Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Inna przyszłość

czy to już koniec?

Autor:Martha
Korekta:Bianca
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Dodany:2006-09-08 11:06:43
Aktualizowany:2008-03-10 21:15:45


Poprzedni rozdział

Minął dzień. Marc bez mojej pomocy wytłukł wszystkie androidy, które czaiły się w lesie.

Zamach stanu miał nastąpić lada dzień. Trwały przygotowania.

Tymczasem dostałam nową broń - z owym procesorem. Kiedy ją przetestowałam, okazało się, że jest o niebo lepsza. Promienie mogły dopaść ofiarę nawet z 70 metrów. A oprócz tego - nie musiałam nic naciskać - broń została podłączona do mojego umysłu - rozkaz zamieniał się w impuls, który uruchamiał broń. I oto cała sztuka. Wada? Broń była podatna na moje emocje. Jeżeli się zgniewam, biada żywym cyborgom, androidom.

Podobna sprawa ma się z Marciem i z innymi ludźmi...

Kiedy siedziałam na łóżku, rozmyślając, mój komunikator oznajmił, że boss nas wzywa.

Wyruszyłam z pokoju, wmieszałam się między ludzi.

Ogrom mężczyzn ruszyło do wspólnego celu : pokój spotkań.

Jak nigdy ludzie nie mogli się pomieścić w jednym pomieszczeniu - połowa stała w korytarzu. Ale boss o nich też zadbał.

- Nadszedł upragniony dzień zamachu! - wrzasnął boss. Jego głos na chwilę został stłumiony przez okrzyki mężczyzn.

- Jutro o piątej nad ranem dopełni się przeznaczenie! - mówił spokojnie, ale słychać go było wszędzie. Najwyraźniej do strun głosowych miał podłączony megafon, albo coś w tym rodzaju.

- Wszyscy jesteście wyspecjalizowani w zabijaniu! Każdy przeszedł swój trening! A jutro przyjdzie czas, aby sprawdzić, jak bardzo jesteście silni! Jutro budynek sejmu i senatu będzie nasz!!!

I znów wybuchł potężny okrzyk, niczym dynamit. Jeszcze gorzej było, niż kiedy ten tłusty minister przemawiał do wyborców. Bębenki ledwo mi nie popękały.

- Plan "krew i chwała" jutro zostanie spełniony! Winda jest gotowa na przewiezienie was wszystkich ... i to właściwie jest nasze ostatnie spotkanie. Spożytkujcie dobrze ten czas! - pożegnał nas tymi słowami boss.

Tysiące mężczyzn krzyczało w niesamowity, oszałamiający sposób. Czy ten krzyk był energią, która drzemała w nich? Kto wie...

Już miałam wrócić do pokoju, kiedy przywołał mnie Marc:

- Marta... chodź do laboratorium, musimy pogadać...

W drodze do laboratorium nie odzywaliśmy się do siebie . Kiedy doszliśmy tam, ku mojemu zdumieniu nie zastałam doktorka .

- A... a gdzie Victor? - spytałam .

- Zaraz przyjdzie - odparł mi tak, jakby to było oczywistością.

Usiadłam na lewitującym fotelu. Starałam się na niego nie patrzyć, bo wiedziałam że zaraz rumieniec spali moją twarz.

Chyba też tego napięcia nie mógł wytrzymać.

Przybliżył się do mnie, dłonie oparł o poręcze fotela. Nie miałam gdzie uciekać.

- Masz mi to za złe, że ... pocałowałem cię w dosyć niedelikatny sposób? - spytał wprost.

- Raczej to, że odważyłeś się to zrobić... można ten temat zamknąć? - zmieszałam się. On też nie czuł się do końca komfortowo.

- Pytanie brzmi: dlaczego Zobacz, ten świat został pozbawiony kobiet. To tak, jakby pozbyli się wszelkiej roślinności na tym świecie. I jaki efekt? Cyborgi żywiące się ludzkim mięsem morderstwa... ta Policja Narodowa nie pilnuje porządku, tylko nas! I ludzi, którzy w desperacji szukają przejścia do kobiet! Po za tym... - tu na chwilę przerwał. Westchnął, pozwolił by jego czarne włosy łaskotały moją twarz. - Po za tym, myślę że to nasza ostatnia rozmowa... - rzekł dosyć poważnie. Niemal natychmiast zareagowałam:

- Co ty bredzisz! Nie możesz...

- Mogę zginąć. Policja Narodowa dysponuje wszelaką bronią, nie oszukujmy się! Może zniszczymy mur... ale kosztem naszego życia. Po za tym nikt nie gwarantuje, że w ogóle uda nam się mur zniszczyć. I czy kobiety będą chciały wrócić...

- Zaraz, ale boss mówi... o zamachu stanu?! - zdumiałam się.

- Podzielił nas na dwie grupy: jedna ma dokonać zamachu, druga ma zniszczyć mur. Jestem w tej drugiej...

- Ale najpierw możecie dokonać zamachu, a potem zniszczyć mur!...

- Nie za bardzo... trzeba zaskoczyć Policje z obydwóch stron. Przypuszczają, że najpierw dokonamy zamachu...

Spojrzał na mnie nieco smutno.

- ... A ja? Co ja będę robić?

- Na pewno nie będziesz w żadnej grupie. Bo nie pozwolę ci na to!...

- Dlaczego?! - wybuchłam. - Mogę ci pomóc!!

- Nie! - jego głos zabrzmiał tak stanowczo, że aż mnie zabolało - to... na pewno nie ty!

- Ale... ale...

Posmutniałam, ale nie do tego stopnia, by rozładować tę emocję w postaci łez. Nie chce? Nie pomogę, jeśli naprawdę chce zginąć...

- To tyle... na dzisiaj... - odwrócił się do mnie tyłem. Na co liczył? Że rzucę się mu na szyję? Mowy nie ma!...

Wyszłam bez słowa z laboratorium. Pod drodze minęłam się z doktorkiem.

- Marta?

- Hm, do zobaczenia - burknęłam .

Zawędrowałam do lasu . Był zapełniony po brzegi ćwiczący ludźmi .

Ale ja postanowiłam iść dalej, mimo prawdopodobieństwa, że się zgubię.

Szłam tak daleko, aż ustały wrzaski facetów. Jedyne, co słyszałam, to szum rzeki, i liści.

Po godzinie wędrówki, wyłożyłam się na trawie. Bardzo chciałam płakać, ale duma mi na to nie pozwalała.

W końcu zasnęłam ...

Obudziłam się i od razu wyczułam, że ktoś jest za mną .

Wstałam, chwyciłam w dłoń broń najnowszej generacji. Już miałam wydać rozkaz, kiedy...

- Hej! To ja! Taka jesteś na mnie zła, że od razu musisz chwytać broń? Spoko, jeżeli chcesz mnie zabić, poczekaj do jutra! Inna osoba mnie wykończy! - przywitał mnie niezbyt miłym tekstem.

- Myślałam, że jesteś androidem. - przyznałam.

Marc nie miał koszuli. Popołudnie było wyjątkowo ciepłe.

- Hm, zgubiłeś koszulę?... - spytałam go.

- Na twój widok powinienem zgubić dolną partię ubrania - zażartował.

Tym razem wybuchłam śmiechem. Schowałam głowę w trawę, nie mogłam pohamować śmiechu .

- Mam rozumieć, że nerwy ci przeszły? - powrócił do tamtej sprawy. Spojrzałam na niego poważnie , a potem usiadłam tuż obok niego.

- ... Chcę być z tobą. Chcę walczyć ramię w ramię z tobą. A jeśli będzie taka konieczność ... zginąć za ciebie lub z tobą - powiedziałam szczerze, co chcę.

- Ty też się zmieniłaś. Dawniej na pewno tak byś mi nie powiedziała - stwierdził. Marc zerwał dwie stokrotki, i wplótł mi je w włosy.

- Dzisiaj możemy sobie dać spokój z eksterminacją cyborgów, co? Spędzimy czas razem, dobra? - zasugerował, gładząc czule moje włosy.

- ...Jak chcesz...ale byłoby dobrze, gdybyśmy się do siebie tak nie przyzwyczajali. Jeżeli jedno z nas zginie...

Nie mogłam dokończyć. Spuściłam wzrok. Stokrotka spadła z moich włosów na trawę. Chyba dokładnie czuł to samo, co ja. Rozterkę. Strach, że możemy zginąć w tej potyczce... Że nie się nie uda!...

Zatrzymał usta na moim policzku . Potem przytulił mnie do siebie ...

Jakie to dziwne. Dawniej tylko marzyłam, żeby chociaż ten flirciarz przytulił mnie do siebie.

Nagle Marc podskoczył. Usiadłam na trawie.

- Przykro mi, muszę iść. Coś chyba się stało... - słuchał komunikatora. Zamilkł. I dodał : - Zamach ma teraz się odbyć. W tej chwili! Wszystkie jednostki są wzywane!

- Co? - wiadomość mnie oszołomiła. Marc zaczął biec. A ja za nim.

Dobiegliśmy i dostrzegliśmy tysiące żołnierzy stojących na środku, krzyczących coś niezrozumiale.

- To koniec szowinistycznych rządów! Dokonamy zamachu stanu! - krzyczał boss.

Odpowiedziało mu tysiące głosów.

- Ale...

- Nie czas na ale! - Marc chwycił mnie za rękę, zaczęliśmy biec.

Nagle podłoga się ruszyła! Sufit... sufit przepołowił się?

Podłoga ruszyła w górę, zaczęła pędzić z niesamowitą prędkością. Ściany kruszyły się.

Dobiegliśmy do miejsca, w którym był skuter Marca. Uruchomił go.

- Siadaj za mną! - nakazał mi. Jaki nigdy podłoga podziemi ujrzała światło. Powierzchnia jest tuż, tuż...

- Jeżeli wyjdziemy z tego cało, obiecaj mi... obiecaj mi że powrócimy do teraźniejszości, i zostaniesz... moją dziewczyną!

- Ale... możemy dobrze tu żyć, no i czy znajdziemy przejście ... ?

Znów nie dokończyłam pytania.

- Prosty sposób na zamykanie kobiecych ust! - skwitował ten niezbyt grzeczny pocałunek , którym mnie obdarował.

- Hej! - zaczerwieniłam się.

Pojawiliśmy się na powierzchni!

Nagle moje oczy zobaczyły ... wielki mur i cyborgi!

Mur był nietypowy: przezroczysty. I wcale nie wyglądał na niebezpieczny!

- Nie daj się zwieść pozorom! - ostrzegł mnie Marc - mur trzeba rozwalić w nietypowy sposób! W przeciwnym razie zginiemy ! - Nagle obok mojej nogi świsnął promień.

Zaczęło się.

- Strzelaj! - nakazał mi Marc - Nie gadaj, tylko strzelaj!

Skuter leciał to w prawo, to w lewo; omijał promienie, wszelkie ataki wroga.

Nie na długo!

Nagle coś uderzyło perfekcyjnie w silnik naszego skutera. Bezapelacyjnie byliśmy zmuszeni do zderzenia się z ziemią.

A to oznaczało, że trafiliśmy jak śliwki w kompot...

Rozwścieczone cyborgi atakowały nas jak wściekłe psy. Gdyby nie nasze ultra super bronie, skończylibyśmy jako plamy krwi...

Byłam tak zajęta unicestwianiem cyborgów, że nawet nie spostrzegłam, że Marca koło mnie nie ma. Zresztą nie miałam czasu go szukać. Nowe cyborgi i androidy wchodziły w tę bitwę.

W międzyczasie spotkałam się z "starym znajomym"

- Falco! - rozwścieczona, wysłałam pokaźny ładunek energii w jego stronę. Uniknął uderzenia, ale masa cyborgów źle na tym wyszła...

- Ho! Nasza kobietka w tej bitwie? - Falco nie mógł się nadziwić.

- Tak, kobietka w bitwie! - powtórzyłam, i znów wydałam rozkaz wyładowania energii. Tym razem android oberwał. Cała jego lewa ręka skruszyła się jak drobny mak.

- Ho! - próbuj dalej!

Musiałam upaść na ziemię, gdyż jakiś cyborg mnie namierzył. I promień zetknął się z murem...

Promień odbił się i załatwił jakiegoś cyborga. Nagle zaczęłam rozumieć, czemu ten mur jest taki niebezpieczny... wszelki atak wraca do agresora.

Nagle Falco mnie zaatakował. Upadłam. Kiedy android zbliżył się do mnie, wycelowałam lufę przed jego nosem

- Koniec z tobą! - wypaliłam.

Falco znikł jak dym w powietrzu. Zapewne myślał, że nie będę miała sił wstać.

Kiedy przyjrzałam się mojemu kostiumowi, dostrzegłam pokaźną dziurę na kostiumie. Chyba myślał, że wypruł mi flaki, dlatego był taki pewny.

Nagle coś we mnie wycelowało, końcówki moich włosów spaliły się.

Max Hold!

Spojrzał na mnie z wściekłością. Szczerzył zęby niczym doberman.

Przeraziła mnie jego ręka - trzymała szyję Marca!

- Koniec z nim! - jego usta wypowiedziały te nikczemne słowa. Lufę wycelował w jego skroń...

Chciałam pobiec. Wiedziałam, że będzie to zbyt ryzykowne, jeżeli wystrzelę z broni, z takiej odległości...Marca też mogłabym zabić...

Nagle złapał mnie jakiś cyborg. Ścisnął.

Czy to koniec?

Wrzasnęłam. Plułam krwią . Broń upadła na ziemię...

Stało się coś nieoczekiwanego! Broń eksplodowała z niewyobrażalną siłą! Wybuchła, pod naporem moich emocji!

Odrzuciło mnie nie 30 metrów. Kiedy wylądowałam na ziemi, okazało się, że jestem poważnie poraniona. Kostium przefarbował się na czerwień, odrzucając swój dawny kolor -czerń...

Z cyborgów nic nie zostało.

Ale nie to było ważne. Wszyscy z szokiem patrzyli się, jak mur zanika w czeluściach ziemi...

- Nieee!! - Max Hold natychmiast zareagował. Mur zanikał, na jego oczach. Przypomniały mi się słowa staruszka, który został zamordowany przez Axela. "Jednak sroga będzie kara Boża za tą ludzką zniewagę! Mur matka Ziemia pochłonie, zagniewana ludzką podłością!"

Słowa te tak utkwiły mi w pamięci, że nie mogłam ich odrzucić...

Ziemia zaczęła się kruszyć i pękać pod nogami. Cyborgi wnikały błyskawicznie w ziemię.

Na końcu Max Hold został zabity przez błyskawicę, która spadła jak asteroid z czystego nieba. I to był jego koniec...

Czy to była kara Boża za ludzką podłość? Być może...

Wszyscy zaczęli uciekać. Rozpaczliwie szukałam Marca.

- Marcu, Marcu! - krzyczałam z łzami w oczach.

Dostrzegłam go. Ziemia pod nim pękała, niczym lód...

Rzuciłam się, mimo strachu i kruszącej się ziemi. Przeskoczyłam niewielką szparę

- Marcu! - poklepałam go po twarzy - Musimy uciekać!

Nic z tego. On był nieprzytomny ... albo ... albo ... nieżywy?

Na szczęście to drugie okazało się być nierealne. Marc oddychał. Oddychał!

Ciało Marca zawisło na krawędzi...

Rozpaczliwie próbowałam go wciągnąć na grunt. A gdzie jego wola walki? Nie zginie, nie pozwolę mu na to!...

Wrzasnęłam. Nie zdołałam ... nie udało mi się ...

Zaczęłam spadać wraz z nim w dół ...

Zaskakująco ktoś nas złapał!

Ten "ktoś" to nikt inny, jak doktorek!!

Złapał nas obydwóch na skuterze!

Raczej nie mogłam płakać, ani też śmiać się. Byłam potwornie... słaba...

***

Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku, otoczona światłością. Wstałam. Miałam na sobie kobiecą... piżamę. Normalną, kobiecą piżamę! Zaraz, zaraz, ale kto mnie ubrał?!

Energicznie wstałam, ale zaraz przykucnęłam. Zraniona noga dawała o sobie znać...

Usłyszałam kroki.

Spojrzałam na wprost tej osoby.

Marc.

- Żyjesz! Czy to sen?

- Nie, marzenie. Tak się głupio pytasz - zaraz się uśmiechnął. - Jak myślisz, kto cię ubrał?

Zaczerwieniłam się.

- Hej! Zanim mnie zabijesz, powinnaś wiedzieć, że cię robot ubrał! Eee... ja tylko asekurowałem przy ranach! Na serio! - zaczął nerwowo machać rękami, i udawać zastraszonego.

Niezły z niego aktor, co nie?

- Dobrze, wariacie. - zaśmiałam się szczerze - A teraz... chciałabym wiedzieć...

- Dowiesz się. Usiądziemy? - wskazał ręką na łóżko.

Pokiwałam głową, na znak, że się zgadzam.

Usiedliśmy.

- Sprawa pierwsza... nie było łatwo, ale zamach stanu został dokonany. Z tego, co mi wiadomo, wszystkie androidy i cyborgi zwariowały, kiedy stwórca ich zginął.

- Max Hold - wymówiłam imię i nazwisko umarlaka.

- Zgadza się. Otóż on też nie był czystym człowiekiem. W niewielkim stopniu był cyborgiem. Jego mózg kierował wszystkimi cyborgami.

- Niesamowite! - zdumiałam się.

- Druga sprawa. My też ponieśliśmy... całkiem spore straty - westchnął - W tej bitwie zginął boss. I wielu innych ważnych ludzi w konspiracji... no tak. Nie powiedziałem ci najważniejszego - jego uśmiech rozjaśnił twarz, jak słońce niebo - Doktorek... on został głową państwa.

- Co?! - wrzasnęłam, pełna radości i zdumienia. Złapałam się za głowę. - ... Ależ... ależ to wspaniała wiadomość!!

- Otóż to. Na innych stołkach ministerskich zasiedli mądrzy i ważni ludzie z konspiracji. Przejęliśmy władze! Mam nadzieję, że wszystko odmieni się... nie, że będzie wszystko jak 60 lat wstecz...

Nagle do pokoju wparował Victor. Ho, ho, to nie ten sam doktorek! Fryzurka dzisiaj w ładzie, ubrany naprawdę elegancko!

- Przyszedłem wam powiedzieć, że portal do waszych czasów się otworzył. - Oznajmił niesamowitą wiadomość.

- Rany, już? A ja sądziłam, że zdarzę jeszcze zobaczyć świat kobiet...

- Może jeszcze zobaczysz. - Marc klepnął mnie po plecach.

Cała nasza trójka wybiegła z domu.

Naprzeciw nam jaśniał szkarłatny portal.

- Musimy się pożegnać, doktorku. - zwrócił się poważnie Marc do Victora, i podał mu rękę. - Może kiedyś się zobaczymy... - dodał nieco melancholijnie.

Ja też uściskałam dłoń doktorka i życzyłam mu dobrych rządów w państwie.

Przekroczyliśmy raźnie portal. Sekundę później znikł...

O dziwo, byliśmy w tych samych ciuchach, w których przybyliśmy do przyszłości! Spojrzeliśmy po sobie, nie wierząc własnym oczom.

- To koniec... - spostrzegł Marc. - Oooo!!! Camila, zaczekaj!!! - wrzasnął, na widok ładnej dziewczyny na szpilkach.

Z żalem przypomniałam sobie jego obietnicę. Miałam zostać jego dziewczyną...

Rozejrzałam się nieco po okolicy. Wszelakie reklamy były podporządkowane zarówno płci żeńskiej, jak i męskiej.

Nie za bardzo wtedy wiedziałam, co mam myśleć o tej przygodzie. Myśl nasuwa się jedna... jedno nie może żyć bez drugiego - mężczyzna musi być z kobietą, kobieta z mężczyzną.

- Marta, zaczekaj! - Marc wrzasnął wesoło w moją stronę. - Miałaś zostać moją dziewczyną!!

Uśmiechnęłam się lekko. Przesadny szowinizm to już przeszłość...

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.