Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Ostatni dzień

Ostatni dzień

Autor:Zegis de Xan
Korekta:IKa
Serie:Starcraft
Gatunki:Science-Fiction
Dodany:2006-02-22 10:23:46
Aktualizowany:2006-02-22 10:23:46



Ostatni dzień... Ta myśl towarzyszyła mu przez całą noc, kiedy to razem z kolegami z oddziału siedział w bunkrze grając w karty. Ta myśl towarzyszyła mu również na codziennej, porannej gimnastyce. Kołatała w jego głowie nawet wtedy, gdy przedstawiciel Terrańskiej Konfederacji, na oczach wydzielonego batalionu marines Mar Sara #001, ogłosił, że major Jim Raynor oraz "jego najbliższy współpracownik" dowódca magistratu kolonialnego, zostają zaaresztowani za "zniszczenie obiektu państwowego". Ciągle przypominał sobie te słowa podczas ostatniego patrolu.

Szeregowy Aleksander Jerylay, młodzieniec wcielony do armii na dwa lata w ramach "szkolenia obronnego", kończył jutro służbę. Aktualnie leżał bezwstydnie rozciągnięty na swoim łóżku, rozmyślając o całej swojej karierze wojskowego. Właśnie teraz dotarł do niezbyt miłego wspomnienia ostatniej akcji nazywanej "Wasteland".

Przed oczami mignął mu obraz biegnących w jego stronę dziwnych istot. Każda posiadała sześć kończyn. Cztery łapy i dwie dziwne kończyny umieszczone na plecach. Coś jakby ogromne ręce posiadające długie szpony zamiast dłoni. Pyski przypominały nagie ludzkie czaszki, zaś sama głowa była nienaturalnie długa. Tyle, że owo "przedłużenie" stykało się z powierzchnią karku pod kątem 45 stopni, gdyby ktoś go spytał, Aleksander na pewno zarzekałby się, że gdy stworzenie patrzyło w górę końcówka kości potylicznej spokojnie dotknęłaby ciała bestii mniej więcej w połowie kręgosłupa, czy co tam miała ta istota.

Uśmiechnął się sam do siebie. Na pewno będzie się nudził, gdy odejdzie do cywila. Jednakże cieszył się z tego. W końcu to, że przeżył było cudem. Jako jedyny zdołał dobiec do punktu B, w którym miał spotkać majora.

Czuł, że nie zapomni tego dnia nigdy. Jerylay był pewien, że w normalnych warunkach takie szybkie zmiany nastroju nie zdarzają się nigdy.

To była chwila, gdy pełen radości wbiegł na wzgórze by potem jeszcze szybciej zbiec z niego. Uratowany! Pomyślał wtedy, jednakże radość z pewnego ratunku szybko ustąpiła rozczarowaniu, które zaraz przegnał strach o własne życie.

Owszem. Na miejscu spotkania był Jim Raynor. Tyle, że był sam. Samiuteńki jak palec, stał opierając się o jakiś grat, na oko lekko tylko zmodyfikowany vulture - nieuzbrojony motocykl zwiadowczy. Pamiętał, że z jego gardła wyrwało się rozpaczliwe wołanie o pomoc. Pamiętał, również, że gdy zobaczył samego majora, znów wstąpiła w niego ta cząstka odwagi. Teraz, gdy o tym myślał to wydawało mu się to głupotą, zaś sam fakt, że żyje odebrał jako kolejny, tym razem nie tak bolesny cios wymierzony w ludzi niewierzących w to, że "głupi ma zawsze szczęście".

Westchnął, pogrążając się w marzeniach.

Zobaczył uciekającego mężczyznę, ubranego w ciężką, prawie uniemożliwiającą bieg pełną zbroję model CMC-300. Owe przerażające istoty były tuż za tym mężczyzną, gdy ten obrócił się, rąbnął dłonią w ochraniacz na przedramieniu, po czym dobył Gauss Rifle i rozstrzelał cały oddział, przy drobnej pomocy kilku granatów wyrzuconych z motocyklu majora.

Oczywiście prawda była trochę inna, w końcu mężczyzna ubrany w pełną zbroje nie zdołałby uciec chmarze biegnących potworków, niezależnie od tego jak bardzo motywowały go ostre szpony, lub pysko-czaszki ścigających go stworów.

Tak naprawdę Jerylay nosił niekrępujący ruchów, lekki pancerz, zaś on sam pełnił funkcje, którą pełniły granaty majora w jego wizji. Słowem - zabił jednego, drugiego ranił. Sam przeżył dzięki zadziwiającemu zasięgowi eksperymentalnych granatników owego "lekko zmodyfikowanego" vulture, którym przyjechał Raynor. Zaś... obecne zarówno w rzeczywistości jak i w wizji, chodź oczywiście w tej drugiej obecne jako mniej paniczny gest, rąbnięcie w ochraniacz było zwykłym uwolnieniem "dopalacza". Silnego środka chemicznego, będącego mieszanką syntetycznej adrenaliny i kilku silnych środków psychotropowych...

Usiadł na łóżku i pogładził pieszczotliwie pergamin, na którym widniała oficjalna pochwała za odwagę... cóż... co by nie mówić, to była pierwsza prawdziwa potyczka w karierze Aleksandra Jerylaya, i jak dotąd, błogosławić Najwyższego, jedyna. Zresztą nie jedyna, to słowo nie pasuje teraz. Pierwsza i ostatnia. W końcu to był ostatni dzień!

Radosny uśmiech pomału rozwiał smutne wspomnienia. W końcu miał żonę, dziecko. To dopiero będą się cieszyć, a malec chyba oszaleje z zachwytu, gdy dowie się, że jedna z najsłynniejszych osobistości wojsk terrańskiej Konfederacji - Jim Raynor udzielił mu pisemnej pochwały. Co prawda Jim z punktu widzenia dowództwa, był jeszcze nędznym majorzyną, a incydent z spaleniem zainfekowanego przez te dziwne istoty, centrum dowodzenia, zmniejszy jego popularność, ale pochwała to zawsze pochwała.

Plecy Aleksandra znów dotknęły przyjemnie miękkiego teraz materacu. To go trochę zdziwiło. Cóż, człowiek odczuwający tak wielkie samozadowolenie jak on, zwykle optymistyczniej patrzy na świat.

Jego myśli odpłynęły w stronę domu, gdy nagle dookoła rozległ się piekielny dźwięk systemu alarmowego.

Wszędzie dookoła niego z głośników wypływał przerażony głos zastępczego adiutanta:

"Alarm! Alarm! Zergowie na horyzoncie! Powtarzam Zergowie na horyzoncie! To nie ćwiczenia!"

Szeregowy błyskawicznie podniósł się z łóżka i zaczął ubierać dokładnie tą samą zbroje, która występowała w jego wizji z operacji "Wasteland" CMC-300. Przeklął sam siebie, gdy zdał sobie sprawę, że obok strachu i miłego, jeszcze nie zamkniętego za bramami świadomości, wspomnienia rodziny, pojawiła się satysfakcja towarzysząca niewesołej myśli. "Mówi jakby właśnie bejał w majty z strachu". Co niestety było prawdą. Zresztą nie było, co się dziwić. Obecny adiutant, tak jak i nowy dowódca magistratu, zastępujący tych siedzących w więzieniu, byli nieopierzonymi żółtodziobami...

Opuścił przeźroczystą zasuwę z ponurym uśmiechem pewien, że obaj nowi i dowódca, i adiutant właśnie śpieszą wypuścić poprzedników. Również w tym wypadku miał racje...

Jednak nie dowiedział się o tym, tak jak i nie był świadom tego, że połowę personelu kolonii oraz większość cywili uratowały transportowce rebeliantów znanych jako "Synowie Korhalu", po prostu nie przeżył na tyle długo żeby się dowiedzieć... zginął podczas odpierania drugiej fali zergów...

Tak... to był ostatni dzień. Ostatni dzień służby...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • chise : 2006-10-28 22:19:10
    Tak sobie

    Mam wrażenie, że autor chciał zawrzeć w tym krótkim opowiadaniu zbyt wiele różnych elementów... co raczej nie wyszło całości na dobre.

    Za bardzo pisane jest w sposób mający wyjaśnić czytelnikowi rzeczy oczywiste dla bohaterów, myślę że historia glównego bohatera- nabrałaby większego dynamizmu gdyby przedstawić ją w formie dialogu.

    Najbardziej razi w oczy zakończenie. Patos w najczystszej postaci. Szkoda.

  • Skomentuj