Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Was it all meant to be?

+1+

Autor:Saluchna
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-10-13 20:49:08
Aktualizowany:2008-08-17 16:28:08


Następny rozdział

Was it all meant to be? +1+


Trzasnęła drewnianymi drzwiami tak mocno, że prawie się rozleciały. Kiedy na nie spojrzała okazało się, że to wcale nie są drzwi, tylko kilka desek skleconych w coś, co miało drzwi przypominać. Nieważne. W każdym razie trzask wystarczył, by wokół niej zaroiło się od potencjalnych ofiar. Uśmiechnęła się lekko - wyglądali na jeszcze głupszych od poprzednich, o ile to możliwe, oczywiście. Jeden z nich wystąpił krok do przodu.

- Czego chcesz, mały? - Powiedział wyraźnie przepitym głosem - Wynocha!

Coś w niej drgnęło. M... mały?! O nie. Czegoś takiego się nie puszcza płazem. Zacisnęła pięści, aż poczuła, ze paznokcie przebijają materiał rękawiczek. Za coś takiego... Za coś takiego się słono płaci. Kiedy tamci zaczęli śmiać się z niewiadomo czego szybko zrobiła dwa kroki do tyłu - by w razie zawalenia się rudery być na zewnątrz - i z mściwą satysfakcją rzuciła naprawdę wielkiego Fireballa. Tak jak się spodziewała runęła większa część budynku, ale na szczęście główna część została prawie nietknięta. Na szczęście - bo tam właśnie ci przemili idioci zwykli trzymać swój majątek. Co do niego miała pewne plany... Głównie związane ze złotą częścią tegoż i ze zmianą właściciela owej części.

Przeleciała nad zgliszczami - ostrożnie, by nie zahaczyć o żaden z wciąż stojących elementów budynku - i nisko - w razie gdyby znajdował się w pobliżu jakiś mag. Z doświadczenia wiedziała, że tacy lubią zestrzeliwać wszelkie latające obiekty. Po kilku chwilach stanęła na ocalałej części dachu, skąd miała doskonały widok na wnętrze głównej izby. Zaskakujące, ale rezydujący tam idioci chyba nawet nie zauważyli, że kilkanaście metrów od nich była spora eksplozja, potem przez kilka długich chwil walił się dom. Cóż, pewnie byli po prostu na tyle pijani, by nie zarejestrować tych zdarzeń. Niedobrze... Wolała ich w pełni świadomych. Przyjemniej się takich smaży.

Ale jak się nie ma co się lubi... W gruncie rzeczy to trzeźwi wcale mądrzejsi nie są. Zeskoczyła na ziemię miękkim ruchem, starając się nie trafić na coś, co mogłoby spowodować hałas. Stare przyzwyczajenia. Kiedyś naprawdę musiała uważać. Teraz? Nie było najmniejszej potrzeby. I tak nie mieli najmniejszych szans. No, ale satysfakcja jak była, tak pozostała. Zarobki też znacząco się nie zmieniły, pomijając fakt, że wytępiła większość bandytów, zbirów i innych takich. Poza trudnością ze znalezieniem obiektów wszystko pozostawało takie same.

Zamaszystym kopniakiem otworzyła drzwi, tak samo "porządne" jak poprzednie. Zaczynała szczerze wątpić w jakikolwiek zysk z tej eskapady. Jeżeli nie mieli normalnych drzwi, to czy jest jakaś szansa na godziwe skarby. Raczej nie... Ale jeżeli już tu jest, to może "uwolnić świat od zła", jakby to powiedziała Amelia.

Na widok obcego przybysza siedzący w środku praktycznie nie zareagowali. Owszem, spojrzeli na nią, ale nic poza tym. Kolejni, którzy nie doceniają niepozornej ze wzrostu czarodziejki. Trzeba ich oduczyć oceniania po pozorach... I uważniejszego przysłuchiwania się plotkom, które na pewno niosły wieść o przybyciu Liny Inverse do pobliskiego miasta. No i nie przesadzania w piciu. Ale to tak na marginesie.

***

Pomyłki bywają czasami bardzo przyjemne, pomyślała ciągnąc za sobą ogromny wór z dobrami świeżo rozgromionych zbirów. A takie to mogłaby popełniać codziennie. Grunt to zarobek. Z trudem dźwignęła worek i zarzuciła go sobie na plecy. Ugięła się lekko pod jego ciężarem, ale utrzymała na nogach. Nie takie rzeczy się nosiło.

Pewnym, acz wolnym krokiem dotarła pod wielki dąb, gdzie zostawiła resztę dzisiejszych zdobyczy. Sporo. Objętościowo, oczywiście... Bo pieniążków nigdy za wiele. A i tego wystarczy na góra tydzień... Cóż, jedzenie jest drogie. Ekskluzywne karczmy też. I Wszystko inne tak samo... Zresztą, nieważne. W takim tempie zdobywania i wydawania funduszy wychodzą na zero. Nigdy nie miała odchyłu w stronę robienia oszczędności, czyli wszystko w najlepszym porządku. No, prawie...

- Lina, kto będzie niósł ten woreczek? - W głosie Zela wyraźnie było słychać sarkazm - Mam wrażenie, że zabraknie nam rąk.

Po tych słowach wskazał na dość spory stos worków podobnych temu, który właśnie opuścił jej plecy i spoczął tuż obok tamtych. Fakt, już z tamtymi był problem... Może warto by kupić jakiś mały wóz? Chwilę później wyrzuciła tę myśl z głowy. Konie stanowczo za dużo jedzą.

- Jakoś się weźmie. Przecież tu tego nie zostawię - odpowiedziała, wskazując głową na stosik.

Żeby nie pozostać gołosłowną złapała dwa worki na raz, ale zakończyło się to tylko klapnięciem na ziemię. Ani drgnęły. Spróbowała jeszcze raz, z podobnym skutkiem. Kopnęła jeden z nich w wyrazie bezsilności - i to nie było zbyt genialnym pomysłem. Tylko rozbolała ją stopa. Ale nie można poddawać się w żadnej sytuacji! Jak nie tak, to inaczej. Tu potrzebny jest sposób... Wzięła jeden z lżejszych worów i zarzuciła na plecy. Kiedy już przyzwyczaiła się do ciężaru złapała drugi i zaczęła go powoli ciągnąć po ziemi. Po kilku metrach została brutalnie zatrzymana i pozbawiona ciężaru. Gourry bardzo chciał udać, że trzy wielkie worki nie stanowią dla niego żadnego problemu, jednak niezbyt mu to wychodziło. Ale jak chce, to niech się męczy.

Kiedy już Gourry wziął połowę ciężaru, a ona, Zel i Amelia po jednym z pozostałych worków - czyli tych najmniejszych - zaczęli powoli iść w stronę miasta. Miała wrażenie, że wszyscy rzucają jej mordercze spojrzenia, ale kiedy odwracała się w ich stronę niczego takiego nie mogła dojrzeć. Z drugiej strony przeczycie rzadko ją myliło - a w tym momencie było bardzo silne.

W końcu, gdy już miała tego dość, poczuła, że ktoś klepie ją po ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła Amelię, z miną "sprawiedliwość przede wszystkim". Ona potrafi być wtedy straszna. Miała tylko nadzieję, że nie zacznie wygłaszać żadnej przemowy - ale niestety było to bardzo, bardzo prawdopodobne...

- Panno Lino!

- Taaaaaak...? - Odburknęła. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z Ame kiedy była w nastroju do resocjalizacji otoczenia. Tylko za bardzo nie wiedziała jak tego uniknąć.

- Pani wykorzystuje pana Gourry! Proszę, żeby pa...

- Amelia. Czy on wygląda na nieszczęśliwego? - Odwróciła się w jego stronę, na co zareagował promiennym uśmiechem - Widzisz?

- Ale...

- I czy sądzisz, że pozwoliłby mi zabrać to od niego?

- Ale...

- Ooo, nareszcie karczma. Nie gadać, tylko przyspieszyć!

***

Rozsiadła się wygodnie na krześle i położyła nogi na stole. Suta kolacja uwolniła ją od zawartość jednego z większych worów, ale nie mogła powiedzieć, że nie było warto. Mimo obskurnego wyglądu lokalu dania serwowali przednie. Gdyby jeszcze mieli porządne pokoje... Ale obojętnie jakie będą, nie będzie narzekać. Na dowleczenie się do następnej karczmy - która równie dobrze mogła być o dzień drogi sta, jak i o pół godziny - po prostu nie miała siły. Zwłaszcza, że właśnie dodatkowo się obciążyła.

Sięgnęła po kufel piwa i wypiła go duszkiem. Skrzywiła się lekko. Stanowczo nie lubi alkoholu, ale to jedyne, co jest na stanie. No i mleko... Ale tego nie znosi jeszcze bardziej. Już miała zamknąć oczy i zrelaksować się odrobinę, ale jakiś niewychowany człowiek bardzo głośno oznajmił swoje wejście do karczmy - w biegu zapomniał zamknąć drzwi i co chwila trzaskały o framugi szarpane wiatrem. Gdyby nie ta ciężkość w żołądku i senność, jaka ją ogarnęła z pewnością pokazałaby mu, że właśnie jej przeszkodził... Ale w gruncie rzeczy wywołałoby to jeszcze więcej hałasu. A ktoś miłosierny zamknął drzwi. Raz można popuścić.

***

Ów spieszący się człowiek, który cudem uniknął bliskiego spotkania z Fireballem właśnie oparł się o ladę i dysząc ciężko próbował zamówić szklankę wody. Kiedy dowiedział się, że dostępne jest tylko piwo zaklął cicho pod nosem i zrezygnował. Usiadł na jednym z barowych krzeseł i zaczął rozglądać się naokoło. W końcu - zapewne nie dojrzawszy tego, czego szukał - zwrócił się do karczmarza. Tęgi mężczyzna pochylił się nad gościem. Przy wątłej posturze młodzieńca wydawał się jeszcze większy, niż w rzeczywistości.

- Panie... Widzieliście mistrza mojego? Miał tu być.

- Widziałem, widziałem - karczmarz pokiwał głową - Był tu. Wyszedł z godzinę temu.

- A wiecie gdzie poszedł? Sprawa pilna. Ciężko ranna niewiasta, a ja go znaleźć nie mogę.

- Na nic się on nie zda - pokiwał głową z dezaprobatą - Pijany był w sztok. Ledwo wyszedł.

Młodzieniec zaklął głośno i siarczyście - w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby go za to zganić. Ale nie było też nikogo, kto mógłby pomóc! Niech to szlag. Od miesięcy nie było żadnych potrzebujących, a jak mistrz uzdrowiciel wyszedł na jeden wieczór, to od razu. Szlag, cholera i zaraza. Takiego pecha mieć...

- Panie, a może znajdzie się kto inny? Bandażem owinąć to i ja umiem.

- To nie takie proste - młodzieniec pokiwał głową - Mistrz znał się trochę na magii...

- Ano, to już inna sprawa.

- A mówiłem mistrzowi, że potrzeba więcej niż jednego uzdrowiciela! No i masz. Sprawdziło się.

Karczmarz nic nie odpowiedział, tylko znów pokiwał głową i wrócił do swojej roboty. Nic dziwnego, co on poradzi? Jak zwykle nikogo do pomocy. Mistrz raz kiedyś nie jest pijany, a on, uczeń, jeszcze nie umiał prawie nic. Szlag by to wszystko. Powinien był słuchać ojca i zostać piekarzem. Z bułkami nie ma problemów.

Już chciał pogrążyć się w użalaniu nad sobą, ale nie dane mu było - jakaś małolata koniecznie chciała z nim rozmawiać. Spojrzał na nią. Młódka jakaś, ubrania nietutejszo... Pewnie podróżniczka. I pewnie też na gwałt potrzebuje uzdrowiciela. Szlag. Pamiętał o zasadach, jakie wpajał mu mistrz w chwilach trzeźwości.

- Czego sobie panienka życzy?

- Słyszałam pańską rozmowę, proszę pana... Nie chciałam podsłuchiwać! Ale mówił pan głośno, więc...

- Niestety, panienko, nie mogę ci w niczym pomóc. Słyszałaś, mistrz jest... E... Nieosiągalny.

- Ale mi nie o to chodzi, proszę pana! Ja też umiem uzdrawiać. Nie jestem pewnie tak zdolna jak pana mistrz, ale...

Tego jeszcze trzeba. Jakaś małolata z ambicjami. Może i potrafi opatrzyć małą rankę, ale niewiasta, która wymagała leczenia raczej potrzebowała poważnego uzdrowiciela.

- Panienko, na nic się nie zdasz. To poważna robota, nie dla panienki.

- Proszę pozwolić mi spróbować! - Nalegała - Będę się starać!

Mała nie należała to takich, co się szybko poddają... A na pewno należała do natrętnych. Co mógł zrobić? Jeżeli się nie zgodzi pewnie nie da spokoju. Szlag. Jeszcze tego było mu trzeba...

- No dobra, jak panienka chce. Proszę za mną.

Uśmiechnęła się ładnie i lekko ukłoniła.


Sal

sal_@vp.pl

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.