Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

One Hundred fics challenge

25-28

Autor:Grisznak
Korekta:IKa
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Dramat
Uwagi:Yuri/Shoujo-Ai
Dodany:2007-12-13 23:56:40
Aktualizowany:2008-02-19 14:25:27


Poprzedni rozdział

24. Family (Rodzina)

Wykonany z wielobarwnych piór wachlarz na długiej, złocistej tyczce trzymanej przez ciemnoskórą, młodą dziewczynę odzianą w skąpy, zielony kostium opadał i unosił się. Leżąca na miękkich poduszkach rozłożonych na obszernym łóżku naga kobieta o jasnych, długich włosach i kształtnym ciele przeciągnęła się leniwie. Klęczące przed łóżkiem dziewczyny poruszyły się, jakby oczekiwały na polecenia.

Celes Chere, niegdyś generał wojsk Imperium, a obecnie królowa Figaro i małżonka Edgara Figaro, najpotężniejszego (bo jedynego) króla na kontynencie, nie miała jednak żadnych życzeń. Pomyślała, że jeszcze nie tak znowu dawno podróżowała w kurzu i spiekocie, nocowała w namiotach lub pod gołym niebem, zaś szczytem luksusu mogło być dla niej skrzypiące łóżko w gospodzie. Teraz miała wszystko o czym tylko mogła marzyć - luksusowe łaźnie, wykwintne jedzenie, perfumy, szafy ubiorów i świtę służących na każde swoje życzenie. Gdy została żoną Edgara, na dwór zaczęło cisnąć się wielu spośród tych, którzy kiedyś służyli na dworze i w armii Imperium. Celes nie miała jednak najmniejszych powodów by żywić do nich jakąkolwiek sympatię lub sentymenty. Zbyt dobrze pamiętała, że przez wzgląd na to, że była wojownikiem magitech traktowano ją jak zadżumioną. Oczywiście, teraz każdy zapewniał jak bardzo ją lubił i cenił, ale ona wiedziała swoje. Wykorzystała więc nadarzającą się okazję i ściągnęła na dwór ich żony i córki, obiecując uczynić je swoimi damami dworu. Oczywiście, wszystkie zostały jej służącymi, przymykała nawet oko, gdy z ich wdzięków korzystał Edgar, pod warunkiem jednak że robił to z umiarem. Miała już z nim dwóch synów i nie miała ochoty na ewentualne kłopoty z pretensjami jakichś tam bękartów.

Obróciła się na brzuch i klasnęła w dłonie. Jedna z siedzących do tej pory dziewcząt wstała i podeszła do swej pani, a jej dłonie delikatnie zatańczyły na plecach Celes. Pozwoliła dziewczynie kontynuować, powoli zasypiając.

27. Parents (Rodzice)

Terra leżała na ciepłych deskach pomostu, mocząc swe bose stopy w chłodnej wodzie. To zakrawało na ironię - wokół zniszczony świat, nikt nie wie, ile tysięcy ludzi straciło życie, u władzy jest szaleniec dysponujący niemal boską mocą, a on leży sobie spokojnie, ciesząc się letnią, słoneczną pogodą. Gdyby był tu ktoś z jej dawnych przyjaciół, pewnie zafundowałby jej kazanie o mocy i odpowiedzialności, jaka za nią idzie, ale słuchanie tego było obecnie ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. Zresztą, i tak nie miała przecież zbyt wiele czasu na takie chwile. Opieka nad osieroconymi dziećmi nie była tak łatwym zajęciem jak na początku przypuszczała.

Cokolwiek by zrobiła, ile by z siebie nie dała, wiedziała, że rodziców im nie zastąpi. Straciła rachubę czasu, dni były do siebie bliźniaczo podobne, jedynie pogoda wskazywała na to, że minęło już bardzo wiele czasu od chwili, gdy przybyła tu i znalazła grupę samotnych dzieci na skraju śmierci głodowej. Maluchy gnieździły się w ruinach Mobliz, chowając się przed potworami, które opanowały miasto. Chłopcy patrzyli na nią jak na bohaterkę, gdy przy pomocy magii pokonała większość bestii. Na początku trochę się jej obawiali, ale to już minęło.

Na początku nie była pewna co robić. Miała nauczyć życia innych, tymczasem sama na wolności żyła zaledwie kilka miesięcy. Nie wiedziała kim byli ani czym zajmowali się rodzice jej podopiecznych. Sama uczyła się wraz z dziećmi i zajęło im sporo czasu, zanim pośród gruzów zniszczonego przez kataklizm miasto udało im się stworzyć własną mikrospołeczność. Było to trudne i pełne wyrzeczeń, ale szczęście tych dzieci wynagradzało jej wszystko. Była dla nich matką, która karmi i ojcem, który broni i zdobywa pożywienie. To, że nazywali ją ?mamą? było w tym przypadku dość umowne.

64. Fall (Upadek)

Terra czuła zimne powietrze smagające jej twarz, jej nagie ramiona, jej nogi, okryte jedynie delikatną siatką rajstop. W Narshe było zimno, ona zaś nie przywykła do takiej pogody. Przybyła tu w pojeździe Magitek, który utrzymywał stałą temperaturę swojego pilota. Oczywiście, gdyby teraz miała coś takiego do dyspozycji, to nie musiała by nawet uciekać, ci dranie leżeliby już martwi. Jednak sytuacja była taka a nie inna. Poza tym, gdy się biegnie po życie, nie czuje się zimna.

Wciąż była lekko oszołomiona. Świadomość, że całe życie było się marionetką na sznurkach szarpanych przez wariata nie była rzeczą przyjemną. Co gorsza, tak naprawdę dopiero przypadek sprawił, że mogła odzyskać wolność. W normalnych okolicznościach dziękowałaby losowi za tą okazję. Teraz nie było na to czasu. Był czas na ucieczkę.

Usłyszała za plecami świst. Coś eksplodowało niedaleko jej głowy i spora ilość śniegu spadła z dachu na ziemię. Nie miała czasu ani ochoty się odwracać, by sprawdzić skąd i kto strzelał. Ostatkiem sił dopadła jaskini, o której wcześniej mówił Locke i natychmiast otoczył ją ciemność. Potrzebowała chwili, aby przyzwyczaić wzrok do panującego tu półmroku. Przez chwilę jedynie płytki oddech zdradzał jej obecność, słyszała z zewnątrz krok i krzyki żołnierzy. Wyglądało jednak na to, że żaden nie widział, gdy tu wchodziła. Locke coś wspominał o wyjściu z drugiej strony. Trzeba więc będzie go poszukać.

Powoli i ostrożnie szła przez jaskinie, zastanawiając się, jak długo to potrwa. Po drodze dwukrotnie musiała już walczyć z jakimiś miejscowymi dziadostwami, na szczęście nie były one specjalnie groźne. Jednak Terra była zmęczona, a każda walka dodatkowo podkopywała jej wątłe siły. Wiedziała, że w walce z jednym żołnierzem czy dwoma może nawet dała by radę, ale gdyby było ich więcej?

Jakby w odpowiedzi, korytarz za nią zalało światło. Rozległy się krzyki ?Tam! Tam jest!? i towarzyszący im odgłos butów uderzających w skalne podłoże. Terra rzuciła się do biegu, mając nadzieję na schronienie się w którejś z licznych odnóg jaskini. Potknęła się, ale udało jej się nie upaść, ręce w ostatniej chwili znalazły oparcie na ścianie. Podniosła się i spojrzała przed siebie, z przerażeniem stwierdzając, że ma przed sobą litą skałę, bez żadnej drogi prosto czy w bok. Oparła się o nią, sięgając po broń i szykując się do walki. Zrobiła krok w lewo, widząc tam kamień, który mógłby posłużyć jej za prowizoryczną ochronę. Gdy jednak zrobiła krok w jego kierunku , ziemia pod jej stopami ugięła się. Terra nie zdążyła się cofnąć i z krzykiem poleciała w dół, ścigana już tylko przez coraz cichsze okrzyki żołnierzy.


65. Passing (Przemijanie)

Celes czuła dreszcz przebiegający jej po plecach, kiedy prowadzono ją na salę rozpraw. Chrzanić to, doskonale wiedziała, co ją czeka, nie miała co do tego najmniejszych złudzeń. Zdrada jest zdradą, zaś w każdym wojsku zdradę zwykło się karać tylko w jeden możliwy sposób. Mogła się najwyżej pocieszyć tym, ze sama nie popełniła żadnego błędu, wpadł kretyn, któremu przekazywała informacja a następnie, na przesłuchaniu wsypał ją. Nie żałowała go specjalnie - skoro przez niego miała zginąć, to niby czemu miałaby po nim płakać? Po niej z pewnością nie będzie zbyt wielu. Jej zniknięcie przejdzie zapewne niezauważone. Przeminie, tak jak wiele przed nią i po niej.

Rozległo się stukanie młotka, symbolizujące rozpoczęcie rozprawy. Celes czuła się niezbyt wygodnie w kajdanach blokujących jej moc. I tak była słaba, nawet wolna nie byłaby w stanie położyć trupem zbyt wielu ludzi. Niemniej wojsko nie miało zamiaru ryzykować.

Nie słuchała listy zarzutów ani potwierdzeń. Pal diabli, że gdzieś tak połowa była wyssana z palca, pewnie po to, by dodatkowo uzasadnić wyrok. Armii ciężko byłoby przyznawać się do tego, że zdrajcą była osoba, do której wcześniej nie było żadnych, najmniejszych zarzutów, a lista pochwał i odznaczeń była, jak na jej młody wiek, całkiem spora. Trochę żałowała, że nie pozwolono jej na noszenie podczas procesu insygniów i orderów, ani nawet munduru generalskiego.

"Skazana na karę śmierci przez ścięcie" - gdy usłyszała te słowa, zacisnęła mimowolnie pięści. No dobra, stało i koniec, zabierzcie mnie stąd - pomyślała, na zewnątrz nie ukazując nawet cienia emocji. Jeśli już mają ją zapamiętać, to nie ma mowy, żeby płakała, błagała o litość czy wygrażała bezsilnie komukolwiek. Zimna i pozbawiona emocji - jak żyła, tak i zginie. Wyszła z sali spokojnym krokiem, w eskorcie żołnierzy.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.