Opowiadanie
Znakomita roślinka
Znakomita roślinka
Autor: | Hitokiri |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2006-10-31 13:21:27 |
Aktualizowany: | 2008-03-15 21:07:20 |
Każdy szanujący swe życie obywatel Arras, siedział w domu. Noc w tym mieście jest porą niebezpieczną. Łatwo trafić na kogoś, kto dla kilku miedziaków wrazi nóż między żebra. Artill Fox nie przejmował się tym. Szedł tam gdzie musiał i nie zważał na nic, poza celem wędrówki. Biada temu, kto będzie próbował go zatrzymać.
Artill wiedział gdzie trzeba iść. Miał nadzieje, że tym razem się uda. Nie chciał znowu przeżywać goryczy porażki. Wprawdzie teraz nie było tak źle, kiedyś potrafił usiąść i płakać, a potem ogarniała go rezygnacja. Cóż, początki zawsze są trudne. Na szczęście dawno minęły czasy, kiedy rozpaczał nad każdym niepowodzeniem.
Odrzucił te myśli, były niebezpieczne tym bardziej, że właśnie szedł na spotkanie z pewnym adeptem sztuki tajemnej. Spotkanie, o którym ów adept nie miał zielonego pojęcia. Ciekawe, jaka będzie jego reakcja... Jak dojdziesz to się przekonasz, pomyślał Artill. Nie wcześniej.
Był coraz bliżej obrzeży - tu okolica robiła się jeszcze bardziej nieprzyjazna. Ciemne, nieoświetlone przez latarnie uliczki, unoszący się w powietrzu smród i nienaturalna cisza. To wszystko w kimś innym wzbudziłoby strach. Nikt poza Artillem Foxem, nie szedłby tędy po zmroku. W takich okolicach łatwo spotkać bandytów najróżniejszej maści. Owszem, podejrzany element może trafić się wszędzie, ale tu go jest najwięcej.
Ciszę przerwał krzyk pełen rozpaczy, bólu i strachu. Artill zatrzymał się, nasłuchując chwilę. Gdy krzyk powtórzył się, machnął ręką. Cokolwiek się działo, nie obchodziło go to. Miał swój, o wiele większy problem.
Pałac, którego szukał Artill był prawdziwą ruderą. Gdyby nie światło na pierwszym piętrze można by pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Że też mag postanowił zamieszkać w czymś takim, pomyślał ze zdumieniem Artill. Zwykle lubią otaczać się luksusami i okazywać swoją wyższość. Na twarzy Artilla pojawił się lekki uśmiech. Może on zechce mi pomóc...
Nie mów "hop" nim nie przeskoczysz, zganił się w duchu.
Chwilę mocował się z furtką nim wszedł do zaniedbanego ogródka. Wydeptaną wśród chwastów ścieżynką, ruszył w stronę rudery. Stanął przed drzwiami. Wolał ich nie otwierać, mogłoby to się skończyć tragicznie. Jednak jego wyczulone na magię zmysły nie wyczuły żadnej pułapki.
Księżyc wyjrzał zza chmur, okolica zatonęła w srebrnym blasku. Artill przemógł się i nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły z łatwością. Zdziwił się. Czy mag nie boi się, że ktoś wejdzie nieproszony? Właściwie, to kto chciałby włazić do takiego czegoś...
Znalazł się w obszernym hallu, rozejrzał się. Światło księżyca, wpadające przez okno, znacznie ułatwiało mu orientacje w terenie. Od razu dostrzegł szerokie schody. Uśmiechnął się lekko i ruszył na górę.
Wiktor siedział w gabinecie, całkowicie pochłonięty księgą. Sprowadził ją aż ze Wschodu, nie szczędząc pieniędzy. Opłaciło się - księga zawierała mnóstwo szalenie interesujących informacji dotyczących sławnych magów, zaklęć, eliksirów, artefaktów i nie tylko. Wiktor wiedział na te tematy już bardzo dużo, ale człowiek uczy się całe życie. Poza tym księgi, artefakty, eliksiry to jedyne, na co wydawał pieniądze. W kwestii innych luksusów był straszliwie skąpy.
Mag właśnie kończył rozdział poświęcony historii Shealli de Monterr, potężnej czarodziejki, nimfomanki gustującej w inkubach, gdy wyczuł, że nie jest sam. Odwrócił się gwałtownie, wykonując pozornie niedbały ruch dłonią. Wiązka magicznej energii poleciała w stronę intruza, ten odskoczył zręcznie unikając trafienia. Wiktor zaklął, nieznajomy skoczył do przodu. Nim mag zdążył zareagować, miał już nóż na gardle.
- Jedno podejrzane mruknięcie, a poderżnę ci gardło - wycedził intruz. - Nie przybyłem cię zabić. Chcę o coś prosić.
- A o cóż mnie tak ładnie prosisz? - zadrwił Wiktor. - Myślę, że bez tej brzytwy będzie nam się lepiej rozmawiać. Bez obawy, nie zrobię nic głupiego. - Uśmiechnął się złośliwie. Mógł na to pozwolić wiedział, że nieznajomy go nie zabije. Do czegoś jest mu potrzebny. Wystarczyło jedno spojrzenie w zimne, błękitne oczy.
Jednak mężczyzna nie drgnął.
- Jeśli kłamiesz... - zaczął. Wiktor przerwał.
- Jeśli kłamię, to i tak nic mi nie możesz zrobić. Od trupa nic nie wyprosisz.
Nieznajomy nie odpowiedział. Opuścił rękę i cofnął się.
- Niech ci będzie, ale pamiętaj... - Nie dokończył. Wiktor wzruszył ramionami. Wiedział, co chciał powiedzieć niespodziewany gość.
- Usiądź - Mag pokazał fotel z wysokim oparciem. - Nim przejdziemy do rzeczy, czy zechcesz się przedstawić?
- Artill Fox. - Z wyrazu twarzy gościa, nie dało się wyczytać niczego.
Wiktor zamarł ze zdumienia. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że taki gość doń zawita. Artill Fox, tajemniczy zabójca magów. Nikt nie wie, dlaczego zabija, ani jak to robi. Wiktor był świadomy tego, że rozmawia z niebezpiecznym człowiekiem, a jednak nie czuł strachu. Intrygował go powód, dla którego Artill tu zawitał. Nie wątpił, że zaraz się dowie.
- Czym zawdzięczam twoją wizytę? Czyżby twój tajemniczy zleceniodawca chce, bym spotkał się z bogami?
- Nie działam na zlecenie. Chcę cię o coś prosić, a jeśli odmówisz - zabiję.
Zapadła cisza. Przez chwilę mag i zabójca mierzyli się spojrzeniami. Wiktor usiłował wejść w umysł Artilla, był ciekawy tego, co siedzi w jego głowie.
- Mógłbyś być tak uprzejmy i nie czytać mi w myślach?
- Skąd wiesz? - Wiktor po raz kolejny się zdziwił. Artill nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko. Mag westchnął ciężko.
- Mów, czego chcesz. Im szybciej, tym lepiej.
Spodziewał się długiej, zawiłej opowieści, po przyjdzie pora na prośby, groźby. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego co usłyszał. Z najwyższym trudem zapanował nad nerwami twarzy. Niedobrze. Trzeci raz dałem się zaskoczyć, pomyślał.
- Co powiedziałeś? - spytał po długiej chwili ciszy.
- Słyszałeś. Chcę byś oddał mi śmierć. - Wyraz twarzy Artilla nie uległ zmianie. - Znużyło mnie życie, a nie mogę umrzeć ze starości, ani od ran. Ot, skutki pewnej klątwy, którą ty masz zdjąć. - Wiktor milczał. Artill spuścił głowę. - Dawno temu popełniłem wielki błąd, za który teraz płacę właśnie nieśmiertelnością. Wcześniej nie przeszkadzało mi to, do czasu... Nieważne. - Podniósł głowę, spojrzał Wiktorowi w oczy. - Od wielu lat szukam maga, który zechce pomóc. Tych, którzy odmawiają zabijam. Oddaj mi śmierć, tego właśnie chcę.
Wiktor próbował zebrać myśli. W końcu poznał motywy kierujące Artillem. Teraz wiedział, dlaczego zginęło tylu magów. Wiktor słyszał kiedyś o klątwie nieśmiertelności. Człowiek żył i żył, nietknięty przez starość, chorobę, a rany, które każdego by zabiły, regenerowały się w zastraszająco szybkim tempie. Tylko najpotężniejsi magowie potrafili tak urządzić człowieka. Niektórzy przeklęci uważali, że klątwa jest wybawieniem, inni szukali sposobu na odzyskanie śmiertelności.
- Nie podoba ci się, perspektywa wiecznego życia? - spytał w końcu.
- Mam żyć sam? - Artill odpowiedział pytaniem na pytanie. - Nie ma już moich bliskich, wszyscy umarli dawno temu, a ja nie potrafię się dopasować do świata. Jestem, jakby to ująć? Reliktem przeszłości? O, to dobre określenie. - Przerwał, by złapać oddech. - Z początku cała sytuacja mi się podobała. Nie musiałem bać się widma śmierci! Nie straszne mi były rany, nieszczęśliwe wypadki, nic! Żyłem tak jak wszyscy, był czas i na przyjemności, i na obowiązki. A gdy moi starzejący się przyjaciele dostrzegli, że nie widać po mnie upływu lat, zrozumieli co się dzieje. Większość odwróciła się ode mnie. A ci, którzy mnie zaakceptowali nie żyją od wielu lat. Zostałem sam.
Wiktor milczał. Chłonął słowa Artilla niczym gąbka.
- Zostałem sam - podjął nieśmiertelny. - A co to za życie, którego nie ma z kim dzielić? To nie mająca końca, bezcelowa egzystencja. Chcę, byś zdjął klątwę. Jeśli odmówisz, zabiję. Tak jak wielu przed tobą.
Wiktor milczał. Rozpamiętywał słowa Artilla. Sam zastanawiał się, jak by postąpił będąc w jego sytuacji. Wiedział jedno - nieśmiertelność go nie pociągała. Mimo to nie chciał dziś żegnać się z życiem.
- Pomogę ci - powiedział w końcu. Artill westchnął z ulgą.
Nowa roślinka prezentowała się znakomicie. Mag uśmiechnął się złośliwie, tak jak miał to w zwyczaju. Artill po raz drugi widział ten uśmiech. Za pierwszym razem wtedy, gdy zrozumiał, na czym owa "pomoc" polega i teraz.
- Takiej pomocy się nie spodziewałeś, co? - spytał mag.
Drzewo o dziwnie ludzkich kształtach nie odpowiedziało. Nie mogło.
- Nie będziesz już samotny. Masz tu wielu towarzyszy.
Istotnie, w Ogrodzie Chwały rosło ich dziesiątki. Tak kończą wrogowie, pomyślał mag.
W miejscu, gdzie kilka godzin temu była twarz Artilla, pojawiły się ciężkie krople żywicy. Zupełnie jakby przeobrażona w drzewo osoba płakała. Co było prawdą.
Pozostali towarzysze niedoli nie reagowali - zresztą nawet nie mogli.
Ale i oni znali ten ból.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.