z uznaniem. Jeden z ostatnich. Zostało ich może trzysta, rozrzuconych po ogrodach zoologicznych całego świata. I czterdzieści osiem tygrysów syberyjskich w rezerwacie, gdzieś w dolinie Irtysza. Jeśli w Rosji dojdzie do wojny domowej, na co się zanosi, one również ulegną zagładzie, wybite przez partyzantów. Jeśli Moskwa zerwie rozmowy z Nowosybirskiem... Istnienie całego gatunku zawiśnie na cienkiej nitce koloru rewolucji.

- Arimi-kun... - usłyszał zza pleców znajomy głos i obrócił się. Wysoki jak na Japończyka mężczyzna o krótko obciętych kruczoczarnych włosach przyglądał mu się z powagą. Mimo postawionego kołnierza ciężkiej, wojskowej kurtki, Arimi dostrzegł fragment niebiesko-czerwonego tatuaża na jego szyi. Fragment korpusu wielkiego kota, z którego konturów wydobywały się płomienie. Emblemat Tygrysa Ognia, taki sam, jaki on miał na piersi. Znak klanu yakuza, który walczył o pamięć tradycji tego kraju.

Arimi przystąpił do nich dwa lata temu, wkrótce po śmierci ojca. Szukał wzorców. W szkole nikt nie uczył go jak żyć, kogo szanować i w co wierzyć. Wiecznie zapracowana matka, od niepamiętnych czasów spłacająca długi, nie miała czasu by porozmawiać z synem. A na ulicy Arimi widział tylko zaćpane wraki ludzi, z których handlarze - gaijini wyciskali ostatnie grosze. Prawdopodobnie skończyłby tak jak oni, gdyby pewnego dnia nie podszedł do niego starszy mężczyzna w eleganckim płaszczu biznesmena i nie powiedział mu o klanie. Szukali ludzi, którzy wierzą w tradycję i nie boją się walczyć ze śmieciem zalewającym Japonię. Więc poszedł do nich. Nauczyli go kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. A potem pokazali jak walczyć z wrogiem.

- Już czas. - mruknął mężczyzna.

Arimi skinął głową. Jeszcze raz spojrzał na tygrysa - drapieżnik wyszczerzył kły w niemej groźbie. Głupi człowiek. Zginiesz, tak jak ja i nikt już nie będzie pamiętał, że kiedyś słowo 'patriotyzm' nie było oszczerstwem.

- Już czas. - zgodził się, odepchnął od barierki i pewnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia z ogrodu, nie oglądając się na swego rozmówcę.

TYGRYSIE, BŁYSKU W GĄSZCZACH MROKU...

----------------------------------------------------------------------------

Sam U. Rai of SMD (samchan@poczta.onet.pl), June'98. Windoze polfonts.

(*) - 'The Tiger' by William Blake w przekładzie Stanisława Barańczaka.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.