Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Mgła na wzgórzach

Mgła na wzgórzach

Autor:Altair
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Horror
Dodany:2007-04-10 22:26:33
Aktualizowany:2008-03-13 20:09:31



Mgła na wzgórzach

1. Dom na moczarach.

Żaden z mieszkańców Azelroth nie przypuszczał, że ta noc będzie początkiem tak okropnego i długotrwałego koszmaru, o jakim nie śnili w nawet najczarniejszych snach. Dzień minął jak każdy inny, wieczór również rozpoczynał się zwyczajnie. Duża większość ludzi zamieszkujących to malutkie miasteczko, a właściwie osadę, zgromadziła się w gospodzie, aby tam przy piwie oczekiwać późnych godzin nocnych, a niektórzy nawet poranka. Byli sami, nikt ich tu nie odwiedzał, nikt się tu nie zatrzymywał a do najbliższego miasta było ponad trzydzieści kilometrów. Absolutne pustkowie, całkowite odizolowanie. Azelroth leżało w ciemnej dolinie, zewsząd otoczone porośniętymi lasami wzgórzami. W pobliżu nie było żadnych ludzkich osad, tylko jeden dom na wschodzie, ale mieszkańcy oddaliby wszystko, aby ów dom i to, co go zamieszkuje na zawsze znikło z powierzchni ziemi. Nigdy o tym nie zapominają, nawet w chwilach, gdy na kogoś spadnie szczęście, co zdarza się niezmiernie rzadko, obok radości zawsze jest lęk i trwoga przed tym plugastwem ze wzgórz.

Tego dnia, w gospodzie radość wszystkich była trochę większa niż zwykle, ale i poczucie strachu i grozy rosło z każdą chwilą. Jednemu z mieszkańców, którego imię brzmi Gustav Naum, dziś przedpołudniem urodziła się córka. Wszyscy się cieszyli, wszyscy wiązali z jej narodzinami ogromne nadzieje, ale w związku z jej przyjściem na świat odczuwali niepomierny strach. Zawsze tak jest. Powodem tego jest fakt, iż od czterdziestu lat, w Azelroth nie przyszło na świat ani jedno dziecko. Choć właściwie użyłem złego sformułowania, ponieważ dzieci rodzą się, ale przeważnie martwe, a jeżeli już uda im się przeżyć narodziny, to umierają najczęściej w ciągu tygodnia. I tak od czterdziestu lat. Gdyby ten proceder trwał miesiąc, można by go określić mianem okrutnego pecha. Gdyby trwał rok, może zaraza. Ale to trwa czterdzieści lat, więc na pewno jest za to odpowiedzialne to bluźnierstwo ze wzgórz.

Jak zwykle, najzabawniejszą postacią w gospodzie był Edgar. Biegał po całym pomieszczeniu, wskakiwał na stoły i ku uciesze wszystkich prezentował swój specyficzny, nazwijmy to taniec. Potem wskoczył na kolana człowiekowi o imieniu Frederik, lecz ten nie był w nastroju do zabawy i zrzucił go na podłogę. Martwił się, czy córka Gustava przeżyje. Wracały również do niego osobiste, bolesne wspomnienia, sam miał przecież dwie córki i dwóch synów, lecz wszyscy odeszli. Każde z nich. Tuż po narodzinach. Każdy tu kogoś stracił, dziecko, brata, siostrę. Gustav stracił wcześniej dwoje dzieci, czy teraz straci trzecie? Najmłodsi mieszkańcy mają już ponad czterdzieści lat, więc, jeżeli w Azelroth w najbliższym czasie nie pojawią się dzieci, osada wymrze i zostanie zapomniana. Wszystkich nurtowało to pytanie, a radosna na pozór atmosfera, radosną wcale nie była. Czy gdy Gustav nad ranem wróci do domu, jego córka nadal będzie żyła? A jeśli tak, to ile dane jej będzie jeszcze przebywać na tym świecie? Odpowiedź na to pytanie zna chyba tylko Zło ze wzgórz. Jedynie Edgar był poza tym wszystkim, jego interesowała tylko zabawa. Edgar, czarny kot właściciela gospody.

Nagle otworzyły się drzwi i do środka weszła zapłakana kobieta. Była to Nevra Naum, żona Gustava. Ten podbiegł do niej, przytulił i zaprowadził do stolika. Nevra nie musiała nic mówić, wszyscy wiedzieli co się stało. Kolejne dziecko odeszło. Zostało zabrane przez to bluźnierstwo ze wzgórz. Frederik nie potrafił poradzić sobie z bólem serca, jaki nawiedził go, gdy obwieszczono śmierć córki Naum'ów. Dobrze wiedział, co czuli, sam przeżył to samo. Przeżył to każdy. W sercach wszystkich gasła już nadzieja na to, że Azelroth jeszcze się odrodzi.

- Nie mam pojęcia, jak to się stało - szlochała Nevra - Mała spała, ja siedziałam przy niej i nagle zapadłam w jakiś dziwny, narkotyczny sen. Znalazłam się w krainie pełnej cieni, wszystko spowijała gęsta, lepka mgła, z której wyłaniały się jakieś postacie, a właściwie ich zarysy. Zbliżały się do mnie, a ja nie wiedziałam, co mam robić. Chciałam uciekać, ale jakaś tajemnicza siła przyciągała mnie do tych cienistych postaci. Unosiły się we mgle i przybliżały do mnie, było ich mnóstwo, to było okropne. I wtedy nagle ich twarze stały się wyraziste, ujrzałam je i to było najbardziej przerażające. To były nasze dzieci! Nasze utracone potomstwo! Widziałam tam również moją córkę, którą dziś urodziłam i dziś straciłam.

Przerwała. Nastała grobowa cisza, której nic już nie zmąciło. Mieszkańcy dopijali trunki i w milczeniu rozchodzili się do domów. Zaginięcia dzieci zawsze wyglądały tak samo. Opiekun wpadał w tajemniczy trans, a po powrocie świadomości dziecka już nie było. Naum'owie byli najmłodszymi mieszkańcami Azelroth, a ich córka ostatnią nadzieją, która odeszła na zawsze.

Jak się okazało, następna noc była jeszcze tragiczniejsza. Jak zwykle większość mężczyzn zgromadziła się w gospodzie. Atmosfera jaka tam panowała daleka była od wesołej, ogólne przygnębienie spowodowane śmiercią córki Naum'ów potęgowane było przez krople deszczu monotonnie uderzające w okna. Wszyscy jednak raczyli się złocistym piwem, więc sporadycznie dało się słyszeć jakiś śmiech. Może Edgar rozweseliłby trochę towarzystwo, ale niestety gdzieś się zapodział i nie było go tego dnia w gospodzie. Niby pospolity kocur, a jednak miał w sobie coś takiego, że potrafił rozweselić ludzi pogrążonych w smutku i melancholii. Edgar, czarny kot właściciela gospody.

W pewnym momencie drzwi do gospody otworzyły się, a uwaga wszystkich skupiła się na przybyszu. Ciemna postać powoli weszła do środka.

- Hej, patrzcie - rzekł jeden z mężczyzn - Przecież to Simon!

- Rzeczywiście - potwierdził ktoś jego słowa - Simon, jak ty wyglądasz, jesteś cały mokry i oblepiony wodorostami. Co się stało?

- Pewnie wypił za dużo, poszedł łowić ryby i wpadł do wody - wyśmiał go stary Erich.

Gospoda pogrążyła się w śmiechu, a Simon podszedł do baru, kupił piwo, ugasił pragnienie i stając na środku sali wykrzyczał:

- Możecie się śmiać, ale biada tym, którzy mi nie uwierzą! To, co dziś zobaczyłem...

- Spiłeś się, zobaczyłeś rybę i pomyślałeś, że to potwór - przerwał mu stary Erich, a w gospodzie znowu rozległ się gromki śmiech.

- Mylisz się starcze! Jestem trzeźwy i to...

- Simon trzeźwy? Ha ha, tego jeszcze nie widziałem - stary Erich zawsze nabijał się z każdego, z kogo tylko mógł.

- Zamilcz, głupcze!

- Jak śmiesz mnie tak nazywać!

- Uspokój się już staruchu. Nie czas na kłótnie. Nie dziś.

- Będę się kłócił, kiedy będę chciał!

- Erich - wtrącił się Frederik - Daj już spokój, posłuchajmy, co Simon ma nam do powiedzenia.

- Słuchajcie mnie! Wiem, gdzie są synowie i córki nasze!

Zapadła grobowa cisza. Wspomnienie zaginionych dzieci zawsze sprawiało ból.

- Zamknij się - wykrzyczał stary Erich - To nie jest temat do żartów!

- Nie żartuję! Przysięgam na wszystko, że mówię prawdę!

- Przeklęty łgarz - stary nie dawał za wygraną.

- Erich - znowu interweniował Frederik - Pozwól mu mówić.

- Łowiłem ryby - rozpoczął opowieść Simon - a że woda w rzece w skutek ulewnych deszczy wezbrała, w pewnej chwili straciłem panowanie nad moją łódką, a prąd zaniósł mnie na moczary...

- Na moczary? - na mieszkańców padł blady strach.

- Moczary to przeklęte miejsce!

- Ludzie mówią, że żaden śmiałek, który się tam zapuścił, już nigdy nie powrócił do domu.

- Tam mieszka sam Diabeł!

- Słuchajcie mnie! - wykrzyczał Simon - To naprawdę przerażające miejsce. Na moczarach nie istnieje chyba żadne życie. Trawy są tam tak wysokie, że nawet gdy stałem na łodzi, były wyższe ode mnie. Nagle, jakby pod wpływem jakiejś siły, moja łódka przewróciła się i wpadłem do wody. Momentalnie pojawiły się wodorosty, które owijały się wokół mnie i wciągały pod wodę. Życie uratował mi mój nóż, który zawsze mam przy sobie. Gdy je ciąłem, wydawało się, że odczuwają ból, wydawały się być żywe. Nagle, gdy byłem pod wodą, przed oczyma zamajaczyły mi jakieś dziwne kształty, z których po chwili wyłoniły się twarze naszych dzieci! Wyglądały upiornie. Szare twarze pozbawione życia, nie zdradzające żadnych emocji. Gdy wypłynąłem na powierzchnię, nie było tam już mojej łodzi, musiałem uciekać wpław. Kątem oka, gdzieś w oddali, na tle nocnego nieba ujrzałem jakąś dziwną, trójkątną plamę. Nie wiem co to było, byłem tak przerażony, że chciałem jak najszybciej stamtąd uciec.

W gospodzie ponownie zapanowała absolutna cisza, którą przerwał Frederik.

- Czy pamiętacie legendę o starym czarowniku z moczarów?

- To jakaś stara opowieść, chyba nikt jej dobrze nie zna.

- To historia z czasów naszych pradziadów. Mówi ona, że zanim do Azelroth przybyli pierwsi osadnicy, stały tu tylko dwa domy. Jeden na wzgórzach, należący do tego plugastwa, którego imienia nie ośmielę się tu wymawiać. Ale legenda mówi, że stał tu jeszcze jeden dom, należący do potężnego czarownika, i według podania, ów dom miał właśnie stać na moczarach. Rzekomo czarownik był spokrewniony z tym przeklętym bluźnierstwem ze wzgórz, a to nie wróży nic dobrego. Nasi pradziadowie zgładzili go, a ciało wrzucili do wody. Lecz ten w ostatnich chwilach życia rzucił na nich klątwę, poprzysiągł zemstę. Pod dom podłożyli ogień, lecz nawet gdy płomienie ogarnęły cały budynek, ten nie spłonął i rzekomo stoi tam po dziś dzień.

- Myślisz, że to czarownik może być odpowiedzialny za śmierć naszych dzieci?

- Nie wiem, nie wiem, co mam o tym myśleć.

- Na moczary! Nie pozwolimy, aby ktoś bezkarnie mordował nasze dzieci! - wykrzyczał Gustav Naum.

- Na moczary! - zawtórowali mu inni.

- Spokojnie - orzekł Frederik - Jeśli to prawda, że czarownik powrócił, to bez problemu zgładzi nas wszystkich.

- On zabił moje dzieci! - wykrzyczał Gustav pochylając się nad nim - Muszę się zemścić, choćbym miał przypłacić to życiem.

- I co w ten sposób osiągniesz?

- Satysfakcję i spełnienie.

- Pośmiertne.

- To co według ciebie mamy zrobić? Czekać tu, aż on sam po nas przyjdzie?

- Zastanówmy się nad tym, co możemy zrobić. Wyprawa na moczary jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu.

- Pozbawione sensu jest czekanie tutaj.

- Nie zapominaj o tym, z kim spokrewniony jest czarownik.

- Zdaję sobie z tego sprawę.

- Więc dlaczego nie udasz się na wzgórza, aby rozprawić się również z tym bluźnierstwem? Zginiesz tak tam, jak i na moczarach.

- Mów sobie co chcesz, ja idę i to natychmiast. Kto jest ze mną?

Kilkunastu mężczyzn niepewnie podniosło się z krzeseł i pod wodzą Gustava Naum'a skierowała się w stroną wyjścia. Tuż przed opuszczeniem gospody Gustav popatrzył z wyższością na Frederika i rzekł:

- Pamiętaj, że czarownik zgładził również twoje dzieci. Wrócimy przed świtem.

Nie wiedział, jak bardzo się mylił.

Małe łodzie mozolnie posuwały się naprzód, poprzez wysokie trawy porastające moczary. Woda była tam tak brudna, że nie było widać zanurzonych w niej końcówek wioseł. Co jakiś czas napotykali na dryfujące, spróchniałe i przegniłe konary drzew. Ponad taflą sterczały martwe, pozbawione liści korony tych drzew, które jeszcze się nie przewróciły. Ich powyginane gałęzie sprawiały upiorne wrażenie, wydawały się cierpieć, konać, umierać. Przez czarne chmury przykrywające niebo nie przedzierał się blask księżyca, co jeszcze bardziej potęgowało przerażającą atmosferę. W dodatku wszystko spowijała gęsta mgła, co sprawiało, że Gustav i jego towarzysze mieli widoczność ograniczoną do zaledwie kilku metrów. Nagle, między martwymi koronami drzew zamajaczyły im tajemnicze, białe poświaty.

- To upiory moczarów - wyszeptał Gustav.

- Nie powinniśmy się tu zapuszczać - rzekł człowiek imieniem Aaron, a w jego głosie słychać było zwątpienie i strach.

- Chcesz się teraz wycofać?

- Wracajmy, to zbyt niebezpieczne.

- Teraz, kiedy jesteśmy tak blisko rozwiązania zagadki śmierci naszych dzieci? Teraz, kiedy możemy je pomścić?

- Teraz, kiedy możemy stracić to, co mamy najcenniejsze. Nasze życie.

- To, co mieliśmy najcenniejsze już straciliśmy. Czymże jest nasze życie bez nich? Bezsensownym oczekiwaniem na śmierć. Nie ma już żadnej nadziei na to, że Azelroth jeszcze się odrodzi. Wszyscy umrzemy, nikt ani nic po nas nie pozostanie. Ale to od nas zależy, jak odejdziemy. Chcecie umrzeć jak tchórze, chowając się w domach przed tym, co i tak kiedyś po nas przyjdzie? Jeśli tak, to wracajcie, ale ja nie spocznę, dopóki nie dowiem się, kto lub co za tym stoi. Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejsza noc jest prawdopodobnie ostatnią nocą w moim życiu, ale chcę odejść z czystym sumieniem.

- Ja natomiast bardziej niż sumienie - odpowiedział Aaron - cenię sobie życie.

- I cóż ci pozostanie prócz niego?

- Ono samo wystarczy mi w zupełności.

Aaron nie wiedział jeszcze, że były to jego ostatnie słowa. Bowiem w tej właśnie chwili ich łódź przewróciła się i wszyscy mężczyźni znaleźli się pod wodą. Momentalnie wokół nich pojawiły się wodorosty, które owijając się wokół nich i wciągając coraz głębiej w ciemną topiel sprawiały wrażenie, jakby były żywe. Pod wodą dostrzegli to, co widzieli opiekunowie dzieci w chwilach, gdy te znikały. Widzieli ich ciała, unoszące się w wodzie. Druga łódź również się przewróciła. Teraz już wszyscy znajdowali się w wodzie, a po kilku minutach, większość z nich była martwa. Uratowało się tylko trzech uczestników wyprawy, w tym Gustav Naum. Nagle, ich oczom ukazało się coś, co do tej pory pozostawało legendą. Kilkadziesiąt metrów przed nimi, otoczony martwymi drzewami stał stary, upiorny dom, należący do potężnego, przed wiekami zabitego czarownika.

Podpłynęli wpław do małej wysepki, na której się znajdował. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegli jakichkolwiek śladów bytności człowieka w tym miejscu. Wydawało się, że nikogo tu nie było od wielu, wielu lat. Podeszli bliżej, na ścianach domu widać było ślady płomieni, które go kiedyś trawiły. A więc to, co uważano za legendę, miało miejsce w rzeczywistości. Powolnym krokiem zbliżyli się do wejścia. Drzwi, na których znajdowała się mosiężna, zdobiona kołatka były lekko uchylone, a więc ktoś mógł tam mieszkać, a może nawet był w tej chwili w środku. Ta myśl wprawiła ich w przerażenie, ale było za późno, aby się wycofać. Gustav powolnym ruchem pchnął drzwi i ostrożnie weszli do środka. W miejscu, gdzie spodziewali się natrafić na hol, ku ich zdziwieniu znajdowało się małe pomieszczenie, praktycznie puste, za wyjątkiem małego stołu, znajdującego się pośrodku. Leżała na nim księga, której tytuł, mimo że nikomu nic nie mówił, brzmiał przerażająco. Necronomicon, autorstwa szalonego Araba, Abdula AlHazreda. Obok księgi stały złote puchary, puste, ale noszące ślady niedawno wypełniającej je krwi. Gdy dwaj ocalali towarzysze Gustava przyglądali się księdze, on sam stał nieruchomo wpatrując się w ścianę. Powoli przesunął po niej ręką, i rzekł:

- Skóra. Ludzka skóra.

Rzeczywiście, wszystkie ściany obite były ludzką skórą. Opanowało ich takie przerażenie, że odtąd ich działania nie były racjonalne. Robili wszystko, aby jak najszybciej stamtąd uciec, lecz byli sparaliżowani ze strachu, gdy usłyszeli za ścianą ciche, zbliżające się w ich kierunku kroki.


2. Przybysz.

Świt. Pierwsze promienie słońca powoli rozświetlają czarne niebo. Żaden ze śmiałków, którzy tej nocy wyruszyli na moczary jak dotąd nie powrócił. Odnalazł się jedynie Edgar, lecz było to marne pocieszenie, gdy w grę wchodziła strata kilkunastu ludzi. Kocur natomiast zachowywał się dziwnie, był jakiś rozdrażniony, nie pozwalał się dotknąć i co zwróciło uwagę, miał zakrwawione łapy. Oprócz Edgara nikt inny nie powrócił. Przybył za to ktoś, kogo nikt się nie spodziewał. Ktoś, przez kogo zginą kolejni ludzie. Ktoś, kto zapoczątkuje kolejną wyprawę. Ktoś, kto nigdy tu nie przybywa. Ktoś obcy.

Drzwi do gospody otworzyły się, a uwaga wszystkich skupiła się na przybyszu. Był to człowiek odziany w czarny, przemoczony płaszcz z wysokim kołnierzem, który osłaniał twarz przed wiatrem i deszczem, na głowie miał również czarny kapelusz z szerokim rondem i błękitną przepaską, a na nogach wysokie, ubłocone buty. Ubiór typowy dla ludzi mieszkających w dużym mieście. Najbliższe takie miasto znajdowało się o ponad dwieście kilometrów od Azelroth, więc skąd wziął się tu ten obcy. Przybysz wszedł do środka, postawił na ziemi walizki i zdjął kapelusz, a zebrani w gospodzie mieszkańcy ujrzeli jego młodą, łagodną twarz.

- Dzień dobry - rzekł obcy - Nazywam się...

- Mniejsza o nazwisko - przerwał mu stary Erich - Czego pan tu szukasz?

- Schronienia.

- Schronienia? A przed czym?

- Przed deszczem. Nieprzerwanie pada od wielu dni, wszystkie moje ubrania są przemoczone, a ja marzę tylko o tym, aby choć jedną noc spędzić w jakimś suchym miejscu.

- Wybrałeś pan najgorsze miejsce na schronienie, najlepiej wyjedź stąd, i to jeszcze dziś.

- Ale to miejsce jest pierwszą ludzką osadą, jaką napotkałem od wielu dni.

- Zobaczymy, jak długo jeszcze będzie ona ludzka - powiedział jakby do siebie Erich.

- Proszę? - zapytał przybysz.

- Wynocha stąd!

- Erich, uspokój się - wtrącił się Frederik i zapytał przybysza - Kim jesteś? Co Cię do nas sprowadza?

- Nazywam się Kai Niguroff, od pół roku podróżuję po całym kraju, aż dotarłem tu. Czy mogę liczyć na państwa gościnę? Chciałbym zatrzymać się tu, choćby na kilka dni.

- Nie! - wykrzyczał stary Erich - Nie chcemy tu obcych!

- Erich, idź już do domu, jesteś pijany - rzekł Frederik.

- Pewnie że pójdę, nic tu po mnie ale jeśli pozwolicie mu zostać, to będziecie tego żałować.

Wychodząc, stary Erich popatrzył na przybysza z wyraźną wrogością, poczym splunął mu pod nogi i opuścił gospodę. Frederik wstał od stołu i rzekłszy, że na niego również już czas, uregulował rachunek, poczym zaprosił Kai'ego do swego domu. Ten podziękował i obiecał nie sprawiać kłopotów mieszkańcom swym pobytem.

- Z całym szacunkiem, ale niezbyt przyjaźnie witacie tu obcych - rzekł Kai, gdy szli wąską uliczką w stronę domu Frederika.

- Niektórzy są nieufni wobec przybyszów, niegościnni i nieprzyjemni ale musisz im to wybaczyć. Gdybyś mieszkał w tym miejscu, zrozumiałbyś, o co mi chodzi.

- Co ma pan na myśli?

- Mów mi po prostu Frederik.

- A więc co masz na myśli? Co zrozumiałbym?

- Obyś nigdy nie musiał tego zrozumieć.

- Dlaczego?

- Bo tych, którzy zrozumieli już nie ma. Zrozumienie tego wiąże się z poznaniem i doświadczeniem, a tego nie życzę Ci, i mam nadzieję, że nigdy tego nie doświadczysz.

- Nic nie rozumiem.

- I niechaj tak pozostanie. Wierz mi, że tak będzie lepiej.

- Lepiej? Dla kogo?

- Dla Ciebie.

- Nie chcę być wścibski, ale bardzo intryguje mnie to, co mówisz.

- Gdy już opuścisz nasze miasteczko zapomnij, że kiedykolwiek tu byłeś, zapomnij to, czego możesz się tu dowiedzieć, zapomnij wszystko, co w jakikolwiek sposób będzie związane z Azelroth.

- Ale proszę, powiedz, dlaczego.

- Wierzysz w duchy?

- Sam nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale chyba tak.

- To, co żyje w lasach otaczających Azelroth to połączenie ducha, wampira, demona, samego Szatana i Bóg wie, czego jeszcze. Nie patrz tak na mnie, mówię prawdę. Tak przerażającej i bluźnierczej istoty nie znajdziesz w żadnym innym miejscu na świecie. Ale dość tego gadania. Opowiedz teraz coś o sobie. Jak tu trafiłeś? Rzadko mamy gości, praktycznie nikt nas tu nie odwiedza.

- Gdy skończyłem szkołę podjąłem decyzję o wyjeździe. Nie chciałem mieszkać w dużym mieście. Od pół roku cały czas jestem w drodze, podróżuję od miasteczka do wioski, od wioski do miasteczka. Pomagam mieszkańcom na roli lub w innych pracach, a oni odwdzięczają się, dając mi tymczasowe schronienie i czasami trochę pieniędzy.

- Ciekawe masz życie. Nikt z nas nigdy nie opuścił Azelroth, choć wszyscy tego pragniemy.

- Więc dlaczego nie wyjedziecie?

- Nie możemy. Tak, jak drzewa są przywiązane do ziemi, tak my jesteśmy przywiązani do Azelroth.

- Nie rozumiem, skoro chcecie opuścić to miejsce, to zróbcie to.

- Nie możemy.

- Dlaczego? Co Was tu trzyma?

- To, co mieszka na wzgórzach.


3. Wiedźma.

Następnego wieczora, jak zawsze wszyscy zgromadzili się w gospodzie. Gustav i jego ludzie nie powrócili, zdawano sobie sprawę, że już nigdy nikt ich nie zobaczy, a ich ciała spoczywać będą na upiornych moczarach. Nikt nie wiedział, że ta noc będzie jedną z tych, o których marzą, aby nigdy nie miały miejsca. Gdy tłumnie opuszczali gospodę, Kai zauważył coś dziwnego. Zastanawiał się przez chwilę, czy wspomnieć o tym innym, widział, w jakim strachu żyją, przez co się wahał, ale z drugiej strony może to nic dziwnego, może mieszkańcy wiedzą o tym. A może tylko mu się przywidziało. Postanowił zaryzykować.

- Jak daleko stąd jest najbliższa wioska, czy też miasto? - zapytał.

- Jakieś trzydzieści kilometrów stąd, na zachód.

- A tam na wschodzie, to małe światło na wzgórzach? - wskazał palcem na mały, jaśniejący punkt, na wschodniej stronie największego wzgórza, otaczającego Azelroth.

Nie ma odpowiednich słów, aby opisać to, co się wtedy działo. Panika, popłoch, przerażenie to za mało. Wszyscy uciekali do swych domów, a Kai nie mógł zrozumieć, dlaczego małe światło na wzgórzu wzbudziło aż tak wielkie przerażenie. Nagle poczuł silne szarpnięcie za rękaw płaszcza. To Frederik.

- Nie stój tak tylko uciekaj, jeśli ci życie miłe!

- Ale o co chodzi? Co się stało?

- Lepiej, żebyś nie wiedział. Jeżeli przetrwasz tę noc, z samego rana musisz wyjechać.

- Dlaczego? Powiedz mi, co wywołało takie przerażenie?

Frederik zatrzymał się, odwrócił, wskazał na mały, świetlisty punkt na wschodzie i rzekł:

- To wiedźma! Wiedźma z Azelroth powróciła!


Nie wszyscy mieszkańcy mieli na tyle odwagi, aby tę noc spędzić samotnie, lub w małych grupach, toteż gromadzili się nawet po kilkanaście osób w jednym domu. Łatwiej umierać w gronie przyjaciół niż w samotności. Ich serca opanował niepojęty strach, w dusze wkradał się mrok. Oczekiwanie, tylko to im pozostało, tylko to mogli zrobić, czekać i mieć nadzieję, że i tym razem uda im się przeżyć. Wydawało się, że tej nocy czas się zatrzymał, sekundy były dobami, minuty wiekami a godziny całymi eonami. Ci, którzy nie stracili jeszcze wiary w Boga, a było ich już naprawdę niewielu, modlili się zażarcie o odpuszczenie grzechów i ocalenie od śmierci.

Kai siedział na krześle paląc papierosa i obserwował zachowanie mieszkańców. Patrzył na wszystko z dystansu, całą sytuację określał mianem wiejskich zabobonów, lecz mimo to odczuwał jakiś wewnętrzny niepokój i lęk. Nie wiedział, skąd wziął się ów strach, jedyne, z czego zdawał sobie sprawę to fakt, że bał się coraz bardziej. Ręce mu się trzęsły, nerwowo odpalał kolejne papierosy. Frederik natomiast wydawał się być całkowicie spokojny, stał przy oknie i w skupieniu wpatrywał się w czerń nocy.

- Drogi przyjacielu, przybyłeś do nas w najmniej odpowiednim momencie. Nie chcę ci tego mówić, ale wydaje mi się, że powinieneś być świadomy tego, co może cię tu spotkać.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Kai podnosząc się z krzesła.

- Że może to być ostatnia noc w twoim życiu. Być może to już ostatnia minuta twego żywota. Dosłownie minuta.

- Skoro mam umrzeć, to powiedz mi, co mnie zabije.

- Wiele bym dał za to, aby dowiedzieć się, kim, lub czym to jest.

- Ale chyba macie jakieś podejrzenia, domyślacie się kto za tym stoi.

- Wiedźma.

- To już wiem...

- I uwierz mi, nie chcesz wiedzieć więcej. Ale skoro nalegasz, to powiem ci tyle, ile sami wiemy, a wiemy niewiele. To, co żyje w okolicznych lasach jest tworem z samego dna piekła. Jeszcze nasi pradziadowie żyli w ciągłym strachu. Przed wiekami spalili na stosie czarownicę, która w ostatnich chwilach swego życia rzuciła na nich i na ich potomków klątwę. Poprzysięgła zemstę. Od tego czasu, co kilka lat powraca do swego domu, a w Azelroth pozostawia krwawe żniwo.

Frederik gestem przywołał Kai'ego do okna.

- Widzisz spływającą w dół mgłę na wzgórzu?

- Tak - potwierdził Kai.

- To wiedźma schodzi z gór. I będzie tu jeszcze tej nocy.

- Dlaczego nie uciekniecie?

- Nie możemy. Do Azelroth można przybyć, ale opuścić to miejsce, to praktycznie niemożliwe. Niewielu się to udało - widząc niezrozumienie na twarzy Kai'ego dodał - Droga przez las to pewna śmierć, a osuwisko uniemożliwia drogę przez gościniec.

- Jechałem tamtędy, fakt, osuwisko wygląda niebezpiecznie, ale nawet po tych kilkudniowych deszczach nic się tam nie działo.

- Ziemia osunie się i zatarasuje przejście, gdy tylko będziemy chcieli spróbować stąd uciec. Może pieszo udałoby się przebyć tę drogę, choć szczerze wątpię.

- Więc spróbujcie.

- Umrzemy z głodu w drodze. Koń nie przejdzie przez osuwisko, nie mówiąc już o sytuacji, gdy musiałby ciągnąć za sobą powóz. Teraz sam widzisz, nasza sytuacja jest beznadziejna.

Kai już o nic nie pytał. Nastała zupełna cisza, co jakiś czas przerywana rozpaczliwym krzykiem kolejnych ofiar wiedźmy. Noc wydawała się trwać wiecznie, do świtu, czyli do momentu, kiedy ta plugawa istota odejdzie pozostały jeszcze dwie godziny. Czy uda im się przeżyć? Kai podszedł do okna. Puste, pogrążone w mroku ulice i ta postać. Ujrzał ją z daleka, niska, lekko przygarbiona, odziana w czerń mgły w niczym nie przypominała wiedźmy z opowieści i legend. To był istny demon, sam szatan. Na ułamek sekundy wiedźma odwróciła się w jego stronę. Stała około stu metrów od niego, ale zdążył ujrzeć jej twarz, która zbliżyła się do niego szybciej niż światło, szybciej niż myśl. Wiedział, że jeżeli dane mu będzie przeżyć, tego widoku nie zapomni do końca swego życia. Ta bluźniercza twarz nie miała w sobie nic z człowieka. Gdy ją zobaczył, ujrzał płomienie wydobywające się zza otwartych bram piekieł, cała głowa tego plugastwa była wypełniona przeklętym ogniem, a wokół niej roztaczała się czarna niczym smoła mgła. Usłyszał przerażający, szyderczy śmiech, cały świat zawirował mu przed oczyma, powoli osunął się na podłogę i zapadł w sen. Sen tak przerażający, że nie pragnął nawet przebudzenia. Pragnął jedynie uwolnienia od niego. Śmierci.

Gdy ponownie otworzył oczy, leżał w łóżku, a przez okna wpadał do pokoju słoneczny blask. Już świt, wiedźma odeszła, przeżył. Ale ile osób nie miało dzisiejszej nocy tyle szczęścia co on? Powoli podniósł się z łóżka, założył płaszcz i kapelusz, zapalił papierosa i wyszedł na zewnątrz. Ulice zalane światłem słonecznym wyglądały całkiem inaczej niż w nocy. Typowe, małomiasteczkowe domy, brukowane ulice i górujący nad wszystkim wiekowy ratusz, to wszystko sprawiało, że Azelroth wydawało się być bardzo spokojnym i przyjaznym miejscem. Lecz niestety to tylko pozory.

Pierwszym, co rzuciło się Kai'emu w oczy była krew. Była wszędzie, na ulicach, na ścianach domów, w powietrzu czuć było jej woń. Była jakaś dziwna, inna. Zaschnięta, prawie czarna z unoszącą się wokół niej mgłą sprawiała wrażenie, jakby nie była wytworem ludzkiego organizmu. Potem ujrzał coś jeszcze bardziej niesamowitego i okropnego. Dziwne ślady na bruku, przypominały ślady stóp, lecz nie były one pozostawiane przez brudne lub ubłocone buty. Nie była to nawet krew. Brązowe ślady, jakie pozostają na papierze po kontakcie z ogniem, lecz jak wielka musiała działać temperatura, aby takie znamiona powstały na kamieniu. Spojrzał przed siebie i ujrzał takie same blizny na ścianie domu, tuż przy wejściu. Ukląkł i delikatnie dotknął ręką kamiennego bruku, dokładnie w miejscu, gdzie widniał wypalony odcisk stopy. Kamień w tym miejscu był jeszcze ciepły, a jego myśli powędrowały gdzieś daleko, do innego wymiaru, poza granice ludzkiego rozumowania. Ciemność, mrok, niczym nie ograniczona przestrzeń, absolutna pustka. Absolutna próżnia. Nie istniało tu życie, nie istniała tu materia, nie istniał tu czas. Ale jednak wiedział, że nie jest sam. Było tam coś jeszcze, coś, co nie jest żywe, nie jest materialne, coś, dla czego nie istnieje czas. Wiedział co, widział to poprzedniej nocy, słyszał szyderczy śmiech tej plugawej istoty. Nagle poczuł mocne szarpnięcie, ciemność rozjaśniła się a on ponownie klęczał na ulicy.

- Wszystko w porządku? - zapytał Frederik, stojąc nad nim.

- Tak - odpowiedział niepewnie - Chyba tak.

- To wielkie szczęście, że jesteś cały i zdrowy. Obawialiśmy się, że możesz nie doczekać poranka.

- To, co widziałem... w nocy... to...

- Nic nie mów - przerwała mu stojąca obok kobieta, imieniem Vera - wiemy, a właściwie domyślamy się, co zobaczyłeś.

- To było przerażające - rzekł Kai powoli podnosząc się - to pochodzi z najgłębszych czeluści piekielnych. To nie może być...

- Uspokój się. Jesteś w szoku, musisz odpocząć.

- Ale powiedzcie mi jeszcze, co to za ślady? Wydają się być wypalone, a przecież to nie możliwe.

- Wiedźma zawsze pozostawia je po sobie. Przeszła tędy, a potem weszła do tego domu, stąd ściany całe pokryte są tymi bliznami. Pozostaną tu przez kilka miesięcy.

- Tak, pamiętam, stała dokładnie tu, gdy ją ujrzałem.

Frederik przyglądał się młodemu mężczyźnie, gdy ten stał nieruchomo, wpatrując się we wschodnie zbocza wzgórz. Usłyszał, jak Kai szepcze coś pod nosem. "Muszę tam iść, muszę dowiedzieć się, czym to jest, muszę".

- Ile czasu potrzeba - zapytał - aby dotrzeć do domu tego plugastwa?

- Chyba nie chcesz...

- Tak, chcę! To jedyne, czego pragnę! Muszę się dowiedzieć, czym jest ta plugawa istota!

- Rozumiemy twoją ciekawość, ale wyprawa na wzgórza, zwłaszcza na wschód, to samobójstwo.

- Odpowiedzcie na moje pytanie!

- Nie wiemy dokładnie, nikt z nas nigdy tam nie był, ale wydaje mi się, że około sześciu, może siedmiu godzin marszu.

- Świetnie, zatem jeżeli wyruszę za godzinę, najdalej dwie to i tak zdążę przed zmrokiem. Wszystkie złe siły są najgroźniejsze nocą, w dzień nie dysponują pełnią swej siły, więc może uda mi się zgładzić tego potwora.

- Kai, zrozum, nie możesz tam iść - rzekł Frederik - to zbyt niebezpieczne.

- Jeżeli tu pozostanę, to któregoś dnia wiedźma przyjdzie po mnie. Nie chcę czekać, zastanawiać się, kiedy zginę, czy za miesiąc, rok, pięć lat, a może już następnej nocy. Nic nie ryzykuję, i tak ona kiedyś zada mi śmierć, a gdy ona przyjdzie, będzie już za późno.

- Za późno na co?

- Na wszystko. Nic już nie zrobicie, a teraz istnieje jeszcze cień szansy. Jeżeli uda nam się zaskoczyć potwora, może uda nam się go unicestwić.

- Co, a właściwie kogo masz na myśli mówiąc "nam"?

- Jak to kogo? Nas wszystkich - gdy to mówił, wokół nich zgromadził się już dość spory tłum mieszkańców - jeżeli wszyscy zjednoczymy siły i udamy się na wzgórza, zwyciężymy to przeklęte monstrum! Czego się boicie? Śmierci? Zdajecie sobie sprawę, że i tak wszyscy umrzecie z rąk tej bluźnierczej bestii! Dlaczego się wahacie? Wolicie siedzieć tu i czekać, kiedy przyjdzie wasza kolej?

- Jeden z nas podobnymi sławami przekonał kilkanaście osób do podobnej wyprawy. Jak dotąd, żaden z nich nie powrócił. Ty skończysz tak samo.

- Jak chcecie. Za godzinę wyruszam, jeżeli trzeba będzie, to pójdę sam. Będę czekał przy ratuszu na tych, którzy mają dość odwagi, aby iść ze mną i pomścić śmierć swych bliskich.

Kai odszedł, a mieszkańcy jeszcze przez jakiś czas stali w milczeniu, spoglądając to na siebie, to na wschód. Byli pewni, że nikt nie odważy się towarzyszyć mu w wyprawie na wzgórza. A jednak mylili się.

Kai siedział samotnie na schodach ratusza, a kilkadziesiąt metrów dalej zgromadzili się wszyscy ludzie z Azelroth. Chcieli zobaczyć, czy rzeczywiście pójdzie. Nadszedł czas. Teraz było już za późno, aby się wycofać, publicznie zapowiedział, że wyruszy, więc musiał to zrobić. Nie mógł już zrezygnować. Zresztą, wcale tego nie chciał. Podniósł się i powolnym krokiem zbliżył się w stronę zebranych.

- Przyszliście tłumnie, lecz po waszych twarzach widzę, że nie macie na tyle odwagi, aby iść ze mną. Ale ja i tak pójdę, i zabiję potwora. Nawet sam.

- Mylisz się, nie pójdziesz sam - odpowiedział mu głos z tłumu, a osoba, która te słowa wypowiedziała wystąpiła przed wszystkich i podeszła do Kai'ego - Ja z tobą pójdę.

Nikt nie mógł uwierzyć, że udało mu się kogoś przekonać to udziału w tej samobójczej wyprawie. A już na pewno nie jego. Ale to była prawda, wraz z Kai'm, na wzgórza pójdzie ten, który był największym przeciwnikiem tej wyprawy. Na wzgórza pójdzie Frederik.

Opuścili miasteczko i skierowali się w stronę na wschód, w stronę porośniętych lasami wzgórz. Musieli iść pieszo, droga przez las była zbyt stroma dla koni, zresztą zwierzęta dobrze wiedziały, co zamieszkuje te tereny i nawet siłą nie można ich zaciągnąć w te strony. Przez długi czas szli w milczeniu, choć było wiele rzeczy, o które Kai chciał zapytać. Przede wszystkim o to, co skłoniło Frederika do wzięcia udziału w wyprawie. Robił co mógł, aby zatrzymać Kai'ego w Azelroth, za wszelką cenę nie chciał dopuścić do tego, aby ten wyruszył na wzgórza. I nagle zmienił zdanie i to do tego stopnia, że sam postanowił mu towarzyszyć.

- Wiem, nad czym myślisz - przerwał milczenie Frederik - Zastanawiasz się, dlaczego jestem tu teraz z tobą.

- Masz rację - odpowiedział - Byłeś zdecydowanie temu przeciwny.

- W dniu twego przyjazdu miała miejsce podobna wyprawa, tyle tylko, że na moczary. Próbowałem do niej nie dopuścić, lecz kilkunastu mężczyzn mnie nie posłuchało. Od tej pory nie dali znaku życia, i wydaje mi się, a właściwie jestem tego pewien, że już nigdy nikt ich nie zobaczy. Najprawdopodobniej nas spotka taki sam los, lecz mimo to zdecydowałem się iść, ale nie dla zemsty za śmierć moich bliskich i przyjaciół. Nie dlatego, aby dowiedzieć się, czym jest istota, która morduje nas od wielu pokoleń. Idę dla wewnętrznego spokoju, dla spokoju sumienia. Wiem, że w tym momencie przeczę moim wcześniejszym słowom, ale ty mnie przekonałeś. Wolę umrzeć teraz, niż czekać na śmierć, która może nadejść w każdej chwili.

- Podziwiam twą decyzję.

- Nie mam nic do stracenia. Nie mam już nikogo bliskiego. Nie mam dla kogo żyć.

- Podobnie jak ja.

- Nie masz rodziny? Przyjaciół? Przecież mieszkasz, przepraszam, mieszkałeś w wielkim mieście.

- Nie mam tam nikogo, dlatego wyjechałem. Można powiedzieć, że uciekłem stamtąd.

- Więc wybrałeś najgorsze miejsce na ucieczkę. Ale nie mówmy już o tym, spójrz, słońce powoli chowa się za horyzontem, za niecałą godzinę zapadnie zmierzch.

- Za ile dojdziemy do celu?

- Nie wiem, trudno jest mi ocenić teraz nasze położenie, ale obawiam się, że nie zdążymy przed zmrokiem.

- Możemy przeczekać noc w lesie.

- Nie, to pewna śmierć. Musimy iść dalej, jeżeli teraz nie zgładzimy potwora, to przepadnie nasza ostatnia szansa. Wiedźma zabije nas, a możesz być pewien, że nikt w miasteczku nie podejmie po nas kolejnej próby.

- Powinniśmy dojść do jej domu już godzinę temu. Jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku?

- Tak, spójrz tam.

Gdzieś w oddali, między drzewami majaczyło blade, żółte światło.

- To dom wiedźmy! - oznajmił Frederik - Ruszajmy, nie ma czasu do stracenia.

Po około godzinie marszu wyszli na małą polanę, na której stał plugawy, mroczny dom, będący siedliskiem czystego zła. Kai ostrożnie podszedł do okna, lecz nie mógł przez nie nic zobaczyć. Dziwne, ale szyby wydawały się być nieprzezroczyste, mimo iż było to zwykłe szkło. Sprawiało to upiorne wrażenie, trudne do opisania. Prześwitywał przez nie blask, lecz nie można było dostrzec tego, co znajduje się w środku. Nie mogli się już wycofać, byli zbyt blisko celu, aby teraz zawrócić. Wiedzieli, co muszą zrobić. Kai z całych sił naparł na drzwi, które bez trudu ustąpiły. Wbiegł do środka i to, co ujrzał wprawiło go w przerażenie. Ciemność. Absolutna i nieprzenikniona, a przez okna widział, że w środku pali się światło. Co jeszcze bardziej tajemnicze, gdy się odwrócił i spojrzał w stronę wywarzonych drzwi, na ziemi ujrzał delikatny blask światła. Dopiero w tym momencie całkowicie zdał sobie sprawę ze swego położenia i zaczął żałować, że wyprawił się na wzgórza. Żałował że przybył do Azelroth. Żałował nawet, że opuścił tak znienawidzone dotychczas swoje rodzinne miasto. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności spostrzegł, że pomieszczenie, w którym się znajdują jest całkowicie puste a jego rozmiary w przybliżeniu odpowiadają wielkością rozmiarom całego budynku, który wcześniej obszedł dookoła. Czyżby był tu tylko jeden pokój? Naprzeciw niego znajdowały się kolejne drzwi. Powoli podszedł do nich, nacisnął klamkę i pchnął je. Teraz nie mógł już niczego zrozumieć. Wszedł do drugiego pomieszczenia, które było dokładnie takie samo, jak poprzednie. Przecież to fizycznie niemożliwe, aby dwa tej wielkości pomieszczenia znajdowały się w budynku o rozmiarach jednego z nich. Wtedy też zorientował się, że w obu pomieszczeniach nie było okien, a przecież widział je z zewnątrz. Odwrócił się i zalała go kolejna fala przerażenia, nie było za nim Frederika! Wrócił do poprzedniego pokoju, lecz tam również go nie było. Za to było tam coś, czego być nie powinno, a mianowicie drzwi, uprzednio przez niego wyważone! Otworzył je i znalazł tam to, czego najmniej się spodziewał. Kolejne, identyczne pomieszczenie! Z całych sił zawołał Frederika. Ten odpowiedział, lecz jego głos był przytłumiony, jakby dobiegał z dużej odległości, napotykając na swej drodze niezliczoną ilość ścian, lecz po chwili jego głos zamilkł. Kai bliski obłąkania otwierał kolejne drzwi, przechodził przez kolejne pomieszczenia, wszystkie takie same. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie był sam. Nikogo nie widział, ale wiedział, że to jest tuż obok. Czuł na sobie oddech wiedźmy, lecz nie na ciele. Na duszy. Czuł lodowaty dotyk jej płonącego ciała. Arktyczne zimno ognia piekielnego. Aż wreszcie ją ujrzał. Była o wiele bardziej przerażająca niż wtedy, gdy zobaczył ją na ulicy. Cała otulona czernią mgły unosiła się kilka centymetrów nad podłogą. W okolicy twarzy, gdzie mgła stanowiła tylko cienka warstwę, jakby za szklaną maską szalał ogień, a jej oczy płonęły piekielną furią. Z ust Kai'ego wydobył się obłąkańczy krzyk, po czym opadł ze zmysłów.


4. Skąpany w szkarłacie.

Kai powoli otworzył oczy. Leżał pośród drzew, głodny, spragniony i obolały. W lesie panował mrok, ale w górze, między koronami drzew ujrzał delikatny blask słońca, lecz, mimo iż był dzień, nie czuł się bezpiecznie, nie tu. Zdawał sobie sprawę z tego, co kryje się w tym lesie, chciał jak najszybciej się z niego wydostać. Teren był pochyły, wznosił się na wschód, więc aby wrócić do Azelroth musiał skierować się na zachód. Obawiał się jednak, że może błędnie określić kierunek marszu, ponieważ las był tak gęsty, że nie mógł ujrzeć słońca, dostrzegał tylko jego blask. Zakładał, że znajduje się pomiędzy Azelroth a domem wiedźmy, w takiej sytuacji musi iść na zachód, ale jeżeli myli się i znajduje się za domem patrząc od strony miasteczka, to droga na zachód zaprowadzi go wprost do siedliska Zła. Liczył się również z tym, że może znajdować się w całkiem innym miejscu. Lecz jego modlitwy zostały wysłuchane, bo nad ranem, po kilkunastogodzinnej wędrówce znalazł się na polanie, z której w oddali ujrzał spowite poranną mgłą Azelroth. Był tak głodny i zmęczony, że dotarcie do celu zajęło mu jeszcze kilka godzin. Gdy minął bramy miasteczka zauważył, że ulice są puste. Dopiero po chwili ujrzał grupę ludzi na małym wzgórzu poza miastem, nie był pewny, ale wydawało mu się, że jest to cmentarne wzgórze. W miarę jak zbliżał się do tego miejsca, upewnił się, co do swych przypuszczeń, widział również coraz więcej zgromadzonych tam ludzi. Na szczęście ceremonia pogrzebowa dobiegła końca i żałobnicy powoli schodzili z cmentarnego wzgórza. Na szczęście, ponieważ Kai nie miał już sił, aby iść dalej.

Gdy mieszkańcy go odnaleźli był skrajnie wyczerpany, ale przytomny, potrafił poruszać się, choć niezbędna okazała się drobna pomoc, gdyż na skutek przemęczenia nie mógł utrzymać równowagi. Kai przyjrzał się ich twarzom, na których malowało się zdziwienie, niepewność i strach. Ich oczy zdradzały smutek, jakim musieli być przesiąknięci od dłuższego czasu.

- Gdzie jest Frederik? - zapytał Kai. - Czy udało mu się szczęśliwie powrócić?

- Nie ma go już wśród nas - odpowiedziała mu jedna z kobiet - odszedł na zawsze. Oby jego dusza spoczywała w pokoju. Długo oczekiwaliśmy waszego powrotu, a gdy już straciliśmy nadzieję że powrócicie, zjawiasz się ty, więc pozostaje nam mieć nadzieję, że któregoś dnia powróci również Frederik.

- Jak to długo nas oczekiwaliście? Co pani chce przez to powiedzieć? Przecież nie było nas kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin.

- Chłopcze, o czym ty mówisz, przecież wyruszyliście ponad dwa miesiące temu!

Zapadł zmierzch, słońce skryło się za horyzontem a na niebie rozbłysły srebrne gwiazdy. Kai stał w oknie i wpatrując się w czerń nocy rozmyślał nad ostatnimi wydarzeniami. Czy to możliwe, czy rzeczywiście wyruszył z Azelroth ponad dwa miesiące temu? Jeżeli to prawda, to dlaczego wydaje mu się, że cała wyprawa trwała najwyżej kilkadziesiąt godzin, co działo się przez te dni, tygodnie. Gdzie był, co robił, dlaczego nic nie pamięta. Przez długi czas próbował odnaleźć odpowiedź na te pytania, lecz jego rozmyślania zostały gwałtownie przerwane przez okropny, zwiastujący cierpienie krzyk. Kai wybiegł na ulicę i skierował się do jedynego domu, w którym paliło się światło. Pchnął drzwi i wpadł do środka. Na podłodze ujrzał mężczyznę wijącego się w spazmach bólu.

- Uważaj! - wykrzyczał ów mężczyzna - zbliża się do ciebie!

- Kto?

- Uciekaj na ulicę!

- Ale dlaczego? O co chodzi?

- Uciekaj, jeśli ci życie miłe!

Kai usłuchał rannego mężczyzny i wybiegł na zewnątrz. Stało tam już wielu mieszkańców, których wywabiły krzyki rannego.

- Musimy mu jakoś pomóc! - wykrzyczał Kai - nie wiem, co mu się stało, ale musi okrutnie cierpieć.

- Nie wiesz, co mu się stało? - zapytał dziwnym tonem stary Erich - przecież tyle co wybiegłeś z jego domu.

- Chyba nie myślisz, że mam coś wspólnego...

- Tak! - przerwał mu stary - tak właśnie myślę.

- Usłyszałem krzyk, wybiegłem na ulicę, tylko w tym domu świeciło się światło, chciałem mu pomóc.

- Kai ma rację - rzekł ranny mężczyzna - nie wińcie go za to, czego nie uczynił...

To były jego ostatnie słowa. Skonał na oczach wszystkich. Nagle stojąca obok Kai'ego kobieta chwyciła go mocno za ramię i wskazując na wnętrze domu zmarłego nieszczęśnika osunęła się na ziemię tracąc przytomność. Wszyscy skierowali swój wzrok we wskazanym kierunku i zamarli. Tuż za drzwiami stała mroczna, upiorna postać, w której rozpoznano Eckheart'a, zmarłego przed dwoma laty mieszkańca Azelroth. Zjawa bardzo szybko rozpłynęła się w powietrzu, ale mieszkańcy jeszcze przez długi czas trwali w bezruchu.

Następnego dnia, podczas pogrzebu zmarłego ostatniej nocy Christofera miało miejsce kolejne przerażające zdarzenie. Gdy składano ciało do grobu, zebrani usłyszeli jakieś dziwne odgłosy, dobiegające z trumny, jakby znajdujące się w niej zwłoki powróciły do życia i szamotały się w rozpaczliwym pragnieniu wydostania się i uniknięcia pogrzebania żywcem. Trumnę natychmiast wyciągnięto. Widok, jaki ukazał się zebranym po jej otworzeniu był tak makabryczny, że większość nie wytrzymała i odsunęła się od grobu. Ciało uległo już procesowi rozkładu, przegniło i rozsypywało się, ale mimo to, całe skąpane było w świeżej krwi. Lecz najokropniejsze było to, że wokół ciała wiło się kilkanaście małych, blado-żółtych węży. Długich na dwadzieścia, może trzydzieści centymetrów, o śliskiej skórze, pozbawionych oczu, za to wyposażonych w parę długich kłów, a raczej zębów jadowych. Jeden zagłębiał się właśnie w pustym oczodole Christofera, ale większość z nich błyskawicznie wypełzła z trumny i niczym dżdżownice zagłębiły się z ziemię. Wszyscy w popłochu opuścili cmentarne wzgórze, pozostał jedynie Kai, który postanowił dokonać ekshumacji zwłok Eckheart'a. Długo rozkopywał jego grób, nie zważając na przejmujące zimno, deszcz i wiatr. Po kilku godzinach, stojąc po kolana w wodzie w głębokim na ponad dwa metry grobie otworzył trumnę Eckheart'a.

Kai siedział przy kominku dygocąc po trosze z zimna, ale przede wszystkim z przerażenia. Obawiał się, że postradał zmysły po tym, co ujrzał na cmentarzu. Wiedział, że musi jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce, musi doczekać świtu i uciec. Słońce wzejdzie za cztery godziny, modlił się, aby przetrwać, lecz noc wydawała się trwać wiecznie. Cały czas miał przed oczyma obraz, jaki ujrzał po rozkopaniu grobu Eckheart'a. W trumnie nie było zwłok, tylko ogromny, około dziesięciometrowy, blado-żółty wąż. Podjął decyzję, o świcie opuści to bluźniercze miejsce, a właściwie podejmie próbę wydostania się. Noc była okropna, wiedźma ponownie zeszła ze wzgórz, co chwila słychać było przeraźliwe krzyki jej kolejnych ofiar. Kai modlił się, aby nie dosięgła go ta plugawa istota, aby mógł o świcie opuścić to Azelroth. Również tym razem jego modlitwy zostały wysłuchane.


5. Droga przez osuwisko.

Za namową Kai'ego wszyscy mieszkańcy Azelroth postanowili podjąć szaleńczą próbę opuszczenia miasta. Nie mieli wyboru, musieli przejść przez osuwisko, gdyż droga przez las byłaby samobójstwem. Najprawdopodobniej zabłądziliby, ponieważ nikt nie zna lasu na tyle dobrze, aby móc przedostać się do najbliższej ludzkiej osady. Wszyscy zmarliby z głodu i wycieńczenia, lub śmierć zadałoby im Zło zamieszkujące te plugawe lasy. Panuje poparte faktami przekonanie, że drogę przez osuwisko można przebyć tylko w jedną stronę, w stronę Azelroth. Wtedy droga jest przejezdna nawet dla powozów, ale jeżeli ktoś chciałby opuścić osadę, ziemia osuwa się tarasując drogę tak, że staję się ona nieprzejezdna nie tylko dla powozów konnych, ale także dla ludzi poruszających się pieszo. Mieszkańcy Azelroth postanowili spróbować przedostać się przez osuwisko.

Wyruszyli o świcie. Im dłużej szli, tym więcej nadziei wstępowało w ich serca. Z każdą godziną marszu, z każdym krokiem coraz więcej wędrowców było przekonanych o tym, że uda im się przejść, uda im się uciec od Zła. Lecz gdy tylko słońce zgasło za horyzontem, zgasła również i nadzieja. Wzgórze osunęło się. Zwały ziemi zsuwały się, grzebiąc pod sobą przerażonych, uciekających w popłochu ludzi. Pozostaną tu na zawsze, pogrzebani żywcem, okryci mrokiem zapomnienia. Ci, którzy ocaleli nie poddawali się i wciąż brnęli naprzód. Jednak ich najtrudniejszym przeciwnikiem nie była osuwająca się ziemia. Tej nocy powrócił Frederik. Lecz nie taki, jakiego znali wszyscy. Powrócił jako istny demon, wcielenie zła, syn wiedźmy. Jego oczy płonęły piekielną furią, cały okryty był czernią mgły, za którą roztaczał się krajobraz pradawnego, potężnego i wiecznego Zła. Wędrowcy rozdzielili się, każdy w popłochu uciekał w inną stronę. Kai co chwilę natrafiał na kolejne zwłoki. Niektóre były zmasakrowane, ociekające krwią a ich rozkład dokonywał się w ciągu kilku minut. Inne ofiary miały tylko jedną, grubą ranę na szyi. Rozpaczliwe, agonalne krzyki kolejnych mordowanych osób były już coraz rzadsze, aż wreszcie całkowicie umilkły i las pogrążył się z grobowej ciszy. Las zamienił się w zbiorowy grobowiec. Kai wiedział, że pozostał sam, tylko on i ten potwór, wiedział już, że Frederik był synem wiedźmy. Niedługo dane mu było go zobaczyć, gdy ten nagle pojawił się kilka metrów przed nim. I wtedy też Kai zrozumiał, że Frederik nie był jedynym, mieszkającym w Azelroth tworem tego bluźnierstwa ze wzgórz. Wiedźma miała tam jeszcze jednego sługę. A właściwie wiedźma ze wzgórz i czarownik z moczarów, albowiem łączyły ich więzy krwi. Frederik stał otulony mgłą, a u jego stóp dumnie siedział Edgar. Czarny kot właściciela gospody...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Subaru : 2011-01-11 09:04:56

    Świetne opowiadanie ^^ w ogóle za skóra na ścianach... x.X bożee... Ale zabrakło mi dokładniejszego wyjaśnienia kwestii zagadkowych śmierci tych dzieci.

  • Lotta : 2008-11-07 22:14:21
    Świetne

    Bałam się, pod koniec naprawdę się bałam...no i co sie stało z tymi dziećmi?

  • Aniołek ;) : 2008-01-16 21:38:11
    tak trzymaj

    Opowiadanie bardzo dobre. ;) warte publikacji i pokazania go światu, Świetnie rozwiniety wątek choć muszę się zgodzic z wczesniejsza opinia dotyczacą rozwinięcia watku zaginionych dzieci. Jednak liczę na więcej tworczości z Towjej strony. klasa :) pozdrawiam.

  • Megami_Mizu : 2007-11-04 14:11:21
    ...

    Pomysł i wykonanie doskonałe. Styl, w jakim piszesz jest naprawdę imponujący. Czułam się niesamowicie czytając Twój tekst - trzyma w napięciu. Niedosyt zostawia tylko nierozwinięty wątek zagubionych dzieci. Jednym słowem - PIERWSZA KLASA!!

  • Pruszkov : 2007-07-22 19:42:43
    szok

    Po prostu niesamowite. Nie da sie opisac tego, co czulem podczas czytania. Absolutnie fantastyczne i genialne. Nie da sie slowami opisac wspanialosci tego arcydziela(tak!).

  • Skomentuj