Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Hipoteza na temat wyginięcia smoków

Hipoteza na temat wyginięcia smoków

Autor:lotopauanka
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia
Dodany:2006-11-26 20:27:57
Aktualizowany:2008-03-10 20:18:59



Piękny dzień wstał nad Grajdołkowem. Ciężkie, szare chmury sunęły po niebie niczym stado Titaniców. Piękny dzionek typowy dla jesieni na Padółlandzie

Z oberży "Pod kryształowym kuflem" przeciągając się zawzięcie wyszedł młodzieniec średniej postury i wzrostu. W jeszcze jednym geście przeciągania wyeksponował swoje, trzeba przyznać, dość umięśnione ciało. Tak, tak, było na czym oko zawiesić. Lniana koszula opinała się na ramionach i piersi. Długie, gęste blond włosy sięgały pasa o idealnym obwodzie.

Poklepał tarantowatego konia. Chudy z przysadzistą klatą wyglądał niczym zmutowany dalmatyńczyk. Młody mężczyzna sprawdził juki i uśmiechnął się lekko sam do siebie. Pogłaskał jeden tobół szczególnie czule. W każdym innym mieście trzeba by było być głupcem co najmniej aby zostawić konia z pełnym ekwipunkiem na noc przed zajazdem. W Grajdołkowie ludzie byli jednak na tyle ograniczeni, że nawet nie przyszło im do głowy grzebać w cudzych rzeczach. "Społeczeństwo to było prawe i trzymało się zasad moralnych" pisał kiedyś skryba w jednej ze swoich nikomu nie przydatnych ksiąg.

Chłopak znowu wszedł do gospody, aby po chwili raz jeszcze wyjść, lecz teraz w białej zbroi ze złotym jajem wygrawerowanym na napierśniku. Nagoleńce z ozdobnymi ornamentami prezentowały się ciekawie na zgrabnych nogach. Po drodze przymocowywał sobie pochwę z pokaźnej długości mieczem. Miecz ten nazywał się Rębał, a jego właściciel sir Apologät. Biały rycerz obrońca uciśnionych i uniżonych znany od Syficy po Sciekankę. W bardzo młodym wieku, bo dwudziestu trzech lat miał już na swoim koncie trzy księżniczki (ocalone rzecz jasna), ubogiego staruszka na sumieniu i wycałował sto pięćdziesiąt trzy żaby ze Świtasia ot tak na wszelki wypadek.

Przerzucił nogę przez łęk i ruszył w stronę zamku zarządzanego i zamieszkiwanego przez króla Dragoabominacjusza LXIV. Wiózł mu w darze łeb ostatniego smoka, jaki miał czelność postawić swoją łapę na Padółlandzie.

Nagle rzucił mu się w uszy przeraźliwy krzyk młodego człowieka. Obejrzał się, aby zobaczyć, co i jak, i ewentualnie wkroczyć do akcji. Mały, chudy, brązoworudy chłopiec leżał na ziemi z piegowatym nosem w trawie. Nad nim stało dwóch dryblasów i szturchali go obcasami. Sir Apologät podjechał do nich, zagroził jednemu klingą miecza przysuwając mu ją do gardła. Wyrostek, który jeszcze nie podniósł się z ziemi wpatrywał się z zachwytem

w swojego wybawcę. Niezbyt zadowoleni, aczkolwiek nie mający szans i zdający sobie z tego sprawę opryszkowie odeszli w stronę rynku.

- Dzięki ci, panie - powiedział chłopiec pełnym zachwytu głosem i z bezgranicznym uwielbieniem w dużych zielonych oczach. - Pozwól mi iść ze sobą, a będę ci służył najwierniej jak potrafię!

Walcząc ze sobą pomiędzy rozsądnym odesłaniem dziecka do domu, a zdobyciem pary rąk do brudnej roboty sir Apologät powiedział wreszcie:

- Idź do domu dziecko - beznamiętnie pomachał ręką.

- Co tylko zechcesz, panie, ale nie mam domu.

Rycerz szerzej otworzył oczy i jeszcze raz zwrócił się do chłopaka.

- Gdzieś mieszkać musisz... rodzice?

- Ani rodziców, ani domu - odparł krótko wyraźnie zadowolony z siebie. Był pewien, że biały rycerz zlituje się i zabierze go ze sobą.

- Ile masz lat?

- Piętnaście, panie. Mogę iść z tobą?

Oczy sir Apologäta rozszerzyły się jeszcze bardziej niż poprzednio. Dziecko przed nim stojące wyglądało na najwięcej dwanaście lat.

- Ile z tego co powiedziałeś jest prawdą?

- Wszystko czcigodny panie rycerzu cny! - Zarzekał się mały dobierając co wznioślejsze słowa.

Nie mając nic innego do wyboru blondyn zgodził się, aby drobny piegowaty chłopak dzielił z nim siodło. Micrus, bo tak nazywał się nowy towarzysz naszego bohatera przywarł wiernie do pleców swego pana i mocno ściskał go

w "kibici".

Trzy dni spędzili razem i rzeczywiście, chłopak okazał się wiernym sługą. Awansował nawet do stopnia giermka. Zapatrzony był w swego pana niewymownie i bronił go, chwalił, polecał i czcił, kiedy tylko się dało, gdzie i komu się dało. Nie można ukrywać, że sir Apologät był niezmiernie z tego zadowolony. Do tej pory musiał chwalić się sam, a teraz życie nabrało nowego blasku!

Na szlaku prowadzącym z miasta handlowego Bzdecisz do miasta portowego Batorysz, który potocznie nazywany był BB spotkali grupkę młodych ludzi. Trzy kobiety i czterech mężczyzn naskakiwało na jakąś dziewczynę.

- Panie, uratujże te cną niewiastę!

Czyżby Micrus myślał, że jego wspaniałemu panu samo do głowy to nie przyszło? Kazał giermkowi zejść z siodła i zbliżył się do już bijących się ludzi. Dziewczyna broniła się zawzięcie. Sir Apologät ze świstem wyją Rębałę

z pochwy i pozwolił przez chwile podziwiać refleksy słonecznego światła tańczące na srebrnej klindze.

- Czego chcecie od tej białogłowy? - Zapytał odpowiednio modulując głos i rzucając ukradkowe spojrzenie na napastowaną brunetkę..

- Białogłowy?! - Oburzył się jeden z mężczyzn. - To podła, przebiegła lisica!

- W mojej obecności nikt nie będzie nazywał tak kobiety! Mam wam panowie poobcinać języki czy głowy?

Widocznie groźba nie spodobała się ani mężczyznom ani nawet ich towarzyszkom, bo w mgnieniu oka w ich dłoniach pojawiły się miecze, muszkiety, rapiery czy jeszcze inna broń.

Uśmiechając się głupio sir Apologät wsunął Rębałę do pochwy i cofnął się krok, po czym chwycił "Lisicę" za rękę i razem z nią wskoczył na Dalamana, konia, który nie przez przypadek dostał takie imię. Po drodze zabrał też Micrusa. Ten jednak nie był zadowolony z szaleńczego galopu i głosem pełnym żalu zapytał prawie łkając:

- Panie, gdzie twój honor?

- Honor? Dzisiaj zapomniałem wyjąć z kieszeni.

Oddalając się na bezpieczną odległość zatrzymali się, aby ulżyć Dalamanowi.

- Ponieważ mój koń jest jednoosobowy - zaczął rycerz - będziecie musieli iść piechotą - zwrócił się do dziewczyny i świeżego giermka.

Zanim jednak włożył nogę w strzemię przykląkł na jedno kolano przed nową kompanką i z pełnym szacunku głosem wydeklamował tekst, którego niegdyś się wyuczył:

- Powiedz moja pani, jakie twoje imię abym mógł je wysławiać o każdej godzinie.

- Ruleta. - Dziewczę dygnęło i dało się pocałować w rękę.

Nie zważając więcej na nic sir Apologät wskoczył na cętkowanego wierzchowca i ruszył w stronę zachodzącego słońca, bo był już wieczór, a zamek znajdował się na zachodzie. Ruleta i Micrus zmuszeni byli podążać piechotą za swoim wybawcą. Wydawało im się, że coś jest w tym nie tak...

Gdy po słońcu została już tylko purpurowa smużka okalająca góry, zza krzaków, a dokładniej ze starej ścieżki porośniętej krzakami wyszedł człowiek w długiej ciągnącej się po ziemi todze. Podszedł do drużyny z lejcami w ręce i ze słowami:

- Czy nie potrzebują państwo chyżych wierzchowców? Mam kilka na zbyciu, a widzę wam drodzy wielmoże nie powodzi się najlepiej, jeśli chodzi o środek transportu. - Poprawił spiczasty kapelusz, który zleciał mu na oczy.

- Nie, dobry człowieku - sir Apologät już miał wygłosić heroiczną przemowę jak to nie trzeba im dostatku, bo mają wielkie serca i żaden trud nie jest dla nich cierniem, ale nic z tego nie wyszło, bo jego towarzysze pobiegli do starca i dobijali targu. Kucyki wyglądały na rącze i zdrowe, miały kompletny rząd i podkute kopyta.

Jako zawodowa hazardzistka, Ruleta wiedziała jak obchodzić się z pieniędzmi i jakie stosować sztuczki, aby jak najwięcej ich zostało w kiszeni, a te, które wyda przyniosły jak największe korzyści.

Zadowoleni z siebie Micrus, a jeszcze bardziej Ruleta ruszyli za swoim rycerzem. Za plecami usłyszeli chrząkanie. Cała trójka odwróciła się. Starzec podszedł do nich z niezadowoloną miną.

- Ładnie to tak - zapytał pełen wyrzutów - zostawić starego człowieka na pustkowiu? Samego?

- Uświetnij nam podróż swoja osobą o potężny czarodzieju - zaproponował bez entuzjazmu biały rycerz.

Na noc zatrzymali się w gospodzie "Pod Kromką ze Smalcem". Z braku wystarczającej ilości miejsca zmuszeni byli wszyscy nocować w jednej izbie. Ruleta wydawała się z tego najmniej zadowolona.

- Może mości czarodziej zrobiłby jakieś hokuspokus i postawił mi tu parawanik - poprosiła gestykulując energicznie, aby jak najwierniej oddać obraz wymarzonej zasłony.

- Przykro mi panienko. Jedyne, co mogę zrobić to uszkodzić tych dwóch jegomości - wskazał ręką na ścielących sobie wspólny siennik sir Apologäta i Micrusa, ci lekko przestraszeni zmierzyli niepewnie staruszka - jeśli najdzie taka potrzeba - dokończył.

Prestidigitius poczłapał trzymając się za plecy na siennik pod oknem. On i Ruleta mogli uważać się za szczęściarzy. Z racji płci lub podeszłego wieku dostali osobne posłania.

Ranek wstał pogodny jak na jesienną porę. Titanici po kilku dniach panowania na niebnym oceanie jak to na Titanici przystało utopiły się w toni ładnej pogody i zrobiły miejsce trójzębnemu słońcu Trytona.

W dobrym humorze, uśmiechnięci i w ogóle cali happy ruszyli w niegdyś wyznaczonym przez rycerza kierunku. Na horyzoncie zarysowywały się już ostre sylwetki wież.

Zza zakrętu wyłonił im się duży, biały głaz, na którym siedział młody mężczyzna. Niezgrabnie spisywał coś na kolanie zwichrowanym piórem. Zbyt długa grzywka wpadała mu do oczu, co bynajmniej irytowało potencjalnego skrybę, bo co chwilę nerwowo ją odgarniał. Niezbyt równe włosy wiązał na karku kawałkiem sznurka. W zamierzeniu miał pewnie utrzymanie ich w jakimś ładzie, ale niesforne kłaki rozpełzały się po czole, zakrywały uszy z jednej strony, a z drugiej tworzyły kurtynę do ramion. Kitek na karku wyglądał bardziej jak wiązka lnu niż włosów.

Zauważywszy przejezdnych bard zerwał się z siedziska i wyskoczył na drogę.

- Nie zabieramy pasażerów - oświadczył czarodziej.

- Ale panie! - Złapał konie za wędzidła i zatrzymał. Ukłonił się pospiesznie i przedstawił.

- Jestem Paranas bard Południa. - Chrząknął, po czym mówił dalej - Śpiewam - tu dał pokaz swojego talentu na znanej pośród trubadurów piosence "Pieski małe dwa". Widząc niepewne miny rycerza i jego kompanii pospiesznie dodał - Deklamuję! Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim... Nie podoba się? Gdy cię nie widzę nie wzdycham nie płaczę? - Zaciekawiony czekał na reakcję. - Nie to nie adekwatne do chwili - zauważył zmieszany. - Tańczę! - jęknął z desperacją i wykonał coś w rodzaju walca jednoosobowego z lądowaniem na kolanach. Zostając na klęczkach podszedł do sir Apologäta.

- Błagam panie, weź mnie ze sobą! Szlachetność aż bije od twego lica! Nie skazuj mnie na tułaczkę w pojedynkę.

Pięcioosobową grupą przeprawili się przez rzekę.

- Czemu tu tylu gwardzistów? - zastanawiał się głośno Paranas.

I rzeczywiście. Gdzie nie spojrzeć tam mundury. Mundury z lewej, mundury z prawej...

- Coś mi tu śmierdzi - syknął Micrus.

- Oj, może głowa smoka!? - Biały rycerz wystraszony zajrzał do tobołka upewniając się czy wieziony przez niego "towar" się nie zepsuł.

Wjeżdżając przez bramę wszystkim czterem z piersi wydobyło się powietrze w postaci zachwyconego "ach". Jedynie sir Apologät się nie zachwycał wiedząc, co ujrzy.

Dobrodziejstwa cywilizacji oczarowały Ruletę, która zdążyła wypatrzyć już dwa kluby. Cech czarodziejów niczym magnes przyciągał Prestidigitiusa, a Towarzystwo do Ksiąg Poetyckich wydawało się wołać Paranasa spod samej bramy.

Nie spodziewając się żadnych większych kłopotów wjechali na gościniec, a przynajmniej mieli taki zamiar, lecz tuż przed wjazdem dwóch strażników zagrodziło im drogę krzyżując halabardy.

- Co wieziecie? - zapytał jeden.

- Dar dla Jego Królewskiej Mości - odparł dumnie biały rycerz. - I chcę się z nim jak najszybciej zobaczyć. Gdzie znajdę pana Dragoabominacjusza?

Drugi z halabardzistów prychnął pogardliwie.

- Na jakim świecie ty żyjesz?!

Micrus słysząc te słowa przybrał groźny wyraz twarzy. Nikt nie będzie obrażał jego pana!

- Król, Dragoabominacjusz już nie żyje! Niech spoczywa w pokoju - wyszeptał. - Teraz króluje nam jego brat mości Dragoapologiusz.

Na twarzy sir Apologäta wymalowało się zaskoczenie zmieszane z zawodem. Czuł się zawiedziony. Tyle przeszedł, aby dostarczyć królowi ten cenny dar i odebrać ordery.

Gdy odjeżdżali od bramy odprowadzało ich mnóstwo spojrzeń krzątających się wokoło gwardzistów.

Uwagę Micrusa przykuł list z pieczęcią nowego króla przybity do okiennicy jednej z oberży.

- Panie!

Sir Apologät zsiadł z konia i przyjrzał się wywieszce. Zawiadomienie głosiło:

Z woli króla naszego pana, który dla wierzytelności tego dokumentu przybije pod nim swą pieczęć, oznajmiam, iż przywileje unicestwiania smoków wprowadzone przez świętej pamięci poprzedniego władcę są już przestarzałe i surowo zabronione. Niech ręka boska broni kogokolwiek tknąć smoka, tego, który ostatni ostał się na Padółlandzie bo spotka go surowa kara i spadnie wieczny gniew miłościwego pana naszego.

Cała drużyna pobladła lekko. Armia nie spuszczała z nich podejrzliwego wzroku.

Ruleta oderwała rycerzowi sakwę od siodła i cisnęła nią w studnię, po czym spięła konia i pognała w stronę wyjazdu. W jej ślady poszli mężczyźni i chłopcy. Gwardziści wyglądali jakby mieli ich zatrzymać, ale po chwili dali sobie spokój nie zainteresowani widocznie przybyszami wracając do flegmatycznego penetrowania okolicy w poszukiwaniu potencjalnych smoczych morderców. Może nikt nigdy się nie dowie, co ta piątka ze sobą wiozła?


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.