Opowiadanie
Rzecz o Koronie
I
Autor: | Miya-chan |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2006-03-21 19:32:11 |
Aktualizowany: | 2008-09-23 21:36:11 |
Następny rozdział
Po długich obradach zostało uchwalone większością głosów, że interwencja w sprawie zachwiania równowagi między Aztodią i Entilidą musi zostać podjęta niezwłocznie. Każde opóźnienie niesie ze sobą ryzyko wchłonięcia jednej ze sfer przez drugą; świadomość tego winna być ważniejsza niż wszelkie badania magiczne czy też interes mniejszości związanych z Miejscami Mocy.
Każdy utalentowany mag obowiązany jest do własnego wkładu w ochronę Aztodii. Wiadome miejsce należy jak najpewniej oddzielić od pozostałego obszaru Kontynentu; praca nad odpowiednimi ogranicznikami została już podjęta. Natomiast Miejsca Mocy na całym świecie powinno się pozostawić w spokoju, nie używać na ich terenie żadnych czarów ani nie podejmować już nigdy prób użycia ich w celu połączenia z Entilidą. Miejsca te pozostaną pod stałą obserwacją, a złamanie powyższej reguły prowadzić będzie do nieuniknionych i z pewnością niechcianych konsekwencji.
Niniejszym zmuszeni jesteśmy ogłosić, że magia przywoływania od dzisiejszego dnia zostaje całkowicie zakazana. Z pewnością ucieszy to wszystkich, głoszących teorię o nadużyciu; wszystkie zaś szkoły i ośrodki praktykowania tej sztuki będą musiały przekwalifikować się na inne specjalności.
Oto, do czego doprowadziła ostatnia wojna Wyspy Betelgezy z królestwem Shauli. Pewien most został spalony i nic nam już tego nie powetuje. Niech to będzie ostrzeżeniem na przyszłość.
(Podsumowanie nadzwyczajnego zebrania Międzynarodowej Rady Wszechmagii w Altraheed, 934 r.)
Pogadali, pogadali, a potem się rozjechali i umyli ręce.
(Ekain Venaros, pierwszy kapitan „Meluzyny", wieki później)
*
Wieczór zdążył już przejść w noc, ale młoda kobieta o błękitnej skórze i jasnych lokach przestała tak naprawdę zwracać uwagę na to, co działo się wkoło. Nie żeby działo się cokolwiek innego... Siedziała na parapecie i wyglądała pustym wzrokiem przez okno północnej wieży, którą dawniej zajmował astrolog. Pozostały po nim rozmaite dziwne notatki i sprzęt do obserwowania nieba, ale nie zamierzała dotykać się do czegoś tak niepewnego jak odczytywanie przyszłości z gwiazd. Zwłaszcza, jeśli całe życie wbijano jej do głowy, że gwiazdy zdolne są ukazać jedynie przeszłość.
Quellentha była znudzona i najchętniej okazałaby to demonstracyjnie pierwszej napotkanej osobie; rzecz w tym, że mało kto do niej zaglądał. Sama właściwie również rzadko schodziła na dół - tylko z wyraźnego polecenia Królowej - nieznośnie łatwo było przywyknąć do trybu życia w pałacu, a nawet w całym królestwie Betelgezy. Wszyscy, którzy tu mieszkali, nie wtrącali się wzajemnie do swoich spraw, żyli niby razem, a jednak osobno. Mogłaby pomyśleć, że brali przykład ze swojej władczyni - „Królowej" dla poddanych, „pani Betelgezy" dla reszty świata i po prostu „Iseult Kruczowłosej" dla wrogów. Mogłaby, lecz czasem bała się, że ta dziwna kobieta usłyszy jej myśli.
Właściwie była uradowana, kiedy zaproponowano jej posadę nadwornej czarodziejki, i przyjęła ją bez wahania, zamiast ubiegać się o niższe, acz chyba bardziej odpowiadające jej pasjom stanowisko w którymś z Ogrodów czy nawet na „Meluzynie", choć jej załoga zwykle werbowała magów z dalekiej Tirnegni. Nie przypuszczała wtedy, że ta posada nie zapewni jej odpowiedniego rozwoju - jedynie wysokie zarobki. A na co miała przeznaczyć owe zarobki, siedząc wiecznie na tej przeklętej „wyspie"? O, dzisiaj miałaby na co, zdecydowanie miałaby! Kupiłaby sobie olśniewającą kreację z pierzastą maską do kompletu, po czym pojechałaby na największy bal na Kontynencie, żeby tam błyszczeć i świetnie się bawić. Niestety, żaden z podwładnych Kruczowłosej nie mógł opuszczać jej ziem bez uprzedniego zezwolenia, a i to głównie w celach służbowych. To na pół uśpione królestwo było chyba jedynym miejscem na Kontynencie, w którym nikomu nawet nie przyszło do głowy by świętować Aberturę, jedyny dzień w roku, kiedy Aztodia opuszczała swoje osłony.
Westchnąwszy głęboko, Quellentha zwiesiła głowę. Nawet gdyby dojrzała w oddali światła rozedrganych od muzyki miast czy unoszących się w powietrzu ogrodów, bynajmniej nie czułaby się tym pocieszona...
- Królowa czeka w komnacie projekcyjnej - drzwi się uchyliły i zobaczyła w nich głowę Velta. A może to był Clive? Tylko jeden z nich miał paskudny zwyczaj wchodzić bez pukania, ale i tak trudno jej było ich odróżnić.
- Ciekawe, na co - westchnęła czarodziejka, ale podniosła się z fotela i ruszyła za młodym paziem. Zawsze to była jakaś odmiana po bezmyślnym wpatrywaniu się w niebo.
*
Pani Betelgezy stała na środku komnaty, a jej czarno-czerwona suknia powiewała, choć nie było wiatru. Na głowie miała ten dziwny hełm z czerwoną zasłoną, spod którego wyłaniały się długie czarne włosy, rozpięte na całą szerokość komnaty i wnikające w metalowe ściany. Oczywiście czarodziejka wiedziała, że tak naprawdę jest to mnóstwo cienkich przewodów, ale takie było jej pierwsze skojarzenie na ten widok, gdy jeszcze była nowa na wyspie.
Dłonie władczyni wykonały kilka gestów w powietrzu i nagle zmaterializowała się przed nią niebezpiecznie wyglądająca włócznia z kryształu. Delikatnie wzięła ją do ręki.
- Zatrzymaj ją - poleciła, nie otwierając ust. Quellentha podejrzewała, że gdyby chciała, wcale nie byłby jej potrzebny nadworny czarodziej. Ale z drugiej strony są różne rodzaje magii... Widząc lecącą włócznię, nie próbowała jej powstrzymać w żaden sposób. Po prostu stanęła niczym nie osłonięta, wystawiona na cel.
Wiedziała, co robi - broń przeniknęła przez nią jak duch.
- Znowu to samo - westchnęła Królowa, po czym kazała zasłonie skrywającej jej twarz zniknąć, a przewodom schować się do wnętrza hełmu. Zdjęła go z głowy, ukazując swoją delikatną urodę i misternie upiętą koronę ciemnych włosów.
- Poczułaś coś, czarodziejko? - gdy zadała pytanie, w jej oczach pojawił się dziwny błysk.
- Chłód - przyznała Quellentha, starając się nie skrzywić. Właściwie nie wiedziała, czy trudniej jej znieść bezczynność, czy bycie obiektem eksperymentów tej dostojnej, a jednak nieco szalonej kobiety. Zastanawiała się, czy poprzedni nadworny mag też miał takie rozterki.
- To za mało, jeszcze za mało - syknęła cicho władczyni - Ale przynajmniej posuwam się naprzód. Pewnego dnia moje projekcje osiągną w końcu postać materialną.
Ciekawe, czy jeszcze wtedy będę żyła, pomyślała czarodziejka z rezygnacją.
- Czyżbyś chciał do nas dołączyć, Velt? - Królowa skinęła dłonią w stronę drzwi, zza których wyglądał paź. Ach, więc to jednak Velt.
- J-ja tylko chciałem z-zawiadomić Waszą Wysokość - zająknął się chłopiec - Zawiadomić, że już przybył.
Oczy Iseult Kruczowłosej znów rozświetlił blask oczekiwania. Klasnęła w dłonie i bez słowa przeszła przez ścianę, która zafalowała pod jej dotykiem. Quellentha oczywiście musiała skorzystać ze schodów.
*
W sali tronowej jak zwykle panował półmrok, co sprzyjało potykaniu się i wpadaniu na żywe posągi. Na szczęście były zbyt powolne, nie było więc powodu obawiać się, że złapią niezdarnego delikwenta i spuszczą mu lanie. W czasach względnego pokoju nie potrzebowały czarów przyspieszenia.
Czarodziejka prędko zajęła swoje zwykłe miejsce z lewej strony tronu i prostym zaklęciem zapaliła świecę, mając nadzieję, że Królowa nie zwróci na to uwagi. Gdy zrobiło się trochę jaśniej, ku swemu zdziwieniu zobaczyła obok siebie jeszcze jedną kobietę - młodziutką, o krótkich zielonych włosach. Siedziała pod ścianą i właśnie wyjęła z plecionej torby pióro i zeszyt. Uśmiechnęła się szeroko do Quellenthy i skinęła głową w podziękowaniu za odrobinę światła.
Po drugiej stronie tronu również ktoś stał, był jednak zbyt trudny do zidentyfikowania, zwłaszcza, że chyba był ubrany na czarno. Widać jednak było, że kręcił głową we wszystkie strony - rozglądał się czy wyrażał jakiś niemy protest?
Wreszcie zaanonsowano oczekiwanego przybysza i zgromadzeni dworzanie ustawili się w dwóch szeregach, po obu stronach wrót, które otworzyły się z hukiem. Kiedy wkroczył przez nie srebrnowłosy mężczyzna w masce, powiewając połami białego płaszcza, Quellentha poczuła, że jej skóra mimowolnie cierpnie.
Zawsze ją ciarki przechodziły na widok Białego Rycerza. Może dlatego, że tak mocno odcinał się od czerni, którą tak lubiła Królowa, a do której Quellentha zdążyła się już przyzwyczaić. Ale najgorsze były jego niezwykłe oczy - lodowo błękitne, o intensywnym spojrzeniu - i uśmiech, który sugerował „znam wszystkie tajemnice, których ty nigdy nie posiądziesz".
- Jakie masz wieści? - zapytała Iseult, gdy skłonił się przed nią, nie klękając jednak, jak to czynili inni rycerze.
- Nic nowego - odpowiedział ponuro, zdejmując maskę - Ogród Saphany to fałszywy trop, od początku to podejrzewałem.
- Jesteś pewien? - skrzywiła się - Największe skupisko magii i wiedzy... Ktoś tam p o w i n i e n mieć jakieś pojęcie o Koronie! Lepiej przyznaj, że nie starałeś się za bardzo.
- Gdybym j a się nie starał, to kto? - wycedził Biały Rycerz, po czym oboje spiorunowali się nawzajem wzrokiem. Quellentha nie wiedziała, które z nich ma większą obsesję na punkcie odnalezienia Korony, była natomiast pewna, że nie chciałaby w tej chwili znaleźć się pomiędzy nimi. Nie czuła się jednak na siłach by chociaż odwrócić wzrok. Zielonowłosa dziewczyna przerwała gorączkowe notowanie i też zaczęła obserwować, chichocząc niestosownie.
- Cóż... Ja - przemówiła wreszcie władczyni z uśmiechem pełnym wyższości - Właśnie w tym celu sprowadziłam więcej gości z zewnątrz, oprócz twojej protegowanej. Być może najlepiej poinformowanych w światach.
- A w niektórych przypadkach nawet bez tego „być może" - dobiegło niespodziewanie z góry, co Królowa skwitowała cichym śmiechem. Na te słowa nieznajomy w czerni - wysoki młodzieniec o ciemnych włosach - z wrażenia wybiegł przed tron i spojrzał na wiszący nad nim balkon. Quellentha żałowała, że ze swego niewygodnego miejsca nie może zobaczyć, kto tam siedzi, ale nie mogła się zdobyć na taką bezczelność, na jaką pozwolił sobie gość.
- Nie wierzę! - zawołał z przesadnym zdumieniem - A co ty tam robisz, stygmatyku?
- Jestem tu trochę wbrew woli - odpowiedział tamten znakomicie modulowanym głosem - W zastępstwie współpracownika, który... Złapał chandrę.
- A dlaczego ja nie dostałem miejsca na balkonie? - fuknął chłopak w czerni z wyrzutem - Z kim się przespałeś, żeby je zdobyć?
Chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz nagle poczuł na gardle czubek miecza, wyciągniętego błyskawicznie przez Białego Rycerza.
- Powściągnij swój język, bo ci go odetnę.
- I kto to mówi? Natychmiast odłóż broń! - Królowa zaklaskała w dłonie - Nie musisz tak traktować moich gości... Są zabawni.
- Jeśli Wasza Wysokość planuje samym śmiechem zdobyć Koronę, nie będę przeszkadzał - srebrnowłosy cofnął się, lecz nie schował miecza. Na jego twarzy na chwilę pojawił się drwiący uśmiech, który jednak zgasł, gdy tylko Rycerz rzucił okiem na gościa na balkonie. Najwidoczniej tamten był podobnie uśmiechnięty.
- Tobie, mój najwierniejszy wasalu, zapewne wcale nie potrzeba śmiechu - wzruszyła ramionami Iseult - Gdyby Wielka Rada dożyła twej Ceremonii Nazwania, pewnie otrzymałbyś jakieś ponure imię.
- Po prostu Wasza Wysokość ma zwyczaj śmiania się z innych rzeczy niż ja - stwierdził sucho srebrnowłosy, odwracając wzrok. Nie lubił, gdy władczyni przypominała mu, kim byłby, gdyby członkowie Rady nie zapragnęli właśnie jej wynieść na tron Betelgezy. Za co z wdzięczności urządziła im publiczną egzekucję, nawiasem mówiąc. Nikt nie pragnie być kierowaną przez innych kukiełką.
- Rzeczywiście - roześmiała się znów Królowa - Zatem pozwól mi się dobrze bawić, gdy inni się nawzajem obrażają, sam natomiast ciesz się wspomnieniem balu, którego na pewno nie ominąłeś podczas pobytu w Ogrodzie Saphany... Co wnioskuję po twojej masce. Zobaczymy, kto w ten sposób pierwszy znajdzie Koronę.
Quellentha najchętniej poprosiłaby swoją panią o powtórzenie tych słów. On i bal w Ogrodzie Saphany? Biały Rycerz na parkiecie wśród porywającej muzyki? Co to za sprawiedliwość, która faworyzuje najbardziej niezasłużonych?!
Mężczyzna milczał przez chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W końcu odwrócił się i wyszedł - tak po prostu, bez pokłonu i bez pożegnania.
- Quellentho - czarodziejka aż podskoczyła na dźwięk głosu władczyni. Chyba pierwszy raz w życiu usłyszała swoje imię z jej ust. - Mam dla ciebie zadanie.
Na te słowa prędko stanęła przed tronem i przyklęknęła.
- Ty też wystąp, Edmé Rhodein - powiedziała Iseult, na co wywołana dziewczyna przybiegła w popłochu, wpychając pióro i zeszyt do torby; Quellentha zobaczyła kątem oka, że młodzieniec w czerni ze świstem wciąga powietrze - Moja nadworna czarodziejka podejmie się twej eskorty.
Zielonowłosa, gdy dotarło do niej, że nie oberwie za niedbałość, uśmiechnęła się szeroko.
- Będzie mi bardzo miło! - oświadczyła, dygając wdzięcznie.
To oznaczało wyrwanie się na dłużej poza królestwo Betelgezy, może nawet poza... Nie, aż takiej nadziei nie należało sobie robić. Ale i tak Quellentha miała ochotę skakać z radości.
Nie zauważyła nawet, że Królowa opuściła salę tronową tak, jak przedtem Rycerz - zupełnie bez słowa.
gratuluję
Gratulację, cieszę się widząc, że ktoś jest jednak bardziej konsekwentny niźli stary ork jeśli chodzi o pisanie długich tekstów.