Opowiadanie
Wielka wygrana
Wielka wygrana
Autor: | M3n747 |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Komedia |
Dodany: | 2007-05-20 20:39:49 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 19:29:31 |
M3n747 publishing presents:
*** Wielka wygrana ***
Dzień był ciepły. Jak to zwykle dni w dżungli. Stojący pod rozłożystym dębem, spoglądający w płynące leniwie po niebie obłoki - pierzaste - wysoki, postawny i nad wyraz dumny, co znać było po całej jego posturze, nieśpiesznych, dokładnych ruchach i bystrym, a wręcz przeszywającym, spojrzeniu oczu, które wiele już w życiu widziały, a także ostrym nosie i mocnych, jakby w skale ciosanych rysach twarzy, tak więc stojący pod drzewem i dumnie wyglądający, napiszmy jego miano wielkimi literami, Ostatni Mohikanin, niewiele pamiętał chłodnych dni w puszczy, która była mu domem, w którym urodził się i wychował wraz z wieloma innymi indiańskimi dziećmi, które byłyby dziś w jego, lub zbliżonym, wieku, gdyby nie to, że wszystkich zabiły Blade Twarze - dlatego właśnie był Ostatnim Mohikaninem. Bez wątpienia osoba, która w tej chwili zobaczyłaby go po raz pierwszy powiedziałaby, że jest on niezwykle dumnym Indianinem, który wie, jak czerpać siłę z mądrości przodków. A do mądrości takich należało między innymi dumne stanie pod rozłożystym dębem w sercu głuszy i patrzenie na płynące leniwie po niebie obłoki. Pierzaste. (Jak do tej pory jeszcze żadna z Bladych Twarzy nie doszła, dlaczego Indianie stoją pod drzewami i patrzą w chmury. Może dlatego, że żadna z nich nie przeżyła spotkania z Indianinem, który tylko pozornie całą swą uwagę poświęcał obłokom. W tym wypadku pierzastym).
Ostatni Mohikanin uznał chyba, że już wystarczająco długo patrzył się w niebo, gdyż schylił się i podniósł z ziemi należący do jego ojca - wodza plemienia wybitego przez Blade Twarze - łuk oraz tegoż samego pochodzenia kołczan ze strzałami. Ostatni Mohikanin wierzył, że w tej broni śpi duch jego wielkiego przodka, który wsławił się wieloma chwalebnymi czynami. Powolnym, dokładnym ruchem przewiesił kołczan przez ramię, chwycił łuk w lewą rękę, za pas spodni ze skóry bizona zatknął tomahawk swego dziada (który był wodzem przed ojcem Ostatniego Mohikanina) i ruszył przed siebie sprężystym krokiem.
Kroczył wzdłuż wartkiego strumienia toczącego z najgłębszych partii puszczy, domeny Wielkiego Ducha, czystą, chłodną wodę, doskonale kojącą pragnienie zmęczonego marszem człowieka. Strumyk zaczynał się w północnej części lasu i przecinał go na południowy zachód. Tam właśnie mieszkały Blade Twarze, posiadacze ognistej wody i broni miotającej gromy. Przybysze nie mieszkali w tipi, lecz zasiedlali duże, niepraktyczne domy zbudowane z drzew wydartych tej prastarej puszczy, otoczone wysoką fasadą o podobnym rodowodzie. Indianie od samego początku mieli rację, że ich tutaj nie chcieli.
Ostatni Mohikanin cicho przeszedł mimo niewielkiej polanki, na której duży jeleń skubał trawę rosnącą nad strumyczkiem. Był to wspaniały okaz, którego poroże byłoby piękną ozdobą czubka jego wigwamu, ale Indianin nie był głodny, ani nie potrzebował skór, więc obszedł zwierzę łukiem, pozwalając mu w spokoju zajadać zieleninę. Tylko Blade Twarze zabijały bez potrzeby, dla samej jeno przyjemności.
Czerwonoskóry po dość długim marszu przez puszczę, przechodzącą dość gwałtownie w równinę, zatrzymał się na granicy drzew, skryty za krzakami. W dole widoczny był obóz przybyszy, niczym brzydka rana na zdrowym ciele polany, przecinanej strumyczkiem, a właściwie to już potokiem. Mógł stąd obserwować, samemu nie będąc widzianym. Wyglądało na to, że intruzom żyje się spokojnie i wygodnie. Nad kilkoma kominami unosił się dym, a wiatr przywiewał zapachy strawy, koni, prochu, oliwy i ludzi. Po obozie krążyli żołnierze, w stajniach rumaki przestępowały z nogi na nogę, skubiąc obrok i popijając czystą wodą przyniesioną z potoku, na wieżach wartę pełnili strażnicy. Przybysze byli czujni, fakt, ale głupi, gdyż całkiem się odsłonili. Indianie są czujni i zarazem
niewidoczni. Czy raczej byli, dopóki Blade Twarze nie zaczęli zabijać ich grzmiącą bronią i podkładać ognia w ich wioskach. Ostatni Mohikanin czuł, że duchy jego przodków spoglądają na leżące w dole siedlisko zła z wielką uwagą i zarazem gniewem.
Indianin kiwnął powoli głową, przytakując jakiejś swej myśli, po czym dostojnym ruchem wstał, rozgarnął gałęzie i zszedł po lekkim stoku w dół, kierując się w stronę wielkiej drewnianej konstrukcji.
Wartujący na jednej z wież obserwacyjnych strażnik pierwszy zauważył zbliżającego się powoli przybysza i natychmiast ogłosił alarm. W obozie zakotłowało się jak w ulu. Żołnierze chwycili za broń, zgrupowali się w zwarty oddział z piechotą pośrodku i konnicą na skrzydłach, i tak sformowani opuścili swą ostoję, zmierzając szybko, acz ostrożnie w kierunku samotnego Indianina, który zatrzymał się kilka kroków od ściany lasu i teraz czekał na nich, dumny i wyprostowany. Samotny Indianin pod lasem nie wróżył niczego dobrego. To pewnie jakaś ich sztuczka. Pewnie za pniami i w koronach drzew czai się ich więcej. Lepiej nie ryzykować zanadto.
Wojsko zatrzymało się w bezpiecznej odległości od czerwonoskórego - na tyle blisko, by się nawzajem słyszeć, ale na tyle daleko, by nie obawiać się napaści. Przez chwilę obie strony stały w milczeniu, mierząc się spojrzeniem.
Indianin potoczył wzrokiem po Bladych Twarzach. Na niektórych obliczach malowała się tłumiona niechęć, na innych otwarta wrogość, na jeszcze innych niepewność lub ciekawość. Niemniej żadna nie wyglądała nadmiernie przyjacielsko.
Dumny wojownik przypomniał sobie słowa w języku Bladych Twarzy, które powtarzał w myślach podczas marszu w to miejsce by oswoić się z nimi i nie zapomnieć ich, gdy przyjdzie pora, by przemówić. Ostatni Mohikanin nabrał powietrza w swoje mocne płuca i głosem czystym jak poranna rosa, mocnym jak dźwięk bawolego rogu oraz pewnym i nieugiętym jak polujący lampart, wyrzekł zapamiętane słowa, które potoczyły się w cichym południowym powietrzu, docierając do uszu wszystkich zebranych w dole przed nim Bladych Twarzy.
- A weźcie mnie wszyscy pocałujcie w dupę!
To powiedziawszy Ostatni Mohikanin zostawił zdumionych przybyszy i zniknął między drzewami, by już nigdy nie objawić się cywilizowanemu światu.
Koniec
Skończone: 12.04.2002 o 20:50
Ostatnia poprawka : 20.01.2004 o 20:54
by M3n747
m3n747@o2.pl
http://m3n747.k5.pl
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.