Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Reborn

Reborn

Autor:Pleiades
Korekta:IKa
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Fantasy
Dodany:2007-03-20 12:12:31
Aktualizowany:2008-03-14 21:09:26



Opowiadanie ze zbiorów Inner World of Final Fantasy

umieszczone za zgodą autora.


Tak zwany disclaimer:

Cóż, żadna z przedstawionych w opowiadaniu postaci nie należy do mnie... Są one wytworem nadzwyczajnej wyobraźni ludzi ze Squaresoft'u. Ja je tylko wypożyczam dla potrzeb fanfica, ażeby się troszkę nad nimi poznęcać :)

Opowiadanie dotyczy pewnego istotnego wydarzenia z końca pierwszego CD, a mianowicie planowanego zamachu na Edeę. Otóż, była to misja, która wywarła chyba na mnie największe wrażenie, mimo iż tak naprawdę źle zaplanowana i jeszcze gorzej zrealizowana okazała się być totalnym niewypałem, który tylko skutecznie jeszcze bardziej zagmatwał fabułę i spowodował groźne w skutkach dalsze wydarzenia :)

W każdym razie, chcąc nieco zmienić historię, a przynajmniej zmienić losy Seifera ( hej, to przecież nie jego wina, że stał się "zły"! :P ), postanowiłam napisać to krótkie alternatywne zakończenie.

Mimo wszystko nie zamierzam oczerniać żadnej z postaci, a więc myślę, że będzie 'sympatyczniej' dla wszystkich skończyć nieudany zamach w ten oto przedstawiony przeze mnie sposób ;)

A ludzi o słabych nerwach ostrzegam przed paroma brutalnymi scenkami ;P

Szczerze mówiąc mam nadzieję, że nikt tego nie przeczyta...

A jak już przeczyta, niech się do tego nie przyznaje :P

Inspiracja: "Liberi fatali", czyli muzyka z intra, a także twórczość Palancara, którego utwory niezwykle silnie wpłynęły na moje wizje :}

PS. To mój pierwszy fic ze świata FF8...


---

"Oh yes the night that spawned

such titan longings in red haste

and evedreams strong as ether

the same arrayed ebony so pliable

and soft to stream amoebic round

the candleflame beneath the tired dust

that black so feared that men would

crawl the earth in claim defiant

for the azure youth

it pillows soft the muffled last retorts

of an angry ghost - refuse of course the

next - and tows the sun's apocalyptic dark

but answer why the strains of angel choir

sing with this crying birth of wings of fire"

Palancar



Szedł samotnie ulicą, nie wiedząc za bardzo, gdzie ma się udać.

Zresztą było mu wszystko jedno...

Chciał tylko uciec od osób, których twarze ostatnio wciąż widywał w snach... Chciał zapomnieć o wszystkim tym, co się wydarzyło... O misji w Dollet, o spotkaniu w stacji telewizyjnej w Timber, o prezydencie... Szkoda, że tak trudno było wymazać z pamięci pewne obrazy... gdy tylko zamykał oczy, wciąż widział ją... Czarnowłosą, piękną dziewczynę...

Wieczorny chłód sprawił, że chłopak ocknął się z zamyślenia. Wyrzucił z pamięci bolesne wspomnienia, powracając do rzeczywistości.

Spojrzał przed siebie. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził, iż w swej samotnej wycieczce po mieście zaszedł aż pod dom generała Carawaya.

Nigdy nie myślał o tym miejscu jako o jakimś szczególnym. Była to zwykła posesja, jakich w mieście było wiele. Należała do bogatego i wpływowego człowieka, więc nie dziwiła obecność strażnika u wejścia na teren budynku. Jedyną różnicą pomiędzy tym domem a setkami innych w Deling City było to, iż dom należał do rodziny Rinoy...

Spojrzał w stronę oświetlonych okien salonu... Przez chwilę zastanawiał się, czy może i ona jest tutaj, w tym mieście. Ale wydawało mu się to niemożliwe.

Teraz ona jest jedną z nich... Może i nie jest SeeD'em, ale z pewnością należy do ich świata. Do świata znienawidzonego Ogrodu, który jednocześnie był ich domem od zawsze...

Domem jego i Squalla...

Właściwie nie zastanawiał się, gdzie jest teraz Squall i reszta ferajny. Zresztą tak naprawdę nie chciał ich teraz spotkać. Chciał zapomnieć choć przez chwilę o tych, których tak bardzo nienawidził i skupić się na misji.

Zresztą i tak niedługo Ogród Balamb przestanie istnieć. Nie mógł już się doczekać tej chwili... Nie mógł doczekać się chwili, kiedy zniszczy wszystko to, za czym tak wiernie podążyła Rinoa...

-----

"Chłopcze..." - usłyszał głos w swym umyśle

Zaskoczony odwrócił głowę i spojrzał w stronę ulicy, Dziesiątki przejeżdżających samochodów, autobusów i innych pojazdów tworzyło typowy dla wielkiego miasta zgiełk. Czyżby, w tym niekończącym się hałasie, usłyszał czyjś głos? A może wydawało mu się?

" Seifer... " odezwał się znów tajemniczy głos "... nadszedł czas. Jesteś gotowy?"

Skinął głową. Wiedział doskonale, kto go wzywa. Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył wzdłuż ulicy. Płaszcz załopotał na wietrze. Nie oglądając się już więcej za siebie, Seifer wyruszył dumnie ku swojej przyszłości.

Po drodze mijał dziesiątki osób. Nie zwracał na nich specjalnej uwagi. Wszyscy byli szarzy i nieciekawi. Stanowili jednakże doskonałe narzędzie w rękach Edei.

Uśmiechnął się lekko na myśl, co ich wszystkich czeka po dzisiejszym wieczorze...

"Dziś..." pomyślał "To my będziemy w centrum uwagi... Nadszedł dzień, w którym zapanujemy nad Galbadią... Już nigdy nie będzie tak, jak dawniej..."

------

- Jestem, o pani... - poinformował, wchodząc do zasnutego kotarami pomieszczenia. Podszedł do tronu Edei i uklęknął przed nią z pokorą spuszczając głowę. - Jakie są twoje rozkazy?

Edea popatrzyła na niego w skupieniu. Wstała z tronu i wolno podeszła do swego podwładnego. Oprócz delikatnego szumu wiatru pośród zasnutych jedwabistym materiałem ścian i brzęku biżuterii zdobiącej ciało Edei w siedzibie czarownicy panował niezmącony niczym spokój. Spokój, który zdawał się być ostatnim przed czekająca burzą, jaka miała się rozpętać za kilkadziesiąt minut.

- Jak idą przygotowania do parady? - spytała dość obojętnie.

- Dobrze. - Seifer uniósł lekko głowę, odważywszy się spojrzeć w złote niczym słońce, aczkolwiek chłodne niczym lód oczy swej królowej. - Sprawdziłem teren. Ludzie już się zbierają... Straż w pogotowiu. Prezydent też już czeka.

- Wyśmienicie... - na ustach Edei pojawił się lekki uśmiech. Odwróciła się i podeszła do okna, spoglądając na rysującą się w oddali sylwetkę łuku tryumfalnego. - Wiesz co masz robić...? - spytała

- Tak jest - odpowiedział chłopak. Wstał i obrócił się na pięcie, kierując się w stronę wyjścia.

- Seifer... - wyszeptała czarownica.

Obrócił się i jego wzrok padł na jej głębokie i pełne chłodnego wyrazu oczy. Czarownica podeszła do niego, wyciągnęła przed siebie dłoń i delikatnie dotknęła palcami jego czoła.

Czarownica przejechała dłonią po nie zagojonej bliźnie na czole. Jej palce były lodowate i sprawiały ból. Seifer przymknął oczy, nie odważywszy się ruszyć bez wyraźnego rozkazu swej pani.

- Jesteś lojalny wobec mnie, prawda? - spytała nagle

- Tak... - odpowiedział

- Czy gotów jesteś na najwyższe poświęcenia?

- Tak, pani...

Czarownica opuściła dłoń i przymrużyła oczy przypatrując mu się tajemniczo.

- To dobrze... - wyszeptała. - Możesz teraz odejść.

Seifer ukłonił się w pas i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę mównicy, skąd miała ruszyć najważniejsza dla całego miasta parada...

Tak... z pewnością nikt tej uroczystości już nie zapomni...

------

- Dobrze, jesteśmy na miejscu - Squall zatrzymał się tuż przed wejściem do prezydenckiego pałacu. - Teraz tylko musimy czekać na rozpoczęcie uroczystości.

- Uff... Dobrze, że mamy jeszcze trochę czasu... Zmęczyła mnie ta bieganina - chłopak w kowbojskim kapeluszu odgarnął z czoła kosmyki długich włosów. - Hej, spójrz ile przyszło ludzi...

Istotnie, cały plac przed rezydencją zapełniał się z minuty na minutę coraz to bardziej gęstniejącym tłumem. Wszyscy zdawali się być tacy szczęśliwi... Rozmawiali, żartowali, jednocześnie niecierpliwie czekając na przepiękne widowisko, które miało się rozegrać za pół godziny. Porządku pilnowały niezliczone rzesze żołnierzy, kręcących się po placu i okolicznych ulicach.

- Squall, jesteś pewny, że nie zorientują się, co zamierzamy? - spytał chłopak w długich włosach, wskazując na przechodzących w pobliżu strażników. - Może powinniśmy bardziej wtopić się w tłum?

- Nie przesadzaj, oni wcale nie zwracają na nas uwagi... - odpowiedział jego towarzysz. - Jeśli będziemy się ściśle trzymać planu, to nie powinnyśmy mieć problemów. Jesteś dobrym strzelcem, prawda Irvine?

- Szczerze mówiąc - Irvine zniżył głos - martwię się nie o nas, ale o to, jak sobie poradzą dziewczyny...

Squall spuścił z rezygnacja głowę, chwytając się za czoło

- Jest z nimi przecież Zell. Spoko, poradzą sobie... Nikt ich nie widział, jak wchodzili do łuku...

- A Rinoa?

Squall zmarszczył brwi, spoglądając w stronę podium, na którym za chwilę miała pojawić się Edea.

- Nie czas się o nią teraz martwić... Miejmy tylko nadzieję, że nie wpakuje się w tarapaty i będzie posłusznie siedziała w domu u swego ojca. - odpowiedział po chwili zastanowienia.

Dziwne, że akurat w tym momencie przeszła mu przez głowę myśl o potencjalnych kłopotach... Przez krótką chwilę Squall zwątpił w powodzenie akcji, ale sekundę później nabrał ponownie charakterystycznej dla siebie pewności.

A jednak... w powietrzu czuł dziwne napięcie. Coś było nie tak...

-----

- Jasna cholera! - jęczał Zell, siedząc na sofie, z twarzą ukrytą w dłoniach - Squall nas chyba zabije! Co ci wpadło u licha do głowy, ażeby wrócić tu za Rinoą?

Pytanie skierowane było do Quistis, która właśnie stała przy oknie, rozmyślając nad sposobem opuszczenia rezydencji generała. Po tym, jak jej drużyna rozstała się ze Squallem i Irvinem postanowiła wrócić na moment do domu Rinoy i przeprosić dziewczynę za wszystko, co wcześniej jej wygarnęła. Niestety, pech sprawił, że Rinoa zniknęła, a pozostała trójka została uwięziona w pokoju.

- Cicho siedź, usiłuję coś wymyślić... - syknęła Quistis, piorunując wzrokiem chłopaka

- No to się popisałaś, "pani instruktor" - w głosie Zella dało się słyszeć nutkę ironii.

- Hej, wiecie co? - odezwała się nagle Selphie, która cały czas majstrowała przy drzwiach wejściowych. Pozostała dwójka przyjaciół spojrzała na nią z zaciekawieniem - Te drzwi mają chyba zamek elektroniczny, albo co... W dodatku wyglądają dość solidnie...

- Czyli co? - spytał Zell

- Czyli wątpię, czy uda się je sforsować - dokończyła Selphie.

Wszyscy opuścili głowy w cichej rezygnacji...

- Jak myślicie... - odezwała się Selphie. - Squall będzie bardzo zły...?

- Jasne... - jęknął Zell - Będzie wściekły! Gorzej niż wściekły! Jeśli za to nie wylecimy z Ogrodu, to stanie się cud... Co więcej - jak się dowiedzą o tym władze, to mamy murowany proces i karę śmierci... Albo co najmniej dożywocie... Zgnijemy we więzieniu!

- Przestań jęczeć, Zell - warknęła Quistis. - Jakby co, to Cid stanie po naszej stronie.

- Akurat! - odpowiedział chłopak - Nie zapominaj, co zrobili Seiferowi... nas spotka to samo, zobaczysz...

- Zamach na prezydenta to co innego niż wyeliminowanie groźnej czarownicy - starała się przekonać pozostałych Quistis. - Zresztą w naszym przypadku nikt nie udowodni nam, co planowaliśmy. Siedzimy sobie po prostu zamknięci w pokoju i Edea może nas mało obchodzić...

- A Irvine? Ty myślisz, że oni tam na tym zegarze będą siedzieć wiecznie? Jak tylko strażnicy zobaczą snajpera, to go zdejmą z tego świata! Nie ma mocnych! - trzymał swoją stronę Zell

- Głooodna jestem... - westchnęła Selphie.

Quistis nie wytrzymała. Wstała z fotela, zaciskając dłonie w pięści.

- Okej - syknęła. - Mam dość waszego jęczenia. Wydostaniemy się stąd choćby nie wiem co...

- Co zamierzasz zrobić? - spytała z zainteresowaniem Selphie

Pani instruktor westchnęła. Sama dokładnie nie wiedziała, co zrobić. Wyjrzała przez okno, ale wnet zrezygnowała z pomysłu skakania z wysokości pierwszego piętra na wybrukowaną ścieżkę biegnącą wzdłuż muru.

Rozejrzała się z przygnębieniem po pokoju. Jej wzrok przez chwilę zatrzymał się na donicach z kwiatami, na barku pełnym różnorakich trunków, a w końcu na wiszącym na ścianie obrazie olejnym. Podeszła do obrazu i lekko odchyliła go w bok, szukając za nim na ścianie jakiegoś przełącznika. Niestety, ku jej rozczarowaniu, ściana byłą całkowicie gładka. Z rezygnacją rzuciła ostatni raz okiem w stronę obrazu, po czym skupiła całą swoją uwagę na dziwacznym posągu stojącym tuż przy ścianie.

Dziwna myśl przyszła jej do głowy...

- Hmm... Słuchajcie, czy nie wydaje wam się, że ten posąg powinien trzymać coś w ręku? - spytała nagle.

Zell zrobił najgłupszą minę w świecie

- Rety, daj spokój, nie znam się na sztuce! Zgłupiałaś chyba pytać nas o to w takiej chwili...

- Nie, nie o to mi chodzi! - usiłowała wyjaśnić Quistis. - Spójrzcie na obraz! Czy to aby czegoś nie sugeruje?

Selphie podeszła do obrazu, następnie przyjrzała się posągowi

- Hmm, szczerze mówiąc ja niczego tu nie widzę... Nawet nie są do siebie podobne...

- A mnie intuicja podpowiada, że to _jest_ rozwiązaniem naszego problemu - rzekła Quistis. Podeszła do barku i wyjęła z niego pojedynczy kieliszek. - Widziałam taki numer w jednym filmie... Ciekawe, czy zadziała? - mruknęła. Podeszła do posągu i włożyła mu kieliszek w rękę.

Ku zdumieniu wszystkich posag drgnął, następnie wraz z kawałkiem ściany odsunął się na bok, ukazując wąskie przejście do ciemnego korytarza...

- Wow! Quis, jesteś genialna! - Zell rzucił jej się na szyję i zaczął ściskać instruktorkę.

- Przestań natychmiast! To rozkaz! - Quistis kopnęła go w kostkę - Musimy natychmiast stąd wyjść, rozumiecie?

Zell, uspokoiwszy się, spojrzał w głąb ciemnego korytarza

- Uhmm... Jak myślicie, dokąd to prowadzi?

- Nie wiem...

- Chyba czas się przekonać - szepnęła Selphie.

Cała trójka, niepewna, co ich czeka, weszła w korytarz i udała się przed siebie.

Po krótkim marszu dotarli do kanałów.

- No świetnie... Już chyba nigdy stąd nie wyjdziemy... - jęknął Zell - te kanały ciągną się kilometrami przez całe miasto. Zobaczycie, za kilkaset lat znajdą tu nasze szkielety.

- Cicho siedź - syknęła Quistis - Do kanałów czasem ktoś też musi schodzić. Musimy tylko poszukać jakiegoś wyjścia...

----

Wiwatujący tłum i światła...

Mnóstwo świateł.

To było jedyne, co widział.

Kochał światła, kochał poświatę ognia, kochał płonące pochodnie.

Droga oświetlona była setkami drobnych punkcików. Jasność ognia mieszała się z kolorowymi światłami ulicznych latarni i potężnych iluminatorów bijących srebrnymi promieniami prosto w niebo.

Patrzył na ten magiczny krajobraz, przymrużywszy lekko oczy. Cieszył się jak dziecko z tego, co będzie musiało za chwilę nastąpić. Niecierpliwie czekał na wielka paradę ku czci i chwale jego pani.

Czuł, iż nadchodzi dzień jego tryumfu. Jeszcze kilkanaście minut dzieliło go od spełnienia jego najskrytszych marzeń...

Być najwierniejszym rycerzem swej pani... Być zawsze z nią i służyć jej w drodze ku nieśmiertelnej chwale. Władać światem przy jej boku. Posiąść władzę, o jakiej nie śniło się nikomu przedtem...

"Squall..." pomyślał " Gdziekolwiek jesteś, wkrótce będziesz drżał ze strachu, gdy tylko usłyszysz moje imię..."

Obrócił lekko głowę kątem oka spoglądając w stronę podium. Jeszcze moment, a ukaże się na nim jego władczyni i przemówi do ludu swych małych, słabych niewolników...

-----

Rinoa wchodziła powoli po drabinie, usiłując dostać się na najwyższy punkt budynku. Po wspinaczce czekało ją tylko przeskoczenie na gzyms i krótki spacer po dachu, aż wreszcie dostała się do środka przez drzwi prowadzące na balkon.

Stanęła niepewnie, rozglądając się wokół. Pokój był duży, ozdobiony licznymi kotarami. I taki cichy... Niepokojąco cichy.

Wreszcie ujrzała i ją...

Edea siedziała nieruchomo na tronie, odwrócona plecami do Rinoy. Spoglądała przed siebie, ku drzwiom prowadzącym na podium.

Na odgłos kroków Rinoy lekko drgnęła.

Rinoa zatrzymała się niepewnie. Odchrząknęła

- Uhm... Dzień dobry... - przywitała się grzecznie. Edea nie reagowała. Wciąż siedziała w niezmienionej pozycji. Rinoa wzięła głęboki oddech i kontynuowała. - Nie zna mnie pani, ale... uhm.. jestem córką generała Carawaya i... hmm... pomyślałam sobie, że przyjdę i, no, ze względu na mojego ojca i na szacunek, jakim panią darzę, podaruję pani mały prezent... No i.. hmm... właśnie przyniosłam...

Ściskając w ręku 'prezent' dziewczyna powoli podeszła do tronu czarownicy.

Nim zdążyła cokolwiek więcej powiedzieć, oślepił ją potężny błysk i z ogromna siła odrzuciła ją kilka metrów dalej. Rinoa straciła przytomność...

-----

Zgromadzeni pod rezydencją Edei ludzie ożywili się.

Seifer podniósł wzrok i spojrzał z zaciekawieniem na nich.

Tłum począł wiwatować, oddając swój hołd wchodzącej na podium czarownicy.

Seifer obrócił wzrok w stronę swej pani i... zamarł...

Kilka metrów za nią dostrzegł czarnowłosą dziewczynę... Dziewczynę, którą tak doskonale znał... Rinoę...

Zdawała się ledwo trzymać na nogach, ale szła potulnie za Edeą, towarzysząc jej na podium.

Jedna jedyna myśl przeszła chłopakowi przez głowę. Podejść i ratować Rinoę, póki nie jest za późno.

Niczym niewidzialna bariera, zatrzymały go słowa czarownicy, które usłyszał w swej głowie:

"Jesteś lojalny wobec _mnie_ "

Edea spojrzała w jego stronę władczo.

Seifer pokornie pochylił głowę i odwrócił się z zrezygnowaniem w stronę tłumu. Wzruszył ramionami i uklęknął, opierając o ziemię swój gunblade, Hyperion. Już go nic więcej nie obchodziło. Chciał jak najszybciej mieć ten wieczór za sobą i rozpocząć nowe, lepsze życie. Rinoa była wspomnieniem tego starego i należało ją wymazać z pamięci. Wiedział o tym doskonale.

Przymknął oczy, wsłuchując się w patetyczny głos Edei, która zaczęła właśnie przemowę...

-----

Słowa Edei, mimo iż dotarły do ludzi, zdawały się ich zupełnie nie poruszać... Tłum wciąż wiwatował, jak gdyby był zahipnotyzowany...

- Rety, czy słyszałeś to, co ja? - spytał z niedowierzaniem Irvine. - Czyżby chciała ona przejąć władzę nad Galbadią?

- Przecież powiedziała wyraźnie, że teraz wszyscy mieszkańcy są jej sługami... - odpowiedział obojętnie Squall, choć tak naprawdę w głębi duszy sam nie mógł uwierzyć w wydarzenia, których był świadkiem. Ponadto zaskoczył go widok stojącej tuż obok czarownicy Rinoy. Co się tam na górze wydarzyło? - Zresztą zdaje się, że już rzuciła na nich zaklęcie...

- Zaczynam rozumieć, dlaczego Caraway tak bardzo chciał się jej pozbyć... - mruknął Irvine. - Ona jest niebezpieczna...

- Co ty nie powiesz... - Squall w zasadzie tylko jednym uchem słuchał wywodów Irvine'a. Wciąż się zastanawiał, jak dostać się na taras po Rinoę. Ale miał też zadanie do spełnienia, o którym nie mógł zapomnieć...

----

Konwój ruszył...

Wielkie wrota otworzyły się z jękiem i chwilę później ogromny pojazd-podium ruszył do przodu.

Wiwatujący tłum rozszedł się na boki, robiąc miejsce dla wolno przesuwającej się parady.

Kilkunastu tancerzy wybiegło przed konwój, wykonując zgodnie z planem Taniec Zwycięstwa.

W niebo strzeliły dziesiątki ogni sztucznych rozświetlając ulice.

Seifer podniósł głowę, patrząc przed siebie na wiwatujących ludzi,. Głupcy, nie wiedzą, co ich czeka...

W tej chwili nie liczyło się nic, poza godziną tryumfu. Jeszcze chwilę, a wóz paradny wraz z nim i Edeą przekroczy tryumfalny łuk umiejscowiony przy wjeździe do miasta.

Przez chwilę obserwował majaczącą w oddali budowlę. Wyprostowawszy się, uniósł w górę Hyperion na znak zwycięstwa. Odgarnął z czoła kosmyki jasnych włosów i uśmiechnął się sam do siebie. Jego serce wypełniała wielka radość. Edea wiedziała, jak uszczęśliwić swego rycerza.

Delektując się muzyką, migoczącymi światłami, odbijającymi się w czarnej gładkiej powierzchni ostrza Hyperiona oraz sukcesem jego najdroższej pani, Seifer niemal nie zwrócił uwagi na dwa gigantyczne stworzenia, mknące ulicą w stronę posiadłości Edei. Zwierzęta, o jaszczurzych głowach i lwich łapach jednym wielkim susem wskoczyły na taras i doskoczyły do półprzytomnej Rinoy, powalając ją ciężarem na ziemię.

-----

- O kurczę, co to jest? - wrzasnął Irvine, patrząc na gigantyczne jaszczurowate stworzenia.

- Musimy poczekać, aż parada się oddali - odpowiedział Squall

- Chyba sobie żartujesz? - oburzył się snajper. - Na co czekamy, chodźmy! Rinoa jest w niebezpieczeństwie!

Gwałtownym ruchem pociągnął Squalla za rękę w kierunku rezydencji.

Irvine pobiegł pierwszy, a Squall, z lekkimi oporami podążył za nim. Wciąż myślał o tym, czy zdążą przed godziną 20:00. O tym właśnie czasie powinni wykonać swoje zadanie, a tymczasem, jak na złość, czekała ich jeszcze potyczka z potworami.

Przebiegając schylony tuż obok pojazdu Edei mimochodem uniósł wzrok i spojrzał w stronę stojącego na podeście chłopaka.

Ich spojrzenia przez chwilę się spotkały. Oba tak samo nienawistne i lodowate. Z tym, że w jednych oczach dało się widzieć błysk tryumfu, a w drugich troskę i zwątpienie.

----

Spotkanie z tymi lodowatymi, błękitnymi oczami wcale nie było dla Seifera przyjemne. Zdał sobie nagle sprawę z tego, iż Rinoa nie przybyła tu sama.,. Iż jest z nią cała drużyna SeeD, która być może zechce popsuć ten magiczny wieczór. Wiedział też, że być może będzie go czekać potyczka ze znienawidzonym przez siebie rywalem...

"A więc nasze drogi spotkają się tu po raz ostatni..." pomyślał "To musi być przeznaczenie..."

----

- Hej, Rinoa, jak się czujesz? - zapytał Irvine, pochylając się nad leżącą na podłodze dziewczyną

- Bałam się... - wyszeptała

- No, kolejna walka z głowy - rzekł Squall ocierając pot z czoła i zarzucając na ramię swój gunblade, starając się zignorować czarnowłosą dziewczynę. - I nawet zdobyłem nowego GFa.

- Tak bardzo się bałam... - głos Rinoy zadrżał z przejęcia

- Już wszystko w porządku - pocieszył ją Irvine, pomagając jej wstać - Jesteś bezpieczna...

- Nie potrafię walczyć sama...

- Musimy się pospieszyć - odezwał się Squall, przerywając dyskusję. - Trzeba dotrzeć do zegara.

- Racja, ruszajmy! - potwierdził Irvine.

----

Trzy niezmiernie zmęczone i umorusane postacie wdrapały się po drabinie do małego, murowanego pokoiku.

- Rety! Nie wierzę, że nam się udało - wysapał Zell, opierając się o mur i łapiąc świeże powietrze wpadające do ciemnego pokoju przez niewielkie okienko

- Taak... a jednak - Selphie uśmiechnęła się lekko. - I nawet zdążyliśmy

- Hej, racja - stwierdził Zell, przyglądając się bliżej widokowi za oknem. - Parada nie dotarła jeszcze do bramy!

- Super. Ja zajmę się resztą. - rzekła Quistis, podchodząc do dźwigni umieszczonej przy ścianie. - Hmm, czy to na pewno ta dźwignia?

- A widzisz jakąś inną? - spytał Zell. - Dobra, dam ci znak, kiedy znajdą się w bramie

- Dobrze.

- Mam nadzieję, że Irvine i Squall nie mieli aż takich kłopotów... - odezwała się ze zwątpieniem Selphie, oczyszczając przy okazji ubranie z resztek błota i pajęczyn.

----

- No i jesteśmy na miejscu - Squall rozejrzał się po pomieszczeniu. - Musimy teraz tylko poczekać, aż ta śmieszna tarcza wyjedzie na zewnątrz.

- Hmm, nie wiem, czy pochód dojdzie do bramy na czas... Niewiele stąd słychać...

- Co się przejmujesz? - spytał Squall. - Masz broń i wiesz co do ciebie należy. Jak tylko będziesz miał okazję, będziesz strzelać.

Rinoa siedziała cicho, wsparta o jedną z nieruchomych figur i wpatrywała się w zamyśleniu w podłogę.

Squall przez moment odwrócił głowę w jej stronę i pomyślał, że nadszedł dobry moment, ażeby powiedzieć jej prawdę o...

- Rinoa... - wyszeptał, zbliżywszy się do niej. - Musze ci coś powiedzieć... Seifer żyje... Widziałem go na paradzie, jest wraz z czarownicą.

Dziewczyna ożywiła się przez moment i spojrzała pytająco na Squalla.

- Co to ma znaczyć? - spytała

- Któż to wie... - Squall bezwiednie dotknął palcami blizny na swoim czole. Doskonale wiedział, iż tym razem, o ile wyniknie między nimi walka, może nie skończyć się jedynie na drobnym zranieniu. - Być może będę zmuszony go zabić...

Rinoa westchnęła z dziwną rezygnacją i znów spuściła wzrok w stronę podłogi

- Oboje się przygotowywaliście na taką ewentualność, prawda? Ale nie chcę, aby to tak się skończyło - wyszeptała.

- Uwierz mi, ja też nie chcę... - odparł Squall. - Wiesz, teraz wszystko zależy od Irvine'a...

----

Parada powoli zbliżała się do łuku tryumfalnego.

Potężna budowla, oświetlona silnymi reflektorami, stała dumnie, wznosząc strzeliste ściany w stronę nieba.

Na ustach Edei pojawił się delikatny uśmiech. Już wkrótce jej czyny przejdą do historii... Miała tyle wspaniałych planów, dotyczących Galbadii i Balamb... Nic już nie będzie takie, jak dawniej... I nawet Cid o tym wie...

----

- Quis, hej, przygotuj się.. Zaraz wjadą! - zawołał Zell, obserwując z niewielkiego okienka całą sytuację rozgrywającą się na dole.

Quistis oparła dłoń o dźwignię, czekając na sygnał.

Czekanie okazało się dla wszystkich niemalże wiecznością...

----

Na zegarze ukazała się wymalowana czerwonymi elektronicznymi cyframi godzina 20:00. Urządzenie drgnęło. Na szczycie dachu otworzył się właz i na zewnątrz wyjechało mieniąca się tysiącami świateł platforma z groteskowymi, obracającymi się figurami.

Tłum szalał z radości.

W niebo buchały kolejne ognie sztuczne, rozpryskując się na tysiące drobnych iskierek.

- Irvy, przygotuj się - wyszeptał Squall, obserwując z platformy, jak pochód Edei wkracza właśnie pod łuk tryumfalny...

---

- O mój Boże... - jęknął Zell

- Co się stało? - zaciekawiła się Selphie, podbiegając do chłopaka i usiłując popatrzeć przez okno w te samą stronę, w która patrzył i on. Quistis, nie mogąc opuścić swego posterunku, jedynie z wyrazem zdziwienia spojrzała na bladą twarz Zella

- To niemożliwe...to nie może być prawda... - powtarzał Zell

- Co jest? - zaniepokoiła się Quistis

- To... Seifer... Widzę Seifera...

- Co?! - spytały chórem Selphie i Quistis

- Mówię wam! jest z Edeą! W każdym razie z całą pewnością żyje!

- O tak, widzę go! - potwierdziła Selphie, wychylając się nieco przez okno.

Nagle, jak gdyby się ocknęła i wrzasnęła w stronę Quistis

- Są dokładnie pod łukiem!! Opuszczaj kraty! teraz!

Quistis przesunęła dzwignię do dolnej pozycji.

---

Z wielkim zgrzytem, i zastraszająca prędkością opadła najeżona kolcami krata kilkanaście centymetrów przed czołem pojazdu Edei. Czarownica otworzyła w zaskoczeniu usta, przyglądając się wbitym w asfalt stalowym prętom.

Zarówno ona jak i Seifer odwrócili głowy w przeciwna stronę w tym samym momencie, aby jednocześnie stwierdzić, że droga ucieczki została im odcięta przez drugą opadającą kratę.

Byli uwięzieni pod łukiem

- Cholera... - syknął Seifer. Zacisnął dłoń na rękojeści Hyperiona.

Tancerze rozpierzchli się w panice we wszystkie strony. Wiwatujący tłum jakby zamarł w niemym zdziwieniu. Na placu zapanował totalny chaos. Część ludzi starała się jak najszybciej oddalić od bramy, część natomiast nadal stała w miejscu, nie mogąc zrozumieć, co się tak naprawdę stało. Nad całym zamieszaniem starali się zapanować żołnierze.

---

- Irvine, hej, teraz twoja kolej! - zawołał Squall.

- Nie mogę...

- Co? - chłopak spytał zaskoczony

Kowboj siedział, ściskając w rękach broń. Spuścił głowę, ukrywając twarz pod rondem kapelusza.

- Nie mogę tego zrobić.. Nie potrafię...

- Weź się w garść, stary! - wrzasnął Squall - Strzelaj!

----

- Co tam się u licha dzieje? - spytała zaniepokojona Quistis wyglądając wraz z dwójką przyjaciół przez okno. - Dlaczego Irvine nie strzela?

- Nie mam pojęcia... - odparł Zell. - Słuchajcie, musimy dostać się na dół. Oni mogą nas potrzebować!

- Masz rację - rzekła Selphie. - Musimy znaleźć drogę na dół! Ruszajmy!

Trójka SeeD'ów ruszyła w drogę powrotną.

---

Irvine pochwycił broń i drżącymi rękoma uniósł ją w pozycji do strzału. Oparł ciężar ciała na kolanie i wycelował w stronę Edei...

"To takie proste..." pomyślał "wystarczy, że wyceluję i nacisnę spust... Kula zrobi resztę.. Muszę tylko trafić..."

---

Seifer przymrużył oczy, starając się dojrzeć w świetlistych barwach zegara ruchome sylwetki. Był pewien, że oni tam są...

- Edea.. - zawołał ostrzegawczo, wskazując palcem w stronę rezydencji.

Edea wstała z tronu i spojrzała w tym samym kierunku.

W tym momencie Irvine strzelił.

Kula ze świstem przeszyła powietrze, z błyskawiczna prędkością docierając do bramy.

Rozległ się metaliczny, krótki dźwięk... Tuż przed Edeą na chwilę rozbłysła błękitną poświatą tarcza, niczym chroniące pole siłowe. Kula uderzyła w niewidzialną przeszkodę i upadła na ziemię, potoczywszy się przez moment po asfalcie. Czarownica opuściła uniesioną przed chwilą w powietrze dłoń, zadowolona, iż zaklęcie ochronne zadziałało. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie.

---

Squall patrzył z niedowierzaniem na rozwój wydarzeń... Czuł nadchodzącą wielkimi krokami gorycz porażki...

- Przepraszam... - wyszeptał Irvine, opuszczając głowę

- To nie twoja wina - odpowiedział chłopak. - Użyła protect... To już koniec...

A może jednak nie koniec?

W nagłym ataku determinacji Squall postanowił doprowadzić sprawę do końca. Zacisnął dłoń na rękojeści gunblade'a, spojrzał w dół i przygotował się do skoku na taras poniżej zegara.

- Chyba nie zamierzasz tam iść? -spytał z niedowierzaniem Irvine.

- Tak właśnie zamierzam zrobić! - krzyknął w odpowiedzi Squall, chwytając jedną ręką gunblade'a i wykonując skok w dół.

Wylądował na tarasie, tym samym, na którym przedtem stała Edea z Rinoą. Stąd skoczył jeszcze niżej, pod samą bramę posiadłości.

- Z drogi! - krzyknął, machając ostrzem przed twarzami niewinnych ludzi. Kilku strażników zobaczyło, co się święci, ruszyli więc na niego, usiłując go zatrzymać.

Squall potężnym ciosem powalił kilku żołnierzy i dobiegł do stojącego na poboczu samochodu.

Wskoczył za kierownicę, uruchomił silnik i nacisnął pedał gazu.

Samochód ruszył z piskiem opon, rozganiając na boki tłumy ludzi, którzy nie mieli ochoty dostać się pod koła wozu prowadzonego przez młodego szaleńca.

Chłopak zacisnął dłonie na kierownicy i przyspieszył.

Z impetem przejechał w poprzek placu, kierując się w stronę łuku.

Kilka metrów przed kratą wyhamował nagle, skręcając gwałtownie kierownicą. Samochód wykonał obrót wokół własnej osi i walnął tylną częścią nadwozia w kraty. Squall wyskoczył z pojazdu i przebiegł na drugą stronę poprzez wyrwę, jaka utworzyła się pomiędzy stalowymi prętami w momencie zderzenia z samochodem. Ściskając oburącz gunblade'a wdrapał się na podest, stanąwszy oko w oko z czarownicą.

Edea siedziała spokojnie na tronie, wpatrując się w płonące furią błękitne oczy chłopaka. Najwyraźniej nie zamierzała się ruszyć z miejsca, a groźna postawa Squalla jedynie ją bawiła.

- Edea... - wysapał chłopak, podnosząc ostrze gunblade'a ku górze. - Wyzywam cię na pojedynek...

Kobieta nadal nie zamierzała wstać z tronu. Patrzyła na zuchwałego chłopaka z wyrazem pogardy i znudzenia. Przymrużyła lekko złote oczy i uczyniła gest ręką.

Squall spojrzał w kierunku wskazanym przez czarownicę. Po prawej stronie tronu, w świetle pochodni ujrzał niemal anielskie oblicze swego największego wroga.

- To ty... - wyszeptał zdumiony.

Seifer w charakterystyczny dla siebie sposób uśmiechnął się, wpatrując się z zawziętością w swego odwiecznego rywala. W przeciwieństwie do Squalla nie przyjął bojowej postawy. Wciąż klęczał po prawicy Edei, opierając swój Hyperion o ziemię, nie spuszczając jednak oka z przeciwnika.

Squall natychmiast pojął, co jest grane...

- Cóż to się stało, Seifer? - spytał z ironią w głosie. - Postanowiłeś zostać psem obronnym Edei?

- Zawsze musisz być taki wulgarny? - spytał Seifer, nie ukrywając rozbawienia - Osobiście wole określenie: 'rycerz służący swej pani'.

- Wszystko jedno - odparł chłodno Squall. - Wracając do sedna sprawy, jak widzę, jeszcze żyjesz i masz się całkiem nieźle.

- Przykro mi, że cię rozczarowałem, Squall. Ale mam zamiar żyć nadal, dopóki mam marzenia, za którymi mogę dążyć - Seifer nagle spoważniał. - Jedno wielkie marzenie już mi odebrałeś... - dodał z goryczą.

Squall uniósł brew, starając się wyrazić najwyższe zdziwienie.

- Nie wybaczę ci, że odebrałeś mi Rinoę - wyszeptał Seifer.

- O czym ty mówisz? - spytał z niedowierzaniem chłopak.

Seifer wstał i wyprostował się, wskazując ostrzem Hyperiona na Squalla.

- Czy to ważne? - mruknął, przymykając na chwilę oczy. Następnie z błyskiem wściekłości spojrzał ponownie na rywala. - I tak nigdy nie poznasz prawdy, bo zaraz zginiesz, Squall Leonhart...

- To się jeszcze okaże - syknął Squall, również szykując swój gunblade do walki.

- Świetnie - usta Seifera wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. - Jesteś teraz mój...

Odwieczni wrogowie stanęli na przeciw siebie, nie spuszczając z siebie nawzajem oczu.

Stali tak przez chwilę, oboje gotowi do ataku.

Squall ruszył pierwszy. Z bojowym krzykiem machnął gunbladem w powietrzu, starając się dosięgnąć Seifera. Seifer zrobił zręczny unik osłaniając się Hyperionem. Ostrza obu broni zetknęły się ze sobą, wydając dźwięczny zgrzyt.

- Cóż, Squall - rzekł całkiem spokojny i pewny siebie Seifer. - Nie przypomina ci to czegoś?

Chłopak w odpowiedzi zacisnął zęby, cofając się krok do tyłu i z podwójną furią atakując przeciwnika. Z pomiędzy ostrzy gunblade'ów posypały się iskry.

- Jesteś godnym przeciwnikiem, Squall - zauważył Seifer. - Nie powinienem cię nie doceniać...

- Jeszcze będziesz żałować tego, że mnie spotkałeś - wysyczał z wściekłością chłopak.

Seifer z wielką siłą natarł na Squalla, powodując, iż ten ostatni niemal stracił równowagę i upadł na ziemię. Szybkie schylenie się i podparcie jedną dłonią uchroniło go jednak od upadku. Squall wykonał szybki zwrot i przeciął ze świstem powietrze ostrzem swej broni. Zimny metal minął szyję Seifera o kilka zaledwie centymetrów.

Seifer cofnął się kilka kroków do tyłu i trzymając Squalla na bezpieczną odległość wypowiedział zaklęcie.

- Fira...

Z jego dłoni buchnął ogień, dosięgając przeciwnika. Squall skulił się i wrzasnął z bólu, kiedy poczuł, jak płomienie palą jego skórę. Atak szybko przeminął, dając Squallowi szansę na ripostę. Chłopak odgarnął włosy z mokrego czoła i przywołał GF-a

Na arenie pojawiła się Shiva zamknięta w bryle lodu. Po chwili lód rozprysnął się na drobne kawałki, a GF rzucił w przeciwnika lodowaty promień.

Seifer w samą porę użył Protecta, tak że bezpośredni atak został odparty. Tysiące wirujących kawałków lodu przecinały ze świstem powietrze. Jeden z nich, mimo zastosowanego pola chroniącego, przeleciał tuż obok ramienia Seifera przecinając ubranie i skórę.

Seifer odruchowo chwycił się za zranione miejsce. Spomiędzy palców poczęła wypływać krew.

- Nieźle, Squall - zawołał do przeciwnika, spoglądając na zbroczone krwią palce - Nie stać cię na więcej?

Squall nie odpowiedział. Nie miał nawet na to czasu, gdyż był zmuszony wykonać unik przed kolejnym magicznym zaklęciem Seifera. Tym razem Seifer rzucił w jego stronę o wiele groźniejszą Firagę, która jednak nie miała szczęścia trafić w przeciwnika.

Squall zacisnął zęby, skupiając wszelkie swoje zmysły na poczynaniach przeciwnika.

"Teraz, albo nigdy" pomyślał

Szybko przywołał kolejnego GFa.

Niespodziewanie niebo zasnuło się chmurami i chwilę później rozświetliła je błyskawica, która szerokim jęzorem wkroczyła pod łuk tryumfalny, materializując się w postaci świetlistego, skrzydlatego stworzenia.

- Quezacotl - wyszeptał Seifer. - Kiedyś miałem okazję walczyć z jego pomocą, a teraz jego siła obraca się przeciw mnie...

Squall nie zwracał uwagi na słowa przeciwnika, gdyż właśnie wydawał GF-owi rozkaz do ataku.

Quezacotl zawisł w powietrzu tuż przed Seiferem. I zbierając całą swoją energię posłał przed siebie oślepiająco jasną błyskawicę. Rozległ się potężny huk, powietrze wokół Seifera zapłonęło dziką elektrycznością, wywołując niezwykle silną falę uderzeniową.

Fundamenty łuku zadrżały od potężnego ataku.

Seifer przymknął oczy czekając, aż elektryczna fala spłynie po jego ciele. Ból był wręcz niewyobrażalny, ale przecież jako rycerz czarownicy chłopak musiał pokazać, iż jest silny... Musiał obronić swą panią przed śmiertelnymi wrogami...

Jednak atak Quezacotla okazał się być ponad jego siły. Gdy tylko elektryczność przestała działać, poczuł, jak wraz z nią opuszczają go również resztki energii. Nogi się pod nim ugięły. Skulił się, opierając ciężar ciała na rękojeści wbitego w podłogę Hyperionu...

- Prze... grałem...? - spytał sam siebie z niedowierzaniem. - Czy to możliwe...?

Przycisnął gunblade'a do piersi usiłując się z jego pomocą podnieść na drżących nogach. Z wielkim wysiłkiem wstał i wyprostował się nieco, rzucając nienawistne spojrzenie w stronę Squalla.

- To jeszcze nie koniec... - wysyczał z wściekłością - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, Leonhart...

- A co powiesz na nas? - odezwał się czyjś głos.

Seifer patrzył z niedowierzaniem, jak na arenę wkraczają kolejne dwie osoby... Irvine i Rinoa...

Rinoa...

Serce zadrżało mu na widok tej pięknej kobiety, która w dodatku akurat w tej chwili patrzyła swymi ciemnymi oczyma prosto w jego oczy... Patrzyła tak jak dawniej... Jak podczas tego lata, które spędzili razem...

Nie widział w tym wzroku ani nienawiści, ani lodowatego chłodu. Jej oczy były jak zawsze pełne wrażliwości i ciepła... Może nawet i współczucia?

Ale on nie potrzebował współczucia! Był rycerzem czarownicy...

Nie chcąc już więcej patrzeć w łagodne oczy dziewczyny oderwał od niej wzrok i spojrzał na ostrze swego gunblade'a.

- Jesteście głupcami, że tu przychodzicie - rzekł w stronę przeciwników. - Moc Edei nie zna granic, jeszcze pożałujecie, że stanęliście nam na drodze...

Seifer właśnie zamierzał podnieść Hyperion i przygotować się do ewentualnej obrony, kiedy doszedł do jego umysłu głos Edei.

- Dość już tego.

Spojrzał zaskoczony w stronę swej pani. Czarownica wstała z tronu i zrobiła kilka kroków naprzód w stronę Seifera.

- Pani moja... - wyszeptał chłopak, odgarniając jasne włosy lepiące się do czoła. - Zniszczę ich z największą przyjemnością, wedle twego rozkazu... Dodaj mi sił, o pani... Jedyne, o co proszę, to o Curagę... - pokornie pochylił głowę przed swą panią.

- Nie. - usłyszał krótką odpowiedź. Podniósł głowę, patrząc zaszokowany na oblicze czarownicy.

- Edea?

Czarownica wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu.

- Jesteś głupcem, Seifer - wycedziła, jej żółte oczy zapłonęły z wściekłością. - Bezużytecznym głupcem.

Seifer był tak zaskoczony, że nie mógł wypowiedzieć ni słowa. Drużyna Squalla również w milczeniu patrzyła na Edeę.

- Pani moja... - jęknął Seifer, próbując ustać na słabych nogach.

- Milcz, nieudaczniku! - ryknęła czarownica. - Spełniłeś już swoje zadanie. Nie potrzebuję cię więcej.

- Edea... - wyszeptał chłopak

Ciało czarownicy poczęła otaczać blada niebieska poświata. Edea uniosła rękę ku górze. Tuż nad jej dłonią zmaterializowały się pół-przezroczyste, długie na ponad metr sople lodu.

- Nie toleruję porażek - wycedziła przez zęby. Szybkim ruchem wyciągnęła rękę ku przodowi. Lodowe ostrza z niesamowitą prędkością ruszyły wprost na Seifera.

Rozległ się chrzęst rozrywanych żeber.

Seifer wydobył z siebie stłumiony jęk, kiedy sople przebiły na wylot jego klatkę piersiową.

Przerażenie połączone z nieodpartym zdziwieniem wymalowało się na jego bladej twarzy.

Chwycił ręką ostrza, tkwiące tuż pod prawym obojczykiem, usiłując wyjąć śmiercionośną broń ze swego ciała.

Osłabiony walką, jak i kompletnie zaskoczony atakiem Edei poddał się w końcu ostatecznie.

Dał się porwać w błogą nicość, nie wsłuchując już się w drążący go ból i poczucie winy..

A wiec jednak to tak musiało się skończyć...

Chwilę później spadał z podium ku niekończącej się przepaści. Nie poczuł już uderzenia o ziemię. Ostatnie co widział, to błysk przerażenia w oczach Squalla i Rinoy.

---

Edea odwróciła się w stronę pozostałej na arenie trójki.

- Ostrzegam was, skończycie tak samo, jeśli odważycie się choć przestąpić krok naprzód...

To Irvine był pierwszą osobą, która odzyskała głos.

- Nic z tego, Edea... Nie wycofamy się. Dopełnimy naszej misji - rzekł z determinacją.

- W porządku. W takim razie będziemy walczyć.

Bez chwili namysłu Squall przywołał ponownie Quezacotla. GF z pewnością osłabił wroga, uniemożliwiając jednocześnie na zastosowanie przez Edeę magicznych zaklęć.

- Tylko tchórze chowają swe oblicza za GFami - wysyczała czarownica, kiedy GF zniknął z areny.

- Nie zgadzam się - odpowiedział Squall. - GFy to nasza siła i potęga. Ich umiejętności określają nas samych; naszą siłę psychiczną i determinację...

- Zobaczymy, co powiesz na to - wysyczała Edea, posyłając w stronę trójki SeeD'ów Thundarę.

Skromny Shell wypuszczony przez Rinoę ochronił drużynę przed skutkami elektryczności.

- Dobrze, spróbujemy teraz tego - rzekła Rinoa z dziwną determinacją i wściekłością w głosie. - Hell Fire!

Stało się jasne, że wywołuje ona kolejnego GF-a, którym okazał się być diaboliczny Ifrit.

GF nie miał problemów z trafieniem kulą lawy w czarownicę. Skutecznie więc przyczynił się do zmniejszenia poziomu jej energii.

Edea cofnęła się kilka kroków do tyłu, myśląc nad dalsza taktyką. Czasu miała niewiele. Squall zaczął właśnie ponownie ładować Quezacotla, który za chwilę miał się pojawić na arenie.

- No nieźle - szepnęła, zaciskając zęby z bólu. - Ale to wciąż mało, by mnie pokonać - dodała.

- Jeszcze się okaże - odparł Squall przygotowując atak Quezacotla.

- Nie bądź taki pewien, chłopcze - odparła Edea, na jej twarzy zawitał nie wróżący nic dobrego uśmiech. - Tornado... - wypowiedziała cicho zaklęcie.

Chwilę później olbrzymia siła rzuciła przeciwników w wietrzny wir, aby po chwili cisnąć ich z całą siłą o ziemię.

Zdoławszy nieco oprzytomnieć Squall i reszta z trudem podnieśli się na nogi, ale nie zdążyli uczynić już nic więcej, gdyż zobaczyli coś, czego się nie spodziewali.

Ku zdumieniu pozostałych zebranych czarownica poczęła otaczać się płonącą delikatną niebieską aurą, po czym stosując jakieś nieznane zaklęcie wtopiła się w podłogę, całkowicie znikając z pola widzenia swych przeciwników

- Co u licha...? - zdziwił się Irvine.

W tym samym momencie Squall podbiegł do miejsca w którym stała czarownica, jego gunblade przeciął ze świstem powietrze, trafiając w nicość.

Nie było już sensu atakować czarownicy. Edea po prostu zniknęła...

- Co to było? - spytał całkowicie zaskoczony Irvine

- Przechytrzyła nas... - odparł rozdrażniony Squall.

- Hej! Chłopaki! - zawołał ktoś z oddali.

Squall i jego drużyna spojrzeli w stronę nadbiegających starych, dobrych znajomych. Byli to Zell, Selphie i Quistis.

- Uff... - sapał Zell, kiedy dobiegł już do pozostałych przyjaciół. - Widzieliśmy, że macie kłopoty... Co z Edeą?

- Co się z wami działo? - spytał pretensjonalnie Squall. - Czemu tak długo musieliśmy na was czekać??

- Sorry - odparł Zell. - Ale nieco się _zagubiliśmy_ z czyjejś winy - tu wymownie spojrzał na Quistis. Dziewczyna wywróciła oczami z wyrazem rozdrażnienia malującym się na twarzy.

- Dobra, nieważne - odparł Squall chwytając się za czoło i biorąc głęboki oddech. - Wszystko i tak na nic. Ta jędza zniknęła.

- Cholera.. - syknął Zell. - My pewnie tez będziemy musieli się zmywać.. Zaraz zainteresuje się nami policja, albo coś gorszego... Widziałem tu pełno żołnierzy z Galbadii...

- Mniejsza o żołnierzy. Mamy poważniejszy problem. Nie wykonaliśmy zadania - odpowiedział z goryczą w głosie Irvine.

- W każdym razie proponuję się stąd zmywać - odparł Zell. - Nie chciałbym spędzić reszty życia we więzieniu albo zostać stracony za zamach na ulubienicę tłumów... Hej, a tak a'propos... Widziałem, że był z nią Seifer.. Co się tu wydarzyło??

W momencie tych słów Rinoa całkowicie pobladła, a Irvine potrząsnął głową, starając się z pamięci wymazać straszliwą scenę, jaka tu się przed chwilą rozegrała.

- Squall.. - wyszeptała Rinoa. - Seifer... Musimy zobaczyć, co się z nim stało....

- Nie, Rinoa... Lepiej nie... - odparł ze smutkiem w głosie Squall

- Co z tobą? - rozłościła się Rinoa. - Aż tak bardzo go nienawidziłeś?? Dlaczego?!

- Nie o to chodzi - potrząsnął głową Squall. - To nieprawda że go nienawidziłem, ale... nie mogę znieść myśli, że przeze mnie.. zginął....

- Squall, Rinoa, chodźcie tu prędko! - rozległ się głos Irvine'a, który zdążył w tym czasie zejść z podium w miejsce, w które spadł Seifer

Cała grupa podbiegła do wskazanego miejsca.

- Och nie, Seifer.. - jęknęła Quistis...

Squall, ujrzawszy swego rywala odetchnął z ulgą. Seifer z pewnością żył, choć był w ciężkim stanie. Z ramienia wystawały resztki lodowych cierni. Woda z topiących się sopli mieszała się z krwią, tworząc na asfalcie szkarłatną plamę.

Rinoa podbiegła do rannego chłopaka i uklękła tuż przy nim.

- Seifer... Proszę, odezwij się... To ja, Rinoa... - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy.

Seifer drgnął i z trudem obrócił głowę w jej stronę.

- Rinoa... - szepnął, z trudem łapiąc oddech.

Squall nie zamierał już czekać dłużej. To, co zobaczył wystarczyło, ażeby zacząć działać.

- Zell - zwrócił się do przyjaciela - Zawiadom ogród!

Zell, nie czekając na dalsze wyjaśnienia skinął głową i pobiegł w kierunku miasta.

- Rinoa, Irvine, zostańcie przy nim. Musimy go stąd zabrać. Idę po samochód... - odwrócił się w stronę pojazdu.

- Squall... - wyszeptał słabo Seifer, usiłując unieść głowę i spojrzeć na swego niedawnego rywala. - poczekaj...

- Nie ruszaj się, proszę - wyszlochała Rinoa - Pomożemy ci, przyrzekam...

- To na nic... - odpowiedział Seifer, kurcząc się z drążącego go bólu. - Nie wyjdę z tego...

- Nie mów tak - rozłościła się Rinoa. - Jesteś silny, proszę, nie poddawaj się

- To kara za rzeczy, które uczyniłem.... - wyszeptał słabo Seifer. - Byłem głupi... Squall - tu zwrócił się do wciąż stojącego w miejscu chłopaka. - Proszę cię, wybacz mi.....

Squall skinął głową, po czym oddalił się szybko.

Irvine uklęknął przy rannym i podał mi buteleczkę z jakimś napojem.

- Napij się tego - poprosił. - Nauczyłem się robić ten eliksir za czasów, jak w Ogrodzie Galbadia pomagałem w ambulatorium. To jest zmieszany G-Returner z G-Potion i paroma innymi rzeczami... Na ludzi potrafi zdziałać cuda... Zaufaj mi, wypij, proszę...

Seifer nie zamierzał oponować. Z wielkim wysiłkiem przełknął podany życiodajny trunek.

- Rinoa... - wyszeptał, zwracając głowę z powrotem ku dziewczynie - Gdybym z tego nie wyszedł, chcę, abyś cos wiedziała...

- Co takiego...? - spytała Rinoa...

Seifer uniósł dłoń i delikatnie dotknął jej policzka.

- Źe wciąż cię kocham...

Jego dłoń bezwładnie opadła wzdłuż ciała. Po chwili stracił przytomność...


---------

Ciemność zdawała się nigdy nie mijać...

Świadomość zdawała się nigdy nie wracać...

A jednak...

Powoli, do jego uszu dochodził dźwięk, przypominający szum morza.

Szum morza?

Było to na tyle dziwne, iż postanowił otworzyć oczy, aby się upewnić, czy nie śni. Choć w jego przypadku "sen" nie był chyba dobrym określeniem dla stanu, w jakim się aktualnie znajdował.. Tak też musiał otworzyć oczy, aby się upewnić, czy aby na pewno jest martwy.

Dziwne... Ta myśl wydała mu się tak bardzo zabawna, że aż zachciało mu się śmiać. Nabrał więc głębiej powietrza w płuca (dziwne... mógł oddychać...), ażeby za chwilę móc wybuchnąć gromkim śmiechem.

Nagły ból, niczym grom z jasnego nieba, natychmiast go powalił, przypominając mu o odniesionej ranie. Z ust, zamiast śmiechu, wydobył się tylko cichy jęk.

Następną rzeczą, jaka usłyszał to odgłos zbliżających się do niego kroków. A następnie słowa.

- Seifer... Słyszysz mnie?

Niechętnie i z wysiłkiem otworzył oczy. Wzrok jego padł na biały sufit, a dopiero po chwili udało mu się wśród bezkształtnych obrazów dojrzeć całkiem znajomą twarz. Doktor Kadowaki...

- Dzień dobry.. - rzekła uradowana doktor .- Już myślałam, że się nigdy nie obudzisz..

- Gdzie ja jestem? - wyszeptał z trudem.

- Nie poznajesz? - zdziwiła się kobieta. - Jesteś w domu. Ogród Balamb...

- Co? - spytał niepewnie Seifer, usiłując podnieść się z łóżka i rozejrzeć po pokoju. Rwący ból w ramieniu natychmiast go do tego zniechęcił.

- Nawet nie myśl o tym, ażeby wstawać - odparła gniewnie doktor Kadowaki. - Odniosłeś poważne rany i musisz odpoczywać. Leż spokojnie - nakazała. - Zawiadomię szefa, że się obudziłeś...

Seifer leżał spokojnie, wpatrzony w sufit. W głowie miał totalną pustkę, albo co gorsza - olbrzymi chaos. Nie mógł poukładać myśli w jedną logiczną całość. To że żył, najwidoczniej było prawdą i chyba mu się nie przyśniło. Ale jednak... Coś mu tu nie pasowało.

Zmarszczył brwi, spojrzawszy w stronę okna. Ból w ramieniu uniemożliwił mu podniesienie się, tak też nie mógł wyjrzeć na zewnątrz. Jednakże wyraźnie słyszał szum morza dobiegający od strony otwartego okna. Lekka ciepła bryza poruszała delikatnie firanami, a na niebie dało się zobaczyć kilka majaczących sylwetek morskich ptaków.

To nie może się dziać naprawdę. Przecież Ogród Balamb nigdy nie leżał nad morzem!

Nie miał jednak okazji dłużej zastanowić się nad tym niepokojącym faktem, gdyż do pomieszczenia weszła nagle doktor Kadowaki, delikatnie pukając we framugę drzwi.

- Masz gości - oznajmiła. - Co prawda mówiłam im, że powinieneś odpoczywać, ale nalegali.

Zza drzwi wyłoniły się nagle dwie pogodne twarze. Jedna należała do postawnego, silnie umięśnionego mężczyzny o ciemnej karnacji skóry, druga do drobnej siwowłosej dziewczyny.

- Nie przeszkadzamy? - spytał wysoki chłopak.

Seifer lekko uśmiechnął się, widząc swych starych, dobrych znajomych.

- Raijin... Fujin... - wyszeptał - Wejdźcie, proszę...

- Rety, ale się cieszymy, że nic ci nie jest, wiesz? - zawołał Raijin, stając przy oknie i opierając się o parapet. - Martwiliśmy się o ciebie, wiesz?

- HEJ... - Fujin uniosła lekko rękę w geście przywitania, uśmiechnęła się słodko, po czym usiadła na brzegu łóżka, wpatrując się w Seifera z widoczną radością malująca się na twarzy.

- Jak się czujesz? - spytał Raijin. - Przespałeś niemal cztery doby... Razem z Fuu-chan mieliśmy tu kupę roboty, wiesz? W końcu komisja dyscyplinarna musiała nadal działać, wiesz?

- Gdzie ja właściwie jestem? - spytał niepewnie Seifer, wiedząc jednak, że przyjaciele go nie okłamią i powiedzą prawdę.

Raijin zdawał się być zaskoczony pytaniem.

- W Ogrodzie Balamb, w domu. Przybyliśmy tu natychmiast po tym, jak się dowiedzieliśmy, że Squall cię tu przywiózł, wiesz?

- Squall? - Seifer zdawał się być nieco zdziwiony.

- To znaczy: Squall i jego przyjaciele, wiesz? Jejku, przy okazji powinieneś podziękować temu kowbojowi... Jak mu tam...?

- IRVINE - podpowiedziała Fujin.

- O, racja! No właśnie. Podobno ten jego eliksir uratował ci życie, wiesz? Bardzo się martwił o ciebie, wiesz? Ciągle o ciebie pytał, rozmawiałem z nim w kafeterii, całkiem sympatyczny jest, wiesz? Podobno zostaje u nas w ogrodzie, wiesz?

- A więc jednak.... Przywieźli mnie do domu i ocalili życie... - Seifer lekko westchnął. W tym momencie przypomniał sobie o niepokojącym fakcie szumienia morza za oknem - Zaraz.. Jesteście pewni, że jesteśmy w Balamb? - spytał podejrzliwie.

- Jasne! Ogród nie zmienił się chyba aż nadto, co?

- Ale... morze? - Seifer wskazał ręką na okno.

Fujin jakby ocknęła się z zamyślenia.

- NIE WIE... - podpowiedziała szybko Raijinowi

- O rety, no tak... Ale ze mnie gapa, wiesz? - postawny chłopak podrapał się w zakłopotaniu po głowie - Myślałem, że doktor Kadowaki już cię powiadomiła... Khmm..., no cóż...

- O czym niby miała mnie powiadomić?

- Cóż, wiele rzeczy się tu ostatnio wydarzyło, wiesz? Przespałeś najlepszą zabawę, wiesz? A to morze... to nie przejmuj się.. Jesteśmy akurat we Fisherman's Horizon.

- Co ty mówisz? - na twarzy Seifera wymalowało się zdziwienie.

- Ach, no tak... Widzisz, podobno Squall i reszta z ledwością wydostali się z Deling, wiesz? Galbadia zastawiła wszystkie drogi, wiesz? Squall poinformował, że Edea planuje atak rakietowy na nasz ogród, ponoć takie ploty chodziły po stolicy...

- ZNISZCZYĆ - dodała ze smutkiem Fujin.

- Właśnie. Chciała zniszczyć sąsiednie ogrody, wiesz? Ale czekaj, teraz będzie najlepsze, więc słuchaj. Squall posłał dziewczyny z misją do centrum rakietowego, ale one nawaliły i ledwo stamtąd uciekły, wiesz? Sam natomiast instruowany przez Cida zszedł do podziemi szukając starego przeciwrakietowego mechanizmu obronnego, wiesz? Rakiety już na nas leciały i wraz z Fuu-chan przygotowywaliśmy ewakuację. I wiesz co się stało?

- Nie mam pojęcia... - jęknął w zrezygnowaniu Seifer. I tak już zasłyszane wiadomości przerastały jego wyobrażenia.. Ile też w życiu może się zmienić w ciągu kilku zaledwie dni...

- Squall ruszył ogród!

- Co? - spytał z niedowierzaniem Seifer.

- To co mówię. Ogród poleciał! - Raijin uczynił gest rękoma, jakby był ptakiem trzepoczącym skrzydłami w powietrzu. - Jejku, niemal nie zderzyliśmy się z miastem Balamb... Ale rakietom umknęliśmy, wiesz..?. - umilkł na chwilę, wspominając w milczeniu chwile grozy, które najwyraźniej dostarczyły mu niezapomnianych wrażeń...

- DALEJ... - ponagliła Fujin.

- Ach tak... Niestety, później straciliśmy kontrolę nad Ogrodem i po swobodnym dryfowaniu poprzez morze zderzyliśmy się z Fisherman's Horizon.. Cóż to był za widok... Dobrze, że nikt nie każe nam płacić za szkody - Raijin się uśmiechnął...

- Ale ogród... Jest cały? - spytał z troską w głosie Seifer.

- Spoko... Wszelkie drobne usterki pomagają nam naprawić tutejsi mieszkańcy. Widać, nie jesteśmy tu zbyt mile widzianymi gośćmi, skoro chcą się nas tak szybko pozbyć, wiesz? Szczególnie, że pojawiły się tu oddziały Galbadii...

- Co, wojsko jest tutaj? - spytał z niedowierzaniem Seifer

- Tak! Podobno kogoś szukają na rozkaz Edei. Nie wiem dokładnie.. Ponoć Squall miał z nimi małą potyczkę.. Aha, dowiedziałem się, że Edea jest teraz w Ogrodzie Galbadia. Ciekawe, co zamierza zrobić...

Seifer, ani nikt z pozostałych zebranych osób, nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zresztą Seifer wcale nie zamierzał rozmawiać o osobie, która w taki sposób go potraktowała. Ból w klatce piersiowej nie pozwalał zapomnieć o tym, co się wydarzyło w Deling. Seifer dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo został wykorzystany przez złą czarownicę.

"Gdybym nie był aż tak bardzo uparty... Może by nigdy do tego nie doszło" pomyślał. "W pogoni za własnym marzeniem niemal poświęciłem przyjaciół i własny honor... "

- MILCZYSZ... - zauważyła smętnie Fujin.

Seifer popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko.

- A wy... Co robiliście przez cały ten czas? - spytał w końcu.

- My? No cóż... Szukaliśmy cię, prawda Fuu?

Dziewczyna skinęła twierdząco głową.

- Byliśmy w Galbadii wraz ze Squallem, dowiedzieliśmy się tam, że zostałeś stracony za zamach na prezydenta.

- PLOTKI... - dodała Fujin.

- Właśnie, byliśmy pewni, że to tylko plotki, tak też nie uwierzyliśmy w te bajeczkę...

"Te bajeczkę prawdopodobnie wymyśliła Edea" pomyślał smutno Seifer. "Ażeby ślad po mnie zaginął... Po co jej w ogóle byłem potrzebny?" spytał sam siebie.

- W każdym razie szukaliśmy cię w okolicach tamtego ogrodu, nie mogliśmy o tobie zapomnieć, chcieliśmy pomóc, ale... później musieliśmy wrócić do domu, bo tutaj podczas naszej nieobecności też działy się straszne rzeczy...

- CHAOS... - wyjaśniła Fujin.

- Pojawił się jakiś przeciwnik Cida, Norg, czy jakoś tak... i starał się wykorzystać osłabienie naszego ogrodu, próbując przekabacić jak najwięcej osób na swoją stronę...

- Wojna domowa ...? - spytał niepewnie Seifer.

- Nie mam pojęcia. No ale ostatecznie wygrał Cid. Z czego się zresztą bardzo cieszymy, wiesz? Nie lubimy zmian...

- A wy tu jeszcze siedzicie? - w drzwiach ukazała się Kadowaki. - Mówiłam, że ma być krótko, wasz przyjaciel musi odpoczywać! No już, zmykajcie stąd! - popędziła ich gestem ręki.

- Ależ pani doktooor, jeszcze tyle spraw mamy do załatwienia... - jęknął rzewnie Raijin.

- Będziecie je załatwiać za kilka dni, jak Seifer odpocznie - rzekła gniewnie Kadowaki. - Idźcie już, proszę...

- Cóż, Seifer, spadamy... - oznajmił Raijin, kłaniając się na pożegnanie i kierując się w stronę wyjścia - Trzymaj się i zdrowiej. I pamiętaj, że myślimy o tobie! - to mówiąc wyszedł z pokoju, spoglądając jeszcze na Fujin, wymieniwszy z nią porozumiewawcze spojrzenia.

Dziewczyna niechętnie i powoli wstała z miejsca.

- Seifer... - szepnęła, patrząc w skupieniu swym jedynym zdrowym okiem w zielone oczy swego przyjaciela... - Czas iść...

- Odwiedzisz mnie jeszcze czasami, Fuu-chan? - spytał, delikatnie chwytając dłoń dziewczyny. Fujin odpowiedziała twierdząco, uśmiechając się lekko.

- Wybaczycie mi to, że zdradziłem Ogród i naszą przyjaźń?

- ZAWSZE... - odpowiedziała Fujin, następnie ukłoniła się elegancko i udała się w stronę wyjścia

Seifer odprowadził ją wzrokiem. Uśmiechnął się sam do siebie. Cóż, fakt, że Fujin była małomówna, ale posiadała niewątpliwą umiejętność mówienia wszystkiego co chciała wyrazić poprzez mówienie pojedynczych wyrazów. W jednym pojedynczym słowie potrafiła zawrzeć więcej uczuć i myśli niż niejeden poeta w wielostronicowym wierszu. Cała Fuu...

Po raz pierwszy od dawna Seifer uświadomił sobie, że ma prawdziwych przyjaciół. I to wyjątkowych, którzy poszliby za nim w ogień, gdyby nawet zechciał pozostać u boku Edei...

---

Pogodna i pełna wigoru ciemnowłosa dziewczyna przemierzała korytarz Ogrodu Balamb, stukając głośno obcasami. Na jej twarzy malował się lekki, przyjazny uśmiech, skierowany właściwie do wszystkich, których mijała. Wymieniała z napotkanymi osobami porozumiewawcze spojrzenia, ciesząc się, że jest już w ogrodzie osobą powszechnie znaną i rozpoznawaną. A co najważniejsze - lubianą. Przeszło jej przez myśl, że nawet czuje się tu lepiej, niż w bazie ruchu oporu w Timber, gdzie spędziła przecież wiele ostatnich lat. Cóż, Ogród Balamb miał jakąś nadzwyczajną moc, która powodowała, iż gdy tylko osoba raz go zobaczyła, niemal bez pamięci zakochiwała się w tych marmurowych holach, w lekko szemrzącej wodzie, opływającej pobocza cichych alejek, w pachnących kwieciem drzewach, spokojnych i pełnych magicznego nastroju pomieszczeniach... no i w ludziach, którzy byli tu zawsze wyjątkowo dobrzy i przyjaźni. Ogród stanowił raj dla tych, którzy dążyli do spełnienia swych marzeń. Tu mogli odnaleźć szczęście.

Rinoa z pewnością to szczęście odnalazła.

Już niedługo będą mogli wyruszyć z powrotem do Balamb. Ekipy naprawcze z Fisherman's Horizon dwoiły się i troiły, aby jak najszybciej doprowadzić Ogród do idealnego stanu. Wśród studentów panowały dość pozytywne nastroje, mimo iż przepustki na ląd były ograniczane z powodu niezbyt wielkiej gościnności tutejszych mieszkańców. Wydawało się, iż dla obu stron najlepszym rozwiązaniem będzie, jak Ogród jak najszybciej poleci...

Nie mogąc się doczekać się tego momentu, Rinoa postanowiła zagospodarować sobie jakoś czas i poświęcić go na zwiedzanie Ogrodu.

Minąwszy miejsce, które do niedawna jeszcze było wejściem do ogrodu, a obecnie stanowiło po prostu betonową platformę zanurzającą się w morzu, Rinoa skierowała swe kroki ku prawej stronie holu głównego. Bez zaciekawienia ominęła parking, który tak samo jak i wejście główne stał się całkowicie bezużytecznym pomieszczeniem, również nie zatrzymała się na dłużej przed wejściem do Centrum Treningowego. Co prawda chciała spróbować swych sił we walce z T-Rexaurem, ale nie była pewna, czy jest już na tyle dobrze wytrenowana, ażeby stanąć samotnie na przeciw wielkiego dinozaura. Mimo wszystko czuła się pewniej, mając przy sobie wsparcie. Wsparcie Squalla.

W bibliotece nie było wiele osób. Zbliżało się południe, czas obiadu i jasne się stało, gdzie większość studentów teraz spędza czas. Przy biurku siedziała Xu z koleżankami, która uśmiechnęła się w stronę wchodzącej dziewczyny i zamieniła z nią kilka słów.

- Słyszałam, co dziś planujecie - zaczęła rozmowę.

- O nie... - jęknęła Rinoa - Niech zgadnę, Zell się wygadał?

- Zgadłaś...

Rinoa westchnęła...

- Tylko proszę, nic nikomu nie mów, nie chcę, aby Squall się dowiedział...

- Spokojna głowa - zapewniła Xu, z radosnym uśmiechem na twarzy. - Nic nikomu nie powiem... - Xu nagle spoważniała i lekko zniżając głos zapytała. - Hmm, nie wiesz przypadkiem, co słychać u Seifera?

Rinoa przez chwilę milczała, spuszczając wzrok i patrząc w podłogę.

- Szczerze mówiąc nie... Martwię się o niego, ale nie potrafię z nim porozmawiać... Wiem tylko tyle, że wyszedł już ze szpitala... Doktor Kadowaki jest dobrej myśli...

- Ja bardziej się martwię o jego samopoczucie psychiczne - wyjaśniła Xu - Odnoszę wrażenie, że ta cała sytuacja go przerosła.

- Być może.... - szepnęła Rinoa.

- Czy Squall się z nim widział?

- Nie... Nie wiem, czy jest już na to.. gotowy...

- A inni?

- Reszta chyba czeka z niepokojem na te chwilę. Widzę to po nich... Chcą wyjaśnić wszelkie wątpliwości, ale czekają, kiedy Squall podejmie decyzję. To on jest liderem...

- Może więc czas uczynić pierwszy krok? - zasugerowała Xu.

- Tak... Chyba masz rację... - odparła Rinoa.

Dziewczyna, w zamyśleniu, opuściła bibliotekę, kierując się w stronę kafeterii. Wiedziała, że o tej porze spotka tam większość paczki, a już w szczególności Zella, który na pewno zagarnął dla siebie wszystkie hot-dogi.

Wiedziała tez, że o tej porze z pewnością nie spotka tu Squalla. Był on rodzajem samotnika, który unikając zbytniego tłoku południe spędzał w swoim pokoju, z dala od wszystkich. Rinoa z miejsca porzuciła myśl o tym, ażeby go odwiedzić. Squall był ostatnio bardzo zmęczony, potrzebował solidnego odpoczynku.

Zrezygnowała zarówno z wizyty w kafeterii, jak i w pokoju Squalla, zamiast tego skierowała swe kroki ponownie do holu głównego, aby patrząc w szumiącą spokojnie wodę niknącą pod trotuarami przemyśleć sobie jeszcze raz dokładnie to, co powiedziała Xu.

Jej wzrok mimowolnie padł na znajdującą się w pobliżu, wśród zakrzewień berberysu ławkę. Rinoa zamrugała parę razy, starając się dokładnie przyjrzeć osobie, która siedziała w zacienieniu roślin, wpatrzona w dal.

Bez wątpienia był to Seifer...

Wyglądał dziś jednak jakoś inaczej. Na jego twarzy rysowało się zmęczenie i rezygnacja. Przycisnąwszy plecy do drewnianego oparcia ławki obserwował krzątających się wokół ludzi. Niektórzy ze studentów poznawali go i albo mijali szerokim łukiem z pogardą w oczach, albo z respektem pozdrawiali go skinięciem głowy. W końcu wciąż był szefem Komisji Dyscyplinarnej i jego zadaniem było pilnowanie porządku w Ogrodzie; nie wszystkim rzecz jasna się to podobało.

Ale wszystko zdawało się być w normie.

Jedynie Seifer... Nie wykazywał już dawnego żywego zainteresowania mijającymi go osobami. Nie obserwował otoczenia, nie czekał na to, aby kogoś ukarać za niestosowne zachowanie, ażeby zaleźć komuś za skórę. Niegdyś uwielbiał _mieć_ władzę, ostatnie zdanie, uwielbiał wzbudzać podziw i respekt, a nawet wywoływać awantury... Ale nie dzisiaj... Wpatrzony w pogodne niebo rozciągające się nad ogrodem zdawał się być zupełnie nieobecny myślami... W jego wyglądzie również było coś bardzo... odmiennego. Ubrany w zwykłe czarne dżinsy i niebieski sweter wprawił w niezwykłe zdumienie obserwującą go Rinoę. Nie miał przy sobie nawet swego ukochanego Hyperiona, z którym nigdy się przecież nie rozstawał.

Rinoa westchnęła, dodając sobie odwagi. Przestąpiła kilka kroków naprzód i podeszła do ławki.

Seifer ocknął się, kiedy widok na ogród przesłoniła mu czarnowłosa dziewczyna. Zamrugał parę razy oczami, przyjrzawszy się jej twarzy...

- Cześć... Mogę? - spytała Rinoa, wskazując na miejsce na ławce obok Seifera.

- Rinoa... Co tu robisz? Ależ oczywiście, że możesz. Proszę, usiądź... - chłopak przesunął się na sam skraj ławki, zostawiając tyle miejsca, że jeszcze spokojnie obok niego i Rinoy zmieściłyby się trzy inne osoby.

Nastała chwila niezręcznego milczenia. Oboje nie odważyli się spojrzeć na siebie. Patrzyli w dal, zastanawiając się, co powiedzieć...

Ciszę przerwała Rinoa.

- Jak się czujesz? - spytała.

- Dziękuję. Całkiem nieźle. Doktor mówi, że będę jeszcze osłabiony przez pewien czas, ale nie narzekam... Poradzę sobie - Seifer nieznacznie się uśmiechnął.

- Wiem.. Zawsze byłeś silny...

- A co u ciebie? - spytał nagle Seifer.

- Też dobrze... Tak myślę... Zamierzam zostać w ogrodzie przez pewien czas... Squall dostał promocję...

- Tak, wiem... - przerwał Seifer. - Zdaje się, że teraz jest moim szefem.

Rinoa zaśmiała się lekko.

- Racja. Ale nie będzie się spierał z Komisją Dyscyplinarną, prawda?

- Pewnie nie - potwierdził Seifer uśmiechając się w sposób niezwykle ujmujący i łagodny.

- Słuchaj Seifer... - Rinoa nagle spoważniała. - Co do tego, co powiedziałeś nam tamtego wieczoru...

Seifer spojrzał na nią ze smutkiem malującym się w oczach..

- Okej, nie musisz nic mówić - przerwał jej. - Rozumiem... Nie mam pretensji do Squalla. Już nie...

- Wiem... - odpowiedziała dziewczyna. - Chcę ci tylko powiedzieć, że... wszyscy ci wybaczyliśmy... Squall również... Rozumiemy, że byłeś zniewolony przez zaklęcie czarownicy i nie miałeś wpływu na to, co robiłeś...

- Mimo wszystko nie zwalnia mnie to od odpowiedzialności... - rzekł smutno Seifer. - Pamiętam wszystko, co się wydarzyło, nie mogę o tym zapomnieć....

- Być może za dużo o tym myślisz, co?

- Być może....

- Słuchaj, Seif... Mam świetny pomysł... - Rinoa podniosła się z miejsca i stanęła naprzeciw niego. - Organizujemy dziś przyjęcie na cześć Squalla.. Może byś wpadł?

- Czy ja wiem? - Seifer się skrzywił. - Nie chcę wam psuć zabawy. Nie wiem zresztą, czy będę tam mile widziany

- Ależ oczywiście, że będziesz! Rozerwiesz się trochę, zapomnisz o wszystkim, spędzisz czas wśród przyjaciół... Mam cię długo namawiać?

- Wśród przyjaciół...? - wyszeptał Seifer, bardziej do siebie, niż do Rinoy.

- Poza tym będziesz miał okazję pogadać ze Squallem... To co, przyjdziesz?

- Nie wiem...

- Będzie dobra zabawa! Organizujemy koncert dla Squalla, Zell będzie stepował na scenie, a Irvine grał na gitarze...

- W takim razie przyjdę - Seifer uśmiechnął się. - Nie przepuszczę okazji, ażeby zobaczyć tańczącego Zella..

- Świetnie! Bądź więc dzisiaj o 21:00 w centrum FH.

Zaabsorbowana rozmową Rinoa dopiero teraz kątem oka spostrzegła znajomą sylwetkę stojącą przy fontannie na drugim końcu korytarza. Uśmiechnęła się. Nie sposób pomylić tej drobnej, siwowłosej dziewczyny z kimś innym.

- Idę już... - wyszeptała. - Ktoś na ciebie czeka..

- Kto? - Seifer obrócił się, wodząc wzrokiem po studentach, dopiero po chwili dostrzegłszy szczupłą dziewczynę.

- Ją też weź ze sobą - zaproponowała Rinoa - No to pa, lecę, do zobaczenia wieczorem...

Rinoa oddaliła się szybko, wkrótce znikając Seiferowi z oczu.

Chłopak popatrzył w stronę siwowłosej dziewczyny.

Ta, powolnym krokiem podeszła do niego, niepewna, co uczynić dalej. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z czoła, uśmiechnęła się lekko. Promienie słońca padające na jej bladą twarz nadały jej niewyobrażalnego uroku

- Fuu-chan... - wyszeptał Seifer, z trudem powstrzymując się, ażeby powiedzieć jej, jak pięknie wygląda

- WITAJ... - odpowiedziała. - OBIAD?

- Dobrze, Fuu... Chodźmy... - podniósł się z miejsca, podając rękę dziewczynie. Ta, oplótłszy jego ramię swoimi drobnymi dłońmi poprowadziła go w stronę kafeterii.

-------

Niezbyt zadowolony z tego, że przyjaciele o tak późnej porze wyciągnęli go z Ogrodu, Squall niechętnie podążył za nimi do centrum FH. Zresztą, tak właściwie było mu wszystko jedno, bo przez ostatnie dni wyjątkowo się wynudził. Z wielką ulgą przyjął do wiadomości meldunek Nidy, że specjaliści z Fisherman's Horizon skończyli naprawy i Ogród w każdej chwili gotów jest polecieć w dalszą drogę.

Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Wtedy to ostatecznie Squall wyda rozkaz do odlotu.

A póki co, może lepiej jest zobaczyć choćby najbardziej głupią rzecz, jaką przygotowali dla niego przyjaciele.

- Okej.. Co tym razem wymyśliliście? - spytał z lekką nutka zniechęcenia w głosie.

- Hej, Squall, trochę więcej entuzjazmu, co? - krzyknął do niego Zell, stojący w centralnej części sceny. - Pracowaliśmy nad tym wystarczająco długo.

- To nasza niespodzianka - powiedział Irvine, chwyciwszy za gitarę. - Zagramy teraz specjalnie coś na twoją cześć. Uwaga wszyscy, na raz, dwa, trzy!

Grę rozpoczął Zell, wystukując rytm obcasami o szklane, oświetlone od spodu podium na scenie. Wnet przyłączył się do niego Irvine z wesołym brzdąkaniem na gitarze.

Po kilku taktach przyszła również i kolej na skrzypce Quistis i flet Selphie.

"Wow" pomyślał Squall "Nie wiedziałem, że są tak utalentowani muzycznie"

Przez chwilę w milczeniu słuchał melodii, nie mogąc wyjść z podziwu dla pracy, jaką włożyli w przygotowanie przedstawienia jego przyjaciele.

- Squall - wyszeptała nagle Rinoa, siedząca obok niego, wskazując palcem w stronę schodów. - Spójrz, kto przyszedł...

Squall odwrócił się niechętnie we wskazanym kierunku. W tym momencie go zamurowało.

Przyjaciele na scenie zatrzymali się w pół taktu. Zell z wrażenia nawet zastygł w bezruchu na jednej nodze.

- Wow - jęknął z niedowierzaniem.

Zdziwienie było o tyle uzasadnione, że na szczycie schodów stał Seifer. Niepewnie przestąpił krok naprzód i zaczął powoli schodzić na dół, ku scenie.

Rinoa uśmiechnęła się sama do siebie.

Tuż za Seiferem pojawiła się drobna, szczupła dziewczyna o siwych włosach. Ubrana w zwiewną, błękitną sukienkę, wydała się jeszcze delikatniejsza i bardziej kobieca niż kiedykolwiek przedtem.

Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama Fujin, która na co dzień, jako członek Komisji Dyscyplinarnej, budziła powszechny respekt wśród mieszkańców Ogrodu.

Seifer zatrzymał się w połowie drogi, przypatrując się twarzy Squalla, zastanawiając się, czy aby może nie byłoby lepiej zawrócić i zrezygnować z tej wizyty.

Lekki uścisk dłoni Fuu dodał mu odwagi i umocnił go w przekonaniu, iż czyni rzecz właściwą.

Odwzajemnił uścisk, tym razem nie puszczając już dłoni swej towarzyszki. Wraz z nią przy boku, zszedł powoli na dół i stanął tuż przed Squallem i Rinoą.

- Czy możemy się przyłączyć? - spytał.

- Cześć Seifer, fajnie że wpadłeś - przywitała go Rinoa. - Witaj Fujin - uśmiechnęła się w stronę drobnej dziewczyny.

Fuu odpowiedziała lekkim skinięciem głowy.

- Rinoa? - odezwał się Squall, patrząc na swą partnerkę pytająco. Dobrze wiedział, że to pewnie ona zaprosiła tu Seifera. Chciał się tylko upewnić...

- Dzięki za zaproszenie, Rinoa - Seifer rozwiał wszelkie wątpliwości. - W Ogrodzie i tak jest już wystarczająco nudno, więc uznałem, że jednak przyjdę zobaczyć wasze przedstawienie.

- ZELL TAŃCZY? - spytała ze zdziwieniem Fujin.

Zell z zakłopotaniem podrapał się po potylicy.

- Uhmm... Tak wyszło... - mruknął w odpowiedzi.

- Wow, supeeer! - podskoczyła z radości Selphie. - Mamy teraz publiczność! Gramy dalej!

- Poczekajcie... - odezwał się Seifer. - Zanim zaczniecie grać, chcę wam wszystkim cos powiedzieć...

Seifer wziął głęboki oddech i kontynuował

- Wiele się ostatnio zdarzyło... Czasem aż zbyt wiele... Jak już zapewne wiecie, moje ostatnie poczynania wywołane były zaklęciem, które rzuciła na mnie Edea... - Seifer jednym krótkim spojrzeniem ogarnął wszystkich zebranych, upewniając się, że słuchają go w skupieniu. - Jednakże to, że nie w pełni byłem świadom swych czynów, nie zwalnia mnie od odpowiedzialności. Całkiem możliwe, iż przez własną słabość, a kto wie - może nawet i przez frustrację i złość, jaka ogarnęła mnie po niezdanym egzaminie na SeeD - zbyt łatwo uległem czarownicy i pozwoliłem sobą manipulować, wierząc, iż w ten sposób spełni się moje marzenie z dzieciństwa. Mimo wszystko, to marzenie obróciło się przeciwko mnie. Miałeś rację, Squall - spojrzał na Squalla z wyrazem smutku w oczach - mówiąc, iż jestem psem obronnym czarownicy... Zaprawdę, daleko mi było do rycerza - uśmiechnął się smutno. - Wiem też, że nie ma żadnej kary, która byłaby adekwatna do moich czynów, zaakceptuję więc każdą twoją decyzję, Squall, łącznie z wydaleniem mnie z Ogrodu. Chcę jednak, abyście wszyscy przyjęli moje przeprosiny i wybaczyli mi moją głupotę... Chcę też podziękować za ocalenie mi życia i za to, iż w chwili zwątpienia okazało się, iż mam więcej... przyjaciół, niż kiedykolwiek myślałem.

Nastała cisza.

- Seifer... - odezwał się jako pierwszy Irvine. - Wybaczyliśmy ci już wszystko, naprawdę. Cieszymy się, że jesteś z nami. Prawda, chłopaki? - spytał pozostałe osoby

- Tak, racja! - poniósł się chór głosów, głównie w wykonaniu Zella i Selphie.

Squall kiwnął twierdząco głową.

- A ja od siebie mogę dodać - powiedział w końcu - że jako głowa Ogrodu Balamb podtrzymuję twoje stanowisko jako szefa Komisji Dyscyplinarnej.

Seifer spojrzał z niedowierzaniem na Squalla.

- To znaczy, że... zostaję w Ogrodzie? - spytał.

- Jak najbardziej. Kto lepiej się zna na przepisach porządkowych, niż ty? - odparł Squall. - Poza tym miałem nadzieję, że przystąpisz do najbliższego egzaminu SeeD...

Seifer nie miał słów.

- Dziękuję - odpowiedział w końcu - Postaram się go zdać ze wszystkich sił...

- Okeej, no to możemy wreszcie grać? - spytała Selphie. - Uwaga chłopaki, na raz, dwa, trzy...

Muzyka ponownie wypełniła wieczorny spokój Fisherman's Horizon.

Squall wyciągnął dłoń w kierunku Seifera.

- To jak? Przyjaciele?

- Przyjaciele. - odparł Seifer, uścisnąwszy dłoń Squalla.

- Witaj w drużynie...

----

Słońce wychyliło się znad horyzontu, oświetlając błyszczące ściany ogrodu. Leniwe promienie wpadały do środka, rzucając majaczące refleksy na powierzchnię wody, na ciche, zagubione wśród drzew alejki i na otwierające swe kielichy, spragnione słońca kwiaty. Zaprawdę ten, który ujrzał te miejsca o poranku, już nigdy nie mógł wyleczyć serca z tęsknoty za nimi.

Dlatego też tak wiele osób nazywało ów Ogród Domem.

Dla wielu był to jedyny prawdziwy Dom, jaki kiedykolwiek mieli...

Niektórzy uważali, iż jedynym jeszcze piękniejszym widokiem od tych sal i ogrodowych wnętrz jest ujrzenie całej budowli z zewnątrz, jak spokojnie, z lekkim pomrukiem silników płynie po niebie, rzucając olbrzymi cień na leżące niżej lasy, pola i miasta. Ci, którzy ujrzeli lecący ogród, po prostu stali i patrzyli, wstrzymując oddech, kiedy niezwykły pojazd, rozświetlony tysiącem świateł i lekką aurą obracających się u podstawy pierścieni, mknął cicho po niebie, milczący i tajemniczy, ku swym prywatnym sprawom, a może i sprawom dotyczącym losów całego świata...

-Fin-


Notka od autora:

Bueee, ale mi się to opowiadanie "rozlazło"... Miało być krótkie, a tu co? Wyszedł z tego kolos, niczym Lunatic Pandora, he he :)))

Tylko że mój "kolos" nie wpłynie znacząco na losy świata ;)

A tak w ogóle to moją ukochaną postacią z FF8, obok Seifera, jest Fujin, dlatego w moich opowiadaniach zawsze znajdzie się dla niej trochę miejsca. Kocham ją i już :P

W tym miejscu również muszę wspomnieć, iż wbrew wszelkim pozorom bardzo, ale to bardzo lubię Edeę i nie będę jej nigdy oczerniać...

Dobranoc wszystkim...

I niech Wam Gilgamesh sprzyja :)

kwiecień'2002


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Mi mi : 2009-03-22 13:49:07
    fajnie ale

    Fajnie się czyta i choć to jest alternatywne zakończenie to nadal zbyt nie realne i odbiegające od realiów FF8.Za nic na świecie takie zakończenie nie miałoby miejsca...

  • Fanka FFVIII : 2007-06-30 21:09:52
    Alternatywne zakończenie zamachu na Edeę

    Fajna opowieść i po prostu mi się spodobała

  • Skomentuj