Opowiadanie
Eternal
Eternal
Autor: | M3n747 |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Mistyka, Mroczne |
Dodany: | 2007-03-12 21:14:45 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 19:06:26 |
Po jak wielu latach przekląłbyś nieśmiertelność?
Oni już nie pamiętali, kiedy zrobili to po raz pierwszy: czy było to po dwóch, trzech, czy więcej wiekach życia. Czy jeszcze później? Czy wcześniej? Nie mogli umrzeć i nie wiedzieli dlaczego. Stało się coś, czego nie pojmowali, a co odmieniło ich życia już na zawsze.
Stało się to dawno, bardzo dawno temu, najpewniej w dniu, w którym świat skończył się i rozpoczął na nowo; w dniu tryumfu ludzkiej głupoty i zaślepienia; w dniu, który wymazał człowieka i nakreślił go na nowo, a przecież nie zmienił ani na jotę. W tamtym straszliwym dniu, który pamiętali jakby to było wczoraj, a nie przed tysiącleciami. W tamtym straszliwym dniu...
Minęły ponad trzy tysiące lat, a oni wciąż wyglądali tak samo, jakby ktoś wyciął dwie sylwetki ze starej fotografii i nakleił je na współczesne zdjęcie. Ich ciała przestały się starzeć, ich włosy nie rosły, nawet paznokcie nie stawały się dłuższe. I wciąż nosili te same blizny, które poznaczyły ich ciała tamtego pamiętnego dnia.
Owszem, można ich było ranić a ich rany krwawiły, ciała zaś były podatne na choroby. Ale rany zabliźniały się szybciej niż u innych, krew krzepła prędzej a choroby trwały krócej i lżej wstrząsały parą wiecznych.
Nienawidzili tego.
Skazani byli na wieczną egzystencję, pozbawieni możliwości ostatecznego odpoczynku, gdy już życie przygniecie ich swym ciężarem. Czas mijał, brzemię stawało się coraz większe, a oni musieli brnąć naprzód wbrew sobie. Pragnęli końca, a końca nie było.
Istniała wprawdzie możliwość, że silna trucizna, skok z wysoka lub zimna, nieczuła stal dadzą im upragnioną wolność - lecz lękali się; żadne z nich nie miało dość siły bądź odwagi, by spróbować odebrać sobie wieczny żywot. Co by było, gdyby okazało się, że to jednak niemożliwe? Czy straciliby w ten sposób ostatnią nadzieję, która jeszcze pozwalała im zachować resztki zdrowych zmysłów? A może to po prostu najprymitywniejszy, właściwy wszystkim istotom żywym strach przed śmiercią? Jakież to paradoksalne - pragnąć śmierci i jednocześnie lękać się jej. A może zwyczajnie chcieli być jak wszyscy inni ludzie - przeżyć godnie swój czas i wówczas przeminąć...?
Jak wytrzymali tak długo? Z samego początku byli nieświadomi swojej wyjątkowości. Dostrzegli wprawdzie, że wracają do zdrowia szybciej i łatwiej niż kiedyś, ale potrafili to jakoś sobie racjonalnie wytłumaczyć. Następne parę lat unaoczniło im, że ich ciała nie zmieniają się tak, jak powinny. Że w ogóle się nie zmieniają. Ale to też potrafili sobie wytłumaczyć. Nawet po dziesięciu latach, kiedy wciąż wyglądali tak samo, chwytali się ciągle tych samych wyjaśnień. Jednakże po stuleciu już nie mogli.
Najpierw wpadli w zachwyt. Byli nieśmiertelni! Mieli wieczność na zgłębianie tajników życia! Cały świat był ich! I rzeczywiście - badali, szukali, poznawali, uczyli się. Stawiali pytania i znajdowali na nie odpowiedzi. Czasem szybko, czasem po całych dekadach poszukiwań, dzieląc się spostrzeżeniami z prawnukami tych, którzy przedstawili im problem. Gromadzili wiedzę, akumulowali w sobie mądrość ludzkości. Mieli w sobie wiedzę od Platona do Einsteina i chcieli jeszcze więcej.
Później jednak przyszedł kryzys a wraz z nim zwątpienie. Po co im to wszystko? Jaki z tego pożytek? Kto to doceni? Czy ktoś im za cokolwiek podziękuje?
Przecież tyle wiemy i tyle widzieliśmy, mówił on. Możemy pomagać innym, dzielić się doświadczeniem. Możemy zrobić tyle dobrego.
A kto nam uwierzy, pytała ona. Kto uwierzy dorosłemu w ciele dziecka? Kto spojrzy poprzez ułudę wyglądu i dostrzeże wielkość myśli?
Nikt. A więc po cóż się starać?
A jednak starali się, być może z czystej ciekawości, być może po prostu aby nie siedzieć bezczynnie. Tak jak się obawiali, nie osiągnęli wiele. Coś, owszem; ale za mało. Popadli w zniechęcenie, które przerodziło się w marazm, a ten w odrętwienie. Nie żyli już, ale wegetowali. Istnieli. Byli.
W końcu zdarzyło się coś, co wyrwało ich z tego stanu. Nie wiedzieli, co się stało, jednakże gdy pewnego dnia spojrzeli na świat, dostrzegli wszędzie zniszczenie i destrukcję. Dym unosił się ponad zgliszczami, a nieliczni, którzy uniknęli zagłady, byli jak zwierzęta - zdziczali, zabijający się dla zgniłego ochłapu, bezrozumni.
Wówczas to znaleźli cel w swoim wiecznym życiu. Wyszli ze swego bezpiecznego schronienia, przypomnieli sobie dawną wiedzę i zaczęli pracować, aby przywrócić dawną chwałę człowiekowi. To zajęcie pozwalało im zapomnieć o ciążącym na nich przekleństwie wieczności, a nawet uznać je za błogosławieństwo. Zastanawiali się, czy po to właśnie dana im została nieśmiertelność - aby podźwignęli ludzkość, kiedy nadejdzie dla niej czas upadku. Pracowali całe wieki i z całych sił, a ich cel pomagał im znaleźć nowe siły by jeszcze bardziej zwiększać wysiłki.
W końcu stało się to, co stać się musiało. Uznano ich za bogów.
Dlaczego nie, pomyśleli. Wszystkie prymitywne cywilizacje mają swoje religie, a oni wręcz idealnie nadawali się na obiekt kultu. Oto bogowie! Oto nieśmiertelni, którzy mieszkają pośród nas i swoją pracą pomagają nam żyć.
Pokolenia przemijały, a ich czczono. Umarli ostatni, którzy pamiętali jak ich bogowie pomogli im na powrót nauczyć się mówić, a świątynie wciąż stały. Uznawano ich za bogów, a oni się radowali.
Jednak czas jest bezlitosny i jedną ręką daje, aby drugą odebrać. Nowa cywilizacja stała się niezależna i nie potrzebowała już pomocy swoich bogów. Czciła ich, gdyż czcili ich przodkowie od niepamiętnych czasów. Jednakże prosić bogów o pomoc? Sami sobie potrafili poradzić. Szukać u bogów mądrości? Ich starszyzna posiadała mądrość. Mądrość była w księgach, spisanych boskimi rękoma. Bogowie dobrze sprawdzali się jako obiekt wierzeń, ale nie byli już potrzebni do niczego więcej.
Wówczas powróciło zwątpienie i myśli o śmierci. Zrobili swoje i nie byli już do niczego potrzebni, mogliby nareszcie odejść do krainy cieni. Ale nie, wciąż nie było im to dane. Ogarnęła ich rozpacz i żal, świat, który odbudowali wydał im się miejscem wrogim i niewdzięcznym.
Nie posiadali już żadnego celu w życiu, a śmierć wciąż pociągała ich i przejmowała lękiem. Z czasem zostali zapomniani przez swych niegdysiejszych wyznawców, co wydawało się pieczętować ich los jako istot odrzuconych, wzgardzonych i zapomnianych.
Ich ucieczką przed szaleństwem stała się dekadencja. Próbowali wszystkiego, byle tylko nie myśleć o swoim nieszczęsnym losie. Od rozmaitych używek, poprzez wymyśle praktyki erotyczne, aż po czyny moralnie niegodne. Nic z tego samo w sobie nie było dla nich nowością, jednakże teraz sięgnęło ekstremum. Całe dnie leżeli w narkotycznym transie. Ich świadomość redukowała się do najczystszych funkcji motorycznych podczas dzikich orgii. Wstrząsały nimi dreszcze, gdy bezwładne ciała wysuwały się z ich śmiertelnych uścisków.
Wciąż pamiętał, jak po raz pierwszy pozbawił życia drugiego człowieka, aby tylko poczuć ów jedyny w swoim rodzaju dreszcz emocji, biegnący od morderczych dłoni i rozlewający się po całym ciele. Młoda, piękna kobieta padła bez życia na ziemię, szklistymi oczami rzucając ostatnie oskarżenie przeciwko dawnym bogom.
Z początku był wstrząśnięty, ale niezwykle podekscytowany. Z czasem przyzwyczaił się do wymyślnego zadawania śmierci. Wreszcie zobojętniał. Ona przeciwnie - rozsmakowała się w tym, sprawiało jej to coraz większą przyjemność. Lubowała się w zadawaniu najrozmaitszych cierpień swoim ofiarom, nim znudzona rozbijała im głowy lub też pozwalała im udławić się własną krwią. Cokolwiek, byle tylko odegnać od siebie myśli o ich straszliwym losie.
Właśnie przy jednej z takich okazji wszystko się odmieniło.
Tamtego dnia oboje byli w stanie narkotycznego upojenia, wywołanego lokalnymi, silnie halucynogennymi grzybami. W zwisające spod sufitu kajdany zakuta była młoda, najwyżej szesnastoletnia dziewczyna. Całe jej ciało pokryte było sińcami i zakrzepłą krwią a pośród włosów widniała czerwona plama śmierci. To było jej dzieło. On nawet nie drgnął.
- Oooooch... - jęknęła, odrzucając splamioną posoką żelazną pałkę, którą z lubością gruchotała kości. Osunęła się na kolana, przyciskając dłonie do podbrzusza, podczas gdy jej wiecznym ciałem wstrząsały ekstatyczne spazmy. W jego narkotycznej wizji miała postać anioła bez twarzy, o włosach z płomieni i błoniastych, szarych skrzydłach sięgających daleko w noc, zaś jej słowa były kłębami kolorów, sunącymi leniwie w powietrzu.
Upadła na bok, wyczerpana rozkoszą i narkotykami. Przewróciła się na plecy, a on słyszał dźwięk dzwoneczków, gdy jej piersi falowały. Uśmiechnęła się złowrogą tęczą.
- Mmmmm... - mruknęła karmazynowo. - Ta była niezła, nie uważasz, mój drogi?
W głowie mu zawirowało, kiedy nią kiwnął. Ciekaw był, jak też wygląda jego wirująca głowa widziana z zewnątrz.
- Jesteś jakiś markotny ostatnio... - podźwignęła się do pozycji siedzącej, a dzwoneczki nie próżnowały. - Masz na coś ochotę? Jakiś młody chłopiec może?
- Nie... - odparł cichym, ledwo dostrzegalnym, szarawym szeptem. Równocześnie do głowy przyszła mu dziwaczna myśl - "Co widzi kot, gdy spogląda w gwiazdy?"
Anioł bez twarzy wstał trochę chwiejnie, dzwoneczkując. Podpłynął do buzującego na wolnym ogniu kociołka i napełnił swój szczerozłoty puchar wywarem z grzybów.
- Jak uważasz - zafioletokłębił. - Ja bym sobie jeszcze użyła... Coś dojrzalszego tym razem - uczyniła dłonią Znak w kierunku ciała, którego dusza została uwolniona. - Ta niech tu sobie jeszcze powisi. Miło ją wspominam - zachichotała, a on zadrżał.
Rozpłynęła za drzwiami wiodącymi do pomieszczenia, w którym na swój los czekało kilka ich kolejnych ofiar; świeże zapasy, jej własna robota. On tymczasem leżał wpatrzony w sufit, wolno sącząc swoją porcję grzybowej nalewki i usiłując znaleźć odpowiedź na pytanie o kota. I kiedy już zdawało mu się, że dostrzega rozwiązanie, wróciła ona, wiodąc na mocnym łańcuchu kobietę w średnim wieku. Prawie się zakrztusił cuchnącą mazią, gdy ją zobaczył.
To była jego matka.
Nie, oczywiście że to nie była ona. Nie żyła prawie odkąd pamiętał. Ale ta kobieta była tak niezwykle podobna... Te same włosy, jakże podobne rysy, nawet spojrzenie jakby miało taki sam błysk. Ciekawe, ile z tego było wytworem zagrzybionej świadomości, a ile produktem zwykłej nadziei.
Patrzył na nią i patrzył, a kobieta ani trochę nie przestawała mu przypominać osoby, którą kochał. Zakrawało mu to wszystko na jakiś kosmiczny żart, ale co jeśli...?
- Puść ją... - poprosił małym kłębuszkiem głębokiego szmaragdu. - Pozwól jej odejść...
Oczy anioła rozbłysły węgielkami, rozżarzonymi gdy na nie dmuchnąć.
- Chcesz ją dla siebie? Przecież pytałam, czy...
- Nie - przerwał jej. - Nie chcę. Puść ją wolno.
Płomień i dzwoneczki, i senny furkot skrzydeł.
- Co? O co ci chodzi?
Z trudem się opanował a pomógł mu w tym kot, którego kojące mruczenie kołysało gwiazdy do snu.
- Pozwól jej odejść. Przypomina mi kogoś... Proszę.
- Powie innym. I wróci tutaj z nimi. Nie ryzykujmy.
W ręku anioła błysnął zimnym płomieniem ognisty miecz, który wzniósł się ponad ukorzoną grzesznicę, a ostrze jego płonęło ogniem gniewu bożego.
Nie, wrzasnął przeraźliwie kot, bijąc w dzwon ciszy na alarm. Spojrzenie tej kobiety było pełne rezygnacji, a przecież tak żywe...
Jego myśli kłębiły się, na podobieństwo chmury burzowej wciągniętej w wir na rzece. Mrugające spojrzenia gwiazd, puste spojrzenie kobiety, przejęte spojrzenie kota... wszystkie one paliły go żywym ogniem oczekiwania.
Nie myślał zatem, lecz działał czując. Wymierzył aniołowi silny cios jej własnym drągiem w głowę. Raz, drugi, w zupełnym zaślepieniu. Wokół pozbawionej twarzy głowy rozbłysła szkarłatna aureola.
Jej widzące oko zdołało jeszcze posłać mu przelotne spojrzenie, które jednak mówiło wszystko. "A więc wreszcie ci się udało, załatwiłeś mnie. Przecież zawsze tego chciałeś, prawda? Czyż nie było tak od samego początku? Ale teraz ja jestem wolna, a ty nie zdobędziesz się na odwagę, by do mnie dołączyć. Nie zobaczymy się już nigdy; czy to cię nie cieszy?"
I zapłakał wówczas, gdyż zrozumiał, że to była prawda; że odtąd już skazany będzie na wieczną samotność, gdyż nawet nieistniejący kot niedługo znudzi się i odejdzie własną drogą.
Kobieta wycofała się niepostrzeżenie, zostawiając dawnego boga samego ze swoją rozpaczą. A bóg, w jakimś absurdalnym przebłysku wspomnień, przypomniał sobie słowa dawno minionej osoby: "Mrok - rozpoznajesz tę granicę? To tutaj codziennie przychodziłeś na świat i tutaj co dzień umierałeś... W mękach, w mękach straconego świata..."
Koniec
Skończone : 08.03.2005 o 02:45
Ostatnia poprawka : 15.09.2005 o 02:05
by M3n747
m3n747@o2.pl
http://m3n747.k5.pl
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.