Opowiadanie
Syn magii
Rozdział III
Autor: | Red |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Self Insertion |
Dodany: | 2007-06-05 20:40:22 |
Aktualizowany: | 2007-06-05 20:41:48 |
Poprzedni rozdział
Była noc, jasne promienie księżyca starały się przedzierać przez gęste chmury na niebie. Wszystkie światła na zewnątrz były już pogaszone, kiedy do pokoju wpadł Olaf, obudził Revona lekkim szturchnięciem i zapalił stojącą na stoliku lampę. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak wielki błąd przed chwilą popełnił.
- Wstawaj, szybko, mamy niewiele czasu, już tu są - szepnął, jego wargi drżały, a na czole ukazały się krople potu.
- Kto? - wymamrotał Revon przeciągając się.
- Słudzy, ludzie z półksiężycami. Masz tutaj kolczugę, nałóż ją na ubranie. Plecak, jest w nim trochę jedzenia, dwa koce, garnek, bukłak, cięciwę to co może ci się przydać, i mapę.
- Mapę do czego?
- Jest to cała mapa trzech krain i okolic, widzisz ten las? - zapytał wskazując na drzewa na mapie, obok Dorass. - Znajdź dużą polanę, tam będzie na ciebie czekał Vanhor, on ma drugi fragment klejnotu. Teraz z miasta nie można wyjść ani wejść. Bram strzegą strażnicy, za jakieś dwadzieścia minut będzie zmiana wart, straż idzie do baraków i tam się zmieniają. Od bramy do baraków jest jakieś sto metrów, więc na wydostanie się z miasta masz bardzo mało czasu.
- Skąd wiesz o strażnikach? - przerwał Revon, jednak Olaf nie miał nawet zamiaru odpowiadać na jego pytanie.
- Gerthod prosił mnie, aby gdy sam nie będzie w stanie tego zrobić, wyjawił ci tajemnicę twego pochodzenia. - Chłopak zamarł w bezruchu nasłuchując co teraz powie oberżysta. -Widzisz... ty nie jesteś synem Gerthoda...
Te słowa uderzyły Revona jak piorun, tysiące wspomnień przelatywało mu przez głowę, wszystko było kłamstwem, po co, co chciał ukryć, kim są jego rodzice...? Niezliczone pytania dręczyły jego umysł, pytania na które nie potrafił odnaleźć sensownej odpowiedzi.
- Ale jak to możliwe?! - odparł wstrząśnięty. - Kim ja jestem?
W tym momencie do pokoju, przez okno wleciała strzała wybijając szybę i godząc Olafa w klatkę piersiową. Mężczyzna jęknął i upadł na podłogę.
- Nie! - wykrzyknął Revon - Olaf!
Chwilę później do pokoju wpadła druga strzała, wbijając się w ścianę tuż obok głowy Revona.
- Uciekaj... - ostatnim tchem powiedział oberżysta, jego usta zamarły w bezruchu, a głowa bezwładnie osunęła się na podłogę.
Revon zgasił lampę, teraz strzelec nie mógł go ujrzeć. Zabrał rzeczy i zbiegł na dół, tawerna była całkiem pusta. Rozejrzał się dookoła i wybiegł z budynku, przed oczami ciągle miał obraz leżącego w kałuży krwi, umierającego Olafa. Teraz nie mógł już zawrócić, nie mógł się wycofać, oznaczało by to jego śmierć. Musiał podążać tam gdzie wskazał mu oberżysta, to była dla niego ostatnia deska ratunku.
Do zmiany wart strażników pozostało niewiele czasu. W całym mieście światła były pogaszone, co pozwoliło mu na bycie niewidocznym. Z daleka ujrzał jedyne oświetlone miejsce w okolicy - bramę. Trzymając się jak najbliżej ciemnych ścian budynków zakradł się tak blisko jak mógł, teraz pozostało mu tylko czekać. Zbroje dwóch strażników mieniły się na czerwono w świetle pochodni przy każdym najmniejszym ich ruchu. Chłopak nerwowo zaciskał rękę na mieczu, w każdej chwili był gotowy aby ruszyć naprzód. Minuty zdawały mu się ciągnąć w nieskończoność, nie mógł się doczekać kiedy w końcu opuści to przeklęte miasto. Jego czekanie się opłaciło. Po niedługiej chwili rzeczywiście strażnicy, ruszyli ku barakom.
Teraz albo nigdy - pomyślał i cichym krokiem zaczął podążać ku wyjściu. Już miał przekroczyć granicę miasta gdy usłyszał głos jednego ze strażników.
- Słyszałeś? - zapytał drugiego, odwracając się do tyłu.
Revon błyskawicznie przykleił się do muru, znajdował się całkowicie w cieniu, poza oświetleniem pochodni.
- Co? Ja nic nie słyszałem. Jesteś przemęczony, wracajmy, niech następni się pomęczą na warcie.
- Może i masz rację - powiedział pierwszy ze strażników, przecierając oczy.
Revon odetchnął z ulgą, wyszedł za bramę i pobiegł we wschodnim kierunku, tak jak wskazywała mapa. Usiadł pod drzewem, na skraju lasu. Postanowił poczekać trochę aż się przejaśni ponieważ w nocy w lesie łatwo się zgubić.
Ciągle brzmiały mu w uszach ostatnie słowa Olafa... czy on musiał zginąć? Jak można żyć w świecie tak przesyconym złem i pozostać przy dobru? Revon rozpaczliwie starał się chodź na chwilę zapomnieć o ostatnich długich minutach, jednak bezskutecznie.
Przez moment miał nadzieją że może to tylko sen i zaraz się obudzi, lecz ta myśl znikła równie szybko jak się pojawiła. Było pewne, że został wciągnięty w wir zdarzeń którego ogromu nie był w stanie sobie nawet wyobrazić. Najgorsze było to że nie mógł się już wycofać...
Słońce zaczęło wschodzić znad widnokręgu rozsiewając po krainie jasne promienie światła. Był już w stanie zobaczyć ścieżki w lesie, więc ruszył dalej.
- Wasza śmierć nie pójdzie na marne - szepnął, przywołując w myślach Gerthoda i Olafa. - Jednak, znów jestem sam.
Zaczynał wchodzić coraz głębiej w las, korony drzew zaczynały łączyć się ze sobą w taki sposób, że przepuszczały bardzo niewiele światła. Cały czas szedł główną ścieżką, od której co chwila odbiegały mniejsze dróżki. Drzewa były tutaj bardzo stare, zauważył iż wiele, pokonanych przez czas, zwaliło się na ziemię. Lekki wiatr poruszał gałęziami, które skrzypiały i trzeszczały, jakby zaraz miały się urwać. Revon co chwilę patrzył w górę, czy nic nie leci mu na głowę.
Po kilkunastu minutach wędrówki, zza gęstych krzaków zobaczył przed sobą sporą polanę.
- To musi być tutaj - powiedział w duchu.
Wyszedł z zarośli i stanął na środku, lecz nikogo tam nie zastał. Naprzeciwko niego znajdowało się wejście do jaskini, bardzo obszerne, miało około pięć metrów wysokości, na sześć szerokości. Przed jaskinią leżało kilka szkieletów, po budowie poznał iż nie były to kości ludzi.
- Jest tu kto?! - krzyknął.
Odpowiedziało mu jedynie głośne echo, Revon podszedł bliżej jaskini i krzyknął ponownie, tym razem głośniej.
- Jest tu kto?!
- Kim jesteś, że śmiesz mnie niepokoić? - odparł donośny głos wydobywający się z jaskini. Echo spowodowało że ton głosu wydawał się groźny i złowieszczy.
- Pokaż się, a porozmawiamy.
Revon spojrzał na swój miecz, oczy smoka na rękojeści, zrobiły się lekko czerwone i po chwili zgasły. Z jaskini wynurzyła się paszcza bestii. Revon dobył miecza i odskoczył w tył. Potwór wyszedł z jaskini krocząc pośród kości zwierząt, które pękały jak zapałki pod jego ciężarem. Był to smok, wysoki na jakieś trzy metry, koloru czerwonego. Na głowie miał dwa dość długie rogi delikatnie zaginające się do tyłu, a ponad oczodołami znajdowało się kilka spiczastych wyrostków. Nozdrza umieszczone były na samym końcu trójkątnego pyska i unosiły się z nich smużki jasnego dymu. Kończyny zakończone trzema potężnymi szponami, orały w miękkiej trawie szerokie bruzdy, a długi ogon wlókł się daleko za nim. Skrzydła pokryte były skórzastą błoną, zakończone ostrym szpikulcem, ciasno przywierały do ciała smoka i przypominały trochę skrzydła nietoperza. Cały gad był pokryty łuską, która lśniła w porannym słońcu, lecz mimo to wyraźnie dało się zauważyć potężne umięśnione nogi, barki i skrzydła. Przednie łapy były nieco krótsze od tylnich, o wiele masywniejszych i silniejszych. Klatka piersiowa i brzuch osłaniała łuska jaśniejsza, kremowego koloru.
Gad przeciągnął się, rozpostarł skrzydła i ziewnął, ukazując szereg ostrych jak sztylety zębów. Spojrzał na chłopca a jego gadzie, przecięte podłużną i cienką źrenicą oczy rozwarły się szeroko.
- Smok... - przelęknionym głosem powiedział Revon, starając się powstrzymać swoje nogi od ucieczki.
- Bystry jesteś - ironicznie zaznaczył smok i oblizał pazur.
- I do tego potrafi mówić... - Chłopak zachwiał się, nogi robiły mu się z waty. Jednak nie był w stanie oderwać wzroku od bestii, coś go przyciągało.
Smok westchnął cicho i uważniej zbadał wzrokiem Revona.
- Gdzie jest Vanhor? Mów! - wykrzyknął chłopak, próbując sobie tym samym dodać nieco odwagi, lecz jego głos gwałtownie się załamał.
Smok podniósł przednią łapę i wskazał pazurem na siebie.
- Co?! Pożarłeś go, parszywy potworze, ty też musisz być sługą półksiężyca!
- Nie! To ja jestem Vanhor! - ryknął, wyraźnie słowa Revona go rozzłościły.
Głos smoka wystraszył siedzące na pobliskich drzewach ptaki, które spłoszone, odleciały. Chłopak też cofnął się krok w tył.
- Ale jak... jak to możliwe, smok strażnikiem? - odparł Revon całkiem zdezorientowany. -Przebyłem taki kawał drogi, by układać się z okrutną bestią?
Smok powoli podszedł do chłopca, wyraźnie widział jak jego źrenice rozszerzają się jeszcze bardziej, dłoń którą trzymał miecz drżała. Revona oblał zimny pot, a serce tłukło mu się w piersi. Nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu, ciało całkowicie odmówiło mu posłuszeństwa. Vanhor lekko ukłuł go szponem w pierś i wpatrywał mu się w oczy.
- Okrutną?! Bestią?! - powiedział z ironicznym tonem. - Za kogo ty się uważasz? To nie my toczymy między sobą wojny, to nie my zabijamy się nawzajem, to nie my zdradzamy swoich najlepszych przyjaciół aby zdobyć władzę i bogactwa, to nie my...
- Dość! - przerwał Revon, dobrze wiedział kogo na myśli ma smok. - Nie wszyscy ludzie są źli - dodał.
- I nie każdy z nas jest okrutną bestią - odpowiedział Vanhor i obrócił się do chłopca tyłem. Przez chwilę milczał, lekko machając ogonem na boki. - Ilu z nas znałeś?
Revon nic nie odpowiedział, w głębi duszy wiedział że popełnił błąd oskarżając smoka, a zwłaszcza że w ogóle go nie znał i nie wiedział jaki naprawdę jest. Potraktował go jak zwykłe zwierze, pozbawione uczuć, nie potrafiące myśleć, tak jak słyszał to z wypaczonych starych opowieści.
- Słyszałeś o nas tylko od osób, mówiących o przerażających bestiach, pożerających ludzi i zabijających każdego kto stanie im na drodze - dokończył, odwrócił głowę i ponownie spojrzał na Revona. Chłopak wyraźnie dostrzegł smutek w jego oczach, złość mieszającą się z szeregiem innych pozytywnych uczuć. Złość na cały świat, za co czego doświadczył, a co było dla Revona tajemnicą. - Czy jakbym taki był, rozmawiał bym teraz z tobą? Niewielu z nas przeżyło ciągłe ataki rycerzy, poszukujących chwały poprzez zabicie jednego z nas. Czy to może przynieść chwałę, zabijanie innych?! Może ty też należysz do takich śmiałków?!
- Nie. Jestem Revon, podopieczny Gerthoda, trafiłem tutaj dzięki mapie danej przez Olafa.
Oczy smoka rozbłysły, widać ta wieść musiała go ucieszyć. Zniżył pysk tak że znajdował się na tej samej wysokości co głowa chłopca. Revon spojrzał w lśniące oczy Vanhora, było w nich coś tak niesamowitego, że nie mógł oderwać wzroku. Poczuł obecność kogoś obcego, lecz zarazem tak bardzo mu bliskiego.
- Nie obawiaj się mnie, spójrz - powiedział wskazując na jeden ze swoich rogów.
Po bliższym przypatrzeniu się Revon dostrzegł, że w rogu smoka tkwi fragment czerwonego klejnotu, klejnotu klucza!
- A więc ty naprawdę jesteś strażnikiem. Przepraszam... ostatnio już nie wiem komu wierzyć, wokół mnie dzieje się tyle rzeczy których nie jestem w stanie sobie wyjaśnić - odpowiedział Revon, czuł się trochę głupio, że wcześniej oskarżał smoka.
- Zdążyłem się przyzwyczaić, przez wiele lat nieustannie słyszałem takie słowa - smok ściszył nieco ton głosu. - Gerthod dał ci swój fragment klejnotu?
- Tak jest tutaj - odparł Revon pokazując smokowi swój miecz.
- Uuu... Denhert, Miecz Ognia. Skąd go masz? - zapytał Vanhor zniżając pysk nad ostrzem aby móc lepiej je ujrzeć.
W ostrzu przez chwilę odbił się fragment paszczy smoka, który uważnie się mu przyglądał.
- To bardzo potężna broń, powinieneś się czuć zaszczycony móc go nosić
- Co chcesz przez to powiedzieć?!
- To długa historia, ale kiedyś ci ją opowiem - odparł smok, spoglądając na swe białe szpony u przedniej łapy.
- Teraz kiedy mnie odnalazłeś, powinniśmy odnaleźć resztę strażników - dokończył po chwili.
- Gerthod, mój ojciec... - Revon westchnął i zamyślił się chwilę. - ...powiedział mi że ty jesteś ostatnim żyjącym strażnikiem.
- Co?! Jak to możliwe?! A niech to! Wiedziałem, że słudzy półksiężyca szukają fragmentów klejnotu, ale nie sądziłem że zdobyli już dwa z nich, sprawy zaczynają przybierać zły obrót - Vanhor zamilkł na chwilę. - Pierwszy miał Gerthod, drugi mam ja, trzeci należał do elfa łowcy o imieniu Loyl, a czwarty do orka szamana Utgara... - Liczył na pazurach rozpościerając je po kolei, lecz zabrakło mu jednego i skończył jedynie na trzech szponach. Spojrzał zakłopotany za swą łapę, potem na Revona, który najwyraźniej nie dostrzegł w tym nic śmiesznego.
- Strażnicy nie żyją, ale wróg nie musiał zdobyć kryształów, przecież mogli ukryć swoje fragmenty. Czyż nie? - zapytał Revon i schował miecz.
- Nawet jeśli zdobyli klejnoty to i tak nic im po nich, dopóki nie mają wszystkich części. Kilka dni temu, byłem u Loyla i Utgara i wiem gdzie ukryli swoje fragmenty. Miejmy nadzieję że nikt inny o tym nie wiedział. Mamy niewiele czasu, musimy wkrótce wyruszyć.
- Ale co zrobią ludzie jeśli zobaczą cię wędrującego drogą? - zmartwił się Revon, wyobrażając sobie jak wielką panikę by to wywołało.
- A od czego mam to? - odpowiedział Vanhor rozprostowując skrzydła. - Wejdź do jaskini, przez te lata spędzone tutaj, zebrałem całkiem pokaźną kolekcję żelastwa, mógłbym założyć zbrojownie - powiedział smok, szczerząc kły w uśmiechu. - Wybierz sobie co chcesz.
Revon podszedł nieco bliżej jaskini, była bardzo obszerna, w końcu musiała pomieścić nie lada dużego lokatora.
- Trochę tu ciemno - powiedział.
Wszedł do środka. W grocie panował półmrok, a na sam środek jaskini, z góry spływały jasne promienie słońca w których dało się dostrzec małe tańczące pyłki. Revon spojrzał w górę i przymrużył oczy. W sklepieniu jaskini był duży okrągły otwór szerokości czterech stóp i to właśnie przez niego do środka docierało światło. Pod ścianami, bezładnie leżało wiele tarcz, hełmów, nawet mieczy, od których bił oślepiający blask. Chłopak nigdy nie lubił zanadto rzucać się w oczy, ani żeby coś krępowało jego ruchy, więc wziął tylko tarczę.
Wychodząc z pomieszczenia zwrócił się do smoka, który czekając na niego dreptał po polanie.
- Sporo było tych rycerzy.
- Gryzłem wyłącznie w obronie własnej, zresztą większość rzeczy sami zostawiali uciekając gdzie pieprz rośnie - odpowiedział dumnie i z powrotem podszedł do Revona. - Mniejsza o to, teraz wyruszymy na północny-zachód, do państwa elfów. Musimy sprawdzić czy kryształ Loyla jest wciąż na swoim miejscu.
Revon opuścił polanę i zaczął ponownie przedzierać się przez otaczające ją zarośla.
- Nie lecisz ze mną?
- Co takiego? Nie nigdy w życiu, boję się wysokości.
- Nie gadaj głupot, wskakuj, zyskamy wiele na czasie - powiedział stanowczo Vanhor i zniżył kark, aby Revon mógł na niego wsiąść. - No dalej!
- Ale spadnę - zaprotestował chłopak.
- Złapiesz się mojej szyi.
Nie mogąc znaleźć dalszych argumentów, Revon niechętnie podszedł do smoka. Wsparł się na jego ugiętej nodze, wdrapał na grzbiet i usadowił niedaleko szyi. Z kręgów szyjnych smoka wyrastały kostne szpikulce, z czego najdłuższy znajdował się tuż przed Revonem. Chłopak silnie objął go dwoma rękami.
- Trzymaj się mocno! - ryknął Vanhor, rozłożył skrzydła i podbił się do góry.
Revon z lękiem patrzył jak grunt pod jego stopami coraz bardzie się oddala i kurczowo zacisnął ręce na kościanym szpicu. Przyciągnął głowę jak najbliżej ciała smoka, aby nie patrzeć w dół, zauważył jak idealnie łuski łączą się ze sobą, niczym dachówki na dachu domu. Jednak wzmożony ciekawością, przemógł się, wyprostował i coraz odważniej spoglądał w dół. Po chwili z zaskoczeniem stwierdził też, że latanie zaczęło się mu podobać.
Mijali pola, łąki, miasta, wielu ludzi na widok lecącego smoka uciekało do swych domostw, lecz niektórzy nawet nie spostrzegli chyżo przemykającego nad nimi cienia. Wszystko wydawało się takie małe, dla Revona był to całkiem nowy, jeszcze nie poznany, punkt postrzegania przyrody. Nie sądził że kiedykolwiek doświadczy takiego czegoś, że poczuje to co ptaki, taką wolność, swobodę w przemierzaniu nieograniczonych niczym przetwórz. Vanhor starał się nie wykonywać gwałtownych zwrotów, aby chłopak zdołał przyzwyczaić się do bycia w powietrzu, toteż ich lot był bardzo łagodny i płynny. Smok niczym olbrzymi ptak majestatycznie szybował wysoko ponad ziemią, z gwizdem przecinając powietrze swymi skrzydłami. Którymi tylko czasami, lekko poruszał aby zachować wysokość.
- Niesamowity widok - powiedział Revon rozluźniając nieco ręce z uścisku.
- Zwłaszcza jeżeli widzisz go pierwszy raz, na mnie już nie robi takiego wrażenia - odparł smok. - Zapewne jesteś jednym z nielicznych, jak nie jedynym który doświadczył latania.
Rozpościerały się pod nimi olbrzymie łany łąk i pól, z góry widzieli stada bydła i owiec. Vanhor obniżył lot, tak iż przelatywali niewiele ponad pasącymi się zwierzętami, które w przerażeniu rozpierzchały się na dwie strony, otwierając pod smokiem trawiaste przejście.
- Uwielbiam to robić - powiedział, po czym ponownie wzbił się wyżej.
- To Foregise, moje rodzinne miasto - przerwał Revon wskazując na osadę znajdującą się przed nimi.
- Chcesz się tam zatrzymać?
- Nie, nie mam już do czego wracać. Wszystko skończyło się gdy zmarł Gerthod - w głosie chłopca wyraźnie dało się usłyszeć przygnębienie, z powodu powracając do niego czarnych wspomnień.
- Nic się nie skończyło, ale dopiero się rozpoczęło - odpowiedział smok. - Już południe, zatrzymamy się w tym lesie, widzę jakąś polanę. Trzymaj się, lądujemy.
Vanhor delikatnie zaczął zniżać lot, zataczając koła ponad polaną. W końcu jego silne, sprężyste nogi dotknęły podłoża, pazury zagłębiły się w ziemi wyrywając kępy traw. Jeszcze przez chwilę balansował skrzydłami, aby złapać równowagę, następnie złożył je i pozwolił chłopcu bezpiecznie zejść.
- Mam nadzieję że nikt nas nie widział - powiedział Revon zeskakując ze smoka.
- Prędzej, czy później i tak ktoś nas zauważy - odparł Vanhor. - Znajdę sobie coś do jedzenia, zaraz wracam.
Smok ponownie zbił się w powietrze i odleciał. Revon usadowił się na pobliskim kamieniu i zdjął z pleców torbę którą dostał od Olafa. Były w niej bochenki chleba i kilka suszonych ryb.
- Trzeba oszczędzać - powiedział sam do siebie.
Zjadł kawałek ryby i chleba, resztę dobrze zapieczętował i schował z powrotem do plecaka. Rozejrzał się dookoła, na środku wzgórka znajdował się duży płaski jak deska kamień. Przy nim rósł stary porośnięty mchem orzech, w którego pniu widoczne były ślady po strzałach. W niektórych miejscach polany, trawa była bardzo wydeptana, ukazując pod sobą czarną ziemię. Revon bardzo dobrze znał te miejsce, często tu bywał razem z Gerthodem. To właśnie tutaj uczył się władania mieczem i łukiem.
- Wspomnienia... - westchnął i zamknął na chwilę oczy wracając do tamtych już odległych chwil.
- Tyle mnie nauczyłeś - szepnął i wstał z ziemi. - A teraz już cię nie ma.
Wolnym krokiem podszedł do drzewa i przeciągnął palcami po poranionej korze. Twarda zaschnięta żywica, niczym bursztyn więziła w sobie kawałki drewna, a nawet małego pająka który nieszczęśliwie wpadł w śmiertelną pułapkę.
Znudzony chodził po polanie przypominając sobie swoje treningi, swoje upadki, sukcesy. Wszystko to minęło już bezpowrotnie, pozostała tylko pamięć która z czasem także stanie się mętna, jak brudna woda.
Położył się na trawie i wpatrywał się w leniwie płynące po niebie chmury. Co jakiś czas ponad nim przelatywał jakiś ptak, śpiewając głośno i powstrzymując Revona od zaśnięcia.
Po kilkunastu minutach usłyszał szum skrzydeł, poderwał się z ziemi i rozejrzał się dookoła. Lecący smok wyglądał naprawdę majestatycznie, wzbudzał olbrzymi respekt. Revon pomyślał przez chwilę, co by było jakby miał z nim stoczyć pojedynek, po plecach przebiegły mu ciarki.
- Mam nadzieję że nie pogniewają się jak zabrałem kilka owiec? - krzyknął z daleka.
Revon nic nie odpowiedział. Mimo pogodnego charakteru swego nowego towarzysza, nie mógł się do niego przekonać. Vanhor w ogóle nie pasował do stereotypu groźnego potwora, którego znał z różnych opowiadań.
Smok przez chwilę skubał szponami miękką trawę po czym dodał.
- Możemy ruszać?
Chłopak kiwnął twierdząco głową i wdrapał się na kark swego bardzo nietypowego kompana. Smok energicznym ruchem skrzydeł wzbił się w powietrze, Revon czuł jak ścięgna Vanhora napinają się, to znów rozluźniają poruszając skrzydłami i coraz wyżej unosząc ich w górę.
Ruszyli w dalszą drogę, ku Elless państwu elfów...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.