Opowiadanie
Leśna mogiła
Leśna mogiła
Autor: | Henry Springer |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja |
Dodany: | 2007-06-02 20:36:17 |
Aktualizowany: | 2008-03-13 19:40:15 |
Był 21 września 1939 roku. Nocą lekko padał deszcz, ale niebo przejaśniało się. Wilgoć unosiła się w powietrzu potęgując uczucie porannego chłodu. Podchorąży Franciszek Kruk dokładniej opatulił się płaszczem. Wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku, jakiego doznał w czasie szarży pod Wólką Węglową. Nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażał sobie tak intensywnego ostrzału, nic więc dziwnego, że gdy kilka metrów od niego wybuchł pocisk, a kolejna seria z CKM-u zaświszczała mu tuż nad głową, spiął konia i w panice rzucił się ku najbliższemu zagajnikowi. Teraz jednak żałował swego tchórzostwa.
Ten niespełna trzydziestoletni, szczupły i wysoki szatyn o zszarzałym obliczu siedział na spróchniałym pniaku i ze smutkiem oglądał twarze innych niedobitków, którzy pozostali w lasach okalających Warszawę. Byli to głównie strzelcy z 15 Dywizji Piechoty, którzy nie zdołali przebić się wraz z resztą oddziału, ale znalazło się tam też kilka znajomych twarzy z 14 Pułku Ułanów Jaznowieckich i 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Razem 34 żołnierzy z 12 końmi i słabym wyposażeniem. Kruk był w tej zgrai najstarszy stopniem, więc objął dowodzenie, jednak nie wiedział, co dalej począć. Do oblężonej stolicy nie byli wstanie się przebić, a próba podróży do jakichś odleglejszych zgrupowań wojsk polskich wydawała się samobójstwem. Franciszka gnębiła dodatkowo myśl o pozostawionej w dworku pod Lesznem narzeczonej Dorocie, która po śmierci rodziców była dla niego jedyną bliską osobą. Bał się o jej życie, ale był w tej sprawie równie bezsilny jak w każdej innej.
Zapewne wszyscy wojacy przeżywali podobne rozterki, co malowało się wyraźnie na ich obliczach. Spokojny był tylko jeden piechur, niemal dwumetrowy żydowski kowal, Fajwel Silberman, który całą rodzinę już dawno wyprawił do względnie bezpiecznej Francji, a sam w kraju pozostał tylko z pobudek patriotycznych, czuł się bowiem Polakiem i za Polskę chciał się bić. Jak wciąż powtarzał towarzyszom tej niedoli "Adonai mnie rzucił na tę ziemię, dał mi na niej dostatnie życie, więc chyba nie chce, żebym ją zostawił na łaskę tych aryjskich Filistynów"?. Wszyscy jednak ignorowali jego próby poprawienia nastroju w grupie i milczeli.
Siedzieli tak już drugi dzień, a kolejni żołnierze docierali do ich obozu. Grobową ciszę przerwał warkot silnika. Wszyscy zerwali się na równe nogi, sięgnęli po broń i zajęli pozycje nadające się do obrony. Ku ich zaskoczeniu, leśną ścieżyną jak gdyby nigdy nic, jechała sobie samotna tankietka - mały polski wóz opancerzony. Gdy kierowca zobaczył stojących na jego drodze żołnierzy, zatrzymał pojazd i wysiadł, wyciągając za sobą jakiegoś rannego oficera. Podchorąży szybko wyjął z plecaka zestaw pierwszej pomocy, po czym podbiegł do nowo przybyłych. Okazało się, że ranny, to pułkownik z Armii Warszawa. Niestety, szkopska kula przebiła mu płuco i pierwsza pomoc nie miała już sensu. Pułkownik opowiedział o akcji, w trakcie której został postrzelony, i o tym jak bohaterski kierowca zabrał go do wozu, na miejsce poległego wcześniej towarzysza. Mówiąc, strasznie świszczał i co chwila kaszlał krwią. Było wyraźnie widać, że schodzi z tego świata. Strasznie zbladł i ostatkiem sił zaczął mówić bez sensu o wojnie, ojczyźnie... Na chwilę jakby odzyskał świadomość. Chwycił Kruka za mundur i przyciągnął do siebie. Wyszeptał, że niecałe 10 kilometrów na południowy - wschód od opuszczonej leśniczówki, koło wioski Gódki jego ludzie ukryli najcenniejsze uzbrojenie. Kazał Frankowi je odnaleźć oraz wykorzystać i kilkakrotnie żądał, aby podoficer przysiągł, iż znajdzie tę kryjówkę. Po uroczystym przyrzeczeniu uścisk dłoni osłabł, aż w końcu stary żołnierz puścił ubranie podchorążego.
Pułkownik umarł. Wojacy, którzy dopiero otrząsnęli się z zaskoczenia, wywołanego tym nagłym pojawieniem się tankietki, byli niezwykle wstrząśnięci tą śmiercią. Przywykli już do umierania, ale pasja, z jaką oficer wypowiadał swe błaganie, przejęła wszystkich głęboko. Dlatego zgodzili się, że trzeba spełnić ostatnią wolę zmarłego. Postanowili też pochować go pod rosnącym nieopodal dębem.
Niestety, kierowca tankietki musiał pozostawić swój pojazd, w którym po prostu zabrakło paliwa. Fajwel wymontował z niego CKM i niósł go na swoich mocarnych ramionach, jednak w końcu podchorąży kazał mu zostawić tę ciężką broń, do której i tak brakowało amunicji. Marsz był długi i męczący, zwłaszcza, że wciąż ukrywali się przed patrolami niemieckimi. Bali się walki, bo mimo że po połączeniu z kilkoma innymi grupami żołnierzy ich siły wzrosły do 46 ludzi, to całe ich uzbrojenie stanowiło 38 karabinów Mauzer, 10 pistoletów VIS, 5 granatów ręcznych i 12 szabel, a amunicji mieli tyle co kot napłakał. Faktycznie, odnalezienie takiego arsenału, było by dla nich zbawieniem. Mogliby założyć jakąś grupę partyzancką, lub próbować przebić się do Rumunii. Franciszek nie myślał jednak tak daleko do przodu. Doszedł do wniosku, że musi przestać dręczyć się tymi chwilowo mniej istotnymi rzeczami, bo zwariuje. Siedział więc w siodle i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, wysyłając straż przednią złożoną aż z 10 ułanów. Na szczęście nie musiał żałować tej decyzji, bo owa awangarda nie natknęła się na posterunki wroga.
Wyprawa trwała 2 dni i dwie noce. Dzięki kluczeniu wąskimi ścieżynami obyło się bez przygód. W końcu dotarli do Gódek. Gdy wczesnym rankiem forpoczta zobaczyła światła wioski zatrzymała się i poinformowała Kruka o sytuacji we wsi. Mała grupa Wermachtowców grabiła budynki i pacyfikowała ludność. Polscy żołnierze zaczęli domagać się od dowódcy, by ruszyli wieśniakom z odsieczą. On również odczuwał potrzebę pójścia z pomocą rodakom w niebezpieczeństwie, więc naprędce przygotował plan ataku, oparty na ostrzale z krzaków, a następnie przeprowadzeniu błyskawicznej szarży ułanów. Pozycje zostały szybko zajęte i wojacy z kryjówek widzieli, jak około 15 Niemców w szarych mundurach bijąc kolbami zapędza mieszkańców na środek wioski, gdzie czekało już na nich kolejnych pięciu oprawców z pistoletami maszynowymi. Hitlerowcy planowali dokonać egzekucji. Któryś ze strzelców polskich nie wytrzymał napięcia i oddał strzał bez rozkazu, a pozostali poszli za jego przykładem. Grad kul poleciał na niczego niespodziewających się najeźdźców. 10 zginęło na miejscu, a pozostali w szoku szukali źródła ostrzału. Wtedy z głośnym okrzykiem "Hurrra!", spośród drzew wypadło 12 jeźdźców, wspieranych przez kolejną kanonadę i sporą grupkę piechoty z bagnetami założonymi na broń. Chłopi też nie próżnowali - kilku sięgnęło po leżące gdzieniegdzie widły, kosy, kije, a niektórzy zabrali broń poległym Niemcom. Walka była krótka i dość chaotyczna, jednak rozstrzygnięta jednoznacznie - zaledwie dwóch nieprzyjaciół uszło z życiem do lasu.
Radość miejscowych była ogromna. Zachowywali się, jakby wyzwolona została cała Polska, a nie tylko Gódki. Z przyjemnością wyjaśnili drogę do leśniczówki, a kilku z nich nawet przyłączyło się do oddziału, uzbrojonych w zdobyczny sprzęt. Opatrzono też kilku żołnierzy, którzy doznali lekkich ran w tej potyczce, gdyż trzeba zauważyć, iż po stronie polskiej nie padły żadne ofiary śmiertelne, nikt też nie doznał ciężkich ran. Droga do arsenału była teraz dziecinnie prosta.
Co ciekawe, żaden z wieśniaków nie był świadom, iż w pobliżu ich miejscowości ukryty została broń Armii Warszawa. Dotarli w końcu do opisanego przez Pułkownika miejsca. Starczyło pięć minut pracy saperką, by dokopać się do kilkunastu skrzyń. Ich zawartość wywołała ogromną radość wśród niedobitków. Znaleźli kilka RKM-ów Browning, mnóstwo amunicji, granatów, karabinów, pistoletów, a nawet rusznicę przeciwpancerną KB UR i lekko uszkodzoną armatę polową małego kalibru, której jednak postanowili nie brać ze sobą ze względu na jej ciężar.
Gódczanie z ochotą dali wojskowym wóz, na który można by załadować amunicję, oraz szkapę mającą ten wóz ciągnąć. Załadunkiem zajmowali się wieśniacy, pod kierownictwem Silbermana. Podchorąży Kruk przycupnął na przewróconym pniu i czyścił lekko zabrudzony KB UR. Nie mógł teraz zawieść tych wszystkich ludzi, którzy w niego wierzyli. Oni chcieli walczyć, choćby to miało się dla nich źle skończyć. Ale Franek obawiał się, że nie starczy mu sił, jego myśli wciąż uciekały do tych łąk pod Lesznem, do Doroty, o której nie wiedział nawet, czy jeszcze żyje. Oparł się na karabinie i spojrzał w czyste, błękitne niebo. Zaczynała się złota polska jesień. Złota jesień ubarwiona czerwienią krwi i czernią żałoby. Próbował zebrać myśli, musiał coś zaplanować. Niespodziewanie, jego rozmyślania przerwała głośna eksplozja.
Zerwał się na równe nogi. Kilku z jego ludzi leżało w bezruchu naokoło leja w ziemi, a ich ciała były poszarpane. Spojrzał w drugą stronę. Ukryty w zaroślach czołg Panzer-II przymierzał się do kolejnego strzału. Z pięciu transporterów SdKfz wysypywała się piechota, a wszędzie dookoła padały strzały z niemieckiej broni. Polacy usiybuchu zgrołowali rozproszyć się i zająć dogodne pozycje, ale po kolejnym strzale czołgu zapanował jeszcze większy chaos.
Podchorąży dopiero teraz się ocknął. Załadował trzymany karabin i wycelował w bok Panzera. Strzał. Huk i dym. Pocisk przeszedł przez pancerz i siła uderzeniowa doprowadziła do eksplozji zgromadzonej w środku amunicji. Teraz Niemcy byli zaskoczeni. Nie mieli wcześniej okazji poznać tej doskonałej broni, ze względu na jej niewystarczającą ilość w polskich arsenałach. Niestety, po chwili huraganowy ostrzał został wznowiony. Ale Polacy byli już lepiej przygotowani - Fajwel zdołał prowizorycznie naprawić działo, które oddało strzał w zarośla, niszcząc jeden z transporterów.
Mimo tych sukcesów, losy bitwy zdawały się być przesądzone - po jednej stronie 50 Polaków z lekkim uzbrojeniem, a po drugiej, prawie setka Niemców, z CKM-ami i ogromną ilością broni maszynowej mniejszego kalibru. Sytuacja stała się tragiczna już po pierwszych minutach. Kruk podjął więc decyzję, o powtórzeniu manewru spod Wólki Węglowej. Głośnym okrzykiem wydał rozkaz "Na koń! Do szarży!", po czym sam wskoczył na swego Karego. Z pochwy wyciągnął połyskującą szablę i spiął zwierze ostrogami. Świst powietrza w uszach współbrzmiał z ułańskim "Hurra", oraz odgłosem kul przelatujących tuż obok.
Franek stracił orientację i nie wiedział, co się dzieje. Na zmianę stawały mu przed oczami różne obrazy z życia, głosy, śmiechy. Potem zobaczył najgorsze wojenne wspomnienia. Ojciec, Dorota, Pułkownik, niemieccy żołnierze, wszyscy naraz do niego krzyczeli. Nagle, przed oczami stanął mu zaskoczony esesman, z wymierzonym Schmeiserem. Machnął szablą, tnąc wroga przez środek twarzy. Jechał dalej, ale głosy i obrazy tylko się potęgowały. Myślał, że zwariuje. Cierpienie przerwał przenikliwy ból w klatce piersiowej. Spojrzał na swój mundur. Był czerwony od krwi, której wciąż przybywało. Zaczął zsuwać się z rumaka, aż w końcu upadł na ziemię. Leżąc, widział jeszcze, jak pewna część jego ludzi przebija się przez kordon hitlerowców i uchodzi w las. Oczy same mu się zamknęły.
Gdy je otworzył, leżał na szerokiej, brukowanej ścieżce, po obu stronach której rosły kwiaty. Nic go już nie bolało. Wstał. Ubrany był w galowy mundur. Podeszła do niego młoda, ruda dziewczyna w niebieskiej sukience. Dorota. Uwiesiła się mu na szyi i pocałowała w policzek. Franek nie wiedział, co ma o tym myśleć. Uspokoiła go mówiąc, że nie musi się już niczym martwić. Odparł, że jest wojna, że musi iść dalej walczyć za Polskę. Wtedy ciepły męski głos, zapewnił go, że nie musi już walczyć. Wojna będzie ciężka i krwawa, ale Polska powstanie z popiołów, uniesiona rękami innych ludzi, a Franek już zrobił swoje i zasłużył na odpoczynek. Podchorąży odwrócił się. Stał przed nim jego Ojciec, wraz z Matką. Inny męski głos, pogratulował mu odwagi i podziękował za spełnienie prośby umierającego oficera. To pułkownik, również ubrany w galowy mundur, poklepał go po plecach i uścisnął dłoń. Matka powiedziała, że czas już na obiad. Wszyscy ruszyli spokojnie piękną alejką do otoczonego jasną poświatą dworku pod Lesznem, który stał majestatycznie na wzgórzu pośród cicho szumiących drzew.
No no
Po przeczytaniu tego mozna by pomyslec ze jestes gorliwym patriota i ze znasz sie na róznego rodzaju zabawkach wojennych. Ale powody moga byc rozne. W kazym razie bylo sporo akcji, choc nie moge powiedziec ze sie z tego powodu ciesze, bo przeciez wojna nie jest niczym dobrym, tym bardziej TA wojna... Milo, ze napisales cos takiego, sklania do refleksji.
Małe wyjaśnienie
Dzięki za dobre słowo... Z tym patosem to sam czuję że przegiąłem... Jakąś taką miałem dziwną fazę na tekst patriotyczny kiedy to pisałem... Przy ponownym czytaniu sam się dziwię, ale naoglądałem się wtedy różnych filmów o Hubalu i Westerplatte więc to pewnie dlatego.... Zresztą to miała być wprawka przed czymś większym, co raczej nigdy nie powstanie. Takiej dawki podniosłości to nawet mój komputer by nie zniósł...
...
A więc tak - technicznie jest nieźle, poważniejszych błędów w nazewnictwie ani militariach nie wyłapałem.
Ciut przesadzasz pod koniec z patosem, ale to można zrzucić na karb stylistyki - bo takich opowiadań w latach 50 i 60 powstawały kopy i pisane były w podobnym stylu (choć może bez takiego nacisku na technikalia).