Opowiadanie
Carpe diem
..:IV:..
Autor: | Saluchna |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Obyczajowy |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2005-09-22 22:54:25 |
Aktualizowany: | 2005-09-22 22:54:25 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Carpe diem*
by Sal
..:IV:..
- Mamusiu, kiedy pójdziemy na sanki? Zobacz, taki ładny śnieg!
Radosny głos Vala wyrwał ją z popołudniowej drzemki. Śnieg? Przecież w tej części świata NIGDY nie pada śnieg, a tym bardziej nie o tej porze roku! Jest środek lata! Dzieci w jego wieku wymyślają takie rzeczy... ma tylko cztery latka... Wygląda jednak na dziesięć...
- Synku, jaki śnieg?
Już kiedy to mówiła zaczynała odczuwać zwykłe objawy zimy - poczuła, że jest jej zimno, a mimo niezaprzeczalnie wczesnego popołudnia było dziwnie ciemno.
- No tamten, mamusiu, ten za oknem! No zobacz!!
Podniosła się z kanapy, przeklinając w duchu pozycję w jakiej usnęła. Bolała ją teraz większość kości, jeżeli nie wszystkie. Zanotowała sobie w pamięci, że jak już koniecznie będzie chciała spać na kanapie to będzie musiała najpierw pozbierać z niej zabawki. Z trudem wstała, podpierając się o oparcie. I rzeczywiście - za oknem było bielusieńko. Podeszła bliżej - niezaprzeczalnie śnieg. Ale jak... ? Z zamyślenia wyrwało ją szarpanie za rękę.
- No chodźmy! No proszę, mamusiu, no już!
Jak mogłaby mu się oprzeć? Szybko wygrzebała z szafy jakieś ciepłe ubrania dla niej i dla synka, znalazła też w piwnicy stare sanki, należące zapewne do poprzednich właścicieli domku.
Kiedy otworzyła drzwi dosłownie zasypał ją śnieg. Było go tak dużo, że wsypał się do domu, tworząc malowniczą zaspę na środku salonu. Val nie zraził się tym - zaczął lepić kulki i obrzucać matkę. Nie pozostała mu dłużna - zaraz za progiem nabrała w ręce śnieg i odpłaciła się tym samym.
Byli w środku śnieżnej bitwy, kiedy nagle poczuła, że obrywa śniegiem w plecy, choć Val stał kilka metrów z przodu, widziała go przez cały czas. Nie zdążyła się nawet obrócić, bo w jednej sekundzie uderzyło w niż tyle śnieżek, że spodziewała się przynajmniej dwudziestu osób. Zaraz potem za kołnierz wsypało jej się przynajmniej wiadro białego i zimnego puchu.
Lekko trzęsąc się z zimna odwróciła głowę, ale jedyne co zobaczyła to lecąca śnieżka, a po chwili dostała prosto w czoło. Usłyszała ciepły śmiech, bez wątpienia należący do jej męża. I nie myliła się - stał kilka metrów za nią, otoczony lewitującymi śnieżkami. Po chwili wszystkie poleciały na nią. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, pomyślała, i kilka sekund później ją też otaczał lewitujący śnieg. Ich pociski zderzyły się w powietrzu i pospadały, ani jedna nie doleciała do celu. Uśmiechnęła się. Tak naprawdę to nie chciała go trafić. Podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
- Co tak szybko? - spytała - Powiedziałeś, że wrócisz za tydzień.
- Miałem... małą sprzeczkę z Beastmaster - spoważniał nagle - Chodzi o ciebie i Vala.
Od razu zrozumiała o co mu chodzi. Prawdę mówiąc, spodziewała się tego od początku... ale miała nadzieję, że nastąpi to jak najpóźniej.
- I... co?
- Powiedziała... kazała mi już nigdy tu nie wracać... albo mnie zabije.
Spuściła głowę. A więc to pożegnanie... widzi go po raz ostatni... .
- Sprzeciwiłem się oczywiście - ciągnął dalej - No i ... zostałem bezrobotnym Mazoku.
Momentalnie podniosła głowę i spojrzała mu w oczy... może... w jej oczach było nieme pytanie...
- Kiedy powiedziałem Zellas, że nie mam zamiaru się jej słuchać tym razem, powiedziała, że mnie nie zabije... - przerwał, obserwując ulgę malującą się na jej twarzy - ... ale mam się już więcej u niej nie pokazywać.
Po tych ostatnich słowach rzuciła mu się na szyję tak nagle i gwałtownie, że nie utrzymał równowagi, upadł w śnieg, a ona na niego. Nie żeby któremuś z nich to przeszkadzało...
Już miała go pocałować, kiedy poczuła, że coś ciężkiego gwałtownie zwala się jej na plecy i zaczyna podskakiwać.
- Mamo! Tato! Mamo! Tato! - zapiszczał radośnie Val - Goście idą!!!
Kiedy Val łaskawie zeszedł z jej pleców, podniosła się na nogi. Zobaczyła przy furtce do ogrodu Linę i Gourry'ego. Podbiegła i otworzyła im, witając się jednocześnie.
Kiedy weszli do środka i zdjęli płaszcze, zobaczyła, że Lina jest w zaawansowanej ciąży, wskazującej na (co najmniej) bliźnięta. Czarodziejka potwierdziła, wściekle się czerwieniąc, że od dwóch lat jest panią Gabriev.
- I nie zaprosiłaś nas na ślub?!?! Dlaczego?!
- To nie było zaplanowane - pochyliła się w stronę Filii - Gdybym czekała, zapomniałby, że mi się oświadczył.
Smoczyca wybuchła głośnym śmiechem. To było DOKŁADNIE w stylu Gourry'ego. Ale szkoda... tak bardzo lubiła śluby...
- Filia, masz coś do jedzenia? - spytał Gourry z wrodzonym wdziękiem - Jestem głodny.
Został natychmiast poparty przez Linę i Vala. Cóż, trzeba zrobić obiad, pomyślała. Udała się do kuchni, ale cały czas obserwowała Linę, Gourry'ego i Vala przez uchylone drzwi. Xellos gdzieś zniknął... jak zwykle.
It's Winter-fall
Red skied are gleaming -oh-
Sea-gulls are flyin' over
Swan are floatin' by
Smoking chmney-tops
Am I dreaming...
Am I dreaming... ?
The night draws in
There's a silky moon up in the sky -yeah-
Children are fantasising
Grown-ups are standin' by
What a super feeling
Am I dreaming...
Am I dreaming... ?
woh-woh-woh-woh
(dreaming)
So quiet and peaceful
Tranquil and blissful
There's a kind of magic in the air
What a truly magnificent view
And the dreams of the world
In the palm of your hand
(dreaming)
A cosy fireside chat
A little this, a little that
Sound of merry laughter skippin' by
Gentle rain beatin' on my face
What an extraordinary place!
And the dream of the child
Is the hope of the man
It's all so beautyful
Like a landscape painting in the sky -yeah-
Mountains are zoomin' higher -mm-
Little girls scream an' cry
My world is spinnin' and spinnin' and spinnin'
It's unbelivable
Sends me reeling
Am I dreaming...
Am I dreaming... ?
Ooooh... it's bliss... .
[taaaaaak... początek lutego i 12 stopni na dworze... brakowało mi trochę nastroju ^^]
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.