Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Inna przyszłość

Zrozumieć przyszłość...

Autor:Martha
Korekta:Irin
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Dodany:2006-05-31 17:43:37
Aktualizowany:2008-03-10 21:01:39


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Obudziłam się, nie do końca zdając sobie sprawę, gdzie ja jestem. Wyczuwałam chłód, który był przytulony do moich pleców. Do rąk miałam przyczepione jakieś kabelki. Bałam się, że jak ich dotknę, wtedy znów będę zmuszona wirować. "W ogóle ten świat jest taki... po prostu nie wiem, czy przyzwyczaję się do takich warunków życia. Bo czy jest możliwość, bym wróciła do przeszłości? Wątpię" - myślałam.

Usłyszałam kroki i słodki zapach. Taki fiołkowy. Od razu przypomniały mi się kwiaty na moim balkonie, w bloku. Jak mi tam było dobrze i bezpiecznie...

- Nasza pierwsza pacjentka się obudziła? - spytał mnie wybawca. Uśmiechnęłam się do niego, uradowana wiadomością, że akceptuje moją płeć.

- Widzę, że nieźle cię skopali. To te bandziory, "szturm"? Masz kupę szczęścia, inni umierali na ulicach, i nikt nie raczył im pomóc...

Zamrugałam oczami. Zauważył to.

- Być może dziwisz się, kim jestem. A więc... Jestem naukowcem, który został wydalony z swojej pracy... Teraz zajmuję się leczeniem ludzi, przyznaję - to jest wyjątkowa praca. Hm... co ci jeszcze mogę powiedzieć? - zastanawiał się.

- Gdzie... gdzie... są kobiety? - to było moje pierwsze pytanie.

Okulary zalśniły u profesora nagle. Pokiwał głową, westchnął ciężko i odparł:

- Nie ma. I prawdopodobnie nie wrócą.

"Nie wrócą? Co ma konkretnie na myśli?" - zdziwiłam się. Próbowałam wstać. Jednak byłam zbyt słaba.

- Hm, wypij to. Prawda, świństwo niesamowite, ale wrócisz do formy... - doktorek kazał mi wypić z kubka jakaś zieloną substancją. Kiedy tylko ta substancja dostała się do moich ust, zapragnęłam wyplucia jej. Zmusiłam się jednak do przełknięcia najdziwniejszej pod słońcem cieczy. Nie minęła sekunda, a ja wróciłam do zdrowia. Wstałam normalnie z łóżka.

- Musiałem zoperować twój brzuch, dlatego ściągnąłem ci koszulkę. Załóż na siebie to - doktor wskazał mi materiał, który był giętki, lśniący i śliski. Założyłam na siebie, choć nie do końca przekonana do tego materiału.

- Bardzo dziękuję! Jak mogę się odwdzięczyć?- spytałam żwawo.

- Hm... rozgość się, zapewne jesteś głodna - doktorek zaprosił mnie do salonu. - Pogadamy, jak coś zjesz.

Weszłam do dosyć ładnego salonu. Ściany połyskiwały imitowanym złotem, sufit prezentował misterne freski z aniołami. Salon był pusty.

- Hm... nie ma siedzeń? - zdziwiłam się, uważnie patrząc się na pokój, czy czegoś nie przeoczyłam.

- Zaczekaj! - rzekł doktorek.

Doktor kliknął coś na ścianie. I nagle zamiast kawałka ściany, pojawiła się skomplikowana aparatura. Kiedy doktorek zajmował się wpisywaniem jakiś haseł, ja postanowiłam wejść do innego salonu. Jednak nawet nie przekroczyłam progu tego salonu, a nagle przepiękny sufit znikł, a na jego miejsce pojawił się widok kosmosu. Zamurowało mnie. Gwiazdy przypominały klejnoty, które były rozsypane po blacie czarnego stołu. Ha, ale ten widok się zmieniał! Zdawało mi się, że jestem w przezroczystym statku kosmicznym.

- Ja też ten widok lubię. Nowoczesna technika sprawia, że możemy oglądać kosmos bez ruszania się z domu...

Na środku salonu pojawił się wielki stół - razem z jedzeniem. Niestety, potrawy były tak wymyślne, że nie nabrałam do nich zaufania.

Potem pojawiły się krzesła. Usiadłam. Żołądek domagał się jakiegoś pożywnego produktu, jednak byłam zbyt zszokowana. Jakieś dwie godziny temu sterczałam w domu, myśląc nad zadaniem z matmy. Żartowałam z kolegą, Marciem. Właśnie, Marc... gdyby on tu mógł być... Feh, jednego faceta mniej!

- Jedz! - upomniał mnie doktorek, który był w trakcie konsumpcji. Jadł to całkiem normalnie. Postanowiłam wziąć coś, co przypominało mi chleb. Przypominało, ale było strasznie giętkie! Hm, a może to była galareta?

- Hm! To jest galaretka! - uświadomił mnie doktorek. - Jak ci na imię?... - wybełkotał.

- Marta. Hm... myślę, że najpierw musze parę rzeczy wyjaśnić, nim coś zjem. Niech mi pan uwierzy, nie mogę jeść, jestem zbyt zdenerwowana!

- Aha - doktorek skinął głowę, podwinął rękaw lewej ręki. Na lewej ręce miał pasek - na którym zaczął coś klikać. Ku mojemu zaskoczeniu stół z produktami zniknął w oka mgnieniu. Krzesła pozostały. Jedynie widok kosmosu się zmieniał - był taki piękny i pełen bezpieczeństwa...

- A więc? - zaczął doktor. Zreflektowałam się po minucie:

- Ach, przepraszam. Ten kosmos i to miejsce... niesamowite... najpierw wyjaśnię, skąd tu się wzięłam.

Doktor patrzył się na mnie przez chwilę i rzekł:

- Właśnie.

- A więc... pochodzę z przeszłości. Który to rok?... - spytałam bardzo niepewnie.

- 2065 - odparł doktor, który miał taką minę, jakby mu koń przywalił.

- Matko Boska... - chwyciłam się za głowę, nie wierząc własnym uszom. - W każdym razie... dostałam się tutaj przez przypadek. Otworzył się jakiś portal, który mnie wchłonął. I powiem szczerze: zastanawia mnie wiele faktów... w miarę możliwości mógłbyś mnie oświecić?

Doktor westchnął, przysłonił wnętrzem dłoni oczy, zdejmując wcześniej okulary. Przyjrzałam się im. Okrągłe, taki przeżytek, jak to określił pierwszy facet, którego spotkałam. Przeżytek, bo w dobie kosmosu na pewno można sobie sprawić zdrową parę oczu...

- Kobieta z przeszłości... - szepnął doktor - masz szczęście, że na mnie trafiłaś. W przeciwnym wypadku stałabyś się jedną wielką plamą krwi.

- Hm, szczerze mówiąc... dawno powinnam być plamą krwi... mniejsza o to - mimo powagi sytuacji, starałam się zachować pogodę ducha.

- Chcesz wyjaśnień? To długa historia, ale postaram się Ci opowiedzieć ją w taki sposób, byś zrozumiała... - zaczął doktor niepewnie. Skrzywiłam się. "Hm, czy on ma mnie za czubka? Że mam mniejszy mózg od niego?!" - pomyślałam ze złością.

- Gdzie są kobiety, pytasz? - doktor spojrzał na mnie, a jego okulary zalśniły enigmatycznym blaskiem - oddzieliły się od mężczyzn. Dla ciebie jest to niemożliwe, ponieważ żyłaś w świecie, w którym panował seks, a więc zależność mężczyzn od kobiet...

- Ale była też miłość! - przerwałam mu.

- Prawda. Ale mniej więcej w roku 2030, akurat wtedy się urodziłem, nastąpił rozłam. Kobiety przeniosły się na wschód, a te, które nie chciały, były mordowane albo przymuszone do wyjazdu. Większość stanowiła grupa druga...

Przełknęłam ślinę, na moim czole pojawiła się kropla potu. Nie mogłam uwierzyć. "Przecież to nie jest możliwe!" - krzyknęłam głucho w myślach. Nikt nie odpowiedział twierdząco na mój krzyk.

- Cóż... by zapobiec ucieczkom, wybudowane coś na kształt muru berlińskiego. Tylko Mur Podziału, bo tak został nazwany, jest o wiele bardziej zabezpieczony. Nie ma możliwości przejścia na drugą stronę, no chyba że należysz do Narodowej Policji.

- Hm, a gdybym chciała...

- Zabiłoby cię na miejscu - odpowiedział mi szybko - radzę ci, zostań tutaj. Nie próbuj uciekać. Inaczej zginiesz.

Chciałam spytać się o frazę "zaginione ogniwo", ale nie zdążyłam.

Usłyszałam piosenkę, której nie mogłam znieść. Nie rozumiałam tych durnych słów. Były przekleństwami? Przynajmniej ta piosenka, tak niezrozumiała dla mnie, były jak nuta fałszu w hymnie. Szkaradne jak upiór w ciemną, zimową noc. Zapełnione bólem i płaczem. Nie rozumiałam.

- Ale...

- Idź spać, Marta - powiedział bardzo cicho doktor. Podwinął rękaw, i wykonał tę samą czynność, co wcześniej. Na środku sali pojawiło się wielkie łoże. Kiedy się położyłam, poczułam się tak, jakbym się regenerowała. Jakby utraconą siłę w ciągu dnia odzyskiwała. Przykryłam się mięciutką kołderką, która była jak chmurka.

- Jutro pogadamy, Marta. Czy widok kosmosu...

- Nie... jest to bardzo przyjemny widok. Wydaje mi się, że jestem w centrum kosmosu. Wspaniale...

- Ach, i jeszcze jedno. Zwracaj się do mnie Victor, tak po prostu - doktorek puścił mi oko. Naśladował młodzież 60 lat wstecz?

- Dziękuję... Victorze...

- Nie masz za co. Dobranoc! - doktor życzył mi dobrej nocy, i zamknął drzwi, zaś z nim znikło światło. Pozostał tylko kosmos, ja i ciemność. I świadomość, że jestem w świecie mężczyzn. W świecie szowinistów. "Tego tłustego ministra czegoś tam powiesiłabym za jego fałdy tłuszczu na jego policzkach. A może nie wszyscy są szowinistami, jak mi się zdaje? Być może ten świat poznałam od jednej strony? Czy są dobre strony tego świata?" - myślałam. - "a ten drugi świat? Świat kobiet? Jak on wygląda?!" - bombardowałam się myślami.

Jak się domyślacie - nie usnęłam. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam wyjść. Najciszej, jak się dało. Problemem zostały jedynie drzwi, które jakoś się otwierały. No właśnie - nie umiałam ich otworzyć. Podeszłam do nich. I, o dziwo! - otworzyły się!

Bez strachu wyskoczyłam zza próg drzwi. Natychmiast się zamknęły, a ja pomknęłam - w zamknięty obszar. Zamrugałam oczami, jednak żadnych innych drzwi nie dostrzegłam. Aha. Linki. Tylko którą dotknąć? Jest ich dziesięć, a nie chcę dotknąć takiej, która teleportuje mnie na drugi koniec świata, bym już nie trafiła tutaj!. Hm? - podpisane są?

- Zaraz... aleja Burbenowa... aleja Świętego Ministra - zamrugałam znów oczami, czy wzrok mi nie szwankuje. Aleja Świętego Ministra? Co za głupota. Reżim szowinistyczny poprzewracał politykom w głowie.

- "Na dwór" - przeczytałam komendę tej linki. Hm, może w ten sposób wydostanę się z tego miejsca, choć na chwilę? Cóż... dla odważnych świat należy!

Dotknęłam i ani się nie obejrzałam, a już byłam przed domem. Przyjrzałam się dobrze lince, która sprowadziła mnie tutaj. Pisało na niej: "mieszkanie prof. Victora Goldmana". "Uf, udało się" - ucieszyłam się w myślach.

Ale tylko na chwilę. Moje uszy dosłyszały żałosne zawodzenie. Wykonywała je ta sama osoba, która śpiewała tę dziwną piosenkę, kiedy byłam u Victora. Tym razem to zawodzenie było już inne...

Oczami próbowałam dojrzeć źródło zawodzenia. Właściwie wszystko widziałam - drzewa z kwiatami, krzaki kolorowe z owocami, budynki pastelowych kolorów bez drzwi, i blade światło księżyca, które oświetlało miasto. Jednak nie mogłam dostrzec źródła zawodzenia, które zamieniło się w płacz. Płacz ten ścisnął moje serce, a choć słów nie rozumiałam - wydawały mi się takie bliskie...

Odwróciłam się. Dostrzegłam źródło tego lamentu.

Szedł dziadek, z dziwnym instrumentem w dłoni. Przypominało dudy, na których grają Szkoci. Z tą różnicą, że ten instrument był szklany.

- Ale... - wydukałam na widok starca. Był niesamowicie zaniedbany. Miał na sobie potargane łachmany, brudne. Jego twarz była chuda. Jedynie oczy były pięknem w tym staruszku. Brązowe, pełne nadziei. Piękne. Jednak te oczy napełniły się łzami, gdy mnie zobaczył.

- Kobieto... jesteś kobietą... - załkał.

- Proszę nie płakać z mojego powodu! - zakłopotałam się.

- Nazistowscy ministrowie odebrali moją żonę! - płakał. - Zabrali z naszego durnego świata to, co najpiękniejsze! Zabrali miłość, światło w ciemnościach! Zabrali stąd kobiety, najcudniejsze istoty! Jednak sroga będzie kara Boża za tą ludzką zniewagę! Mur matka Ziemia pochłonie, zagniewana ludzką podłością! Zginąąą... - starzec nie dokończył, upadł w moje ramiona. Już nie oddychał. Nie żył.

- Proszę panaa... - zawołałam go.

Nagle w staruszka strzeliły promienie. Puściłam z krzykiem kościotrupa w łachmanach.

- Włóczęgi... - usłyszałam lodowaty głos, który już gdzieś słyszałam. - A ty, dokąd?! Wracaj! - wrzasnęła ta osoba.

W moją stronę strzeliły promienie, jednak chybiły. Chciałam złapać linkę, jednak ku mojemu przerażeniu została zniszczona!

- Wracaj, ty ciemnoto! Słyszysz??!!

Uciekałam, gdzie tylko się dało. Gdziekolwiek się kryłam, tam promienie niszczyły wszystko, co się dało.

Skryłam się tuż obok jakiegoś dziwnego pojemnika. Skuliłam się.

- Chodź no tu... kobieto. - przemówił, dając mi do zrozumienia, że zna moją płeć - nigdy z płcią żeńską się nie spotkałem... Masz się stawić przede mną, zrozumiałaś?! Wychodź, gdziekolwiek jesteś! Liczę do pięciu: jeśli się nie pojawisz, a gdy cię znajdę, pożałujesz, że się narodziłaś!- zagroził mi.

Zaczęło się odliczanie, zaś kroki pełne zimna były coraz bliżej mnie. Facet policzył do czterech. "Co teraz??? "- pomyślałam bezradnie. Serce waliło mi jak młotem.

- ...Pięć! - kiedy to powiedział, termos/pistolet zetknął się z moim nosem. Przełknęłam ślinę, na moim karku pojawiły się krople potu.

- Och. Witam, witam. Ha, dostanę mój upragniony awans!! - ucieszył się nastolatek z Narodowej Policji. - Nie wszyscy wiedzą, kim jesteś, jednak rząd dobrze cię zna! Żałuję, że wtedy cię puściłem wolno! Miałbym awans w kieszeni... Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Wedle obietnic spiorę cię tak, że będziesz musiała zakrywać twarz szmatami, by ludzi nie straszyć...

Chwycił mnie za szyję, i uniósł w górę. Zaczęło brakować mi tlenu. Krztusiłam się.

- Jesteś taka odmienna od nas, mężczyzn! Masz takie delikatne ciało... nic nie warte... - mówił, przy okazji sprawdzając mnie nożem. Na moich ramionach pojawiły się bolesne, podłużne rany. Zacisnęłam zęby. Łzy chciały spływać po policzkach...

- Ciekawe, czy twoje wnętrze jest takie, jak nasze? Warto sprawdzić... - zachichotał. Nóż uniósł w górę, chcąc zadać mi śmiertelny cios. Zamknęłam oczy, gotowa na ból, ostateczny cios...

- ZOSTAW JĄ! - usłyszałam znajomy głos. Otworzyłam oczy, i wtedy dostrzegłam potężny cios w przeciwnika. Ten chłopak wylądował w śmietniku, nawet nie jęknął.

- Marc?! - w ciemności dostrzegłam przyjaciela.

- Marta! - ucieszył się na mój widok - jasny gwint, ale cię poranił... - Marc zaklął pod jego adresem siarczyście, jednak jakoś go nie upomniałam. Sama go wyzywałam. W myślach.

Marc chwycił mnie w ramiona, jak pan młody robi to z żoną.

- Portal jest tutaj! Zaraz wrócimy do domu...

Tym razem zobaczyłam szkarłatną dziurę. Oświetlała miasto, ładnie to wyglądało. Marc puścił pędem w tą stronę, biegł niesamowicie szybko.

- Marc, uważaj!! - wrzasnęłam. Marc odwrócił się i w miarę szybko odskoczył. W szkarłatną dziurę wtopiły się promienie. Naprzeciw nam stał ten nastolatek.

- Ty... ten kopniak ci wyszedł... Ale jeśli myślisz, że drugi raz ci się uda... Spytaj się swojej marnej koleżanki, zostaniesz kupą kości! - zapowiedział Marcowi jego śmierć. Marc zmarszczył brwi, ale się nie wystraszył.

- Gnoju chrzaniony, ja już cię widziałem w akcji! I myślisz, że się ciebie boję?! - Marc zaśmiał się złowieszczo. Nie spasowało to funkcjonariuszowi.

- Heh... jesteś zuchwały i takich ludzi lubię... Co ty na to, jeśli zasugeruję pracę w Narodowej Policji? - zadziwił nas pytaniem funkcjonariusz - dzięki mnie mógłbyś zdobyć posłuszeństwo innych, żyłbyś jak król! Chyba że wolisz zginąć...

- Hm? Miałbym strzelać z termosu? - zakpił sobie Marc - dziękuję, wolę zabijać ręcznie, bez potrzeby bycia jakimś tam funkcjonariuszem!

- Ha, chciałbym zobaczyć jak zabijasz! - zarechotał złowieszczo. Funkcjonariusz znowu zaczął nas atakować, jednak Marc na moje szczęście był szybszy niż te promienie.

To było niesamowite. Blask promieni mieszał się z szkarłatnym kolorem dziury. I jeszcze te mocne dźwięki, które wychodziły z broni funkcjonariusza - dosłownie koncert rockowy! Chodnik przypominał piasek, drzewa i krzaki zostały zrównane z ziemią, tylko jakimś cudem budynki się uchroniły.

Marc przestał uciekać, uderzył! Funkcjonariusz nie miał prawa uciec, atak był szybki niczym skok kobry. Nie wiem, jakim cudem chłopak przeżył ten niesamowity atak. Podniósł się chwiejnie na nogach.

Nagle zdałam sobie sprawę, że Marc nie żartował z zabójstwem! Położył mnie na zgniecionym chodniku i powiedział:

- Idź stąd. Rozprawię się z nim!

Mimo że potwornie krwawiłam, potrafiłam wstać i podbiec do nich. Marc miał już zadać ostateczny cios w głowę, kiedy ryknęłam:

- STOP!

Funkcjonariusz, przygotowany na śmierć spojrzał na mnie krzywo. Bał się mojej litości?

- Ty idiotko, przecież on cię zabije kiedyś! - warknął Marc.

- Lepiej się zastanów. Zbiłeś go na kwaśne jabłko, dla niego już to jest zniewaga! Poza tym... chciałabym też zauważyć, że naprawdę nie warto go zabijać!

Marc spojrzał z pogardą na funkcjonariusza. Chłopak ani drgnął, odwrócił od nas swoją twarz.

- Idziemy! - Marc powiedziawszy to, chwycił mnie znowu w ramiona, by pobiec do szkarłatnego portalu. Niestety! Portal się zamknął, a siła powietrza, które wydostało się z zamykanego portalu była tak wielka, że odlecieliśmy do tyłu.

- Szlag by to! - wrzasnął rozwścieczony Marc.

Z tyłu dosłyszałam chichot.

- Lepiej mnie zabijcie, bo jak drugi raz was zobaczę, nie podaruję wam tego!... - zwrócił się do nas.

- Sam się oto prosi... - warknął Marc. Chciałam coś powiedzieć, ale czułam się zbyt słaba.

- Marc... lepiej wracajmy... - szepnęłam.

- Źle się czujesz? - zauważył - ale... ale gdzie pójdziemy?

- Zaufaj mi... - poprosiłam go.

Nagle tuż obok mojego ucha świsnął nóż. Zablokował się w ścianie. Marc spojrzał w stronę funkcjonariusza - jednak jego tam nie było.

- Patrz! - pisnęłam.

Z noża zaczęły spływać literki. Ustawiły się pionowo na ścianie i utworzyły napis: "ZEMSZCZĘ SIĘ!!"

- Marta, mogłem go zabić. Ty jednak wolisz się litować!

- Już raz widziałem umierającego człowieka. Nie chciałam...

- Ty idiotko! Mówiłem ci, być sobie poszła! - wrzasnął na mnie.

Już nic nie mogłam powiedzieć. Westchnęłam ciężko, i odwróciłam głowę.

- I co teraz zrobimy? - szepnął Marc.

- Znalazłam schronienie, ale teraz będę się bała, że tej osobie przysporzę kłopotów - przyznałam. - Na tej osobie można polegać. Uratował mnie...

- Uratował? - zdziwił się Marc

- Tak, ale o tym opowiem ci później. Może mi opowiesz, jak tu się znalazłeś? - zaczęłam inny temat. - Ach, gdybyś tylko mógł, dotknij tej linki, z łaski swojej - dodałam szybko, bo zauważyłam, że linka która prowadziła do Victora, na szczęście pozostała nieuszkodzona. Zregenerowała się, tak po prostu. Jak jaszczurka, która straciła ogon.

- Hm, a po co? - Marc spojrzał nieufnie na linkę.

- Po prostu dotknij.

Marc dotknął, i po sekundzie znaleźliśmy się w pokoju Victora.

- Hm? - doktor przetarł oczy, spojrzał na Marca ze zdziwieniem. - Kto to? - spytał, w dalszym ciągu patrząc na Marca, to na mnie.

- Uch, co za rany. - zauważył Victor. Masz szczęście, że stłukłem sobie przed chwilą palce. Akurat trochę tego świństwa do wypicia zostało...

Victor znów dał mi kubek z zielonym świństwem. Kiedy ta substancja wniknęła z mój organizm, rany cięte, które miałam na sobie, znikły. Postanowiłam zapoznać obydwóch panów:

- Marc, to mój wybawca...Victor. Victorze: to mój kolega, Marc...

- Miło mi cię poznać, Marcu... - przywitał go Victor.

- Wzajemnie - odparł Marc.

- To znaczy... Marc ma u mnie mieszkać? - dziwił się Victor.

- Eee... a sprawia ci to kłopot? - zmieszałam się. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że zapraszania kolegi do cudzego mieszkania może sprawić kłopot...

- Szczerze mówiąc... jeśli nie ma gdzie się zapodziać... no dobrze. Ale pod warunkiem, że nie będzie robił takiej zadymy jak przed chwilą!

- W obronie Marty! Chciał ją zabić, co to za sprawiedliwość?! - oburzył się Marc.

- Zgadza się, ten feralny funkcjonariusz chciał mnie pociąć na kawałki! - stanęłam po stronie Marca.

- Cóż... zadaniem funkcjonariusza jest zabijania każdej istoty ludzkiej, która jest przeciwna konstytucji z października 2039 roku. W Konstytucji obowiązują twarde, męskie prawa, a więc cisza nocna od 22. Zakłócacie ciszę nocną... Przykro mi, ale jeśli chcecie w tym świecie przeżyć... Jesteście zmuszeni nauczyć się w nim żyć. Nie ma innej rady.

- Tak? Aha, czyli jak to się mawia: "historia lubi się powtarzać"? Kiedyś istniał taki reżim za czasów Stalina! Powrót komunizmu? A ONZ? Nie ma nic do gadania?

- Marcu, Marcu... ONZ został zlikwidowany dawno temu... nie mogę się tobie dziwić, że tego nie wiesz. Pochodzisz z tego okresu co Marta, hm? - uświadomił go Victor.

"Niemożliwe. Świat zszedł na psy! A gdzie dobre strony przyszłości? Czy ludzkość jest zmuszona tak skończyć?" - myślałam.

–Idźcie spać, dochodzi trzecia nad ranem. Pogadamy rankiem. Dobranoc... - Victor ziewnął i wniknął w drugi pokój.

Położyłam się na mięciutkim łóżku, i westchnęłam któryś raz z kolei.

Marc usiadł koło mnie.

- Dziwna ta przyszłość, co nie? - zagadał do mnie.

- Faktycznie - przyznałam mu rację. - Hm, a jak tu się dostałeś? - powtórzyłam pytanie.

- Hm... - Marc ziewnął i odparł: - Hm... miałem iść z Janet do kina...

- A, to ta głupia torba? - moja zazdrość niespodziewanie się ujawniła. Marc zachichotał.

- Eee, tak... No dobra... Kiedy z nią szedłem, zauważyliśmy w zaułku portal. Z tego portalu wyskoczyły jakieś postacie. Nie miały dobrych zamiarów. Przynajmniej byłem zmuszony do sprania ich. No cóż... Janet uciekła z krzykiem, głupia torba, dobrze ją określiłaś... - Marc pozwolił sobie na humor. - No ale potem z tego portalu wyszło więcej postaci. Dobrze się biły, aż w końcu wchłonął nas ten portal.

- A jakim cudem mnie znalazłeś? - zdziwiłam się.

- To był czysty przypadek. Otworzyły się dwa portale: jednym portalem dostałem się tutaj godzinę temu. A tym drugim chciałem uciec. Jedna godzina mi wystarczyła, by zauważyć wiele dziwactw... Przeznaczenie chciało, bym natrafił na tego funkcjonariusza w akcji - kiedy zamordował tego staruszka.

- A więc dlaczego ja nic nie zauważyłam? - spytałam się sama siebie.

- Prawdopodobnie tak się zlękłaś, że wolałaś uciec. Jednak w porę cię znalazłem... - odparł.

- To prawda - westchnęłam. - A myślisz, że ten świat ma swoje plusy? Poznałam go tylko od strony zła...

- Plusy? Nie żartuj. Sami faceci! Nie jestem pedałem, by mi się podobali faceci...

- Świat na opak. Nic nie poradzisz na to, że faceci wygonili stąd kobiety - przerwałam mu.

- Wygonili - powtórzył Marc. - Tak po prostu? Nie przewidywali konsekwencji?

- Raczej nie chcieli ich widzieć - zauważyłam.

- Kobitki wygonione, prawa fizyczne zostały złamane... Idę spać. A ty?

- Ja też. Dobranoc.

- Dobranoc...

***

Wstał rześki ranek. Razem z rankiem obudziła się moja dusza. Tuż obok mnie chrapał kolega.

- Coś takiego, ja spałam obok niego...? - zawstydziłam się.

- Jakiego niego - Marc otworzył jedno oko - chyba mam imię, prawda? Co to za rumieniec? - zbombardował mnie.

- Eee... pardon... - przeprosiłam po francusku.

- Enchante, Mademoiselle! - odwdzięczył mi się francuszczyzną.

- A ty chociaż wiesz, co to znaczy? - zapytałam skwapliwie.

- A ty nie wiesz? Taka z ciebie Francuzka, Cherie? - kpił sobie ze mnie.

- Ja wiem, co to znaczy, ale ty nie wiesz! - przegadywałam się z nim.

- Hm... może przestaniecie ględzić... - odezwał się Victor, który nie jest przyzwyczajony do przekomarzania się nastolatków - śniadanie jest już gotowe. Pora byście coś zjedli, bo jeszcze chwila i do siebie skoczycie.

Posłusznie wstaliśmy, by łóżko mogło zmienić się w stół z produktami. Victor był na tyle miły, że doradził nam, co jest najbardziej pożywne. A okazało się, że to jedzenie wcale nie było takie najgorsze. Smakowo podobne do niektórych produktów z 60 lat wstecz. Bardzo pożywne.

Victor zmienił widok kosmosu na olbrzymi telewizor.

- Posłuchamy wiadomości... w przeciwieństwie do wiadomości z komunistycznych lat, te są jak najbardziej prawdziwe - uprzedził nas Victor.

- A ja nie mam ochoty oglądać telewizji - stwierdziłam. - Victor, czy jest jakaś możliwość, bym mogła wyjść na dwór?

- Hm... a po co? - spytał.

- Po prostu... chcę wyjść... - nie do końca wyjaśniłam powód mojego chcenia. Victor zmarszczył brwi, patrzył się na mnie uważnie.

- Marta, nie jestem do końca przekonany... po wczorajszej...

- Przecież technika jest tak niesamowicie rozwinięta, że chyba mogę zmienić wygląd twarzy, co? - przerwałam mu.

- Hm? Oczywiście, ale...

- No właśnie. I to mi wystarczy - nie dałam dojść do słowa Victorowi. - Obiecuję ci, nic się nie stanie. Masz moje słowo!

- Słowo, Marta, to za mało! - Victor mimiką twarzy ukazał mi swój gniew - nigdzie nie wyjdziesz. Nie chcę mieć kłopotów. Mogę przypłacić życiem, Marc też może tak skończyć. A. Jeszcze jedno. Chciałbym cię widzieć w moim laboratorium. Muszę cię przebadać... dobrze? Jeśli wam się nudzi, możecie włączyć stare filmy. Co powiecie na "Władcę Pierścieni"?

- Masz takie filmy? - zdziwiłam się, nie kryjąc uśmiechu - a jakieś "stare" piosenki masz? Znaczy się: techno, dance...

- Ech! - westchnął Marc - ja sugeruję rap, hip hop, bądź rock! - zaproponował.

- Przykro mi, nie mam. Mam tylko i wyłącznie filmy. Oglądacie?

Przytaknęliśmy obydwaj z Marciem. Znowu w środku sali pojawiło się wygodne łoże. Ułożyłam się wygodnie, Marc tuż obok mnie. Victor ustawił coś w aparaturze na ścianie, zaś na suficie pojawił się film.

Oglądaliśmy wspaniałe bitwy ostatniej części trylogii "Władcy Pierścieni" przez dwie i pół godziny, kiedy w holu pojawił się zziajany Victor:

- Marta! Kryj się! Policja Narodowa... - nie musiał kończyć. Wiedziałam, co to oznacza. Boże, co ja narobiłam! Dowiedzieli się, gdzie ja mieszkam! Jasny gwint, można było to przewidzieć!!

Postanowiłam ukryć się w laboratorium. Właściwie doktorek tam mnie wysłał, razem z Marciem.

- Boję się! - wyszeptałam w ucho Marca. Bujne, czarne włosy zatrzęsły się powietrzu, ciche słowa ukoiły przerażenie w mojej duszy:

- Nie bój się, nie panikuj. Będzie dobrze, będzie dobrze.

W sali, tuż obok laboratorium zadudniły kroki. Zalęknięta, przypomniałam sobie najgorsze chwile. Nawet pozwoliłam sobie wtopić twarz w czarne włosy Marca.

- Marc, boję się. Już nie raz doświadczyłam okrutności tego świata. Jestem niepożądana osobą w tym świecie. Moje miejsce jest po drugiej stronie.

- Akurat. Jakoś przeżyjemy, poszukamy portalu i stąd zwiejemy. Zobaczysz!... - Marc ucichł, ponieważ kroki zbliżyły się bardzo szybko do drzwi. Marc odepchnął mnie od siebie, wziął do ręki krzesło, które wydawały się być z ciężkiego surowca zrobione...

Marc uniósł w górę krzesło. Zasłoniłam się rękoma. Sekundy mijały tak szybko jak deszcz wnikający w glebę. Nadeszła chwila prawdy - drzwi znikły, pojawiła się postać...

- VICTOR! - wrzasnął Marc. Marc rzucił krzesło w kąt, jakby to była leciutka zabawka.

- Przepraszam, to moja wina - zaczął niepewnie - fałszywy alarm. Pomyliłem funkcjonariusza Policji Narodowej z moim sąsiadem...

- Te okulary są stanowczo za cienkie - Marc sypnął złośliwością - ja już spotkałem się z funkcjonariuszem tej całej cholernej policji, i to mi wystarczy!

Zapadła cisza - była jak gruba ściana marmuru która blokowała rozmowę. Pokiwałam głową przecząco.

"To nie ma sensu... Może póki jakiś portal się nie otworzy... powinnam być w świecie kobiet. Nie dla mnie są twarde, męskie prawa. Jestem tylko... kobietą..." - myślałam. Chciałam tę myśl wypowiedzieć głośno, ale zabrakło mi odwagi.

- Idę do pokoju. Chyba za mało spałam - powiedziałam do doktorka.

- Jak chcesz, - odparł doktor - jak się porządnie wyśpisz, przyjdź do mnie... - poprosił.

Kiedy tylko znalazłam się w salonie, rzuciłam się na łóżko. Twarz wtuliłam w poduszkę. Palce wpiłam we włosy, jakby miało to coś mi pomóc. Myślałam, myślałam...

Spojrzałam na sufit. Teraz królowały przepiękne widoki ogrodów. Oczy jednak tak mnie piekły, że nie mogłam się na nie patrzyć...

Spałam może z godzinę. Prześladowały mnie koszmary. Kiedy się obudziłam, pobiegłam jak szalona w stronę toalety. Byłam oblana zimnym potem. Wpadłam do łazienki, i gorączkowo lałam zimną wodę do zielonej wanny. Włożyłam głowę - jakbym chciała zmyć z siebie wszelkie wspomnienia, myśli, wszystko. Jednak nic to nie dało. Jedynie się przeziębiłam.

- Marta? - Marc przyłapał mnie na obmywaniu z głowy wspomnień - Co ty robisz? Chcesz się utopić? Z chęcią ci pomogę - zarechotał. Mnie jednak do śmiechu nie było.

- Po co tu przyszedłeś? - spytałam nieuprzejmie.

- Spałaś dwie i pół godziny. Miałaś jakieś złe sny? - Marc usiadł tuż obok mnie.

- Zgadza się... - wyszeptałam słabo.

- Dziewczyno, jak tak dalej pójdzie, wylądujesz w wariatkowie - pokrzepiająco klepnął mnie po plecach. Uśmiechnęłam się trupio, chcąc się odwdzięczyć za jego troskliwość.

- Jestem w świecie szowinistów. Optymizm byłby oznaką szaleństwa - stwierdziłam.

- Nie jest tak źle. Masz mnie, faceta po przejściach... który wie, jak wspaniała jest płeć żeńska - pocieszał mnie.

Przez moment chciałam się przytulić do jego silnego ramienia, jednak zrezygnowałam. Kiedy wrócimy do przeszłości, znów będzie oglądał się za innymi dziewczynami, a to będzie dla mnie bolesne...

- Dziękuję za troskę... - podziękowałam. Spojrzałam w głąb jego intensywnie niebieskich oczu. Kojarzyły mi się z kosmosem. A w kosmosie jest tyle tajemniczych rzeczy... i pięknych gwiazd...

- Twoje oczy kojarzą mi się z piwem, moim ukochanym napojem. A niech to piorun trzaśnie, tutaj są sami abstynenci! - prychnął.

- Tak, tak... - nagle zdałam sobie sprawę, że Marcowi do końca ufać nie mogę. On... on... a zresztą. Kiedyś obiecałam sobie, że nie zwiążę się z żadnym facetem. A więc?

- Rany koguta, straszna ze mnie jest... łamaga - wydałam samoocenę.

- Skąd ta myśl? - spytał się Marc.

- To jest świat mężczyzn, prawda? A więc powinnam być silna, zdecydowana, a nie...

- No, no, tego mi brakowało! - sprzeciwił się. - Chcę mieć przy sobie słabą kobietkę. Żadnej kulturystki. To, że to jest świat facetów, nie oznacza, że ty taka masz być. Bądź sobą. Bardzo brakuje mi kobiet - przyznał.

- Jeszcze wielu rzeczy zabraknie ci w tym świecie - odparłam z śmiechem.

- Jasne. Już mi brakuje. Ale przecież nie będę mówić tego na głos, bo chyba bym cię wtedy zgorszył, hm?

Zamurowało mnie, na moje policzki wpełzł taki porządny rumieniec. "Ja już wiem, czego mu brakuje... Tej zależności od kobiet... Tego mu brakuje! O nie, ja na pewno..."

- Co to, to nie...! - zaoponowałam, jakby miał zamiar co najmniej na mnie się rzucić.

- Hej, to już takie rzeczy chodzą ci po głowie?... - zarechotał, nie kryjąc zadowolenia z mojej świadomości jego zachcianek.

- Ja tylko się domyślam, co może ci chodzić po głowie... - odparowałam z lekką zgrozą w głosie.

- Od kiedy czytasz w myślach? - kontynuował. - Nie sądzę, by ten zwariowany świat się tak rozwinął...

- Nie sądź, a nie będziesz sądzony - błysnęłam mądrością i wyszłam z laboratorium, chcąc rozmowę zakończyć.

***

Dochodziła północ. Wyskoczyłam z łóżka, pobiegłam do łazienki. Zanurzyłam w zimnej wodzie głowę. Chciałam krzyczeć, wyć. Podświadomość zawodziła płaczem, że zginęli przeze mnie. Kręciłam głową, że to nieprawda. Wariowałam? Faktem było, że przez lek, który dał mi doktorek, miałam chore sny. Najgorszy był sen, w którym przyszedł funkcjonariusz Narodowej Policji - ten blondyn, który mnie wcześniej ciął nożem - i zabił Marca i Victora. To było okropne. Ten koszmar był tak realny, że trzęsłam się ze strachu. Po moich policzkach spływały łzy. Rozbeczałam się, jednak szybko się uspokoiłam. Wyczułam czyjąś obecność...

- Ktoś tam jest? - spytałam głośno, panując nad tonem głosu.

- Ja - odpowiedział głos, który zatonął w łazience. Na mojej twarzy pojawił się smutny uśmiech.

- Co jest? - spytał całkiem poważnie Marc.

Negatywne emocje tak rozrywały moją dusze, że nie mogłam się powstrzymać - rzuciłam mu się na szyję, cicho powiedziałam:

- Wstyd mi, ale cóż poradzić... żyjesz...

- Niech mnie piorun trzaśnie, jasne, że żyję!

- Miałam okropny koszmar. Widziałam cię martwego... - w tym miejscu głos mi się załamał. - Boję się. Podziwiam odwagę Victora, że wziął mnie pod swój dach. W każdej chwili mogą wpaść ci wstrętni...

- Nie gadaj bzdur - Marc jak zwykle olewał moje zmartwienia, za to ochoczo mnie tulił do siebie. - Jeśli mieliby nas złapać, zrobili by to wczoraj, dwa dni temu... Niepotrzebnie zawracasz sobie głowę... Co ci dał Victor? Narkotyk? Zanim usnęłaś, byłaś taka... Niewrażliwa na czynniki zewnętrzne. Nie czułabyś bólu, nawet gdyby kroili cię nożem...

- Już raz byłam krojona, to mi wystarczy... - chciałam go odepchnąć od siebie, bo poczułam, że pozwoliłam sobie na zbyt wiele. - Dziękuję za pocieszenie...

- Uciekasz? Wolisz chyba jednak nienawiść niż miłość? - stwierdził.

- Za bardzo brakuje ci kobiet, Casanovo. A ja - nie chcę z twojego powodu cierpieć. - Spojrzałam wgłąb jego oczu. Żeby wiedział...

Czy tylko mi się zdawało... czy go zraniłam? Odniosłam takie wrażenie. Po tych słowach siedzieliśmy naprzeciwko siebie, po turecku, i tylko. Chciał coś powiedzieć, widziałam to po nim. Oczy mu błyszczały, jakby był w gorączce. Zastanawiał się nad czymś.

- Chyba cię nie zraniłam? Naprawdę... nie warto... - zaczęłam, lecz szybko mi przerwał:

- Masz rację. Nie warto. Ale wiedz, że lepiej jest cierpieć od zadanych ran na ciele, niż z powodu samotności. Wspomnisz moje słowa - odwrócił się do mnie tyłem i wyszedł. Zraniłam go? Naprawdę?

- Poczekaj!... - wyciągnęłam dłoń. Jednak nie ruszyłam się z miejsca.

Do licha. On był zawsze przyzwyczajony, że dziewczyny padają mu do stóp. I nagle staję się jedyną kobietą w męskim świecie... Nie wiem, czy naprawdę warto kochać. Najgorsze jest właśnie cierpienie. A ja powinnam go przeprosić! W życiu bym nie powiedziała, że mogę poczuć się jak w głupich telewizyjnych telenowelach...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.