Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dyptyk Demonów

Dyptyk Demonów

Autor:zjawa
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Mistyka, Mroczne, Romans
Dodany:2006-11-13 10:24:38
Aktualizowany:2008-03-08 20:55:45



In paradisum deducant te angeli et…?


Jadwiga

I.

- Nie pozwalają mi ich zatrzymać – powiedziała, zwracając się do Wilhelma. W jej oczach kiełkowała cicha rezygnacja, żywiąc się przegniłym trupem rozpaczy.

- Hedwig – zaczął, uczyniwszy krok w jej kierunku. Cofnęła się, napierając niebezpiecznie na zamkowe mury. Zatrzymał się natychmiast. Kochał ją przecież żywą. Nieruchomym wzrokiem spoglądał na rudawe fale jej włosów.

- Spójrz, jakie są piękne. I jakie opuszczone – wskazała ręką w kierunku katedry. Obojętnie podążył za jej wzrokiem. Widział je już od dawna: skrzydlate stworzenia o gibkich kształtach i zakończonych szponami kończynach. Podobne do tych, których rzeźby zdobią okna i gargulce francuskich katedr. Teraz siedziały nieruchomo, z opuszczonymi skrzydłami na okiennicach nowej, gotyckiej katedry, polskiej Notre Dame. Nie lubił tych stworzeń: tolerował je tylko dlatego, że uwielbiała je jego ukochana Hedwig. Jak twierdziła, należały do niej, a ona do nich. Co więcej, twierdziła, że on sam jest ich częścią.

- Każą mi cię miłować – mawiała. – Tak gorąco, do końca. Kazały mi wtedy wziąć do ręki siekierę i zniszczyć drzwi, które mnie od ciebie oddzielały.

Nie pozwolono jej pójść na spotkanie z Wilhelmem, którego szczerze umiłowała, i dla pewności, że nie opuści Wawelu potajemnie, zamknięto przed nią wrota zamku. Wpadła tedy szał i wydarłszy siekierę z rąk najbliższego strażnika, jęła nią uderzać w drewniane części wrót, dopóki całkiem z sił nie opadła. Panowie Rada wystraszyli się nie na żarty; sądzili bowiem, że umarła.

II.

Demony. Stali bywalcy gotyckich katedr i ludzkich głów. Wyczarowywały błysk fascynacji w oczach Hedwig. A teraz kazali jej się ich wyrzec. Światło nie może istnieć bez ciemności. Hedwig nie może żyć bez demonów. Żaden człowiek nie może.

Wilhelm pogłaskał wężowe sploty jej włosów. I wtedy stanęła mu przed oczami scena, którą widział wielokrotnie w snach: Hedwig leżała na marach. Starsza, zmieniona, ale wciąż ta sama. Jego ukochana. Jej twarz jest jeszcze piękna, świeża. Śmierć zaledwie ją pocałowała; nie zdążyła okrutnie posiąść jej ciała. Z mroku komnaty, w której leży, wynurza się mężczyzna. Wzrostu był mizernego, twarzy ściągłej, chudej, u brody nieco zwężonej. Głowę miał małą, prawie całkiem łysą, oczy czarne i małe, niestatecznego wejrzenia i ciągle biegające. Uszy duże, głos gruby, mowę prędką, kibić kształtną, lecz szczupłą, szyję długą.

Mężczyzna kładzie szczupłą, żylastą dłoń na rdzawych włosach kobiety. Tak, Hedwig jest teraz kobietą, nie roześmianą dziewczyną, jaką Wilhelm miał przed sobą. Szczupła, gibka postać nie patrzy jednak na leżące na marach ciało. Wzrok ma skierowany przed siebie, w nieodgadnioną przestrzeń, jak demony na katedrze w Notre Dame. Z jego ust unosi się w powietrzu potok szeptów w nieznanym języku. Przyprószone siwizną włosy pląsają rytmicznie wokół ogorzałej twarzy. Nagle ręka odrywa się gwałtownie od rdzawowłosej, a w oczach maluje się nieme zdziwienie. Mężczyzna odwraca rękę dłonią ku górze. Z samego jej środka, gdzie biegnie linia życia, wystrzeliwują w górę płomienie ognia. Płomienie mają kolor jej włosów. Mężczyzna kiwa głową z nagłym zrozumieniem i w odchodzi w milczeniu w pełną dźwięków noc. Idzie posłuchać śpiewu słowika.

- Ten mężczyzna będzie żył jeszcze długo. Jemu nie kazano rozstawać się z demonami – mówi Hedwig i przytula się do Wilhelma. Jeden z demonów spogląda w stronę zakochanych, ale nic nie mówi. Demony są wieczne, nie muszą zamykać w słowach uciekającego czasu.


*W tekście wykorzystano fragment Jana Długosza Kanonika Krakowskiego Dziejów Polski ksiąg dwanaście


Magdalena


I.

Magdalena nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, zbyt obolała, aby przyjąć jakąś stałą pozycję. Adam spał już od dawna. Leżał obok niej – nieruchomo jak zawsze, z półotwartymi ustami, jakby miały właśnie wygłosić jakąś mowę. One (usta Adama) miały zawsze coś do powiedzenia. Gorzej było z jego duszą. Magda miała wrażenie, że ta dusza jest niema, zagłuszona na zawsze przez potok słów, płynący z tych ust.

Nie były nawet specjalnie kształtne. Tysiące razy, wsparta na łokciu, obserwowała ich kształt, próbując znaleźć powód, dla którego całowała je w co drugą mniej więcej noc. Powód pozostał nieodnaleziony. Tak, jak wrażliwe punkty jej ciała. Adam szukał ich zawsze i, dziwnym trafem, nigdy ich nie odnajdywał. Instynkt odkrywcy rozpływał się w powietrzu wraz z jego westchnieniem rozkoszy, jego, nigdy jej.

„Dlaczego właściwie wpuściłam go do swojego życia?” – Magdalena pytała samą siebie. Odpowiadało jej jego chrapanie.

Powoli wstała z łóżka, wsunęła pantofle na ociężałe, senne stopy. Zaprowadziły ją do kuchni. Usiadła za stołem, sącząc powoli herbatę. Jak zwykle, błądziła wzrokiem po ścianach i sprzętach swojej obrzydliwie nowoczesnej i tandetnej kuchni. Nagle jej wzrok przykuł dziwny cień, który pojawił się tam, gdzie nie powinien. Nie, z pewnością nie był to cień naturalny: wydłużał się samoistnie w zastraszającym tempie.

Magdalena powoli odłożyła kubek w czerwone różyczki. „Boże”, pomyślała. „Tam coś jest. Coś albo ktoś”. Nie poczuła jednak strachu. Wręcz przeciwnie: jej ciało drżało podekscytowane, jak dziecko czekające na gwiazdkowy prezent. Niewiele myśląc, ruszyła w stronę cienia. Spodziewała się, że kryje się za nim jakiś kształt, kontury rzeczy, zwierzęcia lub człowieka. Pomyliła się jednak. Za cieniem ujrzała lustro: jej własne, dobrze znane lustro: oswajane codziennie od sześciu lat. Oswajane czesaniem, spojrzeniem, robieniem makijażu, płakaniem przed nim i wypowiadaniem afirmacji. A teraz, zupełnie niespodziewanie, rzucało cień. I zapraszało ją do środka. Zapraszało ją cieniem, który ułożył się w formie ścieżki, tak, aby Magdalena mogła swobodnie wejść do głębi lustra. Weszła więc.

Przechodząc przez jego taflę spodziewała się, że poczuje zimno. Powierzchnie luster są takie chłodne, pomyślała. Ale tym, co teraz czuła, było ciepło i miękkie fale wibrującej energii. Pełna ufności, szła dalej.

Postawiła stopę na czymś twardym, kamiennym. Okazało się, że był to stopień. Potem drugi i trzeci. I tak, jeden po drugim, przemierzyła je wszystkie. I wtedy spojrzała w dół i okazało się, że stopnie krętą spiralą ciasno oplatają wysoką i smukłą wieżę z białego marmuru. Odwróciła wzrok, nie chciała już dłużej patrzeć w dół. To ją przerażało, przypominało dawne lęki. Przed nią było coś znacznie bardziej interesującego: drzwi. Z białego drewna. I bez klamki. „Jak mam je otworzyć?”, pomyślała Magdalena. I wtedy drzwi otwarły się same. A ona weszła do środka. W komnacie, w której się znalazła nie było żadnych mebli, żadnych sprzętów. Tylko marmurowe ściany i okna. W jednym z nich stała postać. Magda cofnęła się, ale nie próbowała uciekać. Postać odcinała się wyraźnie od tła, ubrana w długi, ciemny płaszcz z kapturem.

Usta Magdy wypowiedziały jakieś słowo w nieznanym jej języku i postać odwróciła się.

I wtedy była już pewna.

II.

- Manteo! – powiedziała tylko.

Skinął głową z lekkim ukłonem.

Manteo był nieco od niej wyższy i krępej budowy ciała. Jego ciało, ukryte pod długą szatą, przepełnione było zmysłowością, która ma swoje źródło w głębokim współodczuwaniu, głębokim aż do bólu. Ten ból czaił się na dnie jego oczu, ogromnych i czystych w swej uczuciowości. Nie mówił nic, tylko patrzył. Tak przekazywał samego siebie i to jej wystarczało.

Nie wiedziała skąd, ale skądś wiedziała, że nie nosi żadnych ubrań, oprócz grubej, długiej brązowej opończy z kapturem. Wiedziała też, nie jest jednak mnichem, a adeptem wiedzy ezoterycznej, zaprzysiężonym w wiecznej miłości do świata widzialnego. Mimo to zapytała:

- Kim jesteś? Mnichem?

- Nie – odparł, ale nie ustami. Mówił jedynie oczami.

- Adeptem wiedzy ezoterycznej, zaprzysiężonym w wiecznej miłości do świata widzialnego?

- Jestem kimś więcej – odparły jego oczy.

- Kim?

Zbliżył się do niej na odległość jednego jej kroku.

- Twoim demonem.

III.

- Rodzicie się z tęsknoty? – nie mogła uwierzyć Magda – Z tęsknoty kobiety?

- Zobacz – odparł, nie poruszając ustami – Utkałem to dla ciebie.

I podał jej do ręki tkaninę, różnobarwną i o różnych wzorach.

Wzięła ją do ręki.

- Co to jest? – spytała.

- Twoje tęsknoty.

- Nie rozumiem.

Jego źrenice były nieruchome, skupione na jej twarzy.

- Każda z was ma demona. Osobistego demona, zrodzonego z tęsknoty, która nie zna ukojenia. Demon mieszka w wieży z białego marmuru i tka tkaninę tęsknoty. Ta jest twoja.

Podniosła na niego zdziwiony wzrok.

- I co ja mam z tym zrobić?

- Polecieć za swoją tęsknotą.

I delikatnie posadził ją na tkaninie, tchnął weń swój oddech i tkanina uniosła ją wysoko, ponad dachami i górami świata.

A demon uśmiechnął się ciepło i w jego oczach pojawiła się czułość.

Potem wyszeptał jej imię.

IV.

Tkanina pozwoliła jej być w miejscach, w których wcześniej bywały jedynie jej tęsknoty. Kiedy przemierzyła już po raz tysięczny archipelagi wysp i łańcuchy niebotycznych gór, Manteo przywołał ją do siebie.

- Dlaczego? – spytała rozczarowana, kiedy odbierał jej tkaninę.

- Bo nie mam już z czego tkać – odparły jego oczy –Spełniłaś wszystkie swoje tęsknoty.

Przyjrzała mu się uważniej: jego zmysłowe ciało przygarbiło się i zmizerniało. Jego twarz zbladła, a oczy traciły barwę z sekundy na sekundę.

- Umrzesz? – spytała – Kiedy spełnię swoje tęsknoty –ostatnie zdanie stanowiło potwierdzenie wcześniejszych domysłów.

Skinął głową.

Bez słowa oddała mu tkaninę.

V.

Adam przebudził się w końcu. Odwrócił głowę i spojrzał na nią zdziwiony.

- Gdzie byłaś?

- Spałam – skłamała.

- Tak? – zdziwił się – Śniło mi się, że odeszłaś w jakąś obcą krainę, pełną górzystych wysp i błękitnych jezior. I był z tobą ktoś jeszcze.

- Głuptasie - roześmiała się – Ale ty masz sny!

Wsunęła się pod kołdrę, pozwoliła się pocałować w policzek i zwinęła się w kłębek po swojej stronie łóżka. Kiedy usłyszała znajome chrapanie, pozwoliła sobie na tęsknotę.

Na tęsknotę za Manteem, jej osobistym demonem, tkającym materiał z jej tęsknot. Tak samo, jak czynią to pozostałe demony z tęsknot innych kobiet. „Ile jest takich marmurowych wież?”, pytała samą siebie, „w których demony tkają materiał tęsknoty? Czy naprawdę każda z nas ma swojego osobistego demona, gotowego spełniać pragnienia, choć dzięki nim istnieje?”

- Manteo, gdzie jesteś! – krzyknęła szeptem, zagłuszonym szybko chrapaniem Adama. Jego żylaste, twarde ramię opadło na jej ciało gestem stanowiącym wieloletnie przyzwyczajenie. Magda, znużona, próbowała je z siebie zrzucić. Na próżno. W końcu dała za wygraną i poddała się ogarniającej ją senności. Spod półprzymkniętych powiek zdążyła jeszcze zauważyć ciemną postać, delikatnie, lecz precyzyjnie uwalniającą ją od uścisku ręki Adama. Wydawało jej się, że to Manteo.


Anna Łaszczok

annam3@vp.pl

yeti3221@wp.pl


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • speedy : 2006-12-03 18:21:36
    zjawa

    Ale [cut] tekst.Trzyma w napięciu.fajnie się go czyta.Aby tak dalej Estel pisz dalej.Jak kiedyś coś ywdasz to napewno to kupię.A ha,koniecznie poproszę o autograf.

    Swój zachwyt można także wyrażać w sposób mniej wulgarny, za to używając poprawnej polszczyzny.

    Wulgaryzm wycięto.

    IKa

  • Skomentuj