Opowiadanie
Śmierć w testamencie zapisana
Śmierć w testamencie zapisana
Autor: | Altair |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Horror |
Dodany: | 2006-07-19 16:08:46 |
Aktualizowany: | 2006-07-22 15:53:12 |
W testamencie śmierć zapisana
Piątek, 13 grudnia 1826
Godz. 19.53.
Spisując te słowa siedzę w powozie kierującym się na północne przedmieścia Londynu, aby zobaczyć posiadłość którą odziedziczyłem po moim zmarłym wuju. Wszyscy mówili, że był on człowiekiem obłąkanym, lecz ja traktowałem go jak ojca. W końcu to on mnie wychował, gdy zabrakło moich rodziców którzy przepadli bez wieści gdy miałem pięć lat, więc dorastałem w jego domu. Jego żona zaginęła bez wieści (podobnie jak moi rodzice) w kilka lat po ich ślubie, a że nie mieli dzieci to wuj traktował mnie jak syna. Bardzo interesowały go zjawiska nadprzyrodzone, okultyzm, spirytyzm, uparcie twierdził, że nad naszą rodziną ciąży jakieś fatum, przekleństwo. Gdy ożeniłem się i wyprowadziłem od niego, on kupił jakąś posiadłość pod Londynem. Potem często mówił że odwiedzają go tam moi rodzice i jego żona, że wzywają go do siebie. Ja nie wierzę w duchy, choć nigdy mu się do tego nie przyznałem. Aż pewnego dnia wuj mój zniknął pozostawiając po sobie list, w którym tłumaczył że Oni czekają na niego, że nadszedł już czas, aby ponownie mógł zobaczyć swą żonę. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, lecz na pobliskim cmentarzu natrafiono na grobowiec z jego nazwiskiem. Wyciągnięto z niego trumnę, lecz nie można było jej w żaden sposób otworzyć więc złożono ją ponownie do grobu. Na tym samym cmentarzu znajdują się również groby moich rodziców (jak to możliwe, przecież oni nigdy nie bywali w tej okolicy) oraz jego żony.
Mój powóz właśnie zatrzymał się obok tego cmentarza, dalej muszę iść pieszo.
Piątek, godz. 23.30.
Posiadłość mego wuja to bardzo duży, stary dom. Cały otoczony jest zrujnowanym murem za którym znajduje się zaniedbany ogród. Sam dom był duży, dwupiętrowy, cały obity od zewnątrz ciemną boazerią. Wszedłem do środka. Przy drzwiach znalazłem świecznik który bardzo mi się przydał, gdyż dom pogrążony był w całkowitych ciemnościach. Moim oczom ukazał się duży hol, kilkoro drzwi i schody na wyższe piętra. Na parterze mieściła się kuchnia, jadalnia oraz duży pokój gościnny. Pierwsze piętro to kilka mniejszych lub większych pokoi z których jeden zaadoptowałem na mą sypialnie, a całe drugie piętro zajmował strych. Zszedłem na dół i odczułem dziwny niepokój, wyraźnie odczuwałem czyjąś obecność, miałem wrażenie że nie byłem tam sam. Lecz na szczęście wrażenie to szybko uleciało pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Wróciłem do swego pokoju, spisałem te słowa i udałem się na spoczynek.
Sobota, godz. 9.45.
Jak wielkie było me zaskoczenie gdy rano, po przebudzeniu ujrzałem padający śnieg. Tu, w Anglii śnieg pada niezmiernie rzadko, raz na kilkanaście lat. Miałem za sobą ciężką noc, nie spałem dobrze gdyż dręczyły mnie senne koszmary. Słyszałem jakieś głosy, wydawało mi się że ktoś chodzi po domu. Teraz idę dokładnie obejrzeć całą posiadłość, a potem na zakupy do pobliskiego sklepu.
Sobota, popołudnie-cmentarz.
Wracając ze sklepu postanowiłem pójść jeszcze na cmentarz aby odwiedzić spoczywających tam moich rodziców, wuja i jego żonę. Gdy zbliżałem się do miejsca wiecznego spoczynku mych rodziców, zobaczyłem na ich grobowcu jakąś dziwną, ciemną postać. Był to stary już mężczyzna odziany w czarny płaszcz. Siedział na marmurowej płycie nagrobnej, zgarbiony, ukrywający twarz w dłoniach.
Kim pan jest? Czy coś się stało? Może mógłbym panu jakoś pomóc?- zapytałem go lecz on nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie, a me serce (nie wiedzieć czemu, bo szczerze mówiąc nic takiego się nie stało) przeszył lodowaty chłód. Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, nie zdradzała żadnych emocji, no i jeszcze ten hipnotyczny wzrok. Nagle poczułem, że muszę jak najszybciej opuścić to miejsce. Skierowałem się w stronę bramy cmentarnej, nawet nie zorientowałem się kiedy zacząłem biec. Gdy na chwile odwróciłem wzrok w stronę upiornej postaci zobaczyłem, że rozpływa się ona w powietrzu.
Teraz jestem w domu, ale mimo to nadal trzęsą mi się ręce. Gdy zamykałem za sobą drzwi posiadłości zauważyłem jeszcze jedną rzecz, która wcześniej umknęła mej uwadze. Pod schodami, które znajdują się naprzeciwko wejścia znajdują się jeszcze jedne drzwi. O dziwo jedyne w tym domu drzwi które nie są zamykane na klucz. Zapaliłem świece i skierowałem się w dół krętymi i stromymi schodami, aż doszedłem do miejsca w którym znajdowała się mała kaplica. Wiedziałem, że wuj był chrześcijaninem, ale nie wiedziałem że był on aż tak głęboko wierzącym człowiekiem aby w piwnicach własnego domu mieć kaplicę. Wróciłem na górę, pora na obiad.
Sobota, wieczór.
Musiałem wreszcie rozpocząć porządki w posiadłości. Posprzątałem hol, kuchnię i jadalnię, reszta w poniedziałek. Niedzielę mam zamiar poświęcić na zwiedzanie okolicy...
Przerwałem pisanie ponieważ usłyszałem na strychu czyjeś kroki. Wbiegłem na górę, stanąłem przy wejściu i byłem już pewien, że ktoś jeszcze oprócz mnie jest w domu. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka oświetlając strych delikatnym blaskiem świec, lecz wtedy momentalnie wszystko ucichło. Szedłem pomiędzy tymi wszystkimi starymi gratami jakie mój wuj tu trzymał, gdy nagle drzwi zatrzasnęły się z ogromną siłą. Wtedy obudził się we mnie strach, chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, lecz drzwi za nic nie chciały ustąpić. I wtedy ponownie usłyszałem kroki i poczułem czyjąś dłoń na mym ramieniu. Odwróciłem się przerażony, lecz za mną nikogo nie było, tylko na ułamek sekundy ujrzałem ciemną postać, którą widziałem dziś na cmentarzu. Drzwi nadal nie pozwalały się otworzyć, a moje świece zgasły pogrążając cały strych w ciemnościach. Opadłem z sił gdy ponownie zobaczyłem ta ciemną, spoglądającą na mnie postać.
Gdy otworzyłem oczy leżałem na podłodze. Od razu wstałem i podbiegłem do drzwi. Były otwarte, co za ulga. Wróciłem do mego pokoju i mimowolnie przekręciłem klucz w zamku, po czym zabrałem się za spisywanie tych wydarzeń.
Niedziela, 4.45.
Już świt, nareszcie, pierwsze promienie słońce rozświetlają czarne niebo. To, co wydarzyło się tej nocy utwierdziło mnie w przekonaniu, że dom jest nawiedzony, a przebywające w nim istoty nie mają dobrych zamiarów. Około godziny trzeciej w nocy obudziły mnie hałasy na dole. Wziąłem świecznik i zszedłem na parter, lecz tam nie działo się nic niepokojącego, ale cały czas słyszałem te dziwne głosy. Zauważyłem, że drzwi do kaplicy były otwarte, więc zszedłem na dół oświetlając sobie drogę świecami, ale im niżej schodziłem to w korytarzu robiło się coraz jaśniej. Od kaplicy bił jakiś blask. Gdy do niej wszedłem okazało się, że cała rozświetlona była świecami, a na środku pomieszczenia, na przykrytym czarnym suknem katafalku leżała pusta (to chyba nawet lepiej), otwarta trumna, a jej wieko spoczywało obok. Podszedłem do niej i w tym momencie coś z dużą siłą do owej trumny mnie wepchnęło a wieko z łoskotem spadło i zamknęło ją. Nie mogłem jej otworzyć, więc rzucałem się w niej tak, że trumna spadła z katafalku a wieko odpadło. Leżąc na podłodze ujrzałem kilka ciemnych postaci które przyglądały mi się w taki sposób, że nie mogłem się nawet poruszyć, a o wyduszeniu z siebie jakiegokolwiek słowa nie było co marzyć. Mimo, iż jestem ateistą spojrzałem w górę na krzyż i wypowiedziałem słowa: Boże, dopomóż...
Gdy otworzyłem oczy leżałem w mym pokoju. A więc był to jedynie koszmarny sen. Lecz zszedłem na dół, chciałem się upewnić, ponieważ mym sercem targały wątpliwości czy aby na pewno ten koszmar nie wydarzył się na jawie. Gdy zobaczyłem otwarte drzwi do kaplicy ogarnął mną paniczny lęk, chciałem uciekać, lecz jakaś tajemnicza, wewnętrzna siła pchała mnie abym zszedł na dół. Od kaplicy bił blask, a gdy do niej zszedłem ujrzałem leżącą na kamiennej podłodze trumnę. Uciekłem do pokoju, zamknąłem drzwi, wziąłem do rąk krzyż i zacząłem się modlić. Nie mogę opuścić tego upiornego domu gdyż wszystkie drogi są na pewno zasypane przez śnieg, a wiec żaden powóz tu nie dojedzie, a to za długa droga abym mógł iść pieszo.
Niedziela, godz.9.00
Już godzinę temu miała tu być moja żona lecz straciłem nadzieje że się tu zjawi. Gdyby nie ten śnieg... Mimo to stałem jednak w oknie i czekałem, aż w pewnym momencie zobaczyłem jakąś drobną postać przedzierającą się przez zaspy. To była ona! A więc jednak udało się jej tu dotrzeć. Wybiegłem z domu aby ją powitać, tak bardzo się cieszyłem że nie będę tu sam, że ona będzie tu razem ze mną. No i skoro udało jej się tu przybyć, to oznacza że będziemy mogli opuścić to przeklęte miejsce. Była przemarznięta ponieważ dość dużą część drogi musiała przejść na piechotę, więc rozpaliłem ogień na kominku aby mogła się ogrzać.
- Wszystkie drogi są zasypane, powozem dojechałam tylko na przedmieścia, a dalej, prawie dziesięć kilometrów, musiałam iść pieszo- rzekła.
- Tak bardzo się cieszę że przyjechałaś...
W tym momencie usłyszeliśmy kroki na pierwszym piętrze.
- Czy ktoś tu jeszcze mieszka poza tobą? - zapytała mnie.
- Niestety, w pewnym sensie. Pozwól, że opowiem Ci wszystko od początku choć to długa historia. Przysięgam Ci, że to wszystko prawda, nie chcę, abyś uznała mnie za obłąkanego.
Gdy skończyłem opowiadać była bardzo blada, nerwowo rozglądała się dookoła.
- Wyjedźmy stąd najszybciej jak to możliwe - zaproponowała - nawet teraz. Tak bardzo się boję.
Zgodziłem się. Gdy wychodziłem na górę aby się spakować, gdy byłem mniej więcej w połowie schodów, na ich szczycie ujrzałem tę przerażającą, ciemną postać. Usłyszałem w myślach jego (bez wątpienia był to ON) głos: Nie wyjedziesz stąd, zostaniesz z nami na wieki. Był kilka metrów ode mnie lecz siłą woli zepchnął mnie ze schodów. Teraz będę musiał zostać tu jeszcze przez kilka dni gdyż ból, jaki w chwili upadku zawładnął mą nogą uniemożliwiał mi opuszczenie tej plugawej posiadłości.
Niedziela, popołudnie.
Mój mąż poszedł spać. Ma chyba złamaną nogę, bardzo źle się czuje. Ja pragnęłam choć na chwilę wyjść z tego upiornego domu. Słońce już zaszło, jego ostatnie promienie gasły za horyzontem. Poszłam na pobliski cmentarz, chciałam tam wszystko na spokojnie przemyśleć. Przechadzając się między grobami zobaczyłam dziwną, białą postać. Miałam wrażenia, że ta istota nie pochodziła z naszego świata. Szłam za nią kilka minut, ale zgubiłam ją między grobowcami i drzewami. Chciałam wrócić do posiadłości, lecz coś kazało mi iść dalej. W pewnym momencie nogi się pode mną ugięły i byłam bliska omdlenia. Na dopiero co zrobionym grobie widniało imię i nazwisko mojego męża, a niżej pisało że zmarł 15 grudnia! Przecież to dzisiejsza data! Pobiegłam do posiadłości, wołałam go od progu lecz on nie odpowiadał. Ze łzami w oczach szukałam go po całym domu, ale jego nigdzie nie było. Zeszłam do kaplicy mimo, że tak bardzo się tego miejsca bałam. Gdy do niej weszłam cała rozświetlona była świecami, ale nie było tam trumny o której wspominał mi mąż. Na małym ołtarzu znalazłam kartkę papieru. To był testament. Mąż napisał w nim, że już dokonał się jego żywot, że oni przyszli po niego. Zapisał mi cały swój majątek, lecz ja chciałam tylko tego, aby wrócił do mnie cały i zdrowy. I żywy.
Niedziela, godz. 1,20.
Nie mogę spać. Chodzę po całej posiadłości, wyszłam na strych z którego przez okno widać ten plugawy cmentarz. Zobaczyłam na nim kilka osób z pochodniami w rękach. To był pogrzeb, składano trumnę do grobu. I wtedy się zorientowałam, to był grób, na którym widniało nazwisko mojego męża! Zbiegłam na dół do kaplicy. Nie chcę już dłużej żyć...
Gdy teraz piszę te słowa czynię to ostatkami sił. Leżę na kamiennej podłodze piwnicznej kaplicy, powoli tracę świadomość. Strumienie krwi wylewają się z mych otwartych żył, a obok mnie leży zakrwawiony sztylet...
dobre
Opowiadanie ciekawe, troszkę trąci Poe i Lovecraftem, ciekawy jest też pomysł "pamiętnika".
Nie było większych literówek, natomiast zabrakło sporej ilości przecinków, znalazło się także kilka błedów rzeczowych np
a także nadmierne użycie lecz, a więc, gdy w zdaniach podrzędnych, co często sprawia dosyć dziwne wrażenie, zwłaszcza przy tego typu stylizacji.