Opowiadanie
Scarlett
Scarlett
Autor: | Abigail |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fikcja, Obyczajowy |
Dodany: | 2007-01-11 16:05:35 |
Aktualizowany: | 2008-03-14 21:52:30 |
Nie istnieją takie miejsca, w których można naprawdę cofnąć czas. Są jednak takie, które w ten sposób odbieramy. Ja w każdym razie posiadam takowe i jest to dla mnie nieoceniony dar - moja pamięć nie należy bowiem do najlepszych. Nie mam wprawdzie większego problemu z przywoływaniem zdarzeń, ale związane z nimi emocje i uczucia pozostają dla mnie zazwyczaj pustym słowem. W miejscu, o którym wspomniałam, jest jednak inaczej. Nie przyznałam jeszcze, o jakie mi chodzi. Zdaję sobie sprawę, że może się to spotkać co najmniej z niezrozumieniem. Wszystko powinno się wszakże rozjaśnić, gdy opowiem historię, którą przeżywam wciąż na nowo, gdy odwiedzam tę swoją samotnię. Odkąd wyjechałam na studia do dużego miasta dzieje się to, niestety, coraz rzadziej. Ale do rzeczy.
Brzeg małej, śmierdzącej rzeczki przepływającej przez moją mieścinę porasta głównie wysoka trawa i najzwyklejsze konopie, wokół których w pobliskim gimnazjum narósł już mit. Za konopiowym poletkiem, kilometr lub dwa od najbliższych zabudowań, znajdował się kiedyś mostek. Obecnie pozostało z niego tylko trochę kamieni, które, wraz z wszelakimi odpadami produkowanymi przez miejscowych żuli, stworzyły na rzece coś w rodzaju tamy. Woda przepływa przez nią oczywiście bez problemu, ale większe śmiecie już nie, przez co nagromadziła się pokaźna ich warstwa. Właśnie tam, pod samotną wierzbą, spędziłam tę niezapomnianą noc.
A wszystko zaczęło się od niewinnej imprezy.
Nastał koniec maja, a wraz z nim koniec matur. Wszyscy moi znajomi spodziewali się wyniku pozwalającego przynajmniej na zaliczenie, była to więc wspaniała okazja do świętowania. Zważywszy, że oblewaliśmy również każdy egzamin po kolei, ta impreza musiała być wyjątkowa. Co zaś lepiej nadaje się do uczczenia naprawdę ważnego wydarzenia niż kilka butelek bliżej niezidentyfikowanego, ale wysokoprocentowego czegoś zza wschodniej granicy? No właśnie.
Dobry nastrój udzielił się wszystkim bardzo szybko - szczególnie mojej dobrej przyjaciółce, dziewczynie uroczej i inteligentnej, lecz nie potrafiącej niestety prawidłowo ocenić swoich możliwości. Już w okolicy jedenastej zniknęła gdzieś za kompostownikiem i nie widziałam jej przez kolejne dwie godziny. Muszę przyznać z lekkim wstydem, że to nie ja pierwsza zainteresowałam się tym, co się z nią dzieje, ale sama byłam już nielekko wstawiona. Nie zagłębiając się w szczegóły - okazało się, że z koleżanką jest niedobrze i najlepiej byłoby odprowadzić ją do domu. Ten znajdował się zaledwie trzy ulice dalej, odległość nie stanowiła zatem problemu, w przeciwieństwie do obecnych w domu srogich rodziców. Postanowiliśmy, że ktoś powinien ich wcześniej przygotować i odpowiednio urobić, najlepiej osobiście. Tego niewdzięcznego zadania podjęłam się ja, chcąc się jakoś zrehabilitować. Gdy myślę o tym na trzeźwo robi mi się zimno na myśl, że mogłam zrealizować te zamierzenia. Na szczęście nie doszło do tego. Pamiętam, że udałam się w drogę. Kolejna rzecz, jaką jestem w stanie sobie przypomnieć, to ostry blask południowego słońca i nieznośny szum w głowie. Powrót do stanu jakiej - takiej przytomności zajął mi chwilę. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że znajduję się nad rzeczką, gdzie musiałam przespać parę godzin na wystającym korzeniu (świadczył o tym dotkliwy ból krzyża). Szybko rozpoznałam okolicę po szczątkach kamiennego mostku. Wszystko wskazywało na to, że przewędrowałam kilka kilometrów w odwrotnym kierunku, niż planowałam; w dodatku z przygodami, o czym świadczyły podarte spodnie i liczne skaleczenia na prawej ręce. Nie zastanawiałam się nad tym zbytnio, takie rzeczy się w końcu zdarzały. Poczułam za to, że bardzo, ale to bardzo, chce mi się pić. Spoglądałam tępo w kierunku wody kalkulując, jak bardzo jestem zdesperowana, gdy moją uwagę przykuła butelka po wódce kołysząca się lekko przy tamie. Było tam wiele podobnych, ale w środku tej konkretnej znajdował się rulonik zielonego papieru. Zaintrygowało mnie to na tyle, że zmoczyłam trochę stopy i wyłowiłam znalezisko. Powstrzymałam mdłości, jakie nadeszły pod wpływem zapachu, którym nasiąkła kartka, po czym rozłożyłam ją.
Pośrodku widniały jedynie dwa słowa, napisane dużym, ładnym pismem:
"Kim jesteś?"
- Dobre sobie! - prychnęłam, trochę rozczarowana, trochę rozbawiona. Mimo to nie wyrzuciłam liściku - ostrożnie zwinęłam go z powrotem i włożyłam do kieszeni.
Przed powrotem do domu zajrzałam na miejsce imprezy, gdzie poprzedniego wieczora zostawiłam wszystkie swoje rzeczy. Tak jak przypuszczałam, nikt nie był na tyle trzeźwy, by zauważyć moje zniknięcie. Moja przyjaciółka poczuła się lepiej, choć bez kaca się nie obyło. Uspokoiwszy sumienie, poszłam do siebie. Na szczęście nikogo o tej porze nie zastałam - mogłam doprowadzić się do porządku nie narażając się przy tym na niewygodne pytania.
O liście przypomniałam sobie dopiero wieczorem, kiedy o mały włos nie wrzuciłam go do pralki razem ze spodniami. Jeszcze raz przeczytałam krótką wiadomość:
"Kim jesteś?"
Uśmiechnęłam się. Czego to ludzie nie wymyślą po pijanemu? Wiem coś o tym. Ponieważ jednak nie miałam specjalnych planów na najbliższe dni, postanowiłam spróbować podjąć grę rozpoczętą przez nieznanego nadawcę. Pod pytaniem dopisałam swoją odpowiedź:
"Scarlett"
Oczywiście nie było to moje prawdziwe imię, co chyba zrozumiałe, ani nawet pseudonim, którym najczęściej posługiwali się moi znajomi. Czy miało to jednak znaczenie?
Włożyłam kartkę do walającej się po pokoju piersiówki z zamiarem zostawienia jej następnego dnia w tym samym miejscu nad rzeką.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Gdy dotarłam na miejsce zobaczyłam, że ktoś podłożył już kolejną butelkę, nie czekając na moją odpowiedź. Tak samo jak poprzednio tkwił w niej zielony rulonik, tym razem dodatkowo przewiązany wstążeczką. Rozwinęłam go z zaciekawieniem. Spodziewałam się wszystkiego, z wyjątkiem tego, co przeczytałam. Być może zrobiło mi się nawet lekko słabo.
"Jesteś bardzo brutalna w stosunku do tych, którzy cię kochają, Scarlett. Bierzesz ich miłość i trzymasz ją nad ich głowami jak bat."
Witaj
Wiedziałam, że cytat pochodził z "Przeminęło z wiatrem", z tej właśnie książki wzięłam swój wymyślony naprędce pseudonim. Szkopuł w tym, że mój "rozmówca" nie miał prawa wiedzieć o nim, a tym bardziej o jego pochodzeniu. W drodze do domu rozważałam gorączkowo wszystkie wytłumaczenia, jakie przychodziły mi do głowy. Obstawałam, że musiał to być przemyślany dowcip kogoś z kolegów lub całej ich grupy. Ale przecież nawet, jeśli to oni podłożyli pierwszy liścik, podczas gdy ja spałam twardym snem w trawie, nie mogli wiedzieć o moim dopisku, bo nikomu o tym nie wspominałam. W końcu musiałam się poddać i przyznać, że jedyne, co przemawia za takim rozwiązaniem, to przemożna chęć znalezienia rozsądnego i logicznego wyjaśnienia.
- "Nie mogę teraz o tym myśleć" - powiedziałam sobie - "Jeśli będę, oszaleję. Pomyślę o tym jutro."
Nie wytrzymałam do jutra. Wieczorem przeprowadziłam mały test. Tak jak poprzednio, dopisałam parę słów od siebie na tej samej kartce, upewniwszy się przedtem, że nikt nie ma najmniejszych szans mnie podejrzeć. Następnie schowałam ją pomiędzy stronicami losowo wybranej książki. Zakrawało to na paranoję, ale tylko tak mogłam się przekonać na pewno, że w grę nie wchodzi nic bardziej tajemniczego niż sterta brudnych skarpet na mojej podłodze. Ostatecznie, poprzedniego dnia mogłam się wciąż znajdować pod lekkim wpływem nocnych szaleństw i nie zanotować pewnych faktów.
Rano zwleczenie się z łóżka zajęło mi o wiele mniej czasu niż zazwyczaj. Od razu sprawdziłam, czy kartka jest na swoim miejscu. Wszystko było w najlepszym porządku, wobec czego zebrałam się i pobiegłam nad rzekę.
Spojrzałam na dobrze mi już znaną szczelinę pomiędzy głazami - była pusta. Żadnej flaszki, żadnej wiadomości. Przyjęłam to z ulgą, ale również - ku mojemu zaskoczeniu - z rozczarowaniem. W głębi ducha oczekiwałam chyba, że ją zastanę, może nawet chciałam tego. Cóż począć. Odwróciłam się na pięcie, zrobiłam parę kroków i o mały włos nie runęłam jak długa. Potknęłam się o korzeń wierzby - i całe szczęście, że tak się stało. Dzięki temu zerknęłam pod nogi i odkryłam butelkę z listem stojącą spokojnie pod drzewem. Tym razem papier znajdował się w butelce po czerwonym winie i pachniał o wiele przyjemniej. Przypomniałam sobie, jak brzmiała moja ostatnia odpowiedź. Przystałam na zasady tej dziwnej korespondencji i posłużyłam się cytatem z "Przeminęło z wiatrem", pasującym nawet odrobinę do sytuacji.
"- Nie jest pan dżentelmenem." - Powiedziała Scarlett do swego kłopotliwego wielbiciela, Rhetta Butlera.
Rozwinęłam list, by znaleźć w nim to, czego się spodziewałam.
"- A ty, panienko, nie jesteś damą."
Nie potrafiłam - i nie próbowałam - powstrzymać uśmiechu.
Toczyło się to przez kolejne dwa tygodnie. Wciąż ten sam scenariusz, z biegiem czasu ani trochę mniej tajemniczy, ale nie zaprzątałam sobie tym szczególnie głowy. Później, gdy wspominałam te wydarzenia, miałam wrażenie, że żyłam trochę jak we śnie lub w stanie ciągłego odurzenia. Teraz wiem, że była to najbardziej niesamowita rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła, a przecież wtedy traktowałam ją nieomal jak coś zwyczajnego. Nasze listy ciągle składały się tylko z cytatów, ale stawały się coraz dłuższe i bogatsze. Szybko przestała mi wystarczyć pamięć i musiałam zacząć posiłkować się książką. Czasami spędzałam godziny na wyszukiwaniu odpowiednich kwestii. Łączyliśmy ze sobą zdania rozsiane po całej powieści, nadając im tym sposobem zupełnie nowe treści i znaczenia. Nie brzmiało to już jak wypowiedzi papierowych bohaterów, lecz nasze własne myśli płynące z głębi serca. W każdym razie było tak, jeśli chodzi o mnie. Czy mogę w końcu wypowiadać się na temat intencji tej nieprzeniknionej osoby? Wolę mówić o swoim rozmówcy "osoba" niż "człowiek", a tym bardziej "mężczyzna" - nie mam bowiem pewności, czy słuszne jest chociaż jedno z tych określeń. Tak, nigdy go nie spotkałam. Na początku planowałam zaczaić się na łące i czekać tam choćby całą dobę, ale instynktownie czułam, że nie powinnam tego robić. Prawdopodobnie byłoby to i tak bezskuteczne, a łącząca nas więź była tak krucha i delikatna, tak łatwa do uszkodzenia. Wierzyłam, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie.
Niestety.
Przeminęła połowa czerwca, łąka pokryła się niebieskim dywanem z niezapominajek, a ja stałam pod drzewem wpatrując się tępo w równie niebieską kartkę. Jeszcze zanim przeczytałam list wyczułam, że zmiana koloru nie oznacza tylko, że mojemu przyjacielowi skończył się zapas papieru zielonego.
Pismo zajmowało tylko kawałek strony, ale chyba żadnego listu nie czytałam dłużej.
"Wiem jedno, Scarlett. Kocham cię. Choć świat się rozpada, a my razem z nim, kocham cię. Jesteśmy podobni. Czarne charaktery. Samolubni i okrutni, ale za to mamy odwagę nazywać rzeczy po imieniu. Nie troszcz się o mnie, posyłasz żołnierza na śmierć z pięknymi wspomnieniami o tobie. "
Tylko tyle, żadnego komentarza, a jednak wiedziałam, że to pożegnanie. Mimo to chodziłam nad rzekę przez resztę wakacji, jeśli tylko byłam w miejscowości. Przez pierwszy tydzień wypatrywałam wiadomości, choć bez większych nadziei. Potem... po prostu przychodziłam.
Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam, potrafiłam doskonale przewidzieć reakcje słuchaczy. Jeden z drugim poklepałby mnie po plecach, stwierdzając wyrozumiale, że też pił w lecie o wiele za dużo. Ktoś próbowałby podsunąć mi wyjaśnienia, które już dawno rozważałam, a gdy zbiłabym wszystkie argumenty, wzruszyłby tylko ramionami. Kto inny uparłby się przy swoim, zapewniał, że musiałam przeoczyć jakieś szczegóły, że to musiał być wyjątkowo sprytny maniak z obsesją na moim punkcie, może niebezpieczny. Oraz, że może mam szczęście, że to się skończyło.
Może.
Ale może też znajdzie się w końcu ktoś, komu będę mogła opowiedzieć tę historię wiedząc, że wysłucha jej w milczeniu. Że przyjmie ją zwyczajnie, taką, jaka jest. I może - ale tylko może - zrozumie przy tym i mnie.
Wolę kawę na ławę ;)
Opowiadanie podobało mi się. Z przyjemnością je przeczytałam. Szkoda, że zakończenie jest otwarte. Lubię, jak autor wszystko do końca wyjaśnia.
Co do kwestii technicznych. Moje wątpliwości wzbudził zwrot 'Nie przyznałam jeszcze, o jakie mi chodzi'. Chyba lepiej by brzmiało 'nie powiedziałam' albo może 'nie wspomniałam'.