Opowiadanie
Beczenie owiec
Beczenie owiec
Autor: | Henry Springer |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | James Bond |
Gatunki: | Komedia, Parodia |
Dodany: | 2007-05-24 18:53:14 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 18:08:56 |
Cała ta nieprawdopodobna historia zaczęła się na jednej z podlondyńskich polan. Ptaki wesoło śpiewały, a słońce lekko przygrzewało. Spomiędzy drzew wyłonił się postawny brunet w eleganckim garniturze. Widok ten mógłby się wydawać niecodzienny, gdyby nie to, że mężczyzna ten przychodził w to miejsce w każdą sobotę od ponad pół roku. I nie przychodził sam - na trawie, przy poustawianych turystycznych stoliczkach siedziało około 150 osób, wszystkie ubrane elegancko. Jeden z siedzących na widok nowo przybyłego wstał i wyszedł mu na przeciw.
- Witaj 007! Jak tam, miło minął tydzień?
- Nie kpij sobie ze mnie, Q. Przecież sam dobrze wiesz, że odkąd przysłali nowego M, nic się nie dzieje. Dyscyplina spada, wszyscy agenci tracą wprawę w swoich specjalnościach...- tu przypomniała mu się oburzona twarz pewnej kelnerki, gdy kilka dni wcześniej puścił do niej oko - Krótko mówiąc: katastrofalnie mi minął ten tydzień!
- Też tak uważam. Kto to widział, żeby na szefa MI VI przysyłać człowieka świeżo po socjologii? Wyobrażasz sobie, żeby agenci Mossadu robili sobie jakieś imprezy integracyjne? Raz jak chciałem się urwać do laboratorium, ktoś na mnie doniósł i dostałem naganę! Co to, przedszkole?!
- Uspokój się Q. - Powiedział James Bond, bo tak właśnie ów przybysz się nazywał - Ludzie zaczynają patrzeć. O, idzie nasz wielki mistrz kontaktów interpersonalnych. Uważaj, bo znów ci wlepi karę!
- Już ja mu wlepię... - zaczął Q, ale przerwał, widząc, że człowiek określany jako M jest zaledwie kilka metrów od nich.
Rzeczywiście, nie wyglądał jak ktoś, kto zarządza jedną z najlepszych organizacji szpiegowskich świata, był bowiem bardzo szczupły, miał jasne włosy sięgające ramion i okulary o różowawych, okrągłych szkłach.
- James! Jak miło cię widzieć! Co u ciebie, przyjacielu?
- Witaj, M... Znaczy John. Niestety, nic nowego. Czy na świecie naprawdę nic ważnego się nie dzieje? Nigdzie nas nie potrzebują?
- No cóż... Skoro poruszyłeś ten temat, otrzymaliśmy wiadomość z Warszawy. Polska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, obawia się ataków terrorystycznych i prosi nas, jako sojusznika o pomoc. Tak więc musimy im kogoś posłać...
- Zgłaszam się na ochotnika! - Prędko odparł Bond - Poświecę się dla dobra kraju i zrezygnuję z kilku następnych spotkań integracyjnych!
- Mus, to mus. Wylatujesz jutro rano. - Zgodził się M, po czym poszedł do pozostałych gości.
- Ty szczęściarzu! - Powiedział Q z wyrzutem - Ty będziesz się uganiał za terrorystami, a ja mam tu gnić na tych... tych spotkaniach?!
- Spokojnie Q! Dzisiaj możesz się wyrwać, żeby wydać mi trochę nowego sprzętu na tę wyprawę.
Obaj mężczyźni wyszli z lasu i wsiedli do zaparkowanego tam Astona Martina. Już po kilkunastu minutach byli w laboratorium przy siedzibie MI VI. Q szukał czegoś po szufladach pustego, nieco zakurzonego biurka. W końcu wyciągnął coś dwuczęściowego, co przypominało aparat słuchowy, oraz sztuczną szczękę.
- To translator trzeciej generacji, sprzężony z syntezatorem mowy. Tłumaczy wypowiedzi twoje i rozmówców, wykorzystując ich własne tony głosów. Na razie obsługuje pięć języków, w tym polski. Powinien ci się przydać. Weź jeszcze to! - Wypowiadając te słowa wyciągnął prostokątne, plastikowe urządzenie z guzikami, mające wymiary 10 x 4 cm. - Ten pilot steruje prawie wszystkimi rodzajami urządzeń elektronicznych - od telewizorów, przez auta po zabezpieczenia.
- Sprytne urządzenie. - Powiedział Bond wypróbowując pilota na windzie, która zamknęła swe drzwi tuż przed nosem stróża - Przepraszam!
- 007! Trochę powagi! - Ofuknął go Q - Skup się na misji. Pamiętaj, że Polska to specyficzny kraj.
- Poradzę sobie. Nie może być tak źle. W końcu tak jak my są w Unii Europejskiej...
Samolot British Airways zgodnie z rozkładem wylądował na Warszawskim Okęciu o 15.30 czasu polskiego. James ubrany w jasny garnitur, obserwował znad ciemnych okularów ludzi stojących pod lotniskiem. Nigdzie nie widział kartki ze swoim nazwiskiem, więc postanowił działać. Wyszedł z budynku i wsiadł do pierwszej stojącej taksówki - zniszczonego przez czas i drogi starego mercedesa. Gdy znalazł się w środku, taksówkarz przekręcił lusterko, równie zdezelowane jak i cały samochód, i z ironicznym tonem powiedział:
- Oj, panie Bond! Widać, że pierwszy raz w Warszawie!
- Skąd zna pan moje nazwisko? -Zdziwił się Anglik
- Marian Walczyk z ABW. Mam pana odstawić do naszej centrali. Nie było trudno pana poznać. Żaden świadomy Polak nie wsiadłby do taksówki przy wyjściu z lotniska - taryfy zawyżone.
- Może Q miał rację... - westchnął 007. - Ale nie można się zrażać.
- Panie Bond? Mogę panu zadać niedyskretne pytanie?
- To zależy jak niedyskretne.
- Gdzie pan się nauczył naszego języka?
- Miło, że Pan zauważył. Otóż nigdzie - to zasługa naszego urządzenia translacyjnego.
- Cóż... trochę mu brakuje do doskonałości, bo mówi pan nieco niewyraźnie, ale to faktycznie cud techniki! - Kontynuując tą miłą rozmowę, zajechali do jednej z tajnych warszawskich kwater ABW.
Budynek był dość stary i zaniedbany. Weszli po spróchniałych schodach na pierwsze piętro, gdzie mieściła się kryjówka. Mieszkanie było wyposażone w resztki mebli, pamiętających jeszcze czasy stalinowskie. Ale do tego wystroju nie pasowały laptop leżący na stole z nierównymi nogami i dziewczyna, do której nóg nie można się było przyczepić. Miała sięgające prawie do ramion rudawe włosy spięte w dwie, lekko sterczące kitki. Ubrana była w dżinsy i kolorową bluzkę. James spojrzał na nią radosnymi oczami i przedstawił się, jak to miał w swoim zwyczaju.
- Nazywam się Bond. James Bond.
- Witam, panie Bond. Nazywam się Katarzyna Dolniak, pracuję dla ABW. Razem mamy rozprawić się z tymi terrorystami.
- Miło mi Panią poznać. Współpraca będzie na pewno czystą przyjemnością. - Tu uśmiechnął się delikatnie, co polka odwzajemniła - Właściwie, w czym tkwi problem? Depesza z prośbą o pomoc była bardzo enigmatyczna.
- Otóż w ciągu kilu ostatnich tygodni, nasza policja złapała czterech obcokrajowców, fotografujących ważne strategicznie obiekty.
- To chyba dobrze, że się udało?
- Niby tak, ale naszym zdaniem zbyt łatwo dali się złapać. To najprawdopodobniej zasłona dymna, kryjąca jakąś większą akcję.
- Czy ci czterej mieli ze sobą coś wspólnego?
- Co ciekawe, wszyscy mieli skrytki w Banku Nowoczesności. To taka nowa instytucja, otwarta na Krakowskim Przedmieściu.
- To jedziemy. A swoją drogą, mówmy sobie po imieniu!
- No to wypijmy brudzia! - Zakrzyknął agent Walczyk, wyciągając zza pazuchy piersiówkę.
Ponieważ było już dość późno, przejechali przez miasto omijając korki. Budynek banku wyglądał bardzo nowocześnie, zarówno z zewnątrz jak i w środku. Przy drzwiach, James odprawił Mariana do samochodu, by tam trzymał wartę. Sam zaś wraz z Kasią wszedł do środka. Od razu podszedł do nich uczynny pracownik.
- Witam szanownych Państwa, w najnowocześniejszym warszawskim banku. Czym mogę Państwu służyć?
- Jesteśmy z policji. - Odparła agentka pokazując fałszywą legitymację, którą zawsze nosiła na takie okazje. - Chcieliśmy zobaczyć skrytki tych czterech panów, których aresztowaliśmy. Ekspedient był zmieszany, ale nie stracił zimnej krwi, ani uśmiechu na ustach. Przeprosił gości i poszedł po swojego kolegę, który zajmował się sejfem. Ten ostatni zobowiązał się pokazać im skrytki. Udali się więc za tym niezbyt postawnym człowiekiem na zaplecze, gdzie znajdowały się wielkie, pancerne drzwi.
- Tam, w środku są małe skrytki. Dla bezpieczeństwa, trzymamy je w tym wielkim sejfie, i wypompowujemy powietrze. Żeby móc wejść, trzeba mieć takiego pilota! - Tu pokazał swoje urządzonko - On kontroluje pompy powietrzne. A ponadto, trzeba otworzyć te cztery zamki elektroniczne i jeden tradycyjny. - Z radością oglądał zadziwione twarze agentów. - A o które skrytki wam chodzi, co? - Wymienili nazwiska właścicieli. Odnieśli wrażenie, że klucznikowi mina nieco zrzedła, ale i tak cały czas otwierał on kolejne zamki. - Wejdźcie proszę! Droga wolna!. - Kiedy Bond i jego koleżanka znaleźli się w środku, zobaczyli stojące pod ścianami rzędy szafek stalowych. Wzięli klucze od przewodnika i podeszli do pierwszej interesującej ich skrytki. Gdy tylko ją otworzyli, usłyszeli trzask zamykanego głównego włazu.
Błyskawicznie dobiegli do drzwi. Pompy powietrzne zaczynały już działać.
- Trzymaj kciuki. - Powiedział 007 wyciągając uniwersalnego pilota z kieszeni. - Oby bateria nie była zleżała! - Zaczynali już czuć rozrzedzenie powietrza, kiedy James docisnął pilota do ścianki. Po naciśnięciu guzika, promień z cichym piśnięciem zaczął przenikać przez stal. Byle trafić w aparat powietrzny... Papiery w pomieszczeniu zaczynały się poruszać, oddychanie było coraz mniej efektywne. I wtedy usłyszeli stłumiony pisk. Pompy wypuściły powietrze.
- Fajna zabawka, James.
- Dzięki. Ale musimy jeszcze sforsować drzwi. Na ten tradycyjny zamek szyfrowy to nie zadziała.
- Zostaw to mnie! - Kasia wyjęła z kieszeni pomadkę i zdjęła z włosów gumki. Nałożyła je na pomadkę i przyłożyła do uszczelnionej rysy w drzwiach. Przekręciła, poruszała urządzonkiem po ścianie i poprosiła:
- Możesz popchnąć? - Bond mocno napierał na drzwi, które o dziwo ustąpiły.
- Widzisz? Też mam fajne gadżety! Ale nie pytaj jak to działa - nie mam zielonego pojęcia.
007 nie pytał. Pociągnął za to dziewczynę za rękę i poszli szukać "uczynnego" pracownika. Niestety, niziołek zniknął jak kamfora. Przetrząsnęli więc rzeczy znalezione w skrytkach. Ich uwagę przykuł wycinek z gazety rolniczej straszący nagłówkiem "Owce na Podhalu znikają!" Opowiadał on o tajemniczych zaginięciach całych stad owiec.
- To nasz jedyny ślad. Musimy się go trzymać! - Zaproponował James. Wsiedli więc w pierwszy pociąg do Zakopanego.
Brytyjczyka zaskoczyła jakość usług PKP, które bardziej przypominają kolej transsyberyjską niż zachodnioeuropejską, jednak swoista egzotyka tych linii przypadła mu do gustu. Po kilku godzinach wysiedli na dworcu i jeszcze bardziej egzotycznym od pociągu PKS-em pojechali do ostatniej w okolicy zagrody, gdzie były jeszcze owce. Za zgodą górala, zanocowali w bacówce, by móc skutecznie nadzorować zachowanie zwierząt. Całą noc panowała cisza, sporadycznie przerywana przez ciche pobekiwanie, kiedy nagle koło pierwszej usłyszeli stłumiony rumor, połączony z paniką wśród żywej baraniny. Cała trójka zerwała się na równe nogi i wypadła z szałasu, razem z towarzyszącym jej juhasem, uzbrojonym w ciupagę. To, co zobaczyli przerosło ich oczekiwania. Z ziemi wygrzebało się jakieś ogromne stworzenie, które otworzyło paszczę i wciągało do niej puchate ssaki.
- Kasia! Za mną! - Warknął Bond i ruszył w stronę monstrum. Juhas i Marian z rozdziawionymi ustami stali w drzwiach bacówki i z niedowierzaniem obserwowali, jak ich towarzysze wskakują w wielką paszczę i znikają pod ziemią razem z intruzem.
Gardziel potwora nie przypominała bynajmniej wnętrza wieloryba, do którego trafił Jonasz. Nie przypominała właściwie wnętrza żadnego zwierzęcia. Wyglądała raczej jak duży magazyn wypełniony zagrodami dla owiec. Kasia i James ukryli się więc wśród porwanych i czekali. Po półgodzinie paszcza-właz otworzyła się i grupa ludzi zaczęła wyprowadzać owce poza maszynę - straszynę. Agenci chyłkiem przemknęli obok strażników i dotarli na świeże powietrze. Ich oczom ukazała się duża, wielopoziomowa stodoła, pełna owiec. Bardziej zaskakujący był jednak drugi plan tego krajobrazu, który stanowiła ogromna willa.
- Coś mi mówi, że trzeba wezwać wsparcie! - Powiedziała panna Dolniakówna, zdejmując but, w którym ukryty miała nadajnik, po czym morsem nadała wezwanie. - Dobra, teraz możemy iść. - Poczuła na sobie zadziwiony wzrok 007 - Nie dziw się! Ta zabawka, to spadek po KGB! - Bond nie dziwił się. Po tym wszystkim już prawie nic go dziwiło. Pobiegli więc do budynku, którego centralnym punktem był wielki salon. Słysząc podniesione głosy, ukryli się za zasłonką.
- Szefie! No mówię, że jestem spalony, normalnie! Żądam honorarium! - Po tym głosie poznali faceta z banku.
- To mówisz, że zlikwidowałeś tych agentów?
- Jak Babcię kocham, szefuniu. Nikt się nie dowie o oscypkach. Swoją drogą, to genialny pomysł - porwać owce i przez szantaż wymusić na góralach zrzeczenie się praw do patentu na produkcję oscypków!
- Tak, to prawda. Ale każdy policjant w kraju szukałby tych owiec, gdyby nie zasłona dymna z terrorystami. Wszyscy się teraz boją arabów... - W tym momencie Szef odwrócił się w ich stronę. Kasia aż pisnęła - Przecież to JANUSZ KOLCZYK! Najbogatszy Polak! - Niestety, pisk był trochę za głośny i wskutek prostego łańcucha przyczynowo - skutkowego, oboje agenci leżeli po chwili obezwładnieni przez wartowników Kolczyka.
- Czyli mówisz Karolu, że się ich pozbyłeś? A toto, to co? Fatamorgana?
- Szefie! Ja to wyjaśnię... - Ale nie zdążył wyjaśnić.
Trzeba zauważyć, że w akcjach służb specjalnych, posiłki zwykle przybywają za późno. Otóż ten przypadek był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Komandosi wpadli do pomieszczenia wszystkimi możliwymi (i kilkoma zdawałoby się niemożliwymi) drogami, dosłownie w ostatniej chwili zapobiegając rozlewowi krwi. Zaraz za nimi do pokoju wszedł Marian, cały czerwony z przejęcia.
- Kurcze, Kasia! Normalnie akcja jak w hamerykańskich filmach, nie?
- No nie mów... była nawet lepsza!
Dwa dni po tych wydarzeniach, dwoje ludzi wsiadło do pociągu nocnego, relacji Warszawa - Berlin - Paryż - Calais. Ludźmi tymi byli Kasia Dolniak i James Bond. Rozłożyli się w przedziale i czule przytulili.
- James, słyszałeś że ten Karol z Banku zbiegł z konwoju?
- Tak, coś mówili... Aaa! To nieważne! - Po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
- "Wars" wita! Może herbaty?
- Proszę Pana, nie widział pan kartki "Nie prze..." - Bond nie skończył zdania. Nad nim pochylał się zdradliwy bankowiec Karol, uzbrojony w tuningowany nożyk do ciasta, którym miał mu zadać cios. Nie zdążył. Szybki ruch ręką w stronę pilota i nowoczesny, półautomatyczny wózek "Warsu" ruszył do przodu, wypychając bandytę z ostatniego wagonu pociągu.
- I to by było na tyle.- Powiedział James wyciągając z ust niewygodny aparat lingwistyczny. Pochylił się do pocałunku, ale znów mu przerwano. Komórka. 007 spojrzał na wyświetlacz. Q dzwoni. Odebrał.
- 007, moje gratulacje! Właśnie dostaliśmy notę dziękczynną od ambasadora RP w Londynie, i...
- Wiesz Q? Miałeś rację. Polska to dziwny, ale piękny kraj. - Odpowiedział, po czym wyrzucił telefon w ślad za Karolem. Teraz już nic nie mogło przerwać tego pocałunku.
A pociąg z miarowym stukotem sunął na zachód, pośród złocistych polskich pól oświetlanych lekko kiczowatym srebrnym światłem księżyca...
Dzięki!
Dzięki! Ja też fanem Bonda nie jestem... Jeden kumpel ma na tym punkcie świra i mnie namówił na udział w konkursie literackim gdzie nagrodami były książki o 007... Nie było innych uczestników to zgarnęliśmy wszystko (podzieliłem się z nim...)
Polecam inne moje fiki i opowiadania - różne i podłużne, ale zależy mi na "zewnętrznej" ocenie moich wypocin - nawet surowej!
fajne
Nie jestem fanką bonda (nie to co mój tata, ma wszystkie na półce), ale fik mi się podobał.