Opowiadanie
Godzina zero
Godzina zero
Autor: | Ypsilon |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Fikcja, Mistyka |
Uwagi: | Songfik |
Dodany: | 2007-05-07 21:19:42 |
Aktualizowany: | 2008-03-09 15:11:49 |
Ciszę na peronie rozproszył dźwięk monet wrzucanych do automatu.
Pozbawiony emocji głos oznajmił: "Do końca pozostało - dni: zero, godzin: jedna, minut: dwadzieścia siedem, sekund: dwie. Życzymy miłego dnia."
W wagonie znajdowała się tylko jedna pasażerka. Z głośników płynęła smutna piosenka. Pociąg powoli wtoczył się na peron.
- Piękny dzień wybrała sobie panienka na podróż - zagadnął wysiadającą dziewczynę maszynista.
- Zawsze chciałam to zrobić. Zamiast wrócić prosto do domu, pojechać pociągiem na obrzeża miasta - odparła.
- Takie słowa już nieraz w życiu słyszałem - westchnął mężczyzna - mam przegląd dokładnie wszystkich turystów, odkąd dojechać tu można wyłącznie pociągiem.
Dziewczyna uniosła pytająco brwi.
- Ze wszystkich ludzi, których tutaj przywiozłem - kontynuował mężczyzna - w powrotną drogę wyruszyło naprawdę niewielu.
W oddali zabrzęczały monety.
"Do końca pozostało - dni: zero, godzin: jedna, minut: dwadzieścia trzy, sekund: dwanaście. Życzymy miłego dnia."
- Aczkolwiek rzeka i most na niej rzeczywiście są warte zobaczenia. Ale nie wychylaj się za bardzo bez powodu, dobrze? - Maszynista uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały poważne.
- Do widzenia - dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym ruszyła w stronę schodów.
Mężczyzna zaśmiał się. Odwróciła się zaskoczona.
- Cieszę się, że dzięki tobie mogłem pracować do samego końca. A bawi mnie to, że nie powiedziałaś ?żegnaj? - zaśmiał się jeszcze kilka razy, po czym ponownie uruchomił maszynę - Żegnaj, rybeńko!
Stukot kół na torach oddalił się. Kroki dziewczyny odbijały się echem w przestrzeni zdewastowanego peronu.
I wtedy go dostrzegła.
Stał oparty plecami o ścianę, w wymiętej i nie zapiętej koszuli i przybrudzonym garniturze. Drżącymi rękoma przeszukiwał swoje kieszenie.
Znalazł to, czego szukał. Po jego twarzy przebiegł cień uśmiechu. Podszedł do stojącej obok skrzynki i wrzucił garść monet. Nacisnął przycisk.
"Do końca pozostało - dni: zero, godzin: jedna, minut: dwadzieścia jeden, sekund: trzydzieści cztery. Życzymy miłego dnia."
Dziewczyna dostrzegła panikę w oczach człowieka. Ponownie zaczął przeszukiwać swoje ubranie. Tym razem niczego nie znalazł. Opadł bezwładnie na kolana. Obrócił głowę w stronę dziewczyny.
- Pożycz mi... - poprosił łamiącym się głosem.
- Nie - odpowiedziała.
- Więc... daj mi... proszę!
- Nie.
- Co się ze mną stanie? - odezwał się po chwili.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami.
- A z tobą? Idziesz na most, prawda?
Dziewczyna przygryzła wargi.
- Nikt nie wie, co z nami będzie. Nikt nie wie, dlaczego tak się stanie. Jedno jest pewne - zawiesiła głos - to koniec. Dla mnie. Dla ciebie. Nieunikniony.
Powoli odwróciła się i zaczęła wychodzić po schodach. Stojąc na najwyższym stopniu usłyszała szloch mężczyzny. Przyspieszyła kroku.
Istniała jako ciąg cyfr i liter nie tylko dla państwa, ale również dla całego świata. Te kilkanaście znaków czyniło ją przedmiotem. Nic nie odróżniało jej od setek ludzi-lalek, snujących się ulicami miasta - królestwa ze szkła i stali. Poza marzeniami.
W świecie swoich myśli mówiła o sobie "Hana". W tym świecie mogła nosić staromodne sukienki, tańczyć i śpiewać wśród starych kamieniczek, wędrując brukowanymi uliczkami.
Tak, jak teraz.
Wiedziała, że wszystkie drogi doprowadzą ją do rzeki. Cokolwiek by zrobiła i tak dotarłaby tam, gdzie chciała. Czy nie o tym marzyła przez całe życie?
Kątem oka dostrzegła sylwetkę człowieka. Zamarła.
- Dziecko? nie wstydź się, podejdź - głos należał do starej kobiety, siedzącej na schodach. U jej stóp stało wiadro z jednym tylko bukietem kwiatów.
Kwiaciarka? Tutaj?
- Idziesz na most? - Hana skinęła głową. Staruszka uśmiechnęła się drwiąco. - Dzisiaj?
- Przecież i dzisiaj można iść na spacer.
- Moja droga - powiedziała smutno kobieta - od innych też słyszałam takie słowa. Niestety, więcej się z nimi nie spotkałam.
Hana spuściła wzrok.
"Do końca pozostało - dni: zero, godzin: jedna, minut: pięć, sekund: czterdzieści dziewięć. Życzymy miłego dnia."
- Sprzedaje pani kwiaty? - zapytała - Tutaj?
- Tak. Dzień w dzień siedzę na tych schodkach ze swoimi kwiatami. Jeśli chcesz spytać, dlaczego - zaczerpnęła powietrza - powiem ci, że po prostu tak było zawsze. Gdy byłam młoda i piękna, gdy to miejsce tętniło życiem i teraz, gdy jestem stara i samotna. Tutaj muszę umrzeć, aby można było powiedzieć "wiodła spokojny żywot kwiaciarki".
- Dlatego nie zakosztowała pani bogactwa Stalowego Miasta?
Staruszka kiwnęła głowią. Przymknęła powieki. Znikąd nie dochodził żaden dźwięk. Świat zamarł...
- Dlaczego nie jesteś ze swoją rodziną? - odezwała się nagle kobieta.
- Ja?. Zrobiłam coś okropnego - szepnęła Hana.
- Ach, młodość? - uśmiechnęła się do chmur staruszka. - Chciałabym ci powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale?
- Nie dzisiaj, prawda? - wtrąciła Hana. - Ja to mam pecha - zaśmiała się nerwowo. - A gdybym kupiła kwiaty od pani?
Kobieta schyliła się i podała jej bukiet.
- Tym tylko mogę zapłacić - powiedziała Hana, wystawiając na dłoni pierścionek z kolorowym oczkiem. Twarz kwiaciarki zmieniła się na ułamek sekundy, ale dziewczyna była spostrzegawcza. Staruszka zmieszała się.
- Dał mi go - wyszeptała kobieta. - A potem umarł. Ale ja byłam biedna. Chciałam go jak najprędzej odkupić, wiesz? A, zresztą! Bierz te kwiaty i idź już!
Hana skinęła głową i odeszła. Właśnie zamierzała skręcić, gdy usłyszała głos staruszki.
- Myślisz, że jutro go spotkam?
- Myślę, że tak - odparła z namysłem. - Może Bóg nie istnieje dla mnie, ale na pewno czuwa nad innymi. I, jak każdy kochający Bóg - ciągnęła - pewnego dnia zakończy życie wszystkich ludzi - zakończy, ale nie unicestwi.
- Nasze historie nie odejdą więc w niepamięć?
- Tak sądzę. To byłaby wielka strata.
- Zuch dziewczyna. Nie zatrzymuję cię już, idź.
Hana zniknęła za rogiem.
Po pooranej zmarszczkami, opalonej od silnego słońca twarzy spracowanej kobiety popłynęły łzy.
Oczom Hany ukazała się rzeka. Podekscytowana szukała wzrokiem mostu. Jest! Zbiegła ze wzgórza porośniętego zieloną trawą.
"Trawa! Woda! Chmury! Bezkresny horyzont!" - myśli dziewczyny przenikały przez siebie i splatały się.
Przysiadła roześmiana na trawie. Z kwiatów zaczęła pleść wianek. Swoje dzieło założyła na głowę i ruszyła w kierunku mostu.
Był stary. Szeroki i solidny. Zniszczony, ale trwała. Hana zatrzymała się na środku, wirując w tańcu...
...i zastygła z groteskowo rozłożonymi ramionami.
Na wprost jej twarzy, na niebie tak jasnym, że aż białym, miejsce słońca zajmowała ciemna kula. Nie poruszała się, a jedynie złowrogo zawisła nad miastem.
Hana zrozumiała. To był znak, o którym mówiono jej wiele razy. Nagle zakręciło się jej w głowie. Oparła się plecami o balustradę.
"Ja chyba... zwariowałam."
"Uciekać z domu trzaskając drzwiami w taki dzień... teraz powinnam być tam z nimi trzymając się za ręce do samego końca?"
"Nawet jeśli wybiegli za mną... nie byliby w stanie mnie znaleźć. A gdyby... I tak jest już za późno."
"W końcu zostaniesz zupełnie sama" - tak jej wszyscy mówili. W końcu... zrozumiała.
Po chwili trwania w bezruchu ponownie podniosła głowę. Ciemny kształt wciąż był na niebie. I wtedy zrobiła coś, na co nie odważyłaby się w żadnych innych okolicznościach.
- "Kiedyś, z pewnością będę potrafił dogadać się z każdym" - zanuciła swoją ulubioną piosenką - "Czy chłopcem z takimi marzeniami naprawdę byłem ja?" - podeszła do balustrady. Zdjęła wianek z głowy i rzuciła go przed siebie. Zawisł w powietrzu, opadł i popłynął z prądem. - "Twarze i kształty, nawet serca, wszystko jest zniekształcone... chociaż znam miłe słowa... nie potrafię ich sobie przypomnieć" - śpiewała, idąc przez most - "Kiedy odszedłem, pokój powrócił do miasta" - Hana przystanęła i wspięła się na balustradę, rozpościerając ręce, by nie stracić równowagi. - "Wspaniale było marzyć przez tak długi czas, ale..."
Po jej twarzy popłynęły łzy. Przed oczami przesuwały się obrazy z przeszłości. Słowa, których nie powinna była powiedzieć. Rzeczy, których nie powinna była zrobić.
W tym samym czasie na peronie beznamiętny głos informował: "Do końca pozostało - dni: zero, godzin: zero, minut: zero, sekund: siedemnaście. Życzymy miłego dnia."
- "...ale... ale ja... nie wrócę!" - krzyknęła. Zachwiała się. Ukryła twarz w dłoniach. W myślach powtarzała jedno słowo.
"Żałuję..."
Wydawało jej się, że minęła wieczność, kiedy ostrożnie rozchyliła palce. Natychmiast zmrużyła oczy. Poza białą, nieograniczoną przestrzenią nie widziała nic więcej.
Ktoś ją wołał. Głos powtarzał "Hana". Z wielkim trudem dostrzegła postać ubraną w białe szaty. Mężczyzna wyciągnął dłoń, a Hana poczuła, że ta postać czekała na nią od dawna.
Czyżby... Bóg?
Wysoko ponad głową Hany nowy świat radował się z przyjścia niekończącej się, wiecznie trwającej wiosny.
:3
Ja to przecież uwielbiam, naprawdę, chodź z tym rzucaniem wianka to sytuacja za bardzo wyfilozofowana.
^^