Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

DB - Virus

Odcinek 8

Autor:Black Falcon
Gatunki:Przygodowe
Dodany:2005-11-22 21:54:28
Aktualizowany:2005-11-22 21:54:28


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Vegeta ledwo miał siłę unieść powieki, ale zrobił to i teraz obserwował śpiącego Son Gotena. Bolało go całe ciało, jedno oko prawie nie nadawało się do użytku, chyba uszkodzone podczas walki. Kiedy zobaczył Gotena, zaczął intensywnie myśleć, choć głowa mu pękała. Zorientował się, że przebywa w domu Goku, ale nic więcej nie przyszło mu do obolałej głowy. Poczuł, że strasznie chce mu się pić, spróbował więc obudzić Gotena :

- Pić... - jednakże zamiast słów z gardła wydał się jakiś charkot i to ledwo słyszalny. Zebrał się w sobie i nieco głośniej powtórzył:

- Pić!

Son Goten zamrugał oczami, wybudzony tym dźwiękiem ze snu o jakiejś pięknej dziewczynie. Tknięty poczuciem winy, że zasnął, spojrzał na łóżko. Wtedy właśnie usłyszał prośbę księcia.

- Co? - wymamrotał zaspany Goten. - A, pić? Już niosę!

Popędził do kuchni, gdzie usłyszał końcówkę słów ojca:

- Teraz rozumiesz, Chi-chi, dlaczego nie mogę podać mu fasolki Senzu. Nie wiem, co zrobi, jak odzyska pełnię sił. Na razie chciałbym z nim tylko porozmawiać... - przerwał Goku na widok syna.

- Goten? Co się stało?

- Vegeta się obudził i prosił o coś do picia.

Goku podniósł się z krzesła.

- Sam mu to podam - sięgnął po dzbanek z wodą, stojący na kuchennym stole. - Goten, chodź ze mną.

- Ja też chcę iść! - przypomniała o sobie Chi-chi. - On zabił Bulmę!

Son Goku westchnął, ale zgodził się.

- Dobrze, ale będziesz stać w drzwiach. Na razie idź po Son Gohana, zaczekamy tu na was.

Minęło kilka chwil, aż rozbudzony Gohan zjawił się w kuchni. Potem w czwórkę poszli do Vegety. Chi-chi niosła wodę.

Z widoczną odrazą i nienawiścią za śmierć przyjaciółki Chi-chi napoiła Saiyanina, a potem podszedł Goku. Popatrzył chwilę na dawniej najlepszego przyjaciela - teraz bowiem nie wiedział, co o nim myśleć - i odezwał się:

- Czy wiesz, co się stało i co zrobiłeś? - mimo woli zadał to pytanie oskarżycielskim tonem.

- Tak... Ja... ja... - Vegeta nie mógł tego wykrztusić, to było zbyt bolesne. - Coś mi kazało... zabić Bulmę... - tu umilkł na długą chwilę, a w jego oczach na sekundę pojawiły się łzy. - Potem nagle zjawił się Trunks i... i musiałem z nim walczyć, bo... nie chciał zrozumieć, że... to nie moja... wina... - nadal ciężko mu było mówić z rozpaczy i z odniesionych ran. - To wszystko przez... przez rozkaz... mojej matki... - wyrzekł te słowa i zamknął oczy, osłabiony rozmową.

Chi-chi miała ochotę go udusić. Doskoczyła do Vegety i nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, zaczęła szarpać rannego i krzyczeć:

- Jakiej matki?! Twoja matka nie żyje, kretynie! Tak samo, jak Bulma, którą zamordowałeś! Zamordowałeś Bulmę!! - wrzasnęła mu prosto w twarz.

Gohan odsunął wściekłą matkę:

- Uspokój się, mamo. Niech najpierw powie własną wersję.

Chi-chi, nadal rotrzęsiona, odsunęła się w głąb pokoju i usiadła na krześle, nadal wpijając nienawistny wzrok w Vegetę.

Jedna tylko łza spłynęła po policzku tego, który prawie nigdy nie płakał.

- Wybaczcie mi... proszę... Ja... Opowiem wam wszystko...

Kosztem wielu sił opowiedział im, co się działo w jego domu. Spojrzeli po sobie, niepewni. Jeśli to była prawda, to...

- Wymyśliłeś to wszystko!! - Chi-chi wrzasnęła tak, że nawet Vegeta podskoczył na łóżku.

- Masz jakiś dowód na twoją opowieść? - zapytał cicho Son Goku.

- Nie... Tylko moje słowa. Nic więcej... Gdybyście dali mi Senzu... Znalazłbym Trunksa, wszystko mu wyjaśnił... Pokazałbym SSJ6... Nic innego nie mogę... zrobić...

Chi-chi nie mogła się już powstrzymać:

- Senzu ??!! Już ja ci dam Senzu!!!!

Tym razem Goku zatrzymał żonę.

- Nie możemy ci dać fasolki. Nie wiemy, czy mówisz prawdę. Musimy się dowiedzieć, o co tu chodzi - wyszli w czwórkę do innego pokoju, Gohan prowadził matkę, która chciała zostać i zemścić się za najlepszą przyjaciółkę.

Cała rodzina Son usiadła razem i zastanawiała, co dalej zrobić. Goku chciał wierzyć przyjacielowi, Chi-chi nienawidziła księcia, a dwójka synów Goku sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.

Podczas rodzinnej narady nikt nie zauważył, że daleko za oknem pokoju, gdzie leżał Vegeta, majaczy jakaś postać. Gdyby przyjrzeć się jej dokładniej, widać, że nosi na głowie kaptur, całkowicie zasłaniający jej oblicze. Jest dosyć szczupła i dość wysoka. Wpatruje się w okno Vegety i ze smutkiem w głosie mówi cicho:

- Przykro mi, przyjacielu... Nie mogę ci na razie pomóc, przepraszam... Ale przysięgam, że zrobię co tylko w mojej mocy, żeby ci pomóc i uwolnić cię spod władzy, jaka popycha cię do zła. Tylko wytrwaj, proszę... - po czym odchodzi w głąb horyzontu.

Nameczanin Dende czuł, że nadchodzi koniec jego przyjaciół. Nie mógł się z tym pogodzić, ale nie mógł też nic zrobić. Szepnął cicho:

- To na nic... Twoje plany też są na nic...

Po czym szepnął jeszcze jakieś słowa, które nadchodzący Mr. Popo odczytał jako "kuna te muszki" i "są wszędzie". Zdziwiony zapytał Wszechmogącego:

- Panie, jakie muszki? Przecież tutaj jest czysto i nie ma żadnych muszek... -prawie się obraził, bo to on dbał o czystość tego Pałacu.

- Hm, co? - pytanie zdezorientowało Dende'go. - Jakie muszki?

- Powiedziałeś, panie, tak: "Kuna, te muszki są wszędzie". Tu nie żadnych muszek, zaręczam!

Dende wyglądał chyba bardzo głupio, ale jeszcze nigdy w życiu nikt go tak nie zaskoczył.

- Nic nie mówiłem o żadnych muszkach! - Nagle coś zaświtało mu w głowie. Już rozumiał... - Aaaa... Chodziło mi o "karteluszki". Takie notatki, wiesz?

Mr. Popo nie wiedział. To znaczy wiedział, co to notatki, ale tu nie widział żadnych.

- Notatki? - zaryzykował jeszcze jedno pytanie.

- Tak, tak - Dende pokiwał głową. - Zapisuję sobie, co mam zrobić i trochę się tego nazbierało.

Mr. Popo popatrzył na Wszechmogącego z troską. Czy on aby nie oszalał? Jednak po chwili udał się do swoich zajęć. Nie widział, jak Dende oddycha z ulgą i szepta:

- Przepraszam, że cię okłamałem, przyjacielu, ale nie mogę ci na razie nic powiedzieć o Kunatemuszki Sąwszędzie...

Revena stała na małej polance i czekała na kogoś. W końcu zjawiła się oczekiwana osoba. Długi płaszcz okrywał ciało zbliżającej się postaci, na głowie - podobnie jak obserwator okna Vegety - również nosiła kaptur. Stanęła przed Reveną i cicho powiedziała kilka słów. Revena aż się na nie cofnęła:

- Zabić? Ale czy to konieczne? On jest taki miły...

Jej rozmówca tylko pokiwał głową. Nie miała wyjścia - musiała spełnić i ten rozkaz.

- W porządku - zebrała się w sobie. - Yamcha już niedługo będzie trupem!

Postać postała jeszcze chwilę, jakby zadowolona z postawy Reveny, aż w końcu odwróciła się i odeszła tam, skąd przyszła. Revena zaś udała się w stronę domu.

Tajemniczy posłaniec odszedł jeszcze kilkadziesiąt kroków, by upewnić się, że Revena już odeszła. W końcu zatrzymał się przed wielkim gąszczem krzaków i zamknął oczy. W skupieniu wyszeptał kilka słów, a potem wyciągnął ręce przed siebie, w stronę gąszczu. Kilka chwil później zamiast skręconych gałęzi stał przed nim niewielki prom kosmiczny. Wsiadł do niego i niedługo zniknął w atmosferze.

W kosmosie powitał go otwarty luk statku Khlorosian. Wleciał do niego i usiadł na lądowisku. Potem wyskoczył ze statku i udał się prosto do kabiny Lithosa. Nacisnął przycisk przy drzwiach i zaczekał, aż drzwi rozsuną się cicho. Wszedł do pokoju dowódcy. Lithos siedział na fotelu i razem z nim obrócił się w kierunku wchodzącego.

- Ach, już jesteś... To dobrze. Jak tam nasza podopieczna? - zapytał z niemiłym uśmiechem.

- Jest posłuszna, panie - odezwał się przybyły spokojnym głosem. - Zapytała tylko, czy jest konieczne, by Yamcha zginął. Kiedy jej to wyjaśniłem, powiedziała, że to właśnie zrobi.

- Mam nadzieję, mam nadzieję... Dla nasz wszystkich tak będzie lepiej, prawda, Selenie?

Selen odrzekł cicho:

- Tak, mój panie... Dla wszystkich...

Lithos z zadowoleniem spojrzał na sługę i powiedział:

- Dobrze, teraz możesz iść. Wezwę cię, kiedy będziesz mi znów potrzebny.

Selen pokłonił się i wycofał z pokoju. Lithos obrócił się tyłem do wejścia i uśmiechnął triumfująco. Wszystko bowiem szło po jego myśli. Wszystko.

Selen opuścił kabinę i zamierzał skierować się do swojej, ale szedł bardzo powoli. Lithos miał nad nim władzę i jasne było, że Selen nie może się jej przeciwstawić. Jednak nie czuł satysfakcji z popełnianych czynów. Nie smakowało mu skłócanie ze soba rodziny, spowodowanie, że mąż zabija żonę tak naprawdę kochając ją do szaleństwa, ani to, że działają tak podstępnie. Wolałby otwartą walkę. Lithos jednak powiedziałby, że trzeba pomścić swoich rodaków na każdy możliwy sposób, najlepiej jak najbardziej okrutny.

Selen głęboko westchnął i wszedł do swojej kabiny. Tam zrzucił płaszcz z kapturem. Nie był jednak Khlorosianinem! Odsłonił tym swoje czarne, połyskujące włosy i dobrą budowę ciała. Tylko leciutka poświata okalająca jego ciało świadczyła, że ma jednak z nimi coś wspólnego. Był nawet przystojny. Jego niebieskie oczy nie kryły jednak smutku. Nikt nie mógł go wybawić od ciążących na nim wyrzutów sumienia za sposób walki. Nikt.

Vegeta zamknął oczy. Wiedział, że Goku i rodzina właśnie teraz decydują o jego losie. On jednak czuł się coraz słabszy. Znał własny organizm i wiedział, że jeśli nie otrzyma szybko fasolki Senzu, to niedługo umrze. Nigdy dotąd tak nie myślał, ale ostatnie zdarzenia złamały go tak bardzo, że zaczął się zastanawiać, czy to nie byłoby najlepsze...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.