Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

FF VII Reverse

Powrót

Autor:Necron
Korekta:IKa
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Cyberpunk
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2007-01-05 21:39:00
Aktualizowany:2007-01-05 22:06:04


Poprzedni rozdział

Rufus Shinra spoglądał przez okna swego prywatnego apartamentu na resztę Górnego Świata. Nie znosił tego miejsca. Małe Ścierwojadki, jak pogardliwie nazywał szczęściarzy, którym przypadł przywilej mieszkania we w miarę normalnych warunkach, zmierzali w stronę swoich mieszkań, żeby zasiąść przed telewizorami i obejrzeć kolejną z rzędu transmisję meczu piłkarskiego lub wiadomości, z których i tak nie dowiedzieliby się nic ponad to, co Shinra pozwoliła im wiedzieć. System działał wyśmienicie, ale dużym mankamentem były koszty - każdego dnia suma gil wydawana na utrzymanie obywateli w ryzach - to jest propaganda telewizyjna, preparowane na bieżąco artykuły w gazetach, od czasu do czasu porwania i zabójstwa, dokonywane na członkach lub sympatykach Avalanche przez oficjalnie nieznanych sprawców, a w praktyce przez członków zgrupowania Turks - była tak ogromna, że nieraz Korporacja rejestrowała duże straty. Dlatego też Prezydent Jonathan Shinra rozpaczliwie poszukiwał Ziemi Obiecanej - legendarnego złoża energii Mako. Tam miał zamiar zbudować Neo - Midgar - rozwiązanie wszystkich problemów. Miasto błyskawicznie zwróciłoby dochody, a dzięki mieszkańcom, którzy na pewno chętnie opuściliby slumsy, żeby zamieszkać w nowej metropolii, byłby to ogromny sukces propagandowy, nie mówiąc już o fakcie, że w opuszczonych slumsach można by urządzić wielkie polowanie na członków Avalanche, którzy nie mogliby wtopić się już wtopić w tłum. Istniało co prawda ryzyko, że część organizacji przeniknęłaby do nowego miasta, ale na etapie zasiedlania łatwo byłoby ich wychwycić i wyłapać. Pozostawał tylko problem odnalezienia tego miejsca. Profesor Hojo, którego zadaniem było szukanie nowych złóż Mako, sceptycznie odnosił się do opinii, jakoby taka fontanna energii gdziekolwiek istniała, ale dopóki prezydentem był Jonathan, jego opinia się nie liczyła. Co starsi mieszkańcy Górnego Świata mawiali, że pod rządami Shinry można mieć trzy rzeczy; własne mieszkanie, zdanie i samochód, ale ten, kto zacznie od tego drugiego, nigdy nie dorobi się pozostałych dwóch. Większość obywateli biernie odnosiła się do wszystkich zarządzeń Shinry, a własne zdanie było dla nich wyrażeniem z dawno wymarłego języka. Od czasu do czasu trafiali się jednak zapaleńcy, tacy jak Avalanche, którzy próbowali wywalczyć swoje, ale zazwyczaj spotykał ich szybki koniec. Jeśli wierzyć aktom, które Rufus przeglądał parę lat temu, Avalanche było już dziesiątą grupą, która próbowała obalić Jonathana Shinrę, a dwudziestą od czasu powstania Midgar, znanego dziś. Syn prezydenta z wytęsknieniem czekał, aż wreszcie przejmie stery korporacji. Zamierzał zaprowadzić nowe porządki, oparte na terrorze i wyzysku, co będzie znacznie tańsze niż utrzymywanie obszernej kadry, odpowiadającej za propagandę tudzież przywoływanie do porządku jakże nielicznej opozycji. Czuł, że jego czas nadchodzi. Zbliżył się do małej makiety Midgar i zacisnął na niej dłonie.

- Już niedługo... - mruknął sam do siebie.

***

Tymczasem kilka pięter niżej profesor Hojo wychodził z siebie. Co prawda ostatnia Starożytna (aka obiekt 66) została wreszcie schwytana, ale jego stres wynikał z jego teorii, która miała się potwierdzić lub nie następnej nocy. Teoria Zjednoczenia (jak nazwał ją naukowiec) dotyczyła tajemniczej istoty, znanej na piętrze laboratoryjnym jako obiekt 56. Kiedy ją odnaleziono w uskoku tektonicznym niedaleko północnego kontynentu, przypominała potwornie zdeformowanego człowieka, dodatkowo brakowało jej niektórych organów wewnętrznych, o kilku kikutach po oderwanych kończynach nie wspominając. Kilka godzin później ekspedycja archeologiczna, której przewodził profesor Gast, poprzednik Hojo na polu badań naukowych, odnalazła jedną brakującą kończynę, będącą w zaskakująco dobrym stanie. Następnego dnia doszło do kluczowego wydarzenia: kończyna zniknęła. Gast postawił ekipy poszukiwawcze i siły, przydzielone mu do ochrony w stan najwyższej gotowości, ale po całodziennych poszukiwaniach wszyscy doszli do jednego wniosku: wykopana skamielina zniknęła. Dopiero pod koniec dnia profesor Gast dokonał zdumiewającego odkrycia: kończyna wciąż znajdowała się w obozie... ale teraz była częścią odnalezionej istoty. Jakiekolwiek próby racjonalnego wyjaśnienia tej sprawy spełzły na niczym, zwłaszcza, że po dokładnym przebadaniu obiekt 56 okazał się nie być już skamieliną- najważniejsze organy wewnętrzne (których część z jakichś powodów znajdowała się poza ustrojem) wykazywały śladową aktywność, a sama istota wyglądała już tylko na pogrążoną w głębokiej śpiączce, a nie martwą. Po tym tajemniczym incydencie profesor Hojo, wówczas praktykujący pod okiem Gasta, ukuł teorię, według której odnaleziona istota miała nadzwyczajne możliwości regeneracyjne, umożliwiające nawet zrastanie się oderwanych wcześniej tkanek. Długo nie miał okazji udowodnić tej teorii... aż do incydentu sprzed jakichś dwóch lat, kiedy to głowa istoty zaginęła po zajściach w Nibelheim, małej wiosce na północy, a szczegóły których były umieszczone w ściśle tajnych aktach Shinry. Jedyne, co wiedzieli obywatele tudzież niżsi rangą pracownicy Shinry (a raczej podejrzewali) to fakt, że miało to coś wspólnego z tajemniczym zaginięciem Sephirotha, niegdyś najsilniejszego wojownika Shinry i żywej legendy, a dziś skrzętnie skrywanej tajemnicy. Jeśli hipotezy Hojo były prawdziwe, to ich potwierdzenie w postaci powrotu głowy Jenovy (jak brzmiała oficjalna w kierownictwie Shinry nazwa istoty) miało nastąpić niebawem. Hojo zacisnął pięści, a krople potu wystąpiły mu na czoło. Tak podekscytowany nie był już od dawna, ale pojawiły się, jak to przeważnie w takich sytuacjach bywa, wątpliwości. A jeśli nic się nie stanie, a teoria okaże się być wyssana z palca? Prezydent Shinra finansował badania Hojo na tym polu przez długie lata, ale jeśli nagle się okaże, że kluczowa hipoteza nie jest warta funta kłaków, na pewno negatywnie odbije się to na poziomie dotacji na badania naukowe, a sam Hojo prawdopodobnie szybko wyleci na bruk... chyba, że odnajdzie Ziemię Obiecaną, ale to było dla naukowca mitem, czymś równie prawdziwym, jak legendarne bestie, zwane Strażnikami, a o których legendy krążyły po świecie od dawien dawna. Teraz jednak pozostawało mu tylko czekać, i trzymać kciuki za przybycie pozostałych komórek obiektu 56.

***

- W mordę...huh, huh - Barret ledwo mógł złapać oddech. - Cholera, zwolnijcie że trochę! - wydusił do Cloud'a i Tify, którzy pokonywali schody, prowadzące do kwatery głównej Shinry w zaskakująco szybkim tempie. Choć wydawało się to dziwne w przypadku takiego wielkoluda, Barret nie był szczególnie wytrzymały, a żelastwo, przytwierdzone do nadgarstka, też robiło swoje - po dwudziestu piętrach Barret czuł się tak, jakby zaraz miał paść ze zmęczenia, podczas, gdy jego towarzysze byli już kilka pięter wyżej i nie zdradzali żadnych przejawów wyczerpania sił.

- Cloud - powiedziała Tifa. - Może poczekajmy na niego. Barret nie może już chyba dłużej wspinać się w takim tempie.

- Dobra, zróbmy mały postój, ale nie na długo. Nie sądzę, żeby trzymali Aeris w szczególnie komfortowych warunkach, a pewnie zauważyli już wyludnienie Sektora 7. - Cloud miał jasny ogląd sytuacji. - Może potraktuj Barreta tą materią leczniczą, powinno przywrócić mu nieco sił.

Po kilku minutach Barret doczołgał się do nich.

- Boże drogi, co ci odbiło z tymi schodami - wysapał w stronę Clouda. - Gdybyśmy wdarli się tam w starym, avalanchowym stylu już dawno bylibyśmy na górze...

- Po pierwsze - Cloud wystawił jeden palec. - Odwrót mieszkańców Sektora zostało już pewnie zauważone i kierownictwo Korporacji spodziewa się bezpośredniego ataku z ich strony, a to z kolei prowadzi nas do SOLDIER. Posiekaliby nas na kawałki, gdybyśmy weszli ot, tak. Po drugie - wystawił drugi palec. - Walka przez sześćdziesiąt pięter nawet tylko z szeregowcami byłaby nie do wygrania. Po prostu nakryli by nas czapkami. Po trzecie...

Dobra już, dobra, chwytam. - warknął Barret. Nie znosił, gdy ludzie wytykali słabości w jego dość prymitywnym, nawiasem mówiąc, sposobie myślenia. - Daj mi chwilę wytchnąć, i ruszamy dalej.

- Myślę, że to nie będzie konieczne - powiedziała spokojnie Tifa. Zamknęła oczy, a po chwili Barreta otoczyło zielone światło.

- Hej... to jest zupełnie ekstra - krzyknął z entuzjazmem. - a więc tak to jest, jak cię leczą materią! - już zupełnie nie czuł zmęczenia.

- To jak cię leczyli, kiedy byłeś ranny? - zapytał Cloud.

- Ja? Ranny? - Barret się roześmiał na tą myśl. - Ci frajerzy jeszcze nigdy mnie nie dorwali!

Po chwili ruszyli dalej, a z każdym przebytym piętrem Aeris była coraz bliżej.

Ale nie tylko ona.

Do budynku wkroczył bowiem ktoś jeszcze, i deptał drużynie Clouda po piętach.

Nikt o tym nie wiedział, a intruz nie zamierzał się ujawniać.

Na razie...

***

Od dawna wiedział, jaki jest cel jego egzystencji. Wiedział, że musi uwolnić Matkę, ale nie mógł. Przez ostatnie pięć lat świadomość tego doprowadzała go do szaleństwa, jednak musiał poczekać. Teraz nastał jego czas. Czas zemsty za wszystkie upokorzenia, jakich doznał ze strony Shinry, zemsty w imię swoje (...Matki...). Hojo, Shinra... wszyscy, którzy ośmielili się drwić z niego (...Matki...) będą żałować dnia, kiedy po raz pierwszy stanęli na jego (...Matki...) drodze. A kiedy zemsta się dokona... cały świat legnie u jego (...Matki...) stóp.

***

Prezydent Jonathan Shinra przechadzał się po swoim gabinecie, i tak, jak jego syn piętro niżej spoglądał na Midgar. Sektor 7... dźwięk tych dwóch słów wwiercał mu się w czaszkę już od kilkunastu godzin, kiedy to dowiedział się o niepowodzeniu akcji Reno. Najbardziej zaskakująca dla prezydenta był szybki odwrót mieszkańców Sektora. To musiał być ten zdrajca z First Class... tylko on mógł tak fachowo to zorganizować. Na szczęście były jeszcze bataliony SOLDIER First Class, które mogły szybko ich wytropić, choć po śmierci legendarnego Sephiroth'a nie udało się już stworzyć równie doskonałego wojownika. Po jego zaginięciu kierownictwo Shinry uznało, ze nie może sobie pozwolić na kolejną taką stratę, i tak narodziła się koncepcja elity elit, która na polu bitwy nie miała sobie równych... albo tak przynajmniej myśleli jej członkowie. Śmierć Sephiroth'a była niejako inspiracją dla stworzenia nowego programu treningowego, jako że kierownictwo Shinry uznało, że nie można już polegać tylko na pojedynczych członkach SOLDIER. Teraz byli wyraźnie silniejsi...

- Nareszcie... tyle lat na to czekałem - rozległ się nagle niski głos. - Jonathan Shinra, jak mniemam?

Prezydent zamarł. Gdzieś już słyszał ten głos, ale to przecież niemożliwe. Powoli, z wahaniem obrócił się miejscu. I zobaczył go. Wysoki, szczupły, o długich, niemal srebrnych włosach, o pociągłej, bladej twarzy, pozbawiony na pierwszy rzut oka emocji, w nieodłącznym czarnym płaszczu, z mitrilowymi naramiennikami i nagolennikami. W ręku dzierżył legendarną broń. Broń, którą pokonał niezliczone rzesze wrogów, miecz, który budził lęk samym swym widokiem, a którego nie mógł unieść nikt inny. Dwumetrowa katana, zwana Masamune.

- Jak się tu dostałeś...? - wyjąkał Jonathan. - Skąd się wziąłeś, przecież zginąłeś w...

- Panie prezydencie, po co to sztuczne zdziwienie? - spokojnie rzekł mężczyzna. - Oboje doskonale wiemy, że informacje z waszych gazet nie są szczególnie wiarygodne. Pewne było, że kiedyś się znowu spotkamy. Za rok, dwa, dziesięć... mi naprawdę nie robi to różnicy, odkąd posiadłem część wiedzy MATKI - położył szczególny nacisk na to słowo.

- O co ci, do diabła, chodzi? - wyjąkał prezydent. - Poza tym, ta rzeź, której dokonałeś, po co to wszystko!? Byłeś sławny, uwielbiany, miałeś wszystko.

- Eh, Jonathanie - zwrócił się do prezydenta po imieniu.- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Ty i Hojo zatailiście przede mną moje pochodzenie, zrobiliście ze mnie nędzną marionetkę, ZE MNIE, KTÓREGO WIĄŻE JEDYNIE DZIEDZICTWO STAROŻYTNYCH! - ryknął nagle, a ognistoczerwony rumieniec wykwitł mu na twarzy.

Teraz prezydent Shinra był autentycznie przerażony. Dostatecznie niepokojący był już fakt, że ten facet zwracał się do niego po imieniu. Był to jasny sygnał, że już nie uznaje jego pozycji, a ten wrzask kolei dowodził, że czuje się na tyle pewnie, żeby mu grozić. Do diaska, przecież za drzwiami są strażnicy, jak mógł ich obejść, i ...

- Shinra, dość już formalności - powiedział, już znowu spokojnie, srebrnowłosy mężczyzna. - Wiesz, po co tu jestem. przyszedłem uwolnić MATKĘ z więzienia, w którym ją uwięziliście na tak długo. To jedyny cel mojej wizyty w tym parszywym miejscu. Dobrze wiem, że tylko ty i Hojo macie kody, otwierające kapsułę. Nie chcę nawet patrzeć na ten wypadek ewolucji, zwący siebie naukowcem, dlatego przyszedłem tutaj, bo tylko do ciebie z całej tej zgrai żywię resztki szacunku.

Shinra nieco się rozluźnił. Może da się z nim jednak ponegocjować.

- Jaką mam gwarancję, że nie zabijesz mnie, kiedy dam ci te kody? - zaryzykował bezpośrednie pytanie.

- Szczerze? - zapytał nieproszony gość. - Żadnej. Ale jeśli będziesz się upierał, będę zabijał jedną osobę po drugiej, aż ulegniesz. Zacznę od tego paniczyka, który spiskuje przeciw tobie, a którego nazywasz synem. Dobrze wiesz, że jeśli bym chciał, mógłbym dokonać eksterminacji całego budynku, a te mięczaki z twojego nowego SOLDIER First Class nie powstrzymałyby mnie.

Jonathan zamarł. Skąd, do diaska, wiedział o zmianach, jakie zaszły w SOLDIER? Przecież to...

- Pewnie zastanawiasz się, skąd wiem o tych karykaturach mnie - bezbłędnie odgadł jego myśli wojownik. - Naprawdę myślisz, że po prostu przechodziłem obok i wpadłem ot, tak? Długi czas gromadziłem informacje, a ci słabeusze, niestety, mają masę słabych punktów. Gdybym chciał, mógłbym spokojnie się ich wszystkich pozbyć, ot, tak - ciął mieczem w powietrzu dla podkreślenia swych słów.

Prezydent Shinra gorączkowo myślał, ale przychodziło mu to coraz trudniej, od kiedy do głosu doszły emocje i szczątkowe uczucia, jakie jeszcze posiadał. Rufus, jego syn, był jedyną osobą, na której mu jeszcze zależało. Nie zamierzał ryzykować.

- Czy obiecasz, że nie skrzywdzisz mojego syna, jeśli oddam ci kody? - zapytał tonem, który uznał za rzeczowy. - Tu i teraz?

- Owszem, nie skrzywdzę go, ale lepiej się pospiesz. - odparł przybysz z miną pokerzysty.

Jonathan sięgnął pod biurko i nacisnął przycisk, ukryty tam. Otworzyła się szuflada, a z tej wyciągnął klucz magnetyczny. Podał go intruzowi.

- Kod jest wpisywany automatycznie, tylko włóż tę kartę do portu po prawej stronie kapsuły - powiedział ze zrezygnowaną miną. - Reszta stanie się sama.

- Wiedziałem, że dobrze robię, przychodząc tutaj. - tajemniczy mężczyzna wziął kartę. - Jednak zachowałeś resztki zdrowego rozsądku. Odejdę więc, nie krzywdząc twego syna. Sam też chcę cię oszczędzić - Shinra odetchnął z ulgą. - Ale wola MATKI jest inna - powiedział beznamiętnie. Źrenice prezydenta rozszerzyły się ze strachu, ale nie zdążył nawet krzyknąć. Cios spadł jak grom, a głowa Jonathana potoczyła się po podłodze.

- MATKO, już wkrótce będziesz wolna - niemal w ekstazie powiedział Sephiroth, legendarny ex - SOLDIER.

Ale kryzys miał dopiero nadejść.

***

Cloud, Barret i Tifa pokonywali piętro po piętrze. Szło im to zaskakująco łatwo, choć nieraz mieli wrażenie, że biorą udział w jakimś dziwnym eksperymencie i komedii w jednym. Na jednym z piętr napotkali tytularnego burmistrza Midgar, który zaoferował im kartę wstępu na wyższe piętro, jeśli tylko odgadną, jakie słowo lubi najbardziej. Tym sposobem stracili trzy tysiące gil i około godzinę czasu na szukanie wskazówek odnośnie owego słowa, ukrytych wśród kazamatów archiwów Shinry. Choć burmistrz sprawiał wrażenie wiecznie przestraszonego paranoika, to dotrzymał słowa - trudno było jednak stwierdzić, czy naprawdę chciał pomóc drużynie Clouda, czy chodziło tu raczej o swoistą grę, jaką prowadził z Shinrą. Na zastanawianie się nad tym nie było jednak czasu. Aeris była blisko, podobnie jak (jeśli jej jeszcze nie zamęczyli agenci bezpieki, przeszło przez myśli Cloudowi) Jessie. Dopiero po drodze zdali sobie sprawę, jak ważne jest również wyzwolenie informatyczki i konstruktorki Avalanche - znała ona praktycznie na wylot ich słabe strony, i jeśli tylko złamano by ją, to z całą pewnością dalsza walka z Shinrą, i tak już poważnie utrudniona przez utratę centrum dowodzenia w slumsach, stałaby się praktycznie niemożliwa. Wszelkie dodatkowe magazyny z bronią tudzież kryjówki Avalanche były Jessie znane. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Jessie będzie tak silna na "przesłuchaniu", jak dobrze radziła sobie z konstrukcją bomb i włamywaniem się na serwery Shinry.

- Posłuchajcie, bo to ważne - odezwał się. - Nie wiem, czy uda nam się uratować i Aeris, i Jessie, jeśli będziemy działać tak powoli, jak teraz. Powinniśmy się rozdzielić.

- No dobra... - mruknął Barret. Nie podobał mu się za bardzo pomysł chodzenia w pojedynkę po siedzibie Shinry, ale wiedział, o co chodzi Cloudowi. - Ja znajdę Jessie, bo jestem przywódcą Avalanche... wy poszukajcie tej dziewczyny. Tylko nie skrewcie...

- Spokojnie, damy sobie radę. - powiedziała Tifa. - Uważaj na siebie.

- Martw się raczej o tych pacanów z Shinry - mruknął Barret. - Bo jak mi podskoczą, to wrócą do Planety w tempie ekspresowym.

***

Sephiroth. Człowiek - legenda. Najdoskonalszy wojownik Shinry. Potężny i bezlitosny dla wrogów, ale wierny swym przełożonym. Morderca. Zdrajca. Rzeźnik. A teraz... twórca nowego świata.

Te wszystkie określenia do niego pasowały jak ulał. Z kartą magnetyczną, która miała nareszcie uwolnić z wieloletniej niewoli MATKĘ, zmierzał ku kapsule, w której uwięziła ją najnędzniejsza istota na tej żałosnej planecie. Hojo. Źałosny, mały człowieczek, który miał się za wielkiego uczonego, a który do pięt nie dorastał profesorowi Gastowi.

Gast. Tego człowieka Sephiroth darzył... no, może nie estymą, bo szacunek był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla MATKI i jej wielkich poprzedników, ale na pewno był osobą, której pozwoliłby żyć w świecie, gdzie rządzić będzie odrodzona rasa Starożytnych. Po cichu srebrnowłosy wojownik miał nawet nadzieję, że napotka po drodze do MATKI profesora Hojo, i również jemu udowodni dobitnie, że czas Shinry dobiega końca.

Każdy krok przybliżał go do MATKI. Przyspieszył kroku, wymijając jednocześnie wszelkie lasery, połączone z systemem obronnym. Nie chciał się ujawniać... na razie. Póki co wszystko szło zgodnie z planem, a kiedy odnajdą pozbawione głowy ciało ex-prezydenta, będzie już daleko. Razem z ostatnią przedstawicielką rodu Cetry... swoją MATKĄ, zwaną przez nędzników z Shinry Jenovą.

***

Tymczasem kilka pięter wyżej Heidegger, szef Wydziału ds. Bezpieczeństwa, miał nieco inne zmartwienia. Powierzono mu bowiem zadanie wyciągnięcia ze schwytanej członkini Avalanche informacji, które pozwolą dobić i tak poważnie osłabiony ruch oporu.

- Doskonale... no to zacznijmy od łatwego pytania. - rozległ się huczący bas szefa bezpieki. - gdzie ukrywacie swoje składy z materiałami wybuchowymi? W Sektorze 6? A może... gdzieś dalej? Na przykład w Junon, Dolnym, gwoli ścisłości... powiedz teraz, a może nie trzeba będzie urządzać podobnej prowokacji jak tak w Sektorze 7...

Młoda, przywiązana ciasno do dziwnego urządzenia kobieta milczała.

- Nie powiesz? Jaka szkoda... no trudno. Najwyraźniej będę musiał zastosować pewne środki przymusu bezpośredniego. Buahahahahaha! - roześmiał się w odrażający sposób. Jego rechot przypominał rżenie konia. Odwrócił się w stronę panelu kontrolnego. Aż drżał z ekscytacji, czego nie próbował nawet ukryć; po prostu uwielbiał znęcać się nad więźniami, szczególnie politycznymi. Wcisnął kilka przycisków, a po chwili ciało dziewczyny zaczęło drżeć. Po kilkunastu sekundach Heidegger wyłączył urządzenie.

- No i jak będzie? Wierz mi, to nawet nie połowa tego, na co stać to cacko. Buahahahaha!

- Ty sukinsynu... - wydusiła dziewczyna. - Czy to naprawdę konieczne!? Robić to wszystko, żeby zniszczyć kilkuosobową grupę!?

- Wcale nie muszę tego robić... wystarczy tylko drobna pomoc z twojej strony, a gwarantuję, że już nigdy na oczy nie zobaczysz tego urządzenia. Ani mnie - uśmiechnął się w duchu. W końcu i tak dotrzymałby obietnicy - pluton egzekucyjny Shinry już by o to zadbał.

- Nie o to chodzi... Sektor 7... ci wszyscy ludzie... cywile... którzy nie mieli z tym nic wspólnego - kobiecie coraz ciężej było mówić.

- A, o to chodzi - na twarzy Heideggera rozlał się ohydny uśmiech. - Widzisz, dla pana Jonathana są znacznie ważniejsze sprawy, niż paru brudasów ze slumsów. Zresztą, nie oglądałaś wiadomości... ale wpadka. Raczej w celi takich luksusów nie miałaś. Buahahahaha! - roześmiał się jeszcze głośniej niż dotychczas.

- O co ci chodzi...? - dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, niż po "zabiegach" Heideggera.

- No tak, widzisz... wygląda na to, że Avalanche dokonało najbardziej spektakularnego zamachu w swej karierze. A Shinra... z wielkim poświęceniem, zupełnie bezinteresownie wysłała ekipy ratunkowe, które teraz narażają życie w ruinach Sektora 7. Buahahahaha! - szef bezpieki wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie.

- Wy dranie... Oni jeszcze tu wrócą. Mamy wiele innych komórek w wielu miejscach na świecie. Tą... rzezią... tylko podpisaliście na siebie wyrok - wycedziła dziwnie spokojnym tonem.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.

- Dokładnie, sukinsynu - warknął potężny mężczyzna z karabinem zamiast prawej dłoni. - Teraz naprawdę przegięliście pałę! - otworzył ogień ze swego karabinu, jednak zdenerwowanie znacząco obniżyło jego celność, i Heidegger został tylko lekko draśnięty w nogę, co przy jego tuszy jednak wystarczyło, żeby zwalić go z nóg. Szef bezpieki zaczął pełznąć w stronę telefonu.

- Ani mi się waż! - ryknął Barret i otworzył ponownie ogień. Tym razem trafił w dziesiątkę - Heidegger ledwo zdołał się podnieść, a seria przywódcy Avalanche rzuciła go na przeciwległą ścianę. Wallace podszedł do ciała wroga, ciągle trzymając je na muszce. Dopiero po chwili zauważył, że nie ma powodów do obaw. W plecach Heideggera ziała dziura na tyle duża, żeby zmieścić w niej pięść, a głowa zwisała bezwładnie. Nie było szans, żeby przeżył zarówno postrzał, jak i uderzenie o ścianę.

Barret podbiegł do Jessie, wciąż przywiązanej do machiny tortur.

- Wszystko ok? - zapytał.

- Tak, jeszcze żyję, ale uwolnij mnie stąd, bo długo nie wytrzymam... a w ogóle... skąd się tu wziąłeś? - wydusiła informatyczka.

Przywódca Avalanche zaczął rozrywać więzy dziewczyny.

- Potem pogadamy, nie ma czasu, psiamać. I tak nas już pewnie szukają. - odpowiedział. Nagle rozległ się głos. Dobiegał z głośników, umieszczonych pod sufitem.

- UWAGA, WSZYSTKIE JEDNOSTKI. NA PIĘTRZE 65 ZAUWAŻONO INTRUZÓW. WSZYSTKIE JEDNOSTKI SOLDIER FIRST CLASS, NATYCHMIAST ZGŁOSIĆ SIĘ NA PIĘTRO 65 I ARESZTOWAĆ INTRUZÓW LUB WYELIMINOWAĆ, JEŚLI BĘDĄ STAWIAĆ OPÓR. TO NIE SĄ ĆWICZENIA, POWTARZAM, TO NIE SĄ ĆWICZENIA.

- O w mordę... - Barret stracił swoją pewność siebie. - No to mamy przewalone.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.