Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

DB - Virus

Odcinek 3

Autor:Black Falcon
Gatunki:Przygodowe
Dodany:2005-11-21 23:05:59
Aktualizowany:2005-11-21 23:05:59


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Była przygotowana i zdecydowana na wszystko. Złość, miłość, nawet raniące słowa - ale nie na to, co zobaczyła. Wiele już razy widziała przemiany w SS i zawsze ją to fascynowało. Tym razem jednak nogi wrosły jej w podłogę. Wpatrywała się zdumiona, przerażona i zafascynowana równocześnie, w męża, podziwiając złoto, czerwień, a miejscami nawet błękit mieniące się w jego fryzurze. Świetliste promienie były piękne i groźne, otaczały postać księcia w całości. Twarz nabrała jakiegoś majestatycznego wyrazu, oczy przewiercały na wylot Bulmę, chociaż nie miała pojęcia, że odyskał wzrok, to jednak spojrzenie wydało jej się stalowe. Ręce skrzyżowane na piersiach, nogi w lekkim rozkroku i ta cisza wokół niego, przerywana tylko cichutkimi odgłosami przypominającymi skwierczenie ognia w kominku - to energia znajdowała ujście w powietrze, gdyż była już zbytnio nagromadzona, a Vegeta nadal kumulował nową. Był teraz w SS stopień 6...

Odważyła się odezwać dopiero po chwili. Bała się, że coś złego stanie się, gdy tego nie powstrzyma. Wykrztusiła:

- Przestań, bo... bo zaraz wybuchniesz!

Nawet nie wiedziała, jak bliska jest prawdy. Książę jednak jej nie słuchał. Teraz to on się odezwał, a głos miał władczy jak nigdy dotąd.

- Odejdź, pchło z planety Ziemia! Osiągnąłem poziom niedostępny nikomu z twojej rasy! Nawet Son Goku mi nie dorówna!

Skupił się i zaczął generować moc potrzebną do siódmego poziomu! Bulmie zaczęło migotać w oczach. Nie wiedziała, co ma uczynić. A Vegeta był już blisko dotarcia do celu. Nic go już nie powstrzyma.

Zostały sekundy do przejścia. Im obojgu serca waliły jak młoty. Wreszcie Sayianin był gotów, za chwilę rozłoży ręce z okrzykiem i wtedy spełni swoje marzenie.

Stało się. Kiedy poczuł ogromną falę energii, z rozmachem rozrzucił ręce daleko od siebie i zamierzał wydać jakiś okrzyk. Jednakże z jego ust wydał się tylko cichy jęk, kiedy zemdlony osuwał się na podłogę. Blask zniknął, włosy znów były czarne. Uderzyłby o podłogę, gdyby nie Bulma, która w ostatniej chwili go powstrzymała. Bezwładne ciało męża opadło na jej ręce i zwisnęło na nich. Zniknął cały majestat i władczy wygląd. Otwarte usta powinny chłonąć powietrze, ale... Coś się nie zgadzało. Bulma ułożyła męża delikatnie na łóżku i pochyliła się nad nim.

- Vegeta? - pogładziła go czule po policzku.

Dopiero teraz zrozumiała - on nie oddychał! Jej ukochany mąż, jej książę, jej... Opanowała przerażenie i rozpoczęła błyskawiczny masaż serca połączony ze sztucznym oddychaniem. Rozpaczliwie usiłowała przywrócić go do życia. Na próżno! Serce nadal nie biło.

- Nie umieraj! - krzyknęła ze łzami i z całej siły uderzyła go pięścią w pierś.

Podziałało. Chwycił oddech płucami i serce znów zaczęło bić. Nawet zdołał odzyskać przytomność. Spojrzał potajemnie na Bulmę, kiedy ta ocierała łzy szczęścia i bólu równocześnie.

Sporo kilometrów dalej niejaki Kuririn siedział na taborecie w kuchni i z zacięciem obierał ziemniaki. Jego żona, C-18, nakazała mu tę pracę kilka minut temu. Biedaczek musiał się zgodzić, jeśli chciał zjeść obiadek. Tymczasem C-18 z dziką satysfakcją ubijała kotlety... ręką. Wzrok Kuririna, umęczony widokiem łupin koloru ziemi, postanowił chwilę odpocząć za oknem, gdzie też się udał. Żeglował Kuririn wzrokiem pewien czas po chmurkach, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos żony:

- Obieraj ziemniaki, bo nie dam ci rosołu!

Mąż w błyskawicznym tempie rzucił się do obierania reszty ziemniaków. Nagle rzucił nieobranego ziemniaka do garnka z wodą, który czekał na obrane. Gdzieś na ziemię upadł nóż, a z czeluści gardła Kuririna wydobył się wrzask:

- Aaaaaaaaaa!

C-18 natychmiast znalazła się przy mężu, gotowa zaatakować napastnika, który zaskoczył jej wybranka.

- Aaaa... Zaciąłem się w palec! - dowrzeszczał on.

Morderczy wzrok C-18, gdyby mógł, wwierciłby mu się w oczy. Odpuściła mu dopiero po chwili.

- Przepraszam... - wyszeptał.

Na szczęście dla niego ktoś do nich zapukał. C-18 oderwała wzrok od męża i poszła przywitać gościa. W drzwiach stał Yamcha.

- Cześć rodzince! Wpadłem na chwilę! - Puar siedzący na jego ramieniu pomachał ogonem na powitanie.

- Wejdź - zaprosila go C-18.

Yamcha, ubrany w pomarańczowy strój ze znakiem smoka, usiadł na drugim kuchennym krześle.

- Co tam u was słychać? Kuririn, widzę, że pracujesz jako obieraczka? - dorzucił z lekko złośliwym uśmiechem.

- Zamknij się! - odparł zagadnięty. - Kto tobie robi obiady, samotniku?

- Hehe, a mylisz się, Jest ktoś, kto doskonale się mną opiekuje.

- O? A co to za biedaczka? - palnął Kuririn.

- Jest piękna i miła... Zresztą to w końcu moja żona! - wygadał się zadowolony z siebie Yamcha.

- Masz żonę?! - wrzasnął jego rozmówca tak nagle i głośno, że Puar spadł z ramienia Yamchy na podłogę i teraz złym wzrokiem patrzył na Kuririna.

- Mam, a co? - zaperzył się Yamcha, gotów do bitwy. - Kamehamehą chcesz?

Tutaj C-18 tylko spojrzała na męża, a ten szybko się wycofał z przyjacielskiej kłótni:

- Nie, co ty, kuchnię mi będziesz rozwalał? Jak ją poznałeś?

- Wpadłem na nią w sklepie z bielizną damską...

Wynurzenia Yamchy przerwały szeroko otwarte oczy przyjaciela.

- Nie byłem tam na zakupach przecież! - zdenerwował się Yamcha i pomógł Puarowi wejść na swoje ramię. - Schroniłem się przed deszczem.

- Dobra, dobra... Mów, co było dalej.

Kiedy dwaj przyjaciele przekomarzali się ze sobą, w mieszkaniu Sayianina nadal działy się przerażające wydarzenia. Książę Vegeta zbudził się właśnie ze stanu nieprzytomności i patrzył na płaczącą Bulmę. Pamiętał wszystko, co się wydarzyło. Do momentu, kiedy stracił świadomość. Wyczuwał, że coś poszło nie tak i nie osiągnął wybranego celu. Musiał się dowiedzieć, co zrobił nie tak, żeby potem - przy następnej próbie - już wszystko poszło dobrze...

- Bulma? - zawołał ją cicho. Nadal jego osobowość była pod władaniem mrocznej siły, teraz jednak starał się panować na sobą. Było jeszcze za wcześnie ostateczne rozwiązanie...

- Nareszcie się obudziłeś. Nie mogłam przywrócić ci świadomości. Przez chwilę myślałam, że...

- Książę Vegeta nie umrze tak łatwo! - skarcił ją. - Opowiedz mi, co się wydarzyło, kiedy urwał mi się film?

Powiedziała mu tyle, co widziała. Chciała też napomknąć o swoim strachu o niego, dlatego siadła obok i rzekła cicho:

- Czy możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Boję się... - wysunęła rękę do niego, ale szybko ją cofnęła. Był jakiś obcy, na pewno nie życzyłby sobie teraz takiej poufałości.

- Niepotrzebnie. Wiesz, ja... wymyśliłem nowy sposób treningu i jeszcze ci o nim nie powiedzałem, przepraszam - skłamał. - A potem chciałem cię trochę przestraszyć, dlatego na ciebie krzyczałem. Byłem okropny, co? - uśmiechnął się przepraszająco.

- Eh, ty... - nie umiała się na niego gniewać. - Nie pozwolę ci więcej trenować w ten sposób, mało nie umarłeś przez te ćwiczenia!

Poprawił się na łóżku, przysuwając bliżej do niej. Nadal udając niewidomego poszukał jej dłoni, a kiedy mu ją podała, chwycił mocno i przytulił do swego policzka.

- Bulmo kochana, musiałem zmienić sposób trenowania, bo wiesz, że nie widzę... Ale przesadziłem i obiecuję, że zmodyfikuję jeszcze raz ćwiczenia... zgadzasz się ?

Oczywiście, że się zgodziła. Nie mogła się oprzeć proszącemu spojrzeniu Vegety.

- Tylko uważaj na siebie, proszę...

- Obiecuję! - znów się do niej uśmiechnął. - Kurczę, głodny jestem! - zdziwił się żartobliwie.

- Już pędzę do kuchni, zaraz podam ci coś do jedzenia - zaraz jej nie było w pokoju.

Kiedy wyszła, rzucił okiem na drzwi. Tym razem inny uśmiech wypłynął na jego twarz i nie był on wcale miły.

- Jaka ona jest naiwna... - powiedział do siebie. - A jak mi wierzy... Nie wie, co ją czeka z mojej ręki...

W międzyczasie Yamcha podniecony kontynuował swoją historię:

- Jak już mówiłem, rozpadała się straszna ulewa, a ja nie chciałem zmoknąć, uczesałem sie przed wyjściem i w ogóle, więc sam rozumiesz... Nie, sorry, nie rozumiesz, bo jesteś łysy...

Kuririn już nie mógł wytrzymać nerwowo, zacisnął pięści, aż żyły mu wyszły prawie.

- Zaraz ci pokażę, kto tu jest łysy...

Yamcha zobaczył, że przyjaciel nie ma dziś humoru do żartów i błyskawicznie przestał roztrząsać sprawę owłosienia Kuririna.

- Yyy, o czym to ja...? Aha, już wiem! Pierwszym napotkanym miejscem, gdzie mogłem się schronić, był wspomniany sklep z majtkami i takimi tam. Nie miałem wyjścia i wparadowałem do środka. Stanąłem z boku przy drzwiach, tyłem do sprzedawczyni - ty wiesz, jak ja się wstydziłem?! Na nieszczęście zauważyła mnie i zapytała "Czego pan sobie życzy?". Odparłem, że tylko chronię się przed deszczem. Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie i zajęła swoimi sprawami. Ulewa kończyła się powoli i już miałem opuścić tamto miejsce, kiedy weszła moja piękność - Yamcha wyraźnie się rozmarzył wspomnieniami. - Najpierw zauważyłem, że w ogóle ktoś wszedł i zamyka biało-czerwony parasol. Kiedy wreszcie dano mi było ujrzeć jej twarz, mało nie odleciałem... Mówię ci, bogini! Niebieskie oczy, długie blond włosy spadające jej aż na plecy... Potem rzuciłem okiem na doskonałą figurę, na długie nogi, na jej... eee... tyły...

Kuririn spojrzał przeciągle na Yamchę i odezwał się:

- Wiesz, ja mam dużo czasu, ale chciałbym się dowiedzieć reszty jeszcze w tym życiu...

Yamcha opanował się i mówił dalej:

- Podeszła do lady, mijając mnie bez słowa. Zapytała o coś sprzedawczynię, ta podała jej jakąś część bielizny do obejrzenia. Gapiłem się teraz na cudowne dłonie dziewczyny i marzyłem sobie...Tak się zapatrzyłem, że przez sekundę wydawało mi się, że ma zielone żyły... Wyobrażasz sobie, jaki miałem zwid? Zielone żyły, też coś...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.