Opowiadanie
Każdy szaleniec jest Makbetem
Każdy szaleniec jest Makbetem
Autor: | Alira14 |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fikcja, Mroczne |
Uwagi: | Fusion |
Dodany: | 2007-07-04 17:27:35 |
Aktualizowany: | 2008-08-25 22:24:34 |
Szpital psychiatryczny. Dwóch lekarzy przygląda się swojemu pacjentowi zza szyby. Mężczyzna ten rozmawia z kimś, kłóci się z wytworem własnej wyobraźni. Nagle z jego piersi rozlega się wrzask:
- NIE ZOSTAWIAJ MNIE!!!- po czym rzuca krzesłem w szybę. Na szczęście jest kuloodporna, nic nie może jej zniszczyć. Mimo wszystko jeden z doktorów nerwowo się odsuwa. Drugi patrzy zniesmaczony. Po chwili mężczyzna przytula kogoś i szepcze gorące przeprosiny. Obiecuje, że się poprawi.
- On znowu to robi.
- Co robi?
- Rozmawia ze swoją wymyśloną małżonką.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczył, głupio pomyślał, że nie powinien jednak jeść kanapek z tym serem przecenionym o 60%. Siedziała na biurku i malowała sobie paznokcie u stóp. Problem w tym, że miała założone skarpetki. Zamiast je zdjąć, wycięła w nich dziury. Rozejrzał się. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Byli przyzwyczajeni do świrów czy jak? Dopiero rozpoczynał pracę w tej firmie, więc postanowił, udawać, że jej nie widzi. Może to córka szefa testująca nowe trendy bogaczy... Powiedzenie, że dziewczyna była ubrana dziwnie, byłoby całkiem niezłym eufemizmem. Miała na sobie gorset z wbitymi szpilkami. Czy nie wbijały się jej w skórę? Jakoś nie wyglądała na cierpiącą... Wokół bioder miała przywiązane pawie pióra. Nie rozumiał, czemu nie nosiła normalnej spódniczki. Przecież te pióra niczego nie zasłaniały! Wyraźnie było widać jakie ma majtki. Gdyby chociaż były markowe, to by rozumiał ten... manewr dekoracyjny. Ale to była bielizna jaką noszą dziewczynki w wieku szkolnym, zanim uświadomią sobie, że to głupie coś, co zawsze ciągnęło je za warkoczyki, jest płci męskiej. Nagle szybko odwróciła się w jego stronę. Przyłapany na zerkaniu, zaczął się rumienić. Chciał udawać, że pracuje, ale nie mógł. Jej oczy... Jak ona to zrobiła?! Jedno oko było niebieskie, drugie czerwone. Na dodatek w tym drugim źrenica wyglądała jak główka od szpilki. Uśmiechnęła się. Pokazała mu palcem na kubek z gorącą kawą. Zaczął się lepiej przyglądać. Jednym szybkim ruchem podniosła naczynie i wylała sobie wrzącą zawartość na głowę! Cała kawa... przeleciała przez nią! Po prostu przeleciała! Poczuł, że robi mu się słabo...
Damian nie mógł się skupić na pracy. Cały czas czuł na sobie wzrok pana M. Powoli zaczynało go to wkurzać. Chciał na niego warknąć, ale zauważył, że on nie patrzy się na niego, ale na róg biurka. Postanowił go ignorować. Nagle usłyszał, jak jego sąsiad wydaje z siebie jęk, po czym osuwa się na podłogę. Przerażony tym, że ten idiota mógł mieć zawał serca, szybko go złapał. Kątem oka zauważył, ze jego kawa rozlała się , robiąc dużą plamę na dywanie.
Kiedy pan M. zaczął wracać do przytomności, poczuł na swoim czole dotyk wyjątkowo zimnych dłoni. Ktoś go głaskał.
- Rany, jeżeli tak reagujesz na wylaną kawę, to ja nie chcę wiedzieć jak zareagujesz na cieknącą krew. Chociaż muszę przyznać, że twoje zemdlenie było urocze. - głos który wypowiedział te słowa był elektryzujący i czarujący. Czytanie instrukcji obsługi tym głosem mogło zostać uznane za niesamowity erotyk. Gdy wracał do tej chwili w myślach, pamiętał, że kiedy otworzył oczy i zobaczył, kto się nim opiekuje - zdębiał. To była tamta dziewczyna! Teraz siedziała przy nim i pilnowała go.
- Kim... kim t... co ty robisz?- zauważył, że ta dziwaczka manewruje nożem do masła, tuż przy jego szyi.
- Nic groźnego. Smaruję ci dżem.
- C... co?!
- No bo wcześniej nałożyłam masło orzechowe.
- Cz..czemu?!
- Oj, nie bądź głuptaskiem! Przecież wszyscy wiedzą, że masło orzechowe bez dżemu jest obrzydliwe. Mam nadzieję, że lubisz truskawkowe. Innego w lodówce nie miałeś.
- Czy ty zwariowałaś?!? - w odpowiedzi zachichotała.
- Czy to pytanie retoryczne?
Gdy przynieśli go do domu, pani Renata mocno się zdziwiła. Pan M. mieszkał u niej od niepamiętnych czasów i zawsze cieszył się doskonałym zdrowiem. Ciągle brał jakieś witaminy, dużo biegał, raz w tygodniu chodził na siłownię... I zemdlał? Zupełnie bez sensu. Pomogła położyć go na jego łóżku i obiecała dopilnować jego stanu. Kiedy wyszła do kuchni zrobić sobie herbatę, usłyszała jak pan M. coś głośno mamrocze. Zupełnie jakby... kłócił się z kimś. Gdy wróciła sprawdzić jego stan, zauważyła, że ma szyję upaćkaną w dżemie i maśle orzechowym. Na stoliku zaś leżał już pokruszony chleb, przygotowany do posypywania. Wzięła kilka okruchów do ręki. Czemu on to zrobił?! I skąd... wytrzasnął to jedzenie?! Przecież jego lodówka jest praktycznie pusta!
- Opowiedzieć ci bajkę? - usłyszał głos tuż przy swoim uchu. Otworzył oczy. Miał cichą nadzieję, że kiedy się obudzi, ONA zniknie, okaże się wynikiem osłabienia organizmu. Niestety, ta wariatka była cholernie realna. Co gorsza, gospodyni już sobie poszła, więc został z nią zupełnie sam. Przypomniał sobie wydarzenia sprzed dwóch godzin, jak próbował wmówić właścicielce mieszkania, że ta paćka na jego szyi to efekt przeczytanej książki o medycynie naturalnej. Dżem miał być zasobem witaminy C, masło orzechowe- minerałów, a chleb... Wątpił w to, żeby mu uwierzyła. Co za wstyd! I to wszystko przez tą...
- CO TY ROBISZ?!?
- No jak to co? Czyszczę biurko.
- MYDŁEM I SZCZOTECZKĄ DO ZĘBÓW?!?
- Nie moja wina, że nie masz odpowiednich środków do czyszczenia mebli!
- ALE TO MOJA SZCZOTECZKA!!!
- O rany, kupisz sobie nową, biurko jest w gorszym stanie. - Złapał się za głowę i policzył do dziesięciu. Doszedł do wniosku, że nawet nie będzie się pytał, czemu próbuje szorować blat na sucho. Szkoda jego nerwów.
- Możesz mi wytłumaczyć gdzie zniknęłaś, gdy pojawiła się pani Renata?
- Stara wiedźma? Schowałam się do łazienki. Przebywanie z takimi nudziarami mnie osłabia. A jak jestem osłabiona to robią mi się zmarszczki.
- O czym ty do cholery mówisz?!
- A fe, nieładnie tak przeklinać! To chcesz, żebym ci opowiedziała bajkę czy nie? - westchnął. W tym czasie ona zaczęła przywalać mydłem o szuflady w biurku.
- Jeżeli się zgodzę, przestaniesz nisz... czyścić mi biurko? - popatrzyła się na niego filuternie, po czym wrzuciła mydło do kosza. Kiedy usiadła blisko poduszki, zauważył, że obwiązała sobie stopy jego krawatami. Nie miał siły, aby się jej pytać po co to zrobiła...
Opowiem ci bajkę o kobiecie-rekinie. W sumie to nie jest bajka, bo ona istnieje naprawdę, ale nikt jej nie zauważa. Pewnie sam pracujesz z jedną taką, ale sam nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kobieta-rekin jest strasznie ruchliwa. Gdyby się nie ruszała, prawdopodobnie by umarła. Nawet, kiedy prowadzi samochód, ciągle wymachuje rękami, kręci głową, rusza nogami, wrzeszczy na innych kierowców. Często doprowadza do wypadków drogowych, ale zawsze udaje jej się uciec z miejsca zdarzenia. W bagażniku ma dużo różnych tablic rejestracyjnych. Pracuje w firmie, na bardzo wysokim stanowisku. Ma własne biuro, ale bardzo rzadko w nim przebywa. Głównie chodzi po całym budynku. W kieszeniach swoich drogich kostiumów ma ukryte słodycze i inne kaloryczne smakołyki, na wypadek głodu. A głodna jest prawie zawsze. Kiedy pożre wszystko co miała przy sobie, zdarza się, że odgryza ramię lub nogę najbliższej osobie i idzie dalej. Taka ofiara odkrywa, że coś się stało dopiero po kilku sekundach, gdy mdleje w wyniku dużej utraty krwi. Jak ma szczęście, komuś z tłumu udaje się zatrzymać krwotok i zadzwonić po karetkę. W tym czasie kobiety-rekina już dawno nie ma na miejscu zbrodni, a zakrwawiony garnitur pali w piecu i zmienia na inny. Potrafi mieć w szafie nawet 60 takich samych kostiumów. Nie wiadomo tak właściwie jaki ma kolor włosów. Jedni mówią, że jest rudzielcem, drudzy, że blondynką, a jeszcze inni, że jest farbowaną blondynką z czerwonymi pasemkami. Gdy jest zmuszona siedzieć w biurze, kręci się na krześle, nerwowo podskakuje, bawi się biurowym sprzętem, niby przypadkowo rzuca długopisem na drugi koniec pokoju, aby móc przejść się i go podnieść. Gdy wraca do domu, pierwszą rzeczą, jaką robi to sprawdzenie ile zostało jej w zamrażarce kończyn. A wiedz, że jej zamrażarka jest bardzo duża, zajmuje niemalże cały pokój. Wyjmuje jeden lub dwa członki, tnie je i wkłada do mikrofalówki. Zjada je niemalże po przygotowaniu. To cię pewnie zdziwi, ona ma łóżko. Śpi w nim. Jednak przez całą noc rzuca się z jednego boku na drugi. Kiedy się budzi, ma problemy ze wstaniem, nie może się podnieść. Z tego powodu pod poduszką ma specjalną łopatkę na takie okazje. Lekko się nią podnosi aby się przeturlać z łóżka, po czym spada z niego na "cztery łapy". Wstaje i znowu zaczyna swój pracowity dzień. Dlatego uważaj na kobiety w swojej pracy M... Nie chcę abyś skończył zjedzony...
Po pewnym czasie pan M. przyzwyczaił się do ciągłej obecności dziwnej dziewczyny. Kiedy się pytał ją o imię, ta śpiewała mu: "Jenny... Mam na imię Jenny, może to coś zmieni...", więc w końcu zaczął tak na nią wołać. Gdy musiała gdzieś wyjść na chwilę (nigdy mu nie mówiła w jakiej sprawie i kiedy wróci) odczuwał niesamowitą samotność. Nie potrafił się uśmiechać ani nawet śmiać bez niej obok. Powoli zaczął zauważać, że to, co uważał u niej za niesamowity bezsens, jest tak naprawdę bardzo... logiczne.
Nie trudno było ją spostrzec. Siedziała przygarbiona na ławce i ostrożnie głaskała smutną dziewczynę siedzącą obok. Widać było, że chce dodać nieszczęsnej otuchy. I nic dziwnego. Pan M zauważył, że młoda stara się ukryć pod długimi rękawami siniaka na prawie całe ramię. Pomimo tych fizycznych dowodów okrucieństwa, doszedł do wniosku, że to pocieszycielka potrzebuje fachowej pomocy. Jej głowa była nierówno przystrzyżona, pełna blizn. Z rany nad czoła leciała mała strużka krwi. Gdy patrzył na sylwetkę kobiety, zbierała się w sercu M. litość. Nawet strój nieznajomej nie potrafił ukryć strasznej chudości właścicielki. Jej nogi i ręce były jak patyczki. Ubranie wciąż z niej spadało. Na ułamek chwili, zanim obca zakryła swoje prawe ramię, zdążył zauważyć, że widniały na nim... wytatuowane cyfry? Przyjrzał się jej dłoniom i zamarł. Dotykała nastolatkę kosteczkami zatopionymi w mydle. Robiła to delikatnie, gdyż każda łza kapiąca z policzków dziewczyny sprawiała, że jej place zaczynały się słabo pienić. Nagle makabryczna wersja Matki Teresy popatrzyła się na niego. Fioletowe oczy. Piękne fioletowe oczy. Wspaniałe fioletowe oczy. Pan M. czuł, że zaraz utonie w tym spojrzeniu... Poczuł mocne pociągnięcie za rękaw i usłyszał znajomy głos:
- Skarbie chodźmy stąd, albo zacznę robić się zazdrosna. - na odchodnym Jenny pokazała język zdziwionej niewieście. Posłuszne szedł za nią. Nie potrafił się skupić.
- Fioletowe oczy...
- Nie podniecaj się tak, sam ją widziałeś, to jej jedyna zaleta - jego towarzyszka życia prychnęła. Wyraźnie dało się wyczuć, że nie podoba jej się u pana M. zainteresowanie obcą kobietą. - Żeby było śmieszniej, wszyscy myślą, że ona ma oczy zielone. Dlatego jak ją zobaczą, to nie poznają. Tylko odchodzą ze wstrętem. Co im się dziwić? No już, nie myśl o niej mój słodziutki, ona lubi się bratać tylko z najsłabszymi. A dla mnie jesteś najsilniejszym mężczyzną na ziemi... - jej ostatnie słowa zamieniły się w mruczenie. To był ich pierwszy pocałunek. I nie ostatni...
Właścicielka fioletowych oczu podała dziewczynce chusteczkę. Znała ją już od dawna. Asia, lat 13, ma nadzieję, że jej matka kiedyś się uśmiechnie. Bo jeśli się uśmiechnie, to może przestanie ją bić. Kobieta ze spokojem przyglądała się jak młoda powoli dochodzi do siebie. "Trzeba będzie kupić jej herbatę rumiankową na uspokojenie, bo inaczej nie zaśnie" - pomyślała głośno wzdychając. Martwiła ją też ta druga sprawa. Ten mężczyzna i... ona. Dawno jej nie widziała. Wyczuwała nowe kłopoty.
- Ona zmusi go do morderstwa... - wyszeptała Nadzieja i zabrała Asię do sklepu.
Bardzo szybko zaczął żałować, że usiadł przy głośniku. Wręcz czuł jak dyskotekowe "umcyk, umcyk, buum, buum, umcyk, umcyk" tnie na małe kawałeczki jego mózg. Pan M westchnął. Kiedyś uwielbiał dyskoteki, mógł tańczyć całą noc, ale teraz było inaczej. Nie było przy nim Jenny. Bez niej życie nie miało sensu. Ludzie byli głupsi i irytujący. Gdyby mógł, przykułby się do niej kajdankami, aby zawsze być przy niej. Bał się, że znalazła kogoś lepszego, przystojniejszego. Nagle przeszył go zimny dreszcz. Pierwszy raz zobaczył ją siedzącą na biurku tego debila, Damiana. A jeżeli ona i on...
- Czemu nie tańczysz przystojniaku? Noc jeszcze młoda! - przez chwilę myślał, że to Jenny wróciła, głos brzmiał podobnie. Jednak nieznajoma była tylko do niej podobna. Nosiła gorset, ale bez wbitych szpilek. Zamiast tego szyję miała wręcz schowaną za toną sztucznej biżuterii. Majtki zasłaniała bardzo kusa spódniczka, z przyczepionymi pawimi piórami. Jednakże były one umocowane przy pasku, jak breloczek. To nie Jenny... Poczuł wielkie rozczarowanie.
- Czekam na kogoś.- odburknął. Chciał jak najszybciej uciąć tę rozmowę. Nieznajoma nie była NIĄ, więc była nieinteresująca, brzydka i głupia. Tylko ONA stanowiła ideał.
- I z tego powodu chcesz umrzeć z nudów? Chodź, potańczy...
- Droga parodio mnie, zostaw go. On jest MÓJ.- nieznajoma i pan M. usłyszeli lodowato zimny głos. Jenny! Poczuł jak w jego sercu rośnie ciepło. Obca dziewczyna wyglądała na przerażoną. Jej twarz przybrała barwę osoby, która przedawkowała 5-letnie mleko. Odskoczyła od stolika z głośnym piskiem i zaczęła uciekać. Jenny patrzyła jeszcze chwilę w stronę parkietu z przymrużonymi oczami, po czym usiadła i przytuliła pana M.
- Przepraszam, że to trwało tak długo. Miałam wiele spraw do załatwienia...
- Jakich spraw?
- A różnych... - zamyśliła się i zaczęła bawić pawim piórkiem. Miała rozmarzony wyraz twarzy. Pan M. poczuł ukłucie zazdrości...
Gdy Ekstaza próbowała nakłonić pana M. do tańca, jej znajomi siedzący po drugiej stronie sali, prowadzili dosyć interesującą rozmowę...
- Mówię ci, przyklej sobie ten policzek, wygląda obrzydliwie.
- Mądry się odezwał. Od kiedy ty jesteś taki metroseksualny?
- Nie metroseksualny tylko esteta. I pozbądź się tej muchy. Chce mi się rzygać jak na nią patrzę.
- Raaany... Jesteś prawdziwym stereotypem geja...
Homofobia zakrztusił się drinkiem i zaczął kaszleć. Śmierć przewróciła oczami i zaczęła energicznie klepać go po plecach.
- Nie... Jestem... Gejem! Khe! Khe!
- Jaaasne, to, że masz chłopaka nic nie znaczy. Wiele hetero chodzi na randki z facetami. Na przykład kobiety...
- Walnąć cię?!?
Pewnie skończyłoby się na utopieniu Homofobii w szklance toniku, ale w tym samym czasie Ekstaza z obłędem w oczach popchnęła Śmierć i zaczęła grzebać w jej plecaku.
- Ała! Młoda! Co ty wyprawiasz?!?
- Szukam!
- Czego?!
- Kosy! Ona tu jest! Ja muszę się bronić!!!
- Odłóż mój plecak! Nie znajdziesz w nim nic ostrego, chyba, że spinki się liczą...
- No to dziabnę ją chociaż spinką! Próbowałam poderwać jej faceta! Ona mnie zabije!!!
- Własną młodszą siostrę? Nie wydurniaj się!
- Co dla niej znaczy jedna młodsza kretynka, kiedy na świecie jest tyle ciekawszych dusz! - Śmierć wraz z pomocą Homofobii odebrała siłą Ekstazie swój bagaż i uspokoili dziewczynę. Podali jej drinka. Na ich przerażonych oczach wypiła wszystko jednym haustem. Zaczęła się lekko kołysać, ale uspokoiła się. Gdy jeden problem był już z głowy, Śmierć zauważyła głupkowaty uśmiech naczelnego rodzynka płci męskiej.
- Co się tak szczerzysz?
- O tak. Bez powodu. - zaczęła mu się przyglądać podejrzliwie. Homofobia wziął do ręki szklankę i zaczął udawać, że fascynuje go jej szklistość. - Po prostu słyszałem wczoraj ploteczkę, że jakaś gówniara ukradła ci kosę, gdy ty w tym czasie tańczyłaś sobie ze stadem facetów. Teraz Ekstaza przeszukała ci cały plecak, a twojego narzędzia pracy jakoś nie widziałem. Teraz odcinasz dusze paznokciami, czy może je odgryzasz?
W milczeniu Śmierć wzięła białą spinkę i nacisnęła guziczek. Zaczęła się rozkładać i po pół minucie przeistoczyła się w kosę szwajcarską.
- Zapasowa. - burknęła złowrogo - I nie stado tylko dwóch. Jak ten Ironia z tobą wytrzymuje? Głuchy i ślepy?
- Miss świata zgniłych się odezwała. - jeszcze sekunda i głowa Homofobii miałaby randkę z podłogą, ale pijana Ekstaza próbowała wstać, z dosyć miernym skutkiem.
- Dziecko siedź, bo jeszcze krzywdę sobie zrobisz.
- On przez nią kogoś zabije - wybełkotała dziewczyna, po czym z wielkim hukiem upadła na podłogę.
- Zabije? Pewnie zabije. - powiedziała zamyślona Śmierć próbując podnieść Ekstazę spod stołu. Szło jej to jednak kiepsko, gdyż całą swoją uwagę skupiała na DJ-u zmieniającym płytę. - Zatańczyłabym sobie...
Jenny i ten cholernik z biura tańczyli ze sobą tango, ubrani tylko w pawie pióra. Cali byli we krwi. Gdziekolwiek robili krok, tam zostawała szkarłatna plama. Gdy spletli się ze sobą w namiętnym uścisku, usłyszał fragment ich rozmowy:
- Czemu musiałeś pozbyć się pana M tak brutalnie? Nie wystarczyło dać mu bilet w jedną stronę? - rzekła Jenny mrucząc do ucha Damiana.
- Kochanie, mógł przeżyć tylko ten, który kocha najmocniej. Nie było innego wyjścia. - uśmiechnęli się obydwoje drapieżnie i pocałowali. Jednak ten pocałunek wyglądał jak walka drapieżników o prawo do skonsumowania tego drugiego.
Pan M obudził się z wrzaskiem. Gdy uświadomił sobie, że już nie śpi, odetchnął. To był tylko sen... Ale czy na pewno? Skulił się na łóżku. Wciąż słyszał śmiech dwojga kochanków...
Ten dzień dla Damiana nie należał do najlepszych. Zaspał, rozwalił mu się samochód i jeszcze taksówkarz dosłownie wyłuskał go z pieniędzy. Na dodatek, gdy w końcu udało mu się usiąść przy swoim biurku, to było całe w jakiś śmieciach! Powstrzymując się od przekleństw, wrzucał do kosza stos dziwnych rzeczy. Podziurawioną skarpetkę, w połowie pełny słoik dżemu, opakowanie złamanych szpilek, wyschnięty lakier do paznokci, pawie piór... Przy piórze zatrzymał się. Tak pięknie się błyszczało, że nie mógł oderwać od niego wzroku. Podniósł je do góry. Uśmiechnął się myśląc, że piórko musi być zwiastunem czegoś dobrego. Nie wiedział, że od tego momentu może być nie tyle gorzej, co martwiej.
Damian nie był jedyną osobą, która spóźniła się do biura. Pan M, dręczony całą noc przez koszmary, wstał dopiero około 10 rano. Wciąż miał przed oczami makabryczne tango... Co więcej, z nerwów zapomniał jak się dojeżdża do firmy. Był zaniepokojony - Jenny nie było całą noc. Nie zobaczył jej też rano. Trzymała wszystkie swoje rzeczy u niego. Niemożliwe, aby u kogoś nocowała. Nic ze sobą nie wzięła! A jeżeli coś jej się stało? Przez te zgryzoty pan M prawie, aby przejechał dużego białego psa o dosyć wilczym wyglądzie. Gdy skręcał, mógłby przysiąc, że zwierzak wrzasnął w jego stronę: "kto ci robił prawo jazdy debilu".
- Skończony kretyn - warknęła Łowczyni i prychnęła. Usłyszała szybki bieg. Przeklęła w duchu samą siebie za to, że stanęła, by nawrzeszczeć na pajaca, zamiast iść dalej. Druga okazja do zgubienia Szczurkosia tak szybko się nie znajdzie.
- Ty kundlico! - chłopak szybko zrobił unik przed zębami Wilczycy nie przestając wrzeszczeć. Zdążył się przyzwyczaić do takiego zachowania swej towarzyszki - Znowu próbowałaś mnie porzucić!
- Nie marudź! Porzuca się dzieci, a nie świrów ze szczurzym owłosieniem.
- Ile razy mam ci powtarzać? Nie zamieniam się w szczura!!!
- Ta, ta, ta... - już go nie słuchała. Nie było potrzeby - Tamten kretyn... Na bank kogoś dzisiaj zabije...
Pan M nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Damian zrzucał rzeczy Jenny do swojego kosza, a w ręce trzymał jedno z tych pawich piórek, które dziewczyna uwielbiała nosić przyczepione do bioder. Poczuł, że lecą mu z oczu pierwsze łzy. Jego przeczucia okazały się słuszne. Tej nocy jego ukochana spała u tego parszywca, a teraz on usuwał dowody rzeczowe? Świat wokół niego zaczął wirować. Nie mógł złapać tchu. Jeżeli Jenny od niego odejdzie to on... on... Kątem oka zauważył na biurku nożyczki. "Mógł przeżyć tylko ten, który kocha najmocniej". Sprawdził ich ostrość. Pora coś pociąć.
Świadkowie później zeznawali, że usłyszeli głośny wrzask ofiary:
- CO TY ROBISZ?!? - a po nim serię dziwnych dźwięków, jakby ktoś walczył o życie. Pierwsza osoba, której udało się przybiec na miejsce - Joanna Ch., z tego samego działu, powiedziała policji, że znalazła Damiana K. leżącego na podłodze, z nożyczkami wbitymi w klatkę piersiową. Po chrapliwym oddechu rannego wywnioskowała, że zostało przebite płuco. Pomimo udzielonej pomocy, ofiara umarła przed przyjazdem karetki. Morderca w tym czasie siedział w rogu i kiwał się, przytulając do siebie pawie pióro... Drugi świadek - Conan D., Anglik, miał w Polsce rodzinę, stwierdził, że słyszał jak przestępca mruczał sam do siebie - "Nigdy mnie nie opuścisz, prawda?"
Pan M był bardzo przestraszony, gdy pojawiła się policja i skuła go. Nie wiedział co robić. Czego ci ludzie od niego chcieli? On tylko się bronił. Gdyby tego nie zrobił, Jenny by odeszła. Na szczęście jego ukochana doskonale to rozumiała. Była z niego taka dumna! Obronił ich miłość! Nie zrezygnował z niej! Nie opuściła go, siedziała obok nawet podczas rozprawy. Gdy ci dziwni ludzie udowadniali, że jest z nim coś nie tak, głaskała go po głowie i całowała w ucho. Szeptała, że niedługo zamieszka razem z jej przyjaciółmi...
Szli powoli korytarzem mijając wszystkie pokoje z lustrami weneckimi. W każdej z nich znajdowali się pacjenci, dla których lekarze uważali, że szansa na wyleczenie równa się prawie zeru, a jednak zdarzały się cuda i udawało się poprawić choć trochę stan chorego. Jednakże pan M należał do zupełnie innej kategorii.
- Jak długo on już tutaj siedzi? - młodszy lekarz zapytał się starszego. Pracował w tym miejscu dopiero od roku. Za każdym razem, kiedy zaczynał myśleć, że widział już wszystko, trafiał się taki przypadek. Jego szef zastanowił się przez chwilę.
- To już będzie bodajże piąty rok.
- I tak długo jakakolwiek kuracja nie daje u niego żadnych efektów?
- Nawet leki nie zdały egzaminu! Zupełnie jakby ten pacjent naprawdę był zakochany w swojej chorob... - doktor zrobił się blady i upadł na podłogę. Jego podopieczny z przerażeniem zdał sobie sprawę, że lewa ręka sędziwego lekarza wygląda na odgryzioną.
Sharkie Gogan odgryzła spory kawałek ramienia i zaczęła przeżuwać. Na jej twarzy pojawił się grymas.
- Bleh, śmierdzi i smakuje cebulą. Trzeba było wyrwać temu, co stał z prawej strony. Poza tym był bardziej pulchny. Oh well, może go dorwę w drodze powrotnej...
Skończyła jeść i wyjęła chusteczki z torebki. Wyczyściła sobie usta i dłonie. Nie ufała toaletom w tego typu miejscach. Pełno było w nich zarazków. Podłogę potrafili jakoś wyjątkowo dobrze odkazić, ale kible były już ponad ich siły - pomyślała zgryźliwie. Zauważyła na swojej błękitnej, obcisłej koszulce z wyszytymi rybkami plamy krwi. Zaklęła. To była jej ulubiona, a jedyna dobra pralnia chemiczna, w której właściciele nie zadawali idiotycznych pytań, znajdowała się na drugim końcu miasta.
- Ta wyprawa dużo mnie kosztuje - mruknęła pod nosem. Mijała pokój, w którym pan M znowu świergotał amory do swojej ukochanej. Na ten widok Sharkie zmarszczyła nos.
- Obrzydliwość. Szaleństwo powoli traci granice dobrego gustu. Czy ona naprawdę musi otaczać się takimi frajerami? Żałosne! Dobra... Jaki był numer tamtej sali? - Wyjęła kartkę z tylnej kieszeni kusej spódniczki i skręciła w lewo. Całkowicie zignorowała dźwięki wydawane przez ludzi próbujących ratować jej... "dawcę przekąsek". Szanująca się kobieta-rekin nie zwraca uwagi na takie głupoty.
Hm... Nie jestem pewna, czy dobrze ten tekst zrozumiałam. Cały czas mi się coś plątało w łepetynie, a na sam koniec jakoś umknął mi sens. Kobieta rekin? To ona istnieje czy nie? Tekst jest oryginalny, ale mi się nie podoba. Zero logiki. Facet i jego dziewczyna po prostu... są, niemal nic nie robią. 6/10
Homofobia i Sharkie po prostu... wymiatają xD Jak Ty tworzysz takich bohaterów?! Są fantastyczni!
Jednym słowem...
FANTASTYCZNE!!!!!!!!
Każdy szaleniec jest Makbetem
Świetnie się bawiłem czytając! Chylę czoła przed niezwykłą wyobraźnią.
Absurdalne, wesołe, szalone, dobrze napisane, z nieprzeciętnym pomyslem : takie jak lubię.
Za perełki w rodzaju zdania: "Jej twarz przybrała barwę osoby, która przedawkowała 5-letnie mleko.", należy się złoty medal wykonany ze szlachetnej odmiany kartofla. Na sama myśl, że mogłbym mieć zapomniany gdzieś w kącie lodówki karton z 5-letnim mlekiem, zrobiłem sie zielony :)
Ładnie, ładnie...
Wciąż Cię podziwiam za to, co Ci się w łebku roi :> Cały czas mnie intrygowało, jak sobie poradzisz z zakończeniem, i patrzę, a tu pomysłowo z tego wybrnęłaś i tak... Wstrząsająco :D
A Szaleństwo jest niezwykle fotogeniczne, nic tylko narysować jak sobie te paznokcie maluje... Ech, marzenia.