Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Sen o nieśmiertelności

Sen o nieśmiertelności

Autor:Martha
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Mroczne, Romans
Dodany:2007-05-08 10:35:26
Aktualizowany:2008-03-15 18:44:19



________________________________________________________________

Ten tekst jest nowelką... najkrótszą, jaką w życiu napisałam i jednocześnie bardzo spokojną.

Proszę w czasie czytania zerwać ze stereotypem, że śmierć jest sprawiedliwa... bo możecie doznać nie małego szoku. Zresztą, zobaczycie sami... o ile Was zainteresuje -_-'

Aha, powinnam dodać, że bohaterkę dałam na imię Komachi na cześć bohaterki z Samurai 7, którą darzę ogromną sympatią!

Korzystając z okazji: pozdrawiam moją koleżankę z Opola! :]

________________________________________________________________

- Emily, jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? - wpatrywałem się w nią smutnie. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - powtórzyłem, by usłyszała.

- David... - smutna tonacja jej głosu był dla mnie jak zgrzyt dla ucha.

To był mój najgorszy dzień. Dzień, w którym usłyszałem o jej nieuleczalnej chorobie. Od tego momentu wszystko mi się załamało. Po nocach śniła mi się antropomorfizacja śmierci, która zabierała moją żonę...

Wszystko przestało się dla mnie liczyć... wszystkie najgorsze uczucia zbiły się w ciemną masę, i nie chciały przestać mnie dręczyć.

- Nic dla mnie nie zrobisz? - jej oczy z dnia na dzień mętniały, blask życia zupełnie ginął w jej duszy... - Nie musisz. Tak musiało być... pogodzisz się z tym. Czas jest lekiem - jej usta ledwo te słowa wymówiły; Emily zamknęła oczy, czuła się coraz słabsza...

Wtedy postanowiłem wyjść.

Była to ciepła, łagodna noc. Świerszcze grały swój koncert, być może koncert pożegnalny. Gdybym był chmurą, czarną chmurą, wypuściłbym z siebie całe potoki wody, które symbolizowałby mój ból.

Ale nie potrafiłem ani zmienić się w chmurę, ani wydusić z siebie rozpacz, która targała mną na każdą stronę... nawet gdyby księżyc nagle przemówił, nie potrafiłby znaleźć słów, by ukoić mój szaleńczy ból...

I nagle, bezszelestnie pojawił się on...

- Śmiertelniku, powstań! - jego głos był tak porażający, jak piorun walący w człowieka. - Mogę twoją żonę pozostawić przy życiu, na zawsze. - Iskierka nadziei stała się pożarem w duszy...

- Kim jesteś? - padłem na kolana. - Kim jesteś, że potrafisz...? - nie kończę zdania, chciałem by on się wypowiedział...

- Jestem Mitsukai Zetsumei. Tak nazywam się, ja, śmierć! - lodowaty głos wiercił we mnie dziury, potęgował strach. Przez chwilę myślałem, że oszalałem.

- Nie zwariowałeś, David. Tak wyglądam, tak mam na imię. Niosę ci nadzieję na przyszłość, ale musisz się liczyć z skutkami... więc zastanów się nad tym dobrze! -

Mitrukai był młodzieńcem, ubranym w płaszcz; okrywał on nagi tors mężczyzny. Spodnie, czarniejsze od nocy, zakrywały szczupłe nogi. Twarz Mitsukai była pełna życia, młodzieńcza, i każda kobieta za nim by szalała. Miał długie, czarne włosy, a w ręku trzymał miecz. Lecz oczy... oczy, choć koloru dorodnej pomarańczy, zdradzały sędziwy wiek.

- Czego ode mnie chcesz...? - czułem potężną trwogę, ale też respekt. Czułem, że to jest szansa...

- Twoja żona pozostanie nieśmiertelna... pod jednym warunkiem. Wrócisz do szkoły i namówisz swoją uczennicę, której jesteś wychowawcą, by została moją żoną.

Jego słowa zaskoczyły mnie, lecz zdesperowany, odpowiedziałem:

- Zrobię to! Mitsukai, a którą dziewczynę ci chodzi? Przeprowadzę ci każdą...

- Komachi - rzucił imieniem. - Daję ci zaledwie dwa dni: jeden na zastanowienie się, drugi na działania. Jeżeli nic nie zrobisz, twoja żona umrze po zachodzie słońca. Jeżeli przyprowadzisz mi tą dziewczynę... pozostanie ona nieśmiertelna.

- A ja... czy będę śmiertelny? - skusiłem się na to pytanie.

- Kobieta za kobietę. Ciebie zabiorę, o to się nie bój - Mitsukai po tych słowach znikł w odmętach ciemności;

Już te słowa powinny dać mi do myślenia. Jednak myśl, że mogę dać mojej żonie nieśmiertelność, była zbyt kusząca.

Wpadłem do domu, pełen radości. Kiedy tylko znalazłem się w jej pokoju, zastałem ją zdrową, na nogach, z zdziwieniem wymalowanym na twarzy... w jej oczach lśniło życie, które niegdyś powoli gasło... a teraz odrodziło się na nowo!

Emily wpatrywała się we mnie tak, jakby sama nie wierzyła w to, co się dokonało...

- Emily! - szedłem do niej raptownym krokiem, by potem mocno ją do siebie przytulić - Będziesz wiecznie młoda i nieśmiertelna. Zapewnię ci to już dziś... - szaleńczo oddychałem zapachem jej skóry, powstrzymując się od innych, gwałtowniejszych ruchów.

- O czym ty mówisz, David? - Emily pogładziła mnie po policzku, jej oczy demaskowały wielki niepokój.

- O czym? O pewnym pakcie - przyciskam delikatnie jej głowę w moją szyję, nie chcąc jej więcej martwić.

- David... kochanie... - chciała coś powiedzieć, coś mi przekazać, lecz na to nie pozwoliłem:

- Nic. Już nic nie mów. To wszystko jest dla twojego dobra.

***

Powróciłem do swojej szkoły, stałem się na powrót zapracowanym, radosnym nauczycielem. Wszędzie głosiłem radosną wiadomość o cudownym wyleczeniu mojej ukochanej żony.

Lecz wtedy nie wiedziałem, jak ciężko będzie rozmawiać na ten temat z Komachi...

Zadzwonił dzwonek, zwiastujący początek lekcji; moi wychowankowie grzecznie stali pod klasą, a wyjątki goniły się po korytarzu.

- Moja kochana klasa! - wybuchłem radością na ich widok. Klasa odwdzięczyła mi się radosnym okrzykiem.

Tylko para zielonych oczu zamigotała intrygująco. To były jej oczy. Oczy Komachi, która wpatrywała się we mnie ze zdziwieniem...

Lekcja upłynęła pod znakiem zwykłego gadania. Do pewnego momentu...

- Gdyby pan mógł podarować nieśmiertelność, komuś z bliskich... na kogo padłby wybór... - to pytanie postawiła mi - Komachi.

Uczniowie zamilkli.. Cisza była jak powietrze, wpływającą z okien do sali. Po chwili namysłu, odparłem:

- Komachi... to dość trudne pytanie i dość osobiste - poczułem urażony pytaniem, nawiązywała do moich bolesnych chwil. - Dlaczego mnie oto pytasz?

"A dlaczego chcesz dać mnie Mitsukai?" - coś odpowiedziało pytaniem za pytaniem. Lekko zaszokowany, zamrugałem oczyma; zasłoniłem twarz wnętrzem dłoni, by nikt nie widział, co się ze mną dzieje...

45 minut minęło, co oznaczało, że będzie przerwa. Komachi wyszła pierwsza, szybko, kilka złych spojrzeń odprowadzało ją na korytarz.

- Ona nie powinna zadawać tego pytania! - usłyszałem cichą wypowiedzieć oburzonej koleżanki.

Ja natomiast nie wyszedłem z klasy, czułem się w środku pusty. Tysiące pytań makabrycznie nawiedzało mój umysł, a ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić...

To było tylko jedno zadanie, lecz bardzo trudne do wykonania.

- David? - poznałem mroczny głos. - Masz kilka godzin dzisiejszych, i całe jutro do wykorzystania. Pojutrze ZABIORĘ twoją żonę - ostatnie słowa wzbudziły we mnie niekontrolowaną rozpacz.

- Ale... - próbowałem go zatrzymać i poprosić o więcej czasu. To nie było takie łatwe, jak się zdawało! Jak miałem ją skłonić do tej decyzji? Dlaczego miałaby się poświęcać dla życia mojej żony...? Dla mojego egoistycznego szczęścia?

"Daję ci zaledwie dwa dni: jeden na zastanowienie się, drugi na działania" - przypomniały mi się te słowa.

- Zrobię to... - wstałem, i podszedłem do okna; wtedy wiedziałem, że jestem gotowy na wszystko...

***

Komachi była w klasie, na ostatniej, ósmej lekcji. Postanowiłem ją zwolnić?

- Witam, panie Andersen - przywitałem się z profesorem od fizyki. - Nie chcę przeszkadzać, ale chciałbym zwolnić jedną uczennicę... - rozpocząłem łagodnie, szukając wzrokiem Komachi.

- Jeżeli jest to bardzo poważna sprawa... nie ma sprawy - zgodził się Andersen, choć z nutką niezadowolenia w głosie.

- Komachi? - spojrzałem w jej oczy, dając jej do zrozumienia, że ta rozmowa odbyć się musi. - Chodź... to dość poważna sprawa... - widziałem jej opór, który objawiał się w każdym jej ruchu - lecz nie mogła się nie zgodzić...

Wyszliśmy z klasy nieco raptownie; z początku mierzyliśmy się wzrokiem, jak wrogowie... ona postanowiła uciec.

- Stój! To nie jest lekcja WF! - goniłem ją po korytarzach.

- Ja nie chcę! - zawołała z łzami w oczach, jakby wiedziała, co chciałem jej powiedzieć...

Złapałem ją za rękę, siłą wepchałem ją do pustej sali. Zlękniona, usiadła na krześle, obserwując mnie. Nie była nastawiona pokojowo...

- C- czego chcesz...? - wyjąkała.

- To trudna sprawa... - dyszałem po gonitwie. - Pamiętasz to pytanie... które mi zadałaś wtedy? O nieśmiertelności?? - nie chciałem walić z mostu, wolałem ją oszczędzić przed prawdą?

- Wiem, czego chcesz - Na jej twarzy pojawił się cień, a za chwilę wybuchła. - Ja nie chcę do niego wracać!... Przekabacił cię, obiecał życie wieczne, prawda? - Ale ty nie zwróciłeś uwagi na fakt, że nie każdy chce żyć z śmiercią!

- Bez przesady, Mitsukai jest śmiercią, ale... chyba przypadłby ci do gustu. - rozpocząłem akcję przekonywania - Sama wiesz... nie wiem, czy kogoś kochałaś ale...

- Kochałam. Gdy w poprzednim wcieleniu byłam jeszcze wampirzycą. - cień zasłaniający jej oblicze nie pozwalał spojrzeć w jej oczy. Bardzo płakała...

- O czym ty mówisz? - ogłupiałem. Mimo że ze wszelkich sił próbowałem zrozumieć jej argument - nie potrafiłem.

- Krew nie zapewniała nam nieśmiertelności. Ona była tylko pożywieniem... - mówiła mi o sprawach, które dla mnie, zwykłego człowieka były obce. Nie mogłem jej zrozumieć, mimo usilnych prób...

- Mitsukai zapewnił nam nieśmiertelność, biorąc do swoich czeluści wampirzycę raz w roku. Ta, która wpadła mu w oko musiała poświecić się dla społeczności wampirów i zostać jego żoną... któregoś dnia ta tradycja została złamana, a tym samym... rasa wampirów wyginęła. Mitsukai bez skrupułów wybił naszą społeczność, wpędzając w mroczne otchłanie...

- Jednym słowem... jedna kobieta za życie całej populacji...? - na mojej twarzy pojawił się grymas zdziwienia. - Kto ten obyczaj złamał... - zaciekawiłem się jej historią.

Zapadła cisza. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy jednak wypowiedziała jedno słowo - załkała:

- Ja - spojrzała mi w oczy. - Ja, przeklęta na wieki, tępiona... ja złamałam ten obyczaj! - wykrzyczała to. Nagle niebo spochmurniało, jakby odzwierciedlając jej emocje - Mitsukai był okrutny, nie obchodził go fakt, że mogłam kochać... człowieka... - padła na kolana, łkając. - Mnie zabił na końcu. Powiedział wtedy, że ludzkość też miała szansę na nieśmiertelność, lecz... okazja została zmarnowana - kolejny spojrzała na mnie, zielone oczy intensywnie błyszczały.

- Poczekaj... czyż nie jesteś reinkarnacją tej wampirzycy? - spytałem ją, a kiedy kiwnęła głową w odpowiedzi, dodałem: - Czyli... ty wszystko zaprzepaściłaś...? - mimo, że tego nie chciałem, moje słowa okazały się oskarżeniem.

- Tak! - znów podniosła głos. - Jako wybranka nie miałam prawa wyboru! Zbuntowałam się...

- A jeżeli miałabyś szansę... naprawić ten błąd... - zasugerowałem jej.

- Nigdy! - gniew zniekształcił jej młodziutką twarz, zaś szóstki wydłużyły się niebezpiecznie. - Będę inkarnować w inne ciała, aż w końcu odszukam człowieka, którego kochałam - jej gniew opadł, spojrzała w podłogę;

- A skąd wiesz, że ta osoba cię kochała... A może to właśnie Mitsukai naprawdę cię kochał...? - mimo wyjaśnienia sprawy, nie chciałem dać za wygraną.

- Bzdura w obydwie strony. Ten człowiek mnie kochał, zaś Mitsukai... podążał za zwierzęcym instynktem. Nawet śmierć może czuć zwierzęce potrzeby - prychnęła pogardliwie. - Mitsukai nie może kochać.

- Zastanów się dobrze, może go przekonamy! Może da za ciebie żyć wszystkim ludziom? Czyż nie powinnaś się poświęcić dla wszystkich ludzi...? - desperacja układała w pośpiechu słowa.

- To ty się zastanów! - zagrzmiała. - Nieśmiertelność wbrew pozorom będzie przekleństwem dla twojej żony, a co dopiero całej ludzkości!

- Nie mów nic o mojej żonie! Nic o niej nie wiesz! - zgniewałem się, dałem upust moim emocjom i nakrzyczałem na nią. - Ona jest zbyt młoda na śmierć!

- Umierali młodsi od niej. Twoje egoistyczne pobudki mogą doprowadzić do prawdziwego dramatu! Zastanów się... ona będzie cierpieć! Przeżyje ciebie, własne dzieci, własne wnuki... to będzie dla niej nieszczęście! - argumentowała. - Po za tym, łamiesz prawa natury! Dusza twojej żony będzie ciągle zamknięta w młodym, chodź niedoskonałym ciele... a celem każdej istoty jest podążanie do śmierci. Nie możesz tak egoistycznie podchodzić do tej sprawy... Mitsukai tak samo postępuje!... hołduje własnym potrzebom!

- Zamknij się, zamknij się! - wybuchłem, omal nie roztrzaskując globusa - za mało wiesz o mnie i o niej! - poczułem tak ogromny gniew, który chciał się uzewnętrznić w agresywnych czynach - Dlaczego? - padłem na kolana, powstrzymując rozpacz. - Dostałem szansę... dlaczego mam jej niby nie wykorzystać? - uderzyłem pięścią z takim impetem w stół, że aż mnie zabolało. - Oddałbym wszystko, by przeżyła!

Komachi drżała z własnego dramatu, ja drżałem z bezsilności wobec własnego losu...

Poczułem powiew mroźnego powietrza. Zawiało z centrum klasy...

- Przeszkadzam? - Mitsukai spojrzał na nas. - No proszę... kochana, to ty. - uśmiechnął się na widok Komachi - Przekonał cię ten pan, czy nie za bardzo?

- Jesteś niesprawiedliwy! - Komachi wyrzuciła na światło dzienne jego grzeszki - Nie można tak manipulować ludźmi...

- Obiecałem i dotrzymam, jeżeli otrzymam w zamian ciebie. - jego pomarańczowe oczy zalśniły zjadliwością. - Wiesz, nawet śmierć, a konkretnie Anioł śmierci może czuć pożądanie - Mitsukai jakby lekko posmutniał. - Nie jesteś znudzona monotonnością życia? Odradzasz się w innym ciele, a twoim przekleństwem jest pamięć o przeszłości - niezależnie, kim byś była. Po za tym... tego człowieka już nigdy nie spotkasz. Nie pozwolę na to. - odwrócił się do niej plecami - David... nadal jesteś pewny tego, co chcesz zrobić? - zadał mi pytanie.

- Chyba... - w głowie zaświtał mi szatański pomysł.

Kiedy Mitsukai rozmawiał z Komachi, a właściwie kłócił, skorzystałem z okazji i na czworakach prześlizgnąłem się przez ławki; potem zaszedłem Komachi od tyłu...

- Przykro mi, Komachi...! - wziąłem rozmach i ją ogłuszyłem...

Mitukai był zaskoczony moim czynem. Nie kwapił się do dziękowania...

- Bierz ją, jest twoja - przemówiłem spokojnie. - I daj mojej żonie życie wieczne! Masz dotrzymać obietnicę! - domagałem się zapłaty.

- Do celu po trupach... - odezwał się wreszcie. - Czyli Komachi cię nie przekonała? - zdziwił mnie.

- Ale o co ci chodzi? - poczułem się zawiedziony.

Mitsukai westchnął.

Wziął ją na ręce, pogładził po policzku.

- Nie mogę dotrzymać obietnicy. - jego słowa mnie zmroziły.

- Ale?!? -

- David... Wyższa siła - domyśliłem się, o kogo mu chodzi. - Już nie raz zostałem karany za swoje wybryki. Jeżeli jednostce podaruję wieczność... wkrótce upomni się o to reszta świata. - gładził ją w dalszym ciągu po policzku - przykro mi, że tak cię oszukałem. Chcę jednak ci to wynagrodzić...

- Jak chcesz mi to wynagrodzić?! - niemal płakałem, rozbity na kilkanaście części, jak lustro. Już nie miałem szans...

- Umrzesz wraz z nią, ale spotkacie się w następnym wcieleniu. - odwrócił się ode mnie, idąc w nieznaną mi stronę. - Wyższa Siła znów mnie ukarze... - westchnął na końcu.

- Umrę?!? - poczułem przerażenie, ale jednocześnie ulgę. - Kiedy...

- Którejś nocy, gdy ona zamknie oczy, przyjdę po ciebie i po nią. Będziesz jedynym na świecie, który nie będzie opłakiwał żony i za nią tęsknił, ani też błądzić po świecie, w poszukiwaniu jej duszy... - jego słowa oddalały się ode mnie, był coraz dalej. - Bo tak naprawdę miłość się powtarza. Dusze zakochanych w czasie śmierci szukają kolejnych ciał w których będą mieszkać i w nich kształtują się osobowości... kiedy te same dusze w nowych ciałach się spotkają, rodzi się miłość.

Mitsukai Zetsumei znikł w ciemnościach, niosąc Komachi. A noc okryła także moją duszę...

KONIEC


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Kazik-chan : 2007-07-25 10:10:28
    Tego cóż...

    Ale dziad z tej Śmierci, obiecał i nie dał :P No ale przynajmniej to jakoś mu wynagrodził, no.

    Podoba mi się motyw z "odradzaniem się zakochanych w nowych wcielaniach". Nie żebym była romantyczką, ale... MIŁOŚĆ ZWYCIĘŻY WSZYSTKO! ^_^

    Technicznie rzecz biorąc, tekst bardzo dobry. Fabuła - cóż, nie lubię takich klimatów, ale podobało mi się. Dobre zgranie akcji, wciąga.

    DO BOJU!

    Pozdrowienia i niech kisiel kaktusowy będzie z Tobą ^^

  • Skomentuj