Opowiadanie
Ambasada
Rozdział 4.
Autor: | Henry Springer |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2007-05-23 00:40:29 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 17:35:12 |
Poprzedni rozdział
Przez chwilę Porucznik zastanawiał się, skąd padają strzały. Doszedł do wniosku, że pewnie grupa bojowników ze Straży Świątyni ukryła się w budynkach naprzeciwko. Nie miał jednak czasu by się co do tego upewnić. Powietrze przeszył nowy odgłos: dudnienie dziesiątek rąk, nóg kijów i kolb uderzających w stalową bramę. Na szczęście była ona bardzo solidna. Czarniecki dał znak do rozpylenia gazu łzawiącego.
Sierżant Kijowski dowodził posterunkiem przy bramie. Byli więc pierwszą linią oporu. Z każdym momentem wydawało się, że już teraz, już za chwilę ten kawał stali rozpadnie się na kawałki i wpuści do środka wściekły tłum. Kijowski z niepokojem czekał na znak od dowódcy. W końcu zobaczył machnięcie chustki w oknie wartowni.
- Dalej, rozpylać!! - wrzasnął. Towarzyszący mu żołnierze z uczuciem ulgi przerzucili nad murem trzy zasobniki z gazem, po czym odbiegli parę metrów od bramy i razem z sierżantem ukryli się za barykadą. Usłyszeli jęki i kaszel osób porażonych przez gaz. Łomotanie nagle się urwało. Przez chwile w powietrzu panowała cisza, bardziej złowroga od wcześniejszego jazgotu i kanonady. Trwała może półtorej sekundy. Wtedy rozległ się warkot silnika i kolejne krzyki. Nagle brama odskoczyła z zawiasów i gruchnęła o ziemię.
Po jej szczątkach wtoczył się wóz opancerzony z zatkniętymi zielonymi chorągwiami proroka Mahometa. Żołnierzy zamurowało. Jedynie sierżant Kijowski, weteran Iraku i Afganistanu zareagował, wprawdzie niezgodnie z rozkazami, ale skutecznie. Rzucił w wóz granatem, dosłownie w sekundę przed tym, jak strzelec na pace pojazdu pociągnął za spust KM - u. Rozległa się krótka seria, przerwana eksplozją. Polacy wtuleni w piasek nic nie widzieli, ale czuli, że tuż nad ich schronieniem przeleciały strzępy żelaza. Podnieśli się zaraz, by zbadać sytuację. Niestety, po wraku wozu i ciałach zabitych wspinały się już dziko wyglądające postacie.
- Dajcie ogień ostrzegawczy! - Ryknął Kijowski, który jednak sam nie liczył, że może to powstrzymać atakujących.
Faktycznie, Arabowie zeskoczyli z wraku i ruszyli biegiem w stronę barykady. Ponadto, kilku bojowników ze Straży Świątyni zostało na szczątkach pojazdu i z wysokości odpowiedziało ogniem. Nie było innego wyboru. Polskie karabiny zaczęły strzelać w biegnących. Kilkanaście osób padło pokotem, jednak kolejni agresorzy nacierali coraz gwałtowniej. W końcu w karabinie sierżanta zabrakło amunicji. Suchy trzask zamka zadziałał jak sygnał alarmowy. Czasu na przeładowanie nie było.
- Chłopaki, uciekamy! - rozkazał.
Jego podkomendni na nic innego nie czekali. Rzucili się w stronę drugiej linii obrony, niemal gubiąc broń. Nad ich głowami świstały pociski bojowników. Zobaczyli przed sobą porucznika dającego im znaki. Zrozumieli go w mig. Rozbiegli się na boki, a zza murka, który stanowił drugi szaniec, odezwał się ich jedyny karabin maszynowy.
Skutek był makabryczny. Kilkanaście osób biegnących na czele tłumu padło bez ducha na ziemię. Ci którzy to przeżyli, ginęli zadeptani przez resztę. Po kilku sekundach tej rzezi tłum wpadł w panikę i zaczął uciekać. Ludzie tratowali się wzajemnie, będąc wciąż pod ostrzałem. W końcu na przedpolu nie było już nikogo, za to na piasku leżało kilkadziesiąt ciał. Porucznik upewnił się, że napastnicy nie uderzą ponownie, po czym wysłał dwóch swoich ludzi, żeby pozbierali rannych. Przyciągnęli osiem osób, w tym matkę z dzieckiem i staruszka bez nogi.
Derczak widząc, jak lekarz opatrywał przyniesionych tubylców wzdrygnął się. To wszystko wydawało mu się zupełnie nierealne. Z powodu jego decyzji ginęli ludzie, kobiety, dzieci... Jakby tego było mało, Czarniecki podszedł do niego i złożył szczegółowy raport.
- Wyszliśmy obronną ręką. Mamy jednego lekko rannego, brama została zniszczona i wyszła połowa amunicji do KM - u, ale jeszcze jeden taki szturm powinniśmy wytrzymać. Niestety, te skurczybyki siedzą w budynku naprzeciwko i strzelają co jakiś czas. Tłum jest jeszcze bardziej wzburzony i wciąż gęstnieje. No, ale zachowania tłumu nigdy nie możemy przewidzieć.
Grzegorz spojrzał na zegarek. 23. Za oknem mrok rozpraszały tylko pojedyncze latarnie. A może rozejdą się do domów? Nie, to niemożliwe. Już prędzej zaatakują po ciemku. Ale co z Szeherą? Ruszył szybko do pokoju, gdzie siedzieli pracownicy i zobaczył ją leżącą na kanapie. Podszedł do niej i otulił kocem. Spała tak słodko i niewinnie, że nie miał sumienia jej budzić. Usiadł obok niej i oparł głowę o ścianą. Po chwili zamknął zmęczone oczy i zasnął.
***
Nie dane mu było się wyspać. Huk wystrzałów wyrwał go z objęć Morfeusza równie gwałtownie, co brutalnie. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Po kilku sekundach oprzytomniał jednak i pozostawiając równie przestraszoną Szeherezadę pobiegł do głównego wejścia. W hallu jeden z żołnierzy przycisnął go do ziemi i kazał trzymać głowę nisko.
- Zaatakowali jeszcze większymi siłami! - tłumaczył. - Musieliśmy się cofnąć aż do budynku!
Po kilkunastu minutach głośnej strzelaniny zapanowała cisza. Cisza bardziej nieznośna od świstu kul nad głową i wybuchów. Z za drzwi prowadzących do foyer wyłonił się dowódca garnizonu, osmalony i lekko zakrwawiony.
- Było cholernie ciężko, ambasadorze. Straciliśmy dwóch naszych, czterech jest rannych. To już nie był bezładny tłum. To były żywe tarcze, z którymi ukrywali się bojownicy ze Straży Świątyni. Takiej masakry jeszcze nie widziałem. Nawet nie ma sensu zbierać rannych. Jest ich za dużo, żebyśmy mogli im pomóc. Zresztą - spojrzał na zegarek - za dwie godziny świt. Powinniśmy się zbierać.
Derczak nawet nie chciał wyglądać na podwórze Ambasady. Kazał, żeby wszyscy oprócz warty zeszli do podziemi i wsiedli do wozów. Kilku żołnierzy zabezpieczyło tajemny wyjazd z Ambasady. Pomagał im przy tym stary dozorca, który pamiętał jeszcze jego budowę. Ambasador razem z Szeherezadą wsiadł do lekko opancerzonego samochodu i czekał na godzinę odjazdu.
W końcu ruszyli. Kolumna pięciu różnych wozów z grupą uciekinierów i dwoma ciałami wytoczyła się z obiektu. W środku został tylko stary Abdullach. Próbowali go przekonać do ucieczki. Mówił, że nie można przesadzać starych drzew i że chce tu umrzeć. Nikt więcej nie nalegał, mimo że jego życzenie miało się spełnić bardzo szybko...
Tunel kończył się dwie przecznice dalej. Musieli przejechać jeszcze kilkaset metrów do miejsca spotkania. Byli już dosyć daleko od wściekłego tłumu, ale musieli mieć się na baczności. Miasto wciąż patrolowali Strażnicy Świątyni. Gdy dotarli do rynku, śmigłowców jeszcze nie było. Samochody sformowały zamknięty tabor, a żołnierze uważnie obserwowali okolicę. Derczak, podobnie jak chyba wszyscy uciekinierzy myślał, że zaraz dostanie zawału. Poczuł się znacznie lepiej, kiedy usłyszał wirniki amerykańskich helikopterów.
Duża, transportowa maszyna usiadła na placu, podczas gdy dwie mniejsze osłaniały teren z powietrza. Szczęśliwi wygnańcy biegiem ruszyli ku wybawieniu. Ewakuacja trwała bardzo krótko i po kilku chwilach w polskim taborze było już tylko trzech żołnierzy, Porucznik, Derczak i Szeherezada. Grzegorz i jego była sekretarka bardzo się cieszyli. Wiedzieli, że są uratowani, że resztę życia spędzą już razem, bezpieczni w Polsce. Reszta się nie liczyła. Ruszyli szybkim krokiem do śmigłowca.
Grzegorz spojrzał na twarz ukochanej. Chociaż widać na niej było zmęczenie, zdawała się rozjaśniać coraz bardziej. Nagle coś uderzyło Derczaka i przygwoździło do ziemi. To porucznik Czarniecki skoczył na niego z jakimś okrzykiem. Ambasador nie wiedział co się dzieje. Zerknął na Szeherezadę. Już się nie uśmiechała. Trzymała się z brzuch i bladła. Na jej dłoniach pojawiła się krew. Wokół zaczęły świstać kule.
Grzegorz nie mógł się nawet ruszyć nie wierzył w to, co się działo. Istniała dla niego tylko osuwająca się na ziemię dziewczyna. Widział jak porusza ustami. Nic nie słyszał, ale podświadomie wiedział, co mówi: "Ratuj się". Jakieś mocne ramiona podniosły go i wrzuciły do helikoptera. Poczuł kłucie w boku i zobaczył strużkę krwi cieknącą po pokładzie. Ale to nie było ważne. Kiedy maszyna zaczęła się wzbijać w górę, widział tylko jedno, malejące w dole ciało. Jego serce czuło jednak, że cząstka Szeherezady unosi się obok maszyny i szybuje wolna nad odległą Wisłę.
Niesamowity zwrot akcji
Ta koncówka jest troche przytlaczajaca, smutna... Taki los biednej kobiety. No i szkoda mi troche tego tlumu, co polegl przed brama.