Opowiadanie
Nie wszystko Syriusz, co się zowie
Nie wszystko Syriusz, co się zowie
Autor: | lotopauanka |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna, Harry Potter |
Gatunki: | Komedia |
Uwagi: | Yaoi/Shounen-Ai |
Dodany: | 2006-11-29 18:34:24 |
Aktualizowany: | 2006-11-29 18:37:30 |
- Syriusz, przynieś drewna! - Głos mamy dobiegał z kuchni.
- Ale ja mam gościa! James jest u mnie przecież! - Mój za to biegł do niej z mojego pokoju na poddaszu.
Za chwilę serdecznie uśmiechnięta twarz mamy zaglądała przez drzwi.
- To zróbcie to razem. Dam wam szarlotki - uśmiechnęła się filuternie. Ani trochę nie skuszeni jej propozycją poszliśmy do drewutni
Wydaje wam się po wstępie, że wiecie, kim jesteśmy? Wszystkim dookoła wydaje się, że wiedzą, kim jesteśmy. Ale nie wiedzą, że się mylą. Nie jesteśmy tym Syriuszem i tym Jamesem. I jak Thomás Torquemada Hiszpanii, tak ja będę bronił tego zdania przed herezją heretyków, którzy myślą, że wiedzą lepiej, bo kilka razy widzieli dwuznaczne sytuacje. Bo co z tego, że James ma psa, a ja jelenia u dziadka w leśniczówce?
Zeszliśmy do drewutni. Między kawałkami drewna wciąż leżały dwa heblowane patyczki. Kolejny powód podejrzeń, że jesteśmy nimi. Gdy któregoś dnia znaleźliśmy je
u ojca w piwnicy zaczęliśmy się wygłupiać i rzucać na siebie zaklęcia. W ferworze swawoli wybiegliśmy na podwórko i pech chciał, by właśnie przechodziła tamtędy znaczna część naszej klasy. To normalne, że po lekturze tej sławnej książki nam szaleństwo potterowania też się udzieliło. Jednak odkąd Rowling spisała przygody tego gówniarza nie dają nam spokoju próbując udowodnić, że jesteśmy nimi i tylko ukrywamy się przed Voldemortem. Perswazje, że przecież oni są dużo starsi nie wybijają ich z rytmu rzuciliśmy na siebie zaklęcie, by być bardziej przekonującymi.
Wrzuciłem patyczki do wiaderka. Niech je matka spali, nie będą mnie więcej denerwowały!
- Łapaj James! - rzuciłem w niego kłodą. Złapał gnąc się w pół.
By jeszcze mniej przypominać ich (choć uważam, że to porządne przegięcie sądzić, że w ogóle ich przypominamy) ścięliśmy włosy na króciutko. Sadzę, że James powinien pójść już do fryzjera, bo odrosły mu niebezpiecznie. Pamiętam jak latem spędzaliśmy wakacje u mojego dziadka. Jest leśniczym. Pozwolił zostać nam u siebie cały miesiąc. Gdybyśmy chcieli moglibyśmy zostać dłużej. Ale nie chcieliśmy. Miesiąc w zupełności wystarczył. Odcięci od cywilizacji czuliśmy się rewelacyjnie! Następne wakacje planowaliśmy podobnie. W ogóle nie wracaliśmy do domów, nie wychodziliśmy do miasta i ogólnie żyliśmy jak w buszu pozwalając rosnąć naszym włosom do woli!
Znajomi ze szkoły postanowili zrobić sobie razu pewnego piknik. I to nieopodal miejsca, gdzie biwakowaliśmy my.
Od jakichś pięciu lat opiekuję się jeleniem. Zimą dzidek znalazł małego koziołka-sierotę i razem oswoiliśmy go. Teraz jeleń bardzo często nas odwiedza. Lubi bawić się
z Labbenem Jamesa. Podczas beztroskich pląsów dwóch stworzeń bożych zachciało im się wydrzeć do przodu w szalonym pędzie. Wybiegli akurat na polanę, gdzie odpoczywali piknikowicze. Zachwyceni widokiem, tudzież żądni pieczeni z jelenia rzucili się w pogoń za biednymi zwierzakami. No i te biedne zwierzaki doprowadziły ich w końcu do nas.
W zaroślach niby w powietrzu się rozpłynęły zostawiając nas na pierwszym ogniu spojrzeń młodzieży w wieku szkolnym, kiedy to, każdy wie, różne rzeczy się człowiekowi wydają. Podnieśli krzyk. Brzmiało to mniej więcej tak: mówiłem! To oni! zamienili się w Rogacza i Łapę! To animagowie! Wiedziałam! Sądzili, że nas oszukają! Tylko nie myślcie, że te zdania i ich równoważniki padały po kolei. Tworzyły jazgot. Okropny jazgot pełen podniecenia, nienawiści do naszym zaprzeczeń i dumy z rozwiązania zagadki, pewności swojego utwierdzonej niezbitym dowodem.
- No, na trzy - polecił James z szerokim uśmiechem. Gdy doliczył do trzech opuściliśmy siekiery. Z dwóch pniaczków zrobiliśmy cztery szczapki.
- Świetnie! - James lubił się synchronizować. Pamiętam, że kiedyś marzył o karierze pływaka synchronicznego, niestety do dziś nie umie pływać.
Może gdybyśmy byli mniej zgrani i zżyci podejrzenia nie przyjęłyby tak ogromnych rozmiarów. Przecież oni znani są właśnie z ogromnej przyjaźni, jaka ich łączyła.
Przyjaźń przyjaźnią, ale za imię jego psa jestem zły! Mianowicie Labben po norwesku znaczy tyle co Łapa
To miała być piękna podróż. Nasze rodziny na zupełnie obcej ziemi, gdzie nikt nie będzie nas podejrzewał o nie-mugolstwo. My przecież jesteśmy mugolami i to przez duże M!
Ferie zimowe mieliśmy spędzić w Norwegii pomysł rodziców Jamesa. Labbena wzięli oczywiście ze sobą. Mógł przecież zostać u mojego dziadka, ale nie, po co? Trzeba było ściągać nam na głowę skandal!
Podczas spaceru wzdłuż fiordu Labben zerwał się ze smyczy. James rzucił się w pogoń. Ja szedłem za nimi spokojnie.
- Labben! Labben - wrzeszczał. Na dodatek ubrany był w czarną kurtkę i czerwono-złoty szalik, który powiewał na wietrze niczym sztandar przynależności do Sami-Wiecie-Czego. Jeśli James Potter kiedykolwiek gonił Łapę to tak właśnie musieli wyglądać. Niestety.
W momencie, kiedy on dorwał psa (wszystko widziałem z dość daleka, ale widziałem) jego dorwała grupka rozkrzyczanych i podnieconych dzieciaków. Nawijali mu coś w oszałamiającym tempie, a on rzecz jasna ni w ząb nie jarzył. Truchcikiem dotarłem do nich.
Wreszcie dzieci zorientowały się, że jeśli to ma być on to ten on jest Anglikiem. Kilkoro najstarszych zaczęło produkować się w bardziej nam zrozumiałej mowie (chociaż w ich wydaniu niekoniecznie ). Dementując podejrzenia postawiłem im za dowód twardo i bezkompromisowo, że jak już zauważyli on jest Anglikiem, więc po kiego grzyba wołał by za kumplem po norwesku. Myślę, że kiego grzyba nie zrozumieli, ale reszta do nich dotarła i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu uwierzyli, że mój James nim nie jest. Nie raz się słyszało, że Skandynawowie to wyjątkowi ludzie, teraz osobiście mogę to potwierdzić.
Po niecałej połowie godziny drewna było wystarczająco, by wnieść je do domu. Wiaderka nie należały do lekkich.
- Teraz to fajnie byłoby znać zaklęcie lewitacji, co?
- Przestań - krzyknąłem niespodziewanie panicznie.
- Żyjesz pod ogromną presją z tego powodu, Syriuszu - mówił spokojnie. - Nie powinieneś tak tego przeżywać. To tylko głupie, niewinne plotki. A kto wie, czy nie fajnie byłoby nimi być .
- Przestań - tym razem powiedziałem spokojniej i jednocześnie jakby bezsilnie.
- A może to, że nas z nimi kojarzą jest fajne? Nie, nie przestanę! Dręczysz się, jakbyś miał czym. Oni przecież są dobrzy, wszyscy ich lubią
- Ale to nie my nimi jesteśmy - przerwałem mu. Nie mogłem słuchać jego głupiego gadania. Chciałem być sobą, zawsze tego chciałem, a tu przez jakąś durną książkę wszyscy chcą bym był kimś innym i nie słuchają, gdy krzyczę do nich, że jestem jednak innym kimś.
Gdy weszliśmy czekał na nas nakryty stoliczek. Mama pokroiła ciasto i zaparzyła herbatę. Prawdopodobnie będąc najbardziej herbacianym krajem pijemy herbatę najgorszą i nigdzie indziej nie pływa po jej powierzchni taki szlam jak u nas. Może, ale ja ją uwielbiam. Gdy wracam z zimnej drewutni, spaceru na mrozie, męczącego dnia w szkole ona zawsze jest.
Nie spieszyliśmy się z jabłecznikiem. W pokoju było tak ciepło i bezpiecznie. Nie mówiliśmy do siebie nic. Zapomniałem o głupim gadaniu Jamesa i czułem się tak, jakby wszystkie troski nigdy nie istniały. Nagle mój spokój zniszczono. Ziszczono go jak niszczy się stare rachunki. Z kuchni wyszła matka z ojcem.
- Chyba już czas, byś się czegoś dowiedział - ojciec zaczął. Matka dokończyła:
- Ty jesteś tym Syriuszem.
Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Zaraz wykrzykną prima aprilis. Wykrzykną muszą. Spojrzałem na Jamesa. Był poważny jak rodzice Czułem, że całe moje jestestwo, wszystko, na co pracowałem galopuje jak Gerda ku unicestwieniu. Długo będzie umierać wśród jęków przęseł.
- Żartujecie - wypaliłem z idiotyczną miną. Miałem nadzieję obudzić się w łóżku na poddaszu, jak zwykle około 11:50, pieszczony promieniami słońca. Być, jak co dzień Syriuszem, nie nim.
- Nie. - Ojciec zaprzeczył spokojnie. - Ukrywacie się przed Voldemortem. Rzuciliśmy na was zaklęcie, żebyście byli bardziej przekonywujący. Na ciebie dodatkowo czar zapomnienia, byś nie latał ciągle do Harrusia mógłbyś zdradzić istnienie Jamesa, was w ogóle, kryjówki i fortelu. James był wszystkiego przez cały czas świadomy
- Zawalił się mój świat, czy pokładana ufność w tych ludziach, którzy teraz stanęli przeciwko mnie? Że to żart podsycałem nadzieję miechem mojej naiwności do momentu, w którym matka podała mi gładki patyczek. Zdanie twoja różdżka wydało na mnie wyrok.
I wtedy niespodziewanie rozległ się głośny osobliwy śmiech. W futrynie kuchennych drzwi stanęło dwóch rozbawionych wielce mężczyzn. (Obejmowali się w talii!)
- Ci to dopiero są przekonywujący, co, mały? - jeden z nich nachylił się nade mną i cały czas rozbawiony wskazał na rodziców i Jamesa.
- Kurcze, miał minę, nie? - Odezwał się drugi. Jakoś pomału ogarniała mnie irytacja. Irytacja na tyle irytująca, by ją po sobie pokazać. Ściągnąłem brwi, czy wyglądałem groźnie nie wiem, ale raczej wątpię, bo mój James zaniósł się takim rechotem, że brwi machinalnie powróciły na swoje miejsce, a nawet jakby do góry się trochę uniosły. Twarz mi zwiędła bezradnością.
- To, co tu się dzieje? - Spytałem z udawanym niezainteresowaniem. Mama odparła słodko:
- Ci dwaj panowie odwiedzili nas, gdy się o was dowiedzieli. To prawdziwi James i Syriusz - tłumaczyła mi z dumą kogoś, kto przyjmuje w swoich progach księżniczkę japońską. Albo kogoś innego, bo księżniczka japońska od niedawna przestała być księżniczką. Chciałem wykrzyknąć, że my też przecież jesteśmy prawdziwi, ale jakoś nie miałem ochoty. Cała sytuacja wypompowała mnie doszczętnie. Moja psychika została wyciśnięta jak gąbka, zmiętolona jak ciasto na kluski i wykręcona niczym ścierka.
Prawdziwy Syriusz usiadł koło mnie i zaczął nawijać.
- Doszły nas słuchy, że mamy sobowtórów, którzy zabierają nam sławę. Przy okazji całkiem niechcący Musieliśmy was zobaczyć. Trzeba przyznać, że jesteście całkiem do nas podobni, lecz oczywiście nie tak przystojni. - Wyraz twarzy mojego Jamesa jakoś stężał. Nadąsał się nieznacznie i posłał badawcze spojrzenie drugiemu Jamesowi. Krótkie oględziny jakby go uspokoiły. Syriusz ciągnął dalej: - Gdy już tu byliśmy, pomyśleliśmy, że można się trochę pobawić. Nie gniewaj się, że to ty padłeś ofiarą, ale James wpadł na nas przypadkowo i trzeba go było wciągnąć w niewinny żarcik . Niewinny, nie? - Musiałem przyznać, że niewinny.
Zbiegi okoliczności potrafią być bardzo ironiczne. Padłem ofiarą kilku zbiegów okoliczności, a następnie zbiegów z Azkabanu i krainy umarłych. Jak było to możliwe nie chciałem wiedzieć. Wystarczyło mi, że spokój ciepłego salonu wrócił. Siedzieliśmy wszyscy przy małym stoliczku, delektowaliśmy się herbatą i ciastem, aż wreszcie dwaj czarodzieje postanowili nas opuścić.
Odprowadziliśmy ich z Jamesem do furtki. Opodal płotu stała zgraja uczniów naszej szkoły. Na widok, który ukazał się ich oczom podnieśli rwetes.
- Patrzcie, James i Syriusz z Jamesem i Syriuszem!
Ten James wyszedł na przód.
- Owszem. Wyprężył się. - I to my - podszedł do niego ten Syriusz (znowu objęli się w talii!) - jesteśmy tymi prawdziwymi. - Obydwoje eksponowali swoje wdzięki.
- Wszystkie sowy z wyrazami uwielbienia prosimy przysyłać na nasz adres. A tych młodych tu, przestać męczyć. - Syriusz stanął w naszej, a może w ich, obronie.
Myliliśmy się z Jamesem myśląc, że po tym zdarzeniu wszyscy dadzą nam spokój i będziemy mogli żyć spokojnie, beztrosko, być nieprawdziwymi Jamesem i Syriuszem. Niestety ironia losu zadziałała i w tym przypadku niezawodnie. Byliśmy przecież personami, które oni osobiście odwiedzili, rozmawialiśmy z nimi i może nawet, ale tego nikt poza nami nie mógł wiedzieć, dotykaliśmy ich. Natarczywe prośby o adres, opowieść, wstawiennictwo itp. nie miały końca. Widocznie pozostało nam już zawsze żyć w cieniu tych dwoje, jednocześnie będąc bardziej rozrywanymi niż oni.
Czy Thomásowi czy mnie się udało? Moi heretycy mieli możliwość dostrzeżenia swego błędu, jednak męczyli mnie dalej. Swoich heretyków Thomás zabił zbyt szybko, by dostrzegli błędy, ale za to po śmierci nie męczyli go już wcale.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.