Opowiadanie
O miłości niebanalnie
O miłości niebanalnie
Autor: | Ysengrinn |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Komedia, Obyczajowy |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2005-10-13 20:25:10 |
Aktualizowany: | 2009-02-15 23:20:11 |
O MIŁOŚCI NIEBANALNIE
- Synuś, naprawdę nie było lepszej karczmy w całym zaśmierdłym mieście, że musimy się z nim spotykać akurat tutaj?
- Wuju Haroldzie, samiście mówili - westchnął słabo Heidrek, ocierając pot z czoła. - Samiście mówili, że to najlepsza w mieście.
- Bo to jest najlepsza gospoda w mieście, ale do cholery nie o tej porze roku.
Obydwaj rycerze wahali się, czy wejść do najlepszej gospody w mieście, a to co działo się wewnątrz w pełni ich usprawiedliwiało. Znajdował się tam mianowicie, w sporej liczbie, element społeczny nie mający ze szlachtą wiele wspólnego, za to wyraźnie uradowany. Owej radości przedstawiciele elementu dawali wyraz śpiewając kilka plugawych pieśni żołnierskich, waląc w stoły i wykrzykując przekleństwa. Dwaj wojacy z radości dawali sobie po pyskach tuż przed drzwiami, tak więc musieli chwilę poczekać na wejście. Heidrek już wiedział, że w okresowym spadku poziomu lokalu nie było nic dziwnego - po prostu na wiosnę liczne oddziały ogłaszały w okolicy werbunek, wysyłały doboszy by go ogłosić i zapisywali chętnych. Oraz oczywiście wypisywali zaliczki, które czym prędzej upłynniano w lokalu z najlepszym jedzeniem i trunkami. Właściciel lokalu znosił to ze stoickim spokojem, zwłaszcza, że zyski nie były małe, a zniszczenia wliczone w cenę. Jedynym problemem była konieczność zatrudnienia nowych służek, gdyż w tym okresie pracować chciały tylko krasnoludki. Oczywiście wojakom się to niespecjalnie podobało, przynajmniej gdzieś tak do szóstego kufla.
Kombatanci wreszcie doszli do porozumienia i wrócili do środka chwiejnym krokiem, opierając się jeden na drugim. Heidrek ruszył do środka, a Harold spojrzał wymownie w niebo, po czym ruszył za nim. Chwilę zajęło przyzwyczajenie się do ciemności, na szczęście jakimś cudem uniknęli zderzenia z kręcącymi się po sali, pijanymi piechurami i kawalerzystami, jak również trafienia latającymi przyborami kuchennymi. Gdy już rozróżniali poszczególne fragmenty otoczenia, ruszyli w głąb sali, rozglądając się w poszukiwaniu człowieka, z którym mieli się spotkać. A raczej krasnoluda z którym mieli się spotkać. Nie musieli szukać długo.
- Panicz Heidrek! - usłyszeli tubalny okrzyk z lewej strony. - Prosimy, prosimy! Jari posuń się.
Windalf był nie do pomylenia. Pomijając nawet fakt, że nie spotyka się codziennie krasnoludów ze złotymi plombami zamiast zębów, nie wspominając o mechanicznej, srebrnej lewej ręce, to od morza do pustyni trudno spotkać bardziej jowialnego, bezczelnego i zarazem fałszywego pokurcza.. Do tego bajecznie bogatego i znanego z umiejętności robienia pieniędzy na absolutnie wszystkim. Pod warunkiem, że choćby w części było to nielegalne bądź moralnie wątpliwe. Chodziły słuchy, że jedyne, co zrobił za darmo, to pozowanie mnichom do portretu Kusiciela, co zresztą miało ekonomiczne uzasadnienie - jeśli ktoś miał akurat na zbyciu duszę i pilnie potrzebował pieniędzy nie mógłby lepiej, czy raczej gorzej, trafić niż właśnie do Windalfa. Oczywiście praca niosła za sobą ryzyko, w końcu nikt nie wymienia ręki na żelastwo pod wpływem chwilowej mody, jeśli własna jest w jednym kawałku. Do tego wiadomo było, że już sam jego trup był wystarczająco cenny, by opłacało się spróbować szczęścia, dlatego też nigdzie nie ruszał się bez swej obstawy - dwóch Nibelungów, Jariego i Bariego, ponurych i milczących krasnali z północy.
Rycerze podeszli do jego stolika, Heidrek ukłonił się, Harold tylko westchnął; być może jego ród upadł nisko, ale nie aż tak, by kłaniać się takiej kreaturze. Następnie spokojnie poczekali, aż ubrany na czarno krasnolud ich obszuka i wskaże im miejsce przy stole. Windalf, jak zwykle ubrany w czerwony kubrak spięty pasem ze złotych sztab, zajęty był pożeraniem resztek dziczyzny. Po chwili przyszła jasnowłosa krasnoludka, niosąc na tacy ich porcje i kufle. Heidrek jednak chciał podziękować, wyciągnął zza pazuchy spory mieszek.
- Nie chcemy was kłopotać. Oto obiecane pieniądze. Chcieliśmy wam oddać, panie Windalf i już nas nie ma.
- Ależ powoli, powoli - obruszył się krasnolud, gdy wreszcie poradził sobie z kęsem i zaczął wycierać palce w chusteczkę; w odróżnieniu do większości pobratymców bardzo dbał o swą białą brodę. - Cóż to za zwyczaje, rzucić pieniądz i odejść? Zali to po szlachecku? Zali ja pies? Ja porządny kupiec, wiem, że klyjenta trza ugościć, inaczejś kiep, nie kupiec. Zatem jedzcie panowie, zaręczam, że waszych delikatnych gustów nie ubodzie.
Harold zaczął gniewnie fukać, ale Heidrek, będąc gołowąsem i niedoświadczonym, nie potrafił odmówić, więc tylko kiwnął i zabrał się za sarni udziec.
- Rozumiem więc, żeście wygrali turniej?
- Mhm - mruknął młodzieniec z pełnymi ustami, za co natychmiast dostał po uszach od pryncypała. Z trudem przełknął. - Wybaczcie wuju, zapomniałem się.
- Zapomnij ty się przy naszym baronie, a pasy z ciebie zedrę.
- Tak, panie krasnoludzie, bogowie nie poskąpili mi wojennego szczęścia - zaczął Heidrek po dłuższej chwili milczenia. - Z nawiązką odzyskałem, com wydał na dozbrajanie się, a i na zwrot kredytu, jak widzicie, starczyło. Ale co się dziwić? Pokonałem w uczciwym boju samego hrabiego Ledy, przedniego rycerza, jak i pięciu inszych. Wszystkich w niewolę wziąwszy, konie, rzędy, zbroje im zabrawszy, wzbogaciłem się o dobre półtora setki grzywien! A przecież nagrodę turnieju zdobyłem! A przecież jeszcze okup zaprzysięgli zapłacić, w sumie ponad dwiesta grzywien! Dzięki wam jestem teraz bogaty jak hrabia!
- To wspaniale, powinszować! - zakrzyknął krasnolud, klaszcząc o kolana. Harold pozwolił sobie zamilczeć o zawodzie, jaki wyczuł w jego głosie. - Dobrze, że tobie się powodzi. Ja dziś niemal bez grosza przy duszy już byłem, wszystko pożyczając tym oto dzielnym wojakom, by mogli do armii króla Edmunda, miłościwie nam panującego, wstąpić i ramieniem swym go wspomóc.
Harold parsknął. Wiedział równie dobrze jak każdy, że krasnal owszem pożyczył pieniądze tym zbójom, ale na iście zbójecki procent, celem wyduszenia z nich lwiej części zdobyczy wojennej. Oczywiście nie żałował tych łotrów o zakazanych mordach, śmiejących parać się rzemiosłem prawem i tradycją przypisanym rycerzom, ale nienawidził lichwiarzy. Zresztą jak każdy rycerz, który ciężko zapracował na swój majątek. I jak każdy dłużnik.
- Tak, tak - smętnie pokiwał głową Windalf, nalewając sobie więcej wina, nomen omen najlepszego, vendemiairskiego trunku dostępnego w tej części świata. - Nie przelewa mi się, oj nie. Z trudem wypełniam patriotyczny obowiązek, nie szczędząc złota ni krwi, skończy się to jednak pewnie tym, że będę musiał oddać mą biedną protezę i iść na żebry.
- Hmm - skomentował Heidrek. Niespecjalnie uważał, jego uwagę przyciągnęło bowiem coś nowego. Ktoś się pojedynkował, ale w sposób, jakiego młody rycerz jeszcze nigdy nie widział.
- O! Widzę, że nasz młody, dzielny witeź zauważył Nigrę i Gaeth? Zaraz je zawołam, jak tylko skończą.
Rycerz nie mógł oderwać wzroku od śmigających ciał i ostrzy. Walczące były elfkami, to pewne. Jedna z nich należała najpewniej do drowów, tajemniczej rasy zamieszkującej najbardziej niedostępne rejony gór. Oczywiście młodzieniec niemal nic nie wiedział o członkach żadnej z ras, nawet on jednak słyszał, iż darzą się one szczerą nienawiścią i tego typu boje były całkiem normalne. Nawet jeśli spotkają się przypadkowo, jak choćby teraz w karczmie, natychmiast rzucają się na siebie z żądzą krwi w oczach i przekleństwem na ustach. Myśli o tym przeleciały przez jego umysł jak błyskawica, gdy podziwiał równie szybki pojedynek. Złotowłosa elfka walczyła krótkim mieczem i sztyletem, białowłosa czarna elfka dwoma zakrzywionymi kindżałami. Walka różniła się od wszystkiego, co widział do tej pory, przypominała jakby taniec. Co jakiś czas obydwie uderzały na siebie, zadawały dziesiątki ciosów, jednocześnie robiąc uniki i odbijając ciosy przeciwniczki, by po kilku sekundach zamrzeć w bezruchu. Wpatrywały się w siebie przez następne parę sekund, powoli uspokajając oddech, po czym nieskończenie płynnym i eleganckim ruchem robiły krok i zaczynały się nawzajem okrążać. Okrążały się spokojnym, posuwistym krokiem, by w najmniej spodziewanym momencie znowu się na siebie rzucić. Elfi miecz nurkował jak dziób czapli, mijając ciało przeciwniczki o części cala, kindżały czarnej elfki ześlizgiwały się z ostrza sztyletu i trafiały w próżnię. Walczyły już dobrych pięć minut, gdy nagle, w pół okrążenia, schowały broń zwinnym ruchem i odwróciły od siebie. Ruszyły w stronę stołu Windalfa, po drodze podchodząc do siebie i... obejmując się jak starzy kumple. Podeszły do samego stołu, po czym nie zwracając uwagi na zbaraniałych rycerzy chwyciły za kufle i przystawiły sobie do ust.
- Miłość, seks, anarchia! - krzyknęły, po czym roztrzaskały kufle o podłogę i buchnęły śmiechem.
- Co jest, przystojniaczku? - elfka nachyliła się nad zamarłym, z komicznie opadłą szczęką, Heidrekiem i poklepała go po policzku, zupełnie jakby klepała konia. - Nigdy nie widziałeś, żeby się kobitki biły?
- E tego, no...
- Nie widział, widać, że nie widział - chichotała druga, tarmosząc go za włosy. Oczywiście nie pomagało mu to wcale, mógł jedynie poruszać ustami jak ryba. Ktoś inny jednak, jak się okazało, zachował zdolność mówienia.
- Hej laseczki, niezły pokaz dałyście - powiedział paskudny i paskudnie uśmiechnięty typ, podchodząc. Na kilometr dało się zauważyć, iż należał do tej kategorii, która nie rozumie aluzji. Na kilometr też było od niego czuć różnymi, mało szlachetnymi truunkami. - Może byście tak poszły ze mną na górę i tam dały równie widowiskowy pokaz, co?
- Koleś, zaraz dam tu i teraz taki pokaz, że karczmarz do święta zmarłych się nie dosprząta.
- No daj spokój, mała. Przecież wiem, że... - drab zamilkł, widząc przed sobą Heidreka. - Młody. W pysk chcesz? Spieprzaj.
- Nie pozwolę, byś się narzucał tym damom, śmieciu!
- Naprawdę? I co zrobisz?
- Dam ci naczkę, ty... - chłopak, zajęty ściąganiem rękawicy, nie zauważył zbliżającego się ciosu. Najmita był zawodowcem, wiedział zarówno kiedy uderzyć i jak uderzyć, nawet jeśli ledwie widział swój cel. Heidrek rozwalił się na podłodze jak długi i momentalnie stracił przytomność.
Młodzieńca obudziło dziwne uczucie w ustach. Dziwne, ale całkiem przyjemne. Przez dłuższą chwilę się mu oddawał. Dopiero, gdy wystarczająco się pozbierał wewnętrznie, by odzyskać zdolność kojarzenia, zrozumiał co się dzieje. Rozwarł oczy jak oparzony i zaczął panicznie się cofać i spychać z siebie drowkę.
- Proszę natychmiast przestać! - niemalże zapiszczał.
- No co? Nie mów, że ci sie nie podobało?
- Podobać, mu się pewnie podobało, ale chłopak ma narzeczoną AUĆ!
- Cichaj - mruknęła elfka, zajęta zawiązywaniem opatrunku na głowie Harolda. - Duży chłop, a jęczy jak pacholę.
- Jestem rycerzem, pani, nie chłopem - warknął starszy mężczyzna. - Wypraszam sobie takie insynuacje.
- Ech, widzisz Nigra? Powiesz jedno słowo nie tak, a taki ci będzie truł pół godziny. A ty się zachwycasz rycerzami, jakby było czym.
- Nie zachwycam - mruknęła czarna elfka nazwana Nigrą, podnosząc się zwinnie z podłogi. - Nie zachwycam, tylko wolę ich od... no wiesz - wzrok ciemnoskórej spoczął na jakimś rudowłosym krasnoludzie, który siedział obok reszty, a którego wcześniej Heidrek nie widział.
- Czy pani pije do mnie? - spytał grzecznie krasnolud odstawiając kufel.
- A widzisz tu innego warchoła, z którym muszę się zadawać?
- Warchoł?! Odezwała się, czarna małpa - ryknął rudy, waląc kuflem w stół i rozlewając piwo. Mimochodem rycerz zauważył, iż koszulę ma z przodu rozdartą. - Widzieli ją! Uratowałem ją od oprycha, a ta jeszcze mnie ruga!
- Sama bym sobie poradziła, łaski bez, ty...!
- Dobra już, już - Windalf chwycił krasnala za bark, nie przestając się uśmiechać. - Powiedzieliśmy, co mieliśmy powiedzieć - napijmy się!
O dziwo te magiczne słowa podziałały. Czarna elfka usiadła przy stole i pozwoliła sobie nalać do kufla, po chwili obok usiadła i elfka, która skończyła pomagać Haroldowi. Zapadła cisza, przerywana odgłosami łyków i żucia kawałków mięsa.
Młody rycerz miał czas przyjrzeć się nowoprzybyłym. Największą uwagę zwracała oczywiście czarna elfka, której niezwykły kolor skóry i strój przyciągał powszechną uwagę. Jej skóra koloru ciemnego mahoniu, białe włosy upięte w kucyk na szczycie głowy i oczy czerwone jak rubiny sprawiały, iż żywo przypominała kusicielskiego, krwiożerczego sukkuba z kazań kapłanów. Jej strój również był nie mniej egzotyczny: składał się małej, szarej bluzeczki, z rękawkami do połowy ramienia, odsłaniającej brzuch i spory dekolt, oraz szarej przepaski biodrowej i ćwiekowanych sandałów; Heidrek nigdy nie widział tak bezpruderyjnego stroju. W jego ojczyźnie ludzie pluliby Nigrze pod nogi, już pomijając, że byłoby jej strasznie zimno.
Elfka co prawda już nie była tak chętna do odsłaniania swych wdzięków, wyglądała jednak o wiele bardziej imponująco. Ubrana była w zieloną tunikę z krótkimi rękawami, sięgającą do kolan, pięknie haftowaną w żółte i czerwone, zapętlone wzory na rękawach i wokół szyi, skórzane trzewiki oraz owijacze z brązowej wełny na łydkach. W odróżnieniu do czarnej elfki, która nie miała żadnych ozdób, elfka miała na sobie mnóstwo biżuterii: po trzy, cztery mosiężne bransolety na przedramionach, cztery pierścienie na różnych palcach, brązowego węża na prawym udzie, którego rycerz widział w przelocie, miedziany torq na szyi oraz takież kolczyki. Do tego złote tasiemki na owijaczach oraz piękny, łańcuchowy pas podtrzymujący równie piękne pochwy miecza i sztyletu. Wszystko to, oprócz ostatnich, nie przedstawiało większej wartości nawet dla niewprawionego oka, świadczyło o dość dziecinnej skłonności do tandetnych błyskotek. Ukoronowaniem całego wyglądu była burza złotych włosów oraz dwoje pięknych oczu - jedno jak szafirowe morze w słoneczny dzień, drugie szare jak jesienna mgła, okolone dziwnym tatuażem.
W odróżnieniu do elfów i drowów, krasnoludów Heidrek miał okazję widzieć w życiu całkiem sporo, mimo to ów rudy przybysz zdecydowanie się wyróżniał. Włosy miał długie i spięte w liczne warkocze, podobnie jak broda. Na jednym policzku miał wypaloną runę Kun (pionową kreskę z odgałęzieniem w prawo i w górę), na drugim Ar (ten sam znak do góry nogami), co w połączeniu z piwnymi, przekrwionymi oczyma i ryżą aureolą wokoło dawało piorunujące wrażenie. Rozerwana koszula pozwalała się przekonać, jak bardzo jest umięśniony i zarośnięty, niemal jak niedźwiedź. Oczywiście niedźwiedzie nie tatuują sobie na piersiach "Rozsądzi nas krew i żelazo!" ozdobnymi runami, ani nie kolczykują sobie prawego sutka. Oprócz tego nawet teraz miał na sobie pas bojowy z długim nożem i toporkiem do rzucania.
Dopiero po pewnym czasie Windalf popił kęs i się odezwał:
- Panie o czymś wcześniej rozmawiały. Że jedna woli rycerzy, a druga krasnale czy jakoś tak.
- Ekhukhukhu! - elfka omal się nie udławiła.
- Obawiam się, że żadne z nas nie lubi krasnalów - mruknęła Nigra. - Co by nie gadać - jesteście wredni, brzydcy, interesowni, no i nie macie w sobie za grosz romantyzmu.
- To chyba oczywiste. Romantyzm mi na grzyba potrzebny, jakbym go miał od razu bym sprzedał, choćby i za grosz.
- Ginnar, zamknij się, bo obedrzemy cię ze skóry i upieczemy na kominku - ostrzegła ciemnoskóra rudego krasnala, zerkając na niego nieprzyjaźnie.
- Nie macie rożna. Napijmy się, zamiast gadać o głupotach.
- Milcz, profanie, pókiśmy dobre - mruknęła filuternie elfka, w połowie obgryzania kości. - Nie chcesz gadać, nie musisz. A jak będziesz przeszkadzał, to przypadkiem się możesz pewnego, ślicznego dnia obudzić z towarzystwem w gaciach. I nie mam na myśli twoich starych, dobrych wszy.
- Święte słowa, Gaeth, święte słowa - poparła ją czarna elfka, gestykulując kością. Krasnal prychnął w odpowiedzi, ale fakt, iż ucichł świadczył, że groźba zrobiła na nim wrażenie. - A wracając do tematu. Rozmawiałyśmy o tym, że mi podobają się mężczyźni o dwornych manierach, gdyż nie cierpię chamów i prostaków. Natomiast Gaeth jest jak najbardziej za prostakami.
- Nie jestem za prostakami, kochana siostruniu, nie wmawiaj mi choroby. Po prostu z doświadczenia empirycznego wiem, że owe maniery to fałsz, fałsz i jeszcze raz fałsz. Toteż wolę prostotę wyrażania uczuć, zamiast kurtuazyjnej pozy.
- Dlaczego uważasz pani, że dworność zawsze musi być pozą? - obruszył się lekko Heidrek, jako jedyny z uwagą słuchający ich wywodów. Harold i Windalf jedli w milczeniu, zaś Bari i Jari w dalszym ciągu siedzieli jak para posągów. - Przecież będąc dwornym nie tylko nie jest się fałszywym, ale wręcz oddaje się rozmówcy należną jej cześć!
- Taa, jaasne. Ja przez pół życia miałam do czynienia z rycerzami mojej rasy i wszyscy co do jednego byli nadętymi bubkami. Wy ludzie, nie obrażając was, jesteście nie lepsi. Tak samo podli, fałszywi, dwulicowi...
- Nie przejmujcie się nią, panie. Ona tak zawsze.
- Nigra siedź cicho!
- Czy pannie Gaeth coś dolega?
- Tak. Dolega jej nieszczęśliwa - Nigra schyliła się by uniknąć trafienia kością. Przy stoliku obok ktoś krzyknął. - Dolega jej nieszczęśliwa, szczeniacka miłość sprzed jakichś stu lat. Elficki możny rycerz dał jej kosza.
- Dziękuję bardzo za grzebanie mi w przeszłości, rzucaniem jej jak ochłapów ku uciesze gawiedzi, moja droga siostruniu. Czy ja wyciągam na światło dzienne twoje przygody z Goblinami?
- To nie były żadne przygody! Spałam z nim na jednym posłaniu, tyle! Nawet mnie nie dotknął!
- Ależ czy ja coś sugeruję? Przecież przez słowo przygoda mogłam mieć na myśli praktycznie wszystko, a tobie od razu przychodzą na myśl sprośne myśli. A potem wy, czarne elfy dziwicie się, że wszyscy was mają za plugawe, ciemnoskóre króliki, obracające swe myśli tylko w kategoriach rozmnażania.
- Naprawdę jesteście siostrami? - spytał niezbyt szczęśliwie młodzieniec, oszołomiony potokiem wymowy.
- A co, nie widać? - zdziwiła się Nigra.
- Ślubowały posestrimstwo, jeśli o to chodzi - wtrącił rudowłosy Ginnar. - Nie radzę z nimi gadać, one są gorsze od wróbli - potrafią godzinami szczebiotać o niczym. Nic z tego nie wynika, a łeb boli potem bardziej niż po dobrym miodzie.
- Siedź cicho, bo jak nie, to w tej chwili ci załatwię porządny ból głowy. Gadamy o sprawach dla których wasze kaprawe, krasnoludzkie oczka są zamknięte i nawet wytężając wzrok ich nie widzicie. To tak jakbym ja się wtrącała do waszej rozmowy o kamieniarstwie.
Windalf i Ginnar uderzyli głowami o stół, pierwszy cicho, drugi z jękiem. Nawet obaj Nibelungowie na ułamek sekundy wymienili się spojrzeniami. Windalf następnie podniósł głowę i, zasłaniając pół twarzy dłonią, zaczął głupio rechotać. Rudowłosy kontynuował walenie.
- Widzicie chłopcy, zaraz się zdziwią jak powiemy, że nie rodzimy się z kamienia, hehehe...
- O co wam chodzi? Przecież musieliście mieć jakiś kontakt z...
- Nie, nie musieliśmy i nie mieliśmy kontaktu z kamieniarstwem! - ryknął Ginnar podnosząc głowę i waląc w stół ręką. - Windalf jest i zawsze był kupcem, a ja byłem synem cieśli, a teraz jestem łowcą skalpów! Niby po jaką cholerę miałbym się uczyć kamieniarstwa?!
- Bo wszystkie krasnale... - niepewnie zaryzykowała elfka.
- Nie! Bynajmniej nie wszystkie krasnale uczą się kamieniarstwa! Tylko akuszerki, gdyż jak krasnoludka urodzi kamień, to akuszerka wyciosuje z niego małego krasnalka! A potem stawia go w ogrodzie i podlewa!
- Dobrze, już dobrze, przepraszam, że żyję. Coście tacy drażliwi?
- Chodzi o to, moja pani, że pierwsze co się ludziom z nami kojarzy to kamieniarstwo. To dość denerwujący stereotyp, zwłaszcza jeśli się go słyszy na okrągło przez kilkaset lat.
- No fakt, z tym się akurat zgadzam. Ja też mam dość ludzi, którzy nie wierzą, ze moja rodzina mieszka w Sidh, a nie w domku na drzewie. Czy my wyglądamy jak jakieś wiewióry?
- Nie, ale smakujecie podobnie. Słyszałem od jakiegoś Goblina.
- Odbiegliśmy od tematu - zwróciła uwagę Nigra, groźnie akcentując słowa. - Chrzanić kamieniarstwo, chrzanić domki na drzewach, wiewióry też chrzanić. Mieliśmy gadać o miłości, nie o pierdołach.
- To mów.
- Dziękuję. Wspomniałaś, droga Gaeth, że moja rasa to plugawe, ciemnoskóre króliki, obracające swe myśli tylko w kategoriach rozmnażania. I jest to niestety prawda. Romantyzm drowów wygląda w ten sposób, że czasem ciągnie się partnera do łóżka, nie dawszy mu wcześniej w łeb. Dlatego nie dziw się, że wszelkie zabawy miłosne, gry wstępne i podchody niezmiernie mi się podobają, gdyż po prostu jest to coś z czym się u siebie nie spotkałam. Ty natomiast przyzwyczaiłaś się wśród swoich, że wszyscy piszą poezję, śpiewają, tańczą wśród kwiatów i inne takie tam.
- No widzisz. Gdyby twoi ciemni przodkowie posłuchali moich światłych przodków dziś nie miałabyś takich problemów. Ach, czarne elfy są takie nieodpowiedzialne.
- Wybacz, ale nie miałam na moich przodków wpływu.
- O czym wy...?
- Nieważne. Ta historia ma czterdzieści tysięcy lat długości, mi się naprawdę, ale to naprawdę nie chce jej teraz wałkować. W tej chwili ważne jest jedno: czarne elfy nie uznają zabawy, śmiechu, tańca i śpiewania. Dlatego też biedna Nigra, gdy przypadkiem udało jej się poznać zewnętrzny świat, nie mogła się pozbierać i postanowiła zwiać od swoich. Prawdę mówiąc robi tak większość młodych drowów, którym dane jest poznać zewnętrzny świat.
- Zapewne już dawno zwiałyby wszystkie czarne elfy, gdyby nie to, że przez tysiące lat jedyna cywilizacja, do której można było uciekać, była święcie przekonana, iż ten świat byłby dużo piękniejszy bez nas.
- Cóż, różne są kanony piękna - wzruszyła ramionami elfka. - Wy i wasi bogowie mieliście dość turpistyczną wizję - bagnista, pełna komarów i malutkich roślinek tundra. Nie muszę chyba przypominać, że my do owej wizji nie pasowaliśmy kolorystycznie?
- J-jak to kilkadziesiąt tysięcy? - wydusił z siebie Heidrek. - Przecież świat ma dopiero 5509 lat! Wuju Haroldzie, słyszysz?
- A tam - mruknął stary rycerz. zaglądając do kufla. - Jedni mówią, że ma pięć tysięcy lat, inni, że cztery, a jeszcze inni cztery i pół miliarda. Mnie to osobiście zwisa kalafiorem. Czy świat ma tyle, czy tyle lat i tak trzeba płacić tę cholerną dziesięcinę.
- O, bardzo mądre podejście panie rycerzu - ożywił się Windalf, zachwycony żelazną logiką rycerza. - Rzadko u ludzi spotkasz taki racjonalizm. Ci wszyscy kapłani, kaznadzieje, prezbiterzy to jeden z drugim złodzieje, oszuści, wydrwigrosze, nie robią nic pożytecznego, a mamią ciemne umysły.
- Windalf, bardziej ciemnych umysłów niż wasze krasnoludzkie to ze świecą szukać, doprawdy - oceniła z niesmakiem Gaeth, bawiąc się kością. - Nie macie dosłownie żadnych wyższych potrzeb, jak jakieś zwierzęta.
- Widzieli ją znawczyni duszy ludzkiej i krasnoludzkiej - burknął Ginnar, niejako w zamyśleniu klepiąc w tyłek krępą, jasnowłosą krasnoludkę, która właśnie doniosła nowe porcje piwa i dziczyzny. Może dziewczyna była niedoświadczona, może po całym dniu pracy wśród ludzi, którzy wypili wystarczająco dużo, by różnice kulturalne i rasowe straciły dla nich znaczenie, dały o sobie znać stres i zmęczenie. Jakkolwiek było zareagowała błyskawicznie - jeszcze nie ucichło echo klapsa, gdy potężny prawy prosty z półobrotu wyrwał rudobrodego z krzesła, wyrzucił go na dobre trzy stopy w powietrze i trzy kroki w dal. Lądując Ginnar zrobił mimowolnie kilka fikołków, po czym usiadł na podłodze z głupią miną, wywołując ogólną wesołość gości karczmy. Jak się jednak okazało nie tylko nie stracił przytomności, ale nie był nawet oszołomiony. Szybko wstał, lekko się tylko chwiejąc i paskudnie uśmiechnął. - Hehehe! To lubię, mała, to lubię! No dalej, walnij! Mocno! - krasnoludka posłuchała i znowu dała mu w pysk, tym razem się jednak tylko otrząsnął. - Mocniej, mocniej! Mocniej! - dziewczyna waliła go raz po raz, aż szło echo, najwyraźniej jednak nie robiło to na nim wrażenia. Wreszcie złapał ją za ramiona. - Buahahaha! Podoba mi się ta ma...! - nie skończył, gdyż dostał w twarz głową napastowanej. - Uch...
Puścił ją i się cofnął, trzymając się za nos. Dziewczyna stanęła w bezpiecznej odległości i obserwowała go, lekko dysząc. Ginnar chwilkę trzymał ręce na nosie, potem na nie spojrzał i ... roześmiał się. Następnie zdarł z siebie resztki koszuli, odchylił głowę do tyłu i zaryczał jak goryl, bijąć się jednocześnie w piersi. Służka postanowiła wreszcie zacząć uciekać, on zaś ruszył za nią, rechocząc lubieżnie.
- Ech, przynajmniej mamy tego idiotę z głowy - westchnęła czarna elfka. - Można w spokoju pogadać na istotne tematy.
- Khem...
- A racja, jest jeszcze stary Windalf. Mam pomysł, ty sobie z panem Haroldem upuścisz żółci, klnąc na stan duchowny, a my, czyli ja, Gaeth i tenże oto młody rycerz Heidrek porozmawiamy o czymś ciekawszym na zewnątrz. Co wy na to?
- Z rozkoszą, pani!
- Zgoda. Idźcie w diabły!
- Nic głupiego - mruknął Harold, któremu najwyraźniej zbyt zasmakowało piwo, żeby oponował.
- No. Tu jest cisza, spokój, możemy wreszcie porozmawiać.
- To cmentarz...
- Tak, wiem, wy rycerze nie zwykliście ich odwiedzać bez ważnej przyczyny. Ale tu, w mieście, cmentarz jest jedynym miejscem cichym, spokojnym i gdzie rośnie coś oprócz pleśni.
- Ale czy nie będziemy przeszkadzać zmarłym?
- Skądże - odparła elfka bez cienia ironii. - Zmarli lubią towarzystwo, nie wyobrażasz sobie jak nudno jest tylko siedzieć w grobowcu. Oczywiście dopóki nie nasikasz im na grób ani nie obtłuczesz nagrobka.
Cmentarzyk był iście dość urokliwym miejscem, zastępującym miastu park. Było tu sporo rabatek z kwiatkami, wzdłuż alei rosły drzewka, głównie tuje i cisy kolumnowe. Na grobach niektórych patrycjuszy stały pomniki, jedne bardziej, inne mniej wysmakowane. Większość nie siliła się na oryginalność i przedstawiały alegorie śmierci bądź kruchości żywota, opatrzone stosownymi aforyzmami. Tylko kilku nieboszczyków mogło poszczycić się pomysłowymi grobowcami, jak choćby ten z rzeźbą starego, brodatego skalda, siedzącego i wodzącego po swej harfie z zamkniętymi oczyma. Było raczej cicho, gdyż oprócz jakiejś rodziny piknikującej na małym trawniku nie było prawie w ogóle ludzi. Stadko gołębi odpoczywało między grobami, w przerwie swej odwiecznej wojny z posągami, regenerując siły i walcząc z wróblami o jakieś ziarna, nie robiły mimo jakiegoś specjalnego hałasu. Gaeth przykucnęła nad oczkiem wodnym, obserwując pływające tam ryby, Heidrek i Nigra usiedli w pobliżu na trawie.
- Wiesz już, co my sądzimy na ten temat. A jak ty uważasz, rycerzu?
- Ja? - chłopak niezręcznie się uśmiechnął. Żaden człowiek nie spytałby ot tak, po prostu, jaki rodzaj zalotów preferuje. A przynajmniej żadna niewiasta. - Chyba nic oryginalnego. Jak chyba każdy rycerz, uważam, iż wybrankę swego serca należy czcić i składać jej hołdy, stać się niejako jej wasalem. Nie uważam bynajmniej, że musi być to poza. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż wielu gnuśnych i fałszywych ludzi zaleca się dwornie tylko po to, by zdobyć partnerkę na noc, w rzeczywistości jednak z ideałem, sławionym przez trubadurów, nie ma to nic wspólnego.
- A cóż to za ideał?
- Dla was może się on wydać śmieszny, zupełnie nie zrozumiały i...
- Mimo to chcę wiedzieć - nalegała Nigra.
- Chodzi o to, że zdaniem naszych trubadurów prawdziwa miłość jest czysta. Całkowicie umysłowa. Nie ma ona nic wspólnego z cielesnym pożądaniem. Dlatego też prawdziwie zakochanemu nie zależy na zaciągnięciu swej ukochanej do łóżka. Dla niego ukochana jest czymś niepojętym, mistycznym widzeniem, niebieskim królestwem do którego się dąży.
- Cel, którego się nigdy nie osiągnie?
- O właśnie! Coś takiego.
- A, że tak bezczelnie się zapytam - wtrąciła Gaeth, wyjmując z wody żabkę. - Wy ludzie w ogóle staracie się go osiągnąć, czy tylko snujecie marzenia?
- To znaczy... Nie zawsze można go osiągnąć. Przecież już jako dzieci jesteśmy zaręczani. Gdyby każdy żenił się z kim chciał zachwiany by został cały system społeczny i...
- Aha. Więc jak przychodzi co do czego, to boicie się wystąpić w imię swych uczuć przeciwko woli ojca, tak?
- Przecież nie można...
- Można mój drogi, wszystko można. Jeśli naprawdę czuję się coś do ukochanej osoby, to żaden system społeczny nie obchodzi zainteresowanych. Choćby sami bogowie stawali im na drodze oni i tak powinni dążyć do połączenia się. Choćby jedno skończyło w niebie, drugie w piekle, to to nie powód, by mieli zaprzestać swej miłości. Choćby...
- Co nie zmienia faktu, że twój kochaś uważał inaczej.
- Mój kochaś był idiotą - zawyrokowała, wzruszając ramionami. W dalszym ciągu wpatrywała się w żabę, a żaba w nią. - Ja zresztą też byłam idiotką, że wcześniej tego nie zauważyłam. Po prostu w swoim małym móżdżku nie potrafił sobie wyobrazić czegoś takiego jak małżeństwo z plebejuszką i od początku nie traktował tego związku poważnie. Żeby było śmieszniej on naprawdę myślał, że ja również. Ech, nie chce mi się o nim gadać, mogłabyś go nie wyciągać co chwila, siostro?
- Dobrze, ale ty w zamian nie bądź taka autorytarna w stosunku do rycerza. Mi pomysł miłości niefizycznej się niezmiernie podoba. Głównie oczywiście dlatego, że u nas na piedestale jest raczej czysta reprodukcja, pozbawiona jakichkolwiek uczuć, wręcz je wykluczająca. Także jednak przez to jego porównanie. Chciałabym myśleć o połączeniu z ukochanym jako o czymś w rodzaju religijnego zbawienia.
- Tobie się podoba wszystko, co jest przeciwieństwem stosunków z twojej ojczyzny, łącznie z religiami mesjanistycznymi - westchnęła elfka, po czym pocałowała żabę w nos i wpuściła z powrotem do wody. - Nie uważasz, że przesadzasz z tym karnawałem negacji?
- Coś ty. Dopiero odkorkowałam butelkę. Zacznę myśleć o wstrzemięźliwości jak już będę porządnie pijana. A co ty, panie Heidrek, sądzisz na temat wspomniany przez Gaeth? Że trzeba wbrew wszystkiemu, nawet bogom i rodzinie, walczyć o połączenie z ukochaną?
- Khem, no cóż, bardzo trudno mi na to pytanie odpowiedzieć - nagle własne, splecione palce wydały się Heidrekowi niesamowicie zajmującym widokiem. - Nie umiem powiedzieć, jak człowiek powinien zachować się w takiej sytuacji. Miłość wprawdzie jest pięknym uczuciem, ale...
- Ale boicie się wystąpić przeciwko bogom - podsumowała Gaeth, dla odmiany podnosząc na palcu białego gołębia. - Doprawdy, czyżbyśmy my byli jedyną rasą odważną na tyle, by stawić im czoło?
- To nie chodzi o strach - oburzył się rycerz. - To znaczy, oczywiście należy się bać gniewu Pana Mądrości, jak i innych bogów, ale nie dlatego jesteśmy im wierni. Uważamy się za dzieci Pana, gdyż go kochamy.
- A on to odwzajemnia i obiecuje zbawienie?
- Tak...
- Ciekawe. Czyli, dodając jedno do drugiego, dla was, ludzi, miłość, nie tylko do ukochanej, jest zbawieniem?
- Tak! Pięknie to panienka Nigra ujęła.
- Jak na miłującą rasę jesteście niesamowicie skuteczni w zabijaniu - drowka skomentowała z sarkazmem, zaraz jednak wyszczerzając zęby w uśmiechu. - Z drugiej strony krasnale wierzą tylko w takich bogów, którzy dają im po pyskach, potwierdzając tym swe istnienie, albo takich, z którymi podpisali ważną umowę. Mimo to zabiliby najlepszego przyjaciela, gdyby zaciągnął dług i nie mógł go spłacić, więc to chyba nie od tego zależy. No i nigdy wam nie przyszedł do głowy pomysł, by wymordować jakąś rasę ot tak sobie.
- Młodzi są, wszystko przed nimi - mruknęła elfka, patrząc gołębiowi w oczy i głaszcząc go po łepku. Nagle wypuściła go i pozwoliła mu odlecieć. - Chyba pora wracać. Trzeba jeszcze ściągnąć Ginnara i wszystko przygotować. Pamiętasz, że z samego rana ruszamy, Nigra?
- Pamiętam, pamiętam. Idziemy?
- Jeszcze chwila - elfka wyciągnęła skądś ozdobny róg do picia, po czym podała go drowce i dobyła sztyletu. Odgarnęła bransolety i delikatnie nacięła sobie skórę na lewym przedramieniu. Gdy Heidrek obserwował z rozdziawioną gębą, jak krew skapuje do rogu, trzymanego przez milczącą Nigrę, uśmiechnęła się. - Rzeczy, o jakich dziś rozmawialiśmy, nie należą do tych, o których rozmawia z obcymi. Dlatego też od dzisiaj przestaliśmy być sobie obcy, panie rycerzu.
Nigra oddała jej róg, obwiązała rękę Gaeth jakąś szmatą, po czym sama wyjęła jeden ze swych sztyletów i powtórzyła jej czynność. Chłopak jeszcze przez chwilę nie mógł zrozumieć, czemu postanowiły mu zaufać, a tym bardziej żądać czegoś takiego. Przecież poznał je dopiero dzisiaj, niczym się im nie przysłużył, one zaś rozmawiały z nim jak ze starym znajomym, a teraz chciały związać się z nim więzami krwi, ślubować pobratymstwo-posestrimstwo. Szybko jednak przypomniał sobie, co o elfach mówią legendy. Te z podań raz były dobre i przyjazne, innym razem złe i złośliwe, zawsze jednak - kapryśne. Nikt nigdy do końca nie wiedział, czym się kierowały w swych wyborach. Czasem zadziwiały mądrością pokoleń, czasem rozbrajały dziecinnością. Wcale często zgadzały się na tego rodzaju ślub z jakimś herosem, obiecując mu pomoc w trudnych chwilach, pod warunkiem wzajemności. Teraz też, z niepojętego dla człowieka powodu, uznały go za godnego bycia ich duchowym bratem. Niewiele myśląc wyciągnął z pochwy mizerykordię i odsłonił przedramię.
- Dobrze, skoro nalegacie...
- My na nic nie nalegamy. Wszystko już dawno zostało zapisane w gwiazdach, my wszyscy możemy tylko odtwarzać na ziemi ich trajektorie. I ty też to wiesz.
Ból był przenikliwy, Heidrek jednak wiedział, że musi go zignorować. Jego krew spływała do rogu, mieszając się z krwią dwóch elfich rodów. Oczywiście krew, jak to krew, wcale nie różniła się jedna od drugiej. Po krótkiej chwili z rany przestało płynąć wystarczająco silnie, rycerz dał się więc obandażować Nigrze, Gaeth zaś kołysała rogiem, by dokładnie wymieszać. Następnie, podała drowce, która upiła trochę, ta z kolei Heidrekowi, a on z powrotem elfce.
- To już wszystko. Wracajmy, bracie.
- Wracajmy...
___________________________________________________________
POSŁOWIE
Opowiadanie na zamówienie Mai_chan. Miało być o miłości i niebanalnie. A więc postarałem się niebanalnie opisać miłość z punktu widzenia różnych ras fantasy. Aha, moje "drowy" są drowami tylko z nazwy (w przyszłości do zmiany), gdyż z prawdziwymi drowami nie mają niemal nic wspólnego. O co dokładnie z nimi chodzi napiszę kiedy indziej, na razie wyjaśniam tylko, że ich "kultura" odrzuca muzykę, taniec, śpiew, małżeństwo, nawet śmiech. Wbrew pozorom to Ma sens, ale jak mówię, wyjaśnienia gdzie indziej. Elfy również dość znacznie odbiegają od schematu, ale nie aż tak.
Pobratymstwo-posestrimstwo - rytualne uznanie niespokrewnionej osoby za brata/siostrę i zobowiązanie do wzajemnego wspierania się. Często połączone z rytualnym mieszaniem i piciem krwi.
Jestem pod wrażeniem!Bardzo ciekawy pomysł na utwór.Czyta się świetnie:)