Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Superprzygody SuperTeda

Superprzygody SuperTeda

Autor:Kot Teofil
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Komedia, Parodia, Przygodowe
Dodany:2005-09-05 21:39:50
Aktualizowany:2005-09-05 21:39:50



Ted obudził się ponaglany przez niezidentyfikowany, uporczywy dźwięk. Z przyzwyczajenia (odruchowo) zepchnął budzik z szafki nocnej, ale mimo pewnych strat w sprzęcie - jako że z budzika oczywiscie nic nie zostało - dźwięk nie zaprzestał drażniącej penetracji uszu. Dopiero nagłe olśnienie spowodowało, że jednym skokiem dopadł telefonu.

- Mam nadzieję, że jesteś spakowany, Ted. - powiedziało urządzenie głosem szefa. - Wszystko czeka na ciebie w biurze. Aha, otwórz wreszcie oczy!

Odłożywszy telefon na miejsce, Ted rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po hotelowym pokoju. Z niejakim zdziwieniem skonstatował, że rozbity budzik nosi ślady spotkania z siekierą, leżącą obok. Ignorując pewne niezaprzeczalne fakty, sięgnął po ręcznik i powlókł się pod prysznic.

*

Wbiegł po schodach na piętro, po drodze nieuważnie zerknął na akwarium, w którym przybyło stadko piranii i od tamtej pory regularnie ubywało innych mieszkańców. Seksowna czarnulka mrugnęła do niego na powitanie, próbując wyprostować się, by dodać sobie wzrostu. Krótkie włosy zmierzwiła chyba po to, by Ted zwrócił uwagę, że to nie peruka. Owszem, zwrócił uwagę, ale nie uznał za stosowne skomentować. Gdy podszedł do biurka, sztab ludzi zerwał się z szacunkiem z krzeseł, a każdy z obecnych podsunął Tedowi swój egzemplarz protokołu.

- O co chodzi? - zapytał zwięźle, po czym namierzył małą blondyneczkę z dużym biustem i wskazał na nią. - A ty, blondi, przynieś mi kawę z dużą ilością cukru!

- Stacja Babel...

- Księżniczka Ichihiki-no-neko...

- Porwana!

Po tym treściwym zapoznaniu z aktami sprawy, weszła dziewczyna z kawą. Gdy Ted upił łyk, cukier zachrzęścił mu między zębami.

- Panowie, bez wygłupów. Dobra kawa. - blondynka zatrzepotała rzęsami z zachwytu. - Której frakcji księżniczka, w którym sektorze i przez kogo porwana?

Mężczyźni odetchnęli. Jeden poluźnił krawat, drugi wstał z krzesła, inny znowu odłożył raport. Kawa była dobra, więc Ted nie zmienił się w legendarną krwiożerczą bestię.

- Najpiękniejsza księżniczka na wydaniu, Frakcji Pięciu Planet... - powiedział cicho najodważniejszy.

Pozostali, łącznie z Tedem, westchnęli ciężko.

- Tak, od czasu wyłączenia się Frakcji, na łączach nie było ładniejszej dziewczyny w ubraniu. - szepnął Ted, popijając te smutne słowa przesłodzoną kawą.

- Ichihiki-no-neko została porwana tuż przed głosowaniem o podatkach. Miała zostać wypuszczona tuż po przejściu poprawki o progach dla najbogatszych. Oczywiście tylko w przypadku, gdyby jej matka poparła Frakcję Czarnego Słońca Na Fioletowym Tle W Zielone Kropki.

- I...? - Zapytał Ted, przybierając pytającą minę.

Skonsternowani mężczyźni spojrzeli po sobie. Jeden z nich poprawił krawat, drugi usiadł na krześle, inny znowu wziął raport. Ted ponownie łyknął kawy.

- No co, miałem urlop - warknął, ale oczy mu się rozjaśniły na wspomnienie minionego czasu.

- Cóż, głosowanie odłożono, księżniczkę zatrzymano w stanie porwania, a potem na łączach przestano o tym mówić, bo zaczęły się wybory Miss Interfrakcji.

- Taaa... - zebrani mężczyźni znowu westchnęli.

- Ale nasz wywiad działał! - dodał raźno ten, co wciąż poluźniał, lub zaciskał węzeł krawata, aktualnie mając wytrzeszcz. - Dzięki temu wiemy, że to młodzieżówka Frakcji Czarnego Słońca Na Fioletowym Tle W Zielone Kropki przetrzymuje księżniczkę. Ponętna Ichihiki z całym stadem wrogiej młodzieżówki o szerokich barach! - pisnął spocony.

- Wiesz co, lepiej o tym przeczytaj w raporcie. My pójdziemy się zapłakać na śmierć. - mruknął ten, co swoje pismo wciąż odkładał i z powrotem brał do ręki. - Szef chce, żeby do końca tygodnia było po wszystkim. - rzucił głośniej. - Procedura... jak zwykle.

*

Już się przyzwyczaił, że ludzie schodzą mu z drogi, a kobiety mdleją na jego widok. Ale kiedy na stacji Babel powitało go stado piszczących nastolatek, Ted był nieco zaskoczony. To były jego pierwsze gruppies. Skandowały imię agenta, wymachiwały częściami bielizny, a większość z nich miała tak krótkie sukienusie, że widział całą tęczę kolorów podwiązek. Oczywiście podobały mu się jedynie słuszne - czarne.

- Mam zarezerwowaną kwaterę na nazwisko Cherry Merry Perry. - pisk dziewcząt wzmógł się.

- Bardzo przyjemnie nam pana gościć, panie Perry. - uśmiechnęła się recepcjonistka bardziej, niż zawodowo miłym uśmiechem. - Jeszcze nigdy nie gościliśmy piosenkarza, i jeśli mi wolno... wygląda pan lepiej niż na łączach.

Dopiero po tej przemowie, uwieńczonej wręczeniem mu karty do pokoju, oraz kodu do pokoju recepcjonistki, z którego mógł skorzystać w nocy, czasu stacji, Ted przypomniał sobie, skąd przywłaszczył sobie pseudonim. Słyszał go już wcześniej od towarzyszki w czasie ostatniego urlopu. Była całkiem miła, miała tylko jedną wadę - kolekcjonowała wszystko co miało związek z Perrym.

Nagle zobaczył na wielkim ekranie twarz słodkiej farbowanej blondynki w okularkach, która słodkim głosem oznajmiała wiadomości, opatrzone zdjęciem Teda.

- Wreszcie naszym dzielnym reporterom udało się odkryć tożsamość najbardziej tajemniczej gwiazdy muzyki. Cherry Merry Perry to pseudonim niejakiego Teda, którego prywatne zdjęcie widzicie państwo za mną. - Rzeczywiście, za blondynką było zdjęcie mężczyzny, dłubiącego w nosie. - Och, czy nie jest cudowny? Teeed! Kochamy cię...!

W tym momencie wszyscy, którzy gapili się w ekran, rzucili się na agenta. Ktoś go złapał za ręce i przeciągnął między nogami w tłumie. Nie mógł się oprzeć tej sile, stracił spodnie i zasmarkaną chusteczkę, nim został oddzielony od tłuszczy i zamknięty w kabinie.

Ted wstał i otrzepał bokserki, nim spojrzał na wybawców. Było to dziesięciu rosłych mężczyzn w kombinezonach ochrony.

- Proszę, proszę, najbardziej tajny agent na wszystkich łączach. - zakpił jeden z nich.

- Dałbym sobie radę. - mruknął Ted na widok pracowników wywiadu. - Dajcie mi trzy dni, a księżniczka wróci na łono rodziny.

"Ochroniarze" spojrzeli po sobie. Nieraz widzieli tego typu zachowanie i nieraz musieli potem przesyłać zwłoki w różne części galaktyki. Na dodatek tamci wyglądali bardziej wiarygodnie, przynajmniej mieli spodnie!

*

Ted siedział w kawiarni na dziesiątym dziobowym i od dwóch dni nie trzeźwiał. Regularnie co dziesięć i pół minuty zamawiał "Seks na plaży" na zmianę z "Przypartą do muru krzyczącą dziewicą" i najwyraźniej złapał drugi oddech po upadku z barowego stołka, gdy oświadczył kategorycznie, że nie może leżeć bez podtrzymywania i zaczął turlać się między stolikami. Miał tak zapuchnięte oczy, że nie zauważał, kto go zagadywał w ciągu tych dwóch dni, spędzonych w knajpce.

Przynamniej takie sprawiał wrażenie i takie raporty przekazywali do bazy jego koledzy w mundurach ochrony. Ale prawda była inna. Ted zza zapuchniętych powiek obserwował. Ludzi, windy, zmiany warty - obserwował i wiedział już, że nic nie dzieje się według planu, a do "Seksu na plaży" dolewali lewego halucynogenu, od którego czerwieniały mu zatoki.

Niespodziewanie dla wszystkich gości na dziesiątym dziobowym, którzy uznali Teda za lokalną maskotkę i kibicowali mu w maratonie picia, agent wstał, rozwarł zapuchnięte powieki i zataczając się skierował kroki ku windom. Po drodze, zupełnie przypadkiem znokautował połowę gości, natomiast drugą połowę... specjalnie.

- Coś ty zrobił! - wrzasnął pierwszy z "ochroniarzy", który wybiegł z awaryjnego tunelu. - Musiałeś pobić pięćdziesięciu siedmiu gości, barmana i rozmontować robota sprzątającego?!

Ted miał obojętną minę, jakby wrzaski nie dotyczyły jego. I jakby nie jemu pękała głowa od nadmiaru decybeli. Gdy "ochroniarz" przechodził obok, potknął się o niby przypadkiem wystawioną stopę, obutą w wielki brązowy kamasz, przez co dołączył do leżących pokotem ludzi. Natomiast Ted odpłynął majestatycznym krokiem, tupiąc przy tym niemiłosiernie. W milczeniu i z dumnie podniesioną brodą przeszedł obok zaskoczonej brygady antyterrorystycznej i zniknął za drzwiami windy.

Według czasu stacji była już głęboka noc. Było to rozpoznawalne na korytarzach, głównie po skąpym oświetleniu. Na niektórych poziomach zanikał też ruch, ale nie na wszystkich, toteż niedoświadczony globtroter mógł się pomylić. Ale nie Ted, on miał plan!

Krok całkiem mu się wyprostował, choć wzrok z trudem koncentrował na jednym punkcie, nie mówiąc już o światłowstręcie. Przemknął pod ścianami niczym cień, połączenie Batmana i Spidermana, natomiast część drogi prawdopodobnie przebył po suficie, jakkolwiek mogły to być tylko efekty nadmiernego spożycia lewego halucynogenu. W każdym razie strażnicy przed więzieniem księżniczki, przesłuchiwani przez swego herszta, przysięgali i zaklinali się na cukierki z dziesiątego dziobowego, że cień spadł z nieba. Późniejsza analiza śladów obuwia na ścianach i suficie niczego jednoznacznie nie wykazała.

Tak więc korytarz był ciemny i cichy, strażnicy w ciemnych uniformach przechadzali się powoli trzy kroki w jedną stronę i zawracali. Niespodziewanie, z rumorem i towarzyszeniem furkotania, od sufitu odpadł Cherry Merry Perry, odziany w rozpiętą hawajską koszulę i bokserki w misie uprawiające seks w wyszukanych pozycjach. Zaskoczenie malowało się na twarzach strażników, gdy odpadł od sufitu, gdy wymierzał ciosy i gdy padali na podłogę. Swoją drogą ich zaskoczenie było w pełni uzasadnione - jeszcze nigdy nie byli zagrożeni przez lunatykującego piosenkarza w gaciach!

Tymczasem Ted zajął się zamkiem i zamieniając go za pomocą lasera w kupkę osmalonych kabelków, mogących pełnić rolę nowoczesnej broszki, dostał się do domniemanego miejsca pobytu księżniczki.

*

Wśliznął się cichutko do kabiny. Rozejrzał się dyskretnie i podświetlił okoliczne ściany zegarkiem. Nie zauważył panelu alarmu, nic też nie wyło mu w uszach. Jednak stacja nadzorowana przez przemytników miała pewne zalety, na przykład zdezaktywowane alarmy.

Nagle zauważył ruch. Niewielki, początkowo myślał że to komar, gryzoń, gekon... Ted najzwyczajniej w świecie zapalił światło i zobaczył, jak pod przeciwległą ścianą zamiera w bezruchu dziewczyna, odziana w opięty, czarny strój. Była twarzą przytulona do ściany, więc zauważył głównie apetyczny tyłeczek.

- No księżniczko, trochę odwagi. Spójrz mi w oczy. - zakpił, próbując wcisnąć ręce do kieszeni, ale z powodu braku takowych w przyodzieniu, niemal pozbawił się bokserek.

Dziewczyna obróciła się gwałtownie, akurat by zobaczyć, jak Ted manewruje przy rozporku i gorączkowo podciąga spodenki. Oczy rozszerzyły jej się, po czym parsknęła niekontrolowanym śmiechem. Agent słyszał już podobny - na przeładunkowym, gdy fizyczni opowiadali sobie sprośne dowcipy.

Mimo woli zerknął, czy spodenki zakrywają wszystko, co zakrywać powinny.

- W oczy? - zapytała zachrypniętym głosem.

Wyciągnęła ku niemu paczkę papierosów, ale Ted pokręcił głową zaskoczony. Wzruszywszy ramionami zapaliła. - Księżniczki też mają swoje sekreciki. No, to mówże z którego serwisu informacyjnego jesteś?

- Jestem tajnym agentem.

Obrzuciła ironicznym spojrzeniem kolorową koszulę i ciekawe bokserki domniemanego pracownika służb specjalnych.

- Przybyłem z polecenia twojej matki, żeby cię uwolnić. - dobrnął do końca, nie zacinając się, ale był już nieźle roztrzęsiony.

- Więc na co czekasz, rycerzu? - szepnęła prawidłowo, strzepując popiół na wytarty dywan. - Ratuj... A może sam oczekujesz pomocy? Jesteś niskoreaktywny, czy co?

W tym momencie supersłuch SuperTeda wychwycił na korytarzu ruch. Nie wnikał, czy strażnicy się przebudzili, czy też był to robot sprzątający. Agent wsunął się pod łóżko i podniósł klapę, zadowolony ze znajomości tajnych przejść w nowoczesnym budownictwie. Podciął nogi księżniczce, i wciągnął ją za włosy do dziury. Co prawda dziewczyna krzyczała i wyrywała się, ale nic tym nie zdziałała. Wylądowała na Tedzie w cudzej kabinie. Oboje uśmiechnęli się na widok dwojga nagusów w jednoznacznej pozycji.

- Przepraszam. - rzucił agent i wyciągnął dziewczynę za nogę przez drzwi.

- Zwariowałeś? - syknęła wściekle.

Nie zdążyła rozwinąć swej myśli, gdy rozbrzmiał alarm, a oświetlenie z błękitnego zmieniło się na czerwone. Podłoga zaczęła się trząść, a Ted rzucił się na księżniczkę, przycisnął do ściany i zaczął całować. Za plecami przebiegł mu szwadron ochrony, nie zwracając uwagi na parę. Nie mógł się skupić na słuchaniu ich krzyków, ponieważ był bardziej skupiony na wpychaniu języka w okolice migdałków pięknej partnerki. Dopiero manewr silnego ugryzienia, połączonego z kopnięciem, jaki wykonała księżniczka, ocucił Teda i pozwolił mu zorientować się, że stada ochroniarzy już przebiegły. Ale zobaczył tylko tyle, nim dziewczyna odwdzięczyła się za ciągnięcie po ziemi. Ból polegał na tym, że podłoga w korytarzu była z kratki, podświetlonej od spodu. Głowa Teda tylko podskakiwała na nierównościach.

- Gdzie mnie ciągniesz, ty poczwaro? - wrzasnął, nie zważając, że może wzbudzić czyjąś ciekawość; wolał zadbać o swoją głowę.

Wyrwał się niespodziewanie, więc księżniczka straciła równowagę i również wylądowała na podłodze.

- Nie wyleguj się - warknął, gramoląc się do pozycji pionowej. - Musimy natychmiast się stąd wynieść, bo wiesz, ci panowie nie są zbyt uprzejmi dla uciekinierek, nawet tak uroczych jak ty.

- Ja nie chciałam uciekać, raczej tobie coś utną za porwanie mnie. - prychnęła.

Agent pomógł jej wstać i bez słowa pociągnął za sobą w stronę doków. Korytarze były puste, paliły się wciąż tylko czerwone światełka. Po chwili umilkła syrena, przewiercająca mózg. Z pokładu zniknęła cała ochrona, co bardzo Teda ucieszyło.

- Biegnij do windy. - wydyszał, gdy zaczęli zwalniać ze zmęczenia. - Nie myślałem, że ta stacja jest taka duża. Na łączach wygląda jak zabawka...

- Kretyn! Zaciągnę cię, jeśli będzie trzeba. Co zrobię, jeśli mi się uda? Uśmiechnę się uroczo do ochrony? - warknęła.

- Na pewno to potrafisz.

Winda zjawiła się wreszcie na horyzoncie, ale oboje mieli już ciężkie nogi ze zmęczenia, a winda była wciąż tak daleko, jak przed chwilą.

- Ja się tak nie bawię. - jęknęła księżniczka.

Słaniając się podeszła do ściany i wcisnęła przycisk. Korytarz zaczął się przesuwać, niosąc dwoje uciekinierów w raźnym tempie do windy.

- Fakamada...! - szepnął zaskoczony Ted.

- To po japońsku? - zapytała księżniczka między dwoma głębokimi oddechami.

Agent zmierzył ją tylko krzywym spojrzeniem i wstukał kod do windy. W czasie czerwonego alarmu zawsze są zablokowane, żeby nikt się nie wymknął, ale dobre znajomości, zawarte podczas upojnych dni na dziesiątym dziobowym, zaowocowały odpowiednimi profitami.

W milczeniu przebyli drogę między pokładami. Nikt ich nie niepokoił, nawet gdy wyszli z windy i skierowali kroki do doku. Kolejny stuosśmiocyfrowy kod otworzył im drzwi do statku Teda. Rzucił się do środka pierwszy, żeby uprzątnąć śmieci z miejsca dla drugiego pilota. Wszystkie torebki po sztucznym jedzeniu i kubki po zagazowanych napojach zostały upchnięte pod siedzeniem. Resztę śmieci, które spadły na podłogę, a spadały regularnie od bardzo dawna, agent kopnął pod ścianę.

- No Barbie, bądź grzeczną dziewczynką i zapal od razu. - mruknął pieszczotliwie i pogłaskał panel komputera.

Silnik zamruczał delikatnie, a po opuszczeniu doków statek przyspieszał jednostajnie. Niespodziewanie komputer namierzył ewidentnie wrogą bojową formację.

- Kurza twarz! - zaklął szpetnie Ted, przyśpieszając gwałtownie.

Krzyk księżniczki i wycie Barbie zlały się w jeden dźwięk, gdy agent docisnął pedał gazu, mrucząc pod nosem:

- Dawaj, dawaj maleńka. O tak, szybciej, proszę...

Dystans do wrogiej flotylli urósł znacznie. Wrogich statków uczestniczących w pościgu nie było już widać, gdy nagle statkiem rzuciło, silnik zakaszlał i powoli, w drgawkach, zamarł.

- Co jest? - zapytała dziewczyna, widząc szybko zbliżającą się eskadrę wroga.

- Barbie miała orgazm. Za dużo głaskania.

*

- Nie wiem jak ty, ale mnie jest bardzo niewygodnie w tych kajdanach. - usłyszał w ciemności warknięcie księżniczki.

- Masz jakieś imię?

Niespodziewanie dziewczyna rzuciła mu się do gardła i ugryzła mocno.

- Przestań, idiotko! Za dużo żułaś gumy, zaraz przegryziesz mi gardło! - wrzasnął i kopnął w powietrze.

- Nie mogę zdradzić ci imienia. Jeśli chcesz je poznać, to znaczy, że chcesz mojej zguby. - Wyjaśniła spokojnie między jednym kęsem a drugim.

- Dobra, nie było pytania!

Puściła.

- Mogę cię nazywać Socorro?* Pomocy!!!

- OK. Nawet fajnie brzmi. To co robimy?

- Na razie badamy się wszystkimi zmysłami. - mruknął.

W tym momencie coś zachrobotało, i drzwi się otworzyły. Serce księżniczki zabiło bardzo mocno, gdy ujrzała rosłego faceta obramowanego futryną. I nie biło z powodu faceta, lecz z powodu rosłości.

- SuperTed? - usłyszeli cichy szept. - To ja, Asiliukas Atlapausis** . Mam dla ciebie to, o co prosiłeś.

- To dawaj, dawaj.

- Co tam macie? Dlaczego nas nie wypuszczasz? - zainteresowała się piskliwym głosem Socorro.

Uciszyli ją szeptem. Po chwili Ted trzymał w ręku dwie lupy w tandetnej oprawie i grubą powieść.

- Po co ci to?

- Mam słaby wzrok. - odparł z godnością agent.

- Nie kpij, przecież nie będziesz czytał po ciemku. - stwierdziła księżniczka z nutką wachania w głosie.

Rzeczywiście, nie czytał po ciemku. Zaczął emanować dziwną, zielonkawą poświatą i spokojnie rozłożywszy książkę, przyłożył do niej lupę.

- Cholera! - krzyknęła dziewczyna, padając pod przeciwległą ścianą. - Mieszkałeś w reaktorze?

- Też. Skąd wiesz? - zdziwił się niewinnie agent.

- Świecisz jak choinka i myślałeś, że się nie zorientuję? To jest zaraźliwe?

- Jeśli tak, to już dawno ci to przekazałem. Mamy za sobą bliższe kontakty, niż siedzenie pięć metrów od siebie.

Milczeli przez chwilkę i wyglądało na to, że Ted na dobre pogrążył się w lekturze. Jednak księżniczka nie wytrzymała ciszy zbyt długo.

- Co masz zamiar zrobić, żeby mnie uratować? W końcu chyba po to tu przyjechałeś? - rzuciła z wyższością.

- Poczekamy...

Jęknęła, słysząc tą flegmatyczną odpowiedź. Postanowiła się nie odzywać, siedziała pod ścianą aż zdrętwiała, a kiedy miała zmienić pozycję na wygodniejszą, statkiem rzuciło.

- Widzisz? Już mamy abordaż, zaraz wrócisz do mamusi. - ucieszył się agent.

*

Ted przybył do biura czwartego dnia od wyruszenia. Dziewczynę musiał ogłuszyć, żeby ją dostarczyć na miejsce. Okazała się szalenie oporna, jeśli chodzi o powrót na łono Frakcji. Musiał się sporo namęczyć, najpierw aby ją ogłuszyć, później - by nieprzytomną upchnąć do torby.

Wtargał księżniczkę do windy i tam wyjął z dotychczasowego opakowania. Chciał ją szybko ocucić, ale nabił jedynie dodatkowego siniaka.

- Och Teeed! - pisnęła w wysokich rejestrach blondi. - Nareszcie przyjechałeś, tak strasznie tęskniłam...

Potem spojrzała na bezwładną pannę, którą agent ciągnął za kołnierzyk.

- Zrób mi kawy. - warknął, nie chcąc widzieć blondi choć przez chwilę. - Chcę się zobaczyć z szefem!

Najwyraźniej współpracownica Teda była całkowicie nieodporna na ton rozkazujący.

- Chwilowo to niemożliwe... zaczekaj w pokoju terenowym.

Agent dociągnął swoją ofiarę do drzwi i tam porzucił. Sam natomiast rzucił się na fotel i włączył odbiornik. Przeleciał kilka kanałów łączy, nim znalazł coś, co go interesowało.

- ... księżniczka na całe szczęście wróciła bezpiecznie do Frakcji Pięciu Planet. Jej ucieczka była brawurowa, ale cieszymy się, że się udało! - piszczała z ekranu prezenterka, a w tle widać było zdjęcie obcej kobiety.

Socorro jęknęła, budząc się. Ted siedział przez chwilę jak ogłuszony, nim podszedł do terminala biblioteki i wyszukał całą serię zdjęć księżniczki Ichihiki-no-neko. Począwszy od narodzin, do dnia ucieczki ze stacji Babel. Kobieta, która budziła się pod drzwiami w niczym nie przypominała księżniczki, choć również była seksowna.

Agent dopadł do niej i gwałtownym potrząsaniem przywrócił do świadomości. Potem otrzymał bardzo słaby cios w żołądek, choć i tak się zachwiał.

- Kim jesteś i co robiłaś w kabinie księżniczki?! - wrzasnął.

Dziewczyna pomasowała skronie i odparła spokojnie:

- Uczciwie kradnę. Podczas ucieczki, Ichihiki-no-neko nie zabrała ze sobą biżuterii, a jej porywacze byli mężczyznami. Sam rozumiesz, że nie doceniliby kunsztu jubilerskiego. Postanowiłam się tym zająć osobiście.

Jej mina była niewinna i łagodna.

Ted oszalał z wściekłości, zaczął rozbijać meble i przy tej czynności, której towarzyszył akompaniament dzikich wrzasków, zastał go szef. Gdy tylko drzwi otworzyły się, Socorro wypełzła niezauważona.

- To nie ona! - wrzasnął agent na widok szefa.

Ten, dzięki wieloletniej praktyce, od razu wiedział o co chodzi.

- Ale Ted, - rzucił uspokajająco - premię dostaniesz jak za każdą inną akcję.

Na to wpadła blondi z kawą, a za nią seksi-czarnulka.

- Och Teeed! - pisnęły zgodnym chórem. - Kochamy cię!

* "pomocy"

** To.. coś... Po litewsku.

(Warszawa, grudzień 2003)


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Ori : 2008-04-18 21:54:58
    Świetne :D

    Naprawde świetn! Ciekawe i pomysł nie banalny! Akcja wartko płynie i lekko się czyta. Baardzzoooo mi się poodobaaałoooo!!!!

  • Skomentuj