Opowiadanie
Shades of Grey (Odcienie szarości)
Na Trakcie - Akt III
Autor: | Arleen |
---|---|
Korekta: | feroluce |
Redakcja: | Teukros |
Serie: | Warhammer Fantasy, Forgotten Realms |
Gatunki: | Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2008-11-19 17:16:16 |
Aktualizowany: | 2008-11-19 17:16:16 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Jego ruch jednak nie pozostał niezauważony…
- Lauengram…! - wrzasnęła Sana, ale było już za późno. Jęknęła cięciwa, posyłając czarnopiórą brzechwę w swój cel. Nat wstrzymał oddech, Lauengram krzyknął, bardziej chyba z zaskoczenia, niż z racji ostrego bólu, który nagle eksplodował w prawym udzie. Wypuścił broń, która z brzękiem odbiła się od kłody i upadła w błoto… Dźwięk ten został niemal natychmiast zagłuszony przez wrzask młodego żołnierza! Stojący krok od niego towarzysz poczuł tylko jak na twarz tryska mu coś ciepłego, a jego kompan nagle chwyta się za bark i upada na kolana. Spod rękawicy gęstym strumieniem popłynęła krew, a uwaga wszystkich nagle skupiła się na trzymającej zakrwawiony sztylet elfce. Gotowej do drugiego ciosu.
- Ty suko…! - wrzasnął kompan rannego, wyciągając miecz. Choć krzyczał po bretońsku, jego zamiary były aż nadto jasne i elfka nie zamierzała pozostać dłużna. Drugi usiłował chwycić ją za ramię.
- No, spróbuj… - warknęła, strząsając z ramienia jego rękę i odwracając się gwałtownie. Zanim jednak ponownie zrobiła użytek z broni, usłyszeli głośny rozkaz, wydany dźwięcznym, władczym głosem;
- Stać! - krzyknął Ettiene, nieco niezgrabnie gramoląc się z błota. Rzucił szybkie spojrzenie na Lauengrama. Młodzieniec klęczał w błocie, przyciskając rękę do uda. Na nogawce powoli tworzyła się rdzawa plama… Szczęście w nieszczęściu bełt nie wbił się w ciało, ale głęboko je rozciął. Wyglądało na to, że rana nie jest bardzo poważna.
- Schowajcie broń!
- To ten świr pierwszy ją wyciągnął! - zaprotestował Nathaniel, odzyskując panowanie nad sobą i natychmiast podbiegając do przyjaciela, który sarkając pod nosem usiłował wstać. Nat ukląkł obok i ściągnął z szyi chustkę, którą zawiązał ciasno na ranie. Potem zarzucił sobie ramię przyjaciela na bark. Lauengram zacisnął zęby, ale opierając się na wróżbicie wstał. Markiz pochylił się ku niemu.
- Zaraz cię opatrzymy…
- Lepiej uspokój swoich ludzi, bo będzie jeszcze gorzej… I mów we Wspólnym. Dziewczyna nie rozumie bretońskiego. - mruknął. Ettiene skinął głową.
- Zostawcie ją. - polecił.
- Ależ ona… - zaczął najemnik, ale markiz ponaglił go ruchem dłoni.
- Nie każ mi powtarzać, durniu. Schowajcie broń. Wszyscy. - zwrócił się do Sany.
- Nie będziesz mi rozkazywał, ty… - warknęła elfka, mocniej ujmując rękojeść i przerzucając ciężar ciała na lewą nogę. W końcu przemytnik uznał, że najlepiej będzie, jeśli sam poprosi Sanę do odstąpienia od ludzi szlachcica. Jednego już pocięła, jak się zdawało niezbyt groźnie, jednak wystarczyło, by jego towarzysze skłonni byli rzucić się na nią z mieczami. Powtarzała się sytuacja z Marienburga, z czego elfka musiała zdawać sobie sprawę.
- Sana, opuść broń. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. - powiedział najłagodniej jak potrafił… Wahała się moment, lecz ku zdumieniu wszystkich posłuchała przemytnika. Płynnym, można rzec demonstracyjnym ruchem wsunęła sztylet do jaszczura i stanęła bliżej Nathaniela oraz Lauengrama. Ten ostatni, nieco kulejąc podszedł do szlachcica, mierząc go zimnym spojrzeniem.
- To tak według ciebie wygląda pojedynek? - spytał, tonem który w jednej mógłby zmienić wodę w lód. - Wygrana… albo bełt w plecy?
- Nie wydawałem takiego rozkazu - odparował markiz, ale już bez wystudiowanej dumy w głosie. - Najemnicy zadziałali, bo uznali, że coś mi grozi.
- Więc to kretyni - skomentował przemytnik beznamiętnie.
- No to ślicznie, panowie, ale przypominam, że mamy dwóch rannych. - wtrącił wróżbita, wskazując głową na młodzika, którego prowizorycznie opatrywali koledzy i na Lauengrama, który miał nogę byle jak obwiązaną ubłoconą chustką - Macie no tutaj jakiegoś felczera?
- Nie…
- Wspaniale - pokręcił głową Nat. - Nie wykończyli nas rozbójnicy, nie pozabijaliście się nawzajem. Zabije was gangrena.
- Najemnicy potrafią zadbać sami o siebie, więc… - stwierdził kapitan straży.
- Więc może lepiej będzie lepiej jeśli ja się tym zajmę. - wpadła mu w słowo Sana. Wzrok wszystkich spoczął na dziewczynie, która poprawiła okalający jej biodra pas, na który naszyte były niewielkie kieszonki.
- Potrafisz? - spytał zdziwiony markiz. Potwierdziła, kiwając głową.
- Jeśli macie czyste bandaże, to nie widzę problemu.
- Nie pozwolę się dotknąć tej wiedźmie! - zawył ranny najemnik. Przez twarz elfki przebiegł grymas złości, ale zaraz wzruszyła ramionami.
- Nie to nie. - stwierdziła obojętnie. - Ciekawa tylko jestem kiedy rana zacznie się jątrzyć i dostaniesz gorączki. Albo jeszcze lepiej, gorączki, drgawek i majaków. - po czym odwróciła się na pięcie, zostawiając zdębiałych żołnierzy samych sobie i podeszła do towarzyszy.
- Nie musiałaś im tego mówić. - skrzywił się lekko Lauengram.
- Przecież nie skłamałam. Jeśli wda się zakażenie, chłopak może tak skończyć.
- Sztylet jest…? - mężczyzna wskazał na kołysząca się u boku elfki broń.
- Zatruty? Nie, skąd… Po prostu podejrzewam, że zgodnie ze stanem ludzkiej wiedzy medycznej zastosują zwykłą gorzałę na ranę i "dla pokrzepienia". Potem obandażują i zapomną. Zwykle działa, ale w tych warunkach… - wymownie wskazując dłonią otaczające ich błoto. Ani Nat, ani Lauengram nie mieli już nic do dodania. Po chwili namysłu usiedli na jednym z niewielu wolnych od błota miejsc w okolicy, powalonym przez burze drzewie, otoczonym przez pożółkłą, wyschniętą trawę. Zakątek był mało malowniczy, ale przynajmniej suchy i dość wygodny. Sana od razu wysłała Nathaniela do juków po wodę i czyste opatrunki. Po namyśle zabrała wróżbicie także manierkę z wódką. Gdy już przemytnik usiadł na kłodzie, odwiązała chustkę i aż gwizdnęła. Rana była dość głęboka, choć wcześniej wydawało się, że grot tylko musnął skórę.
- Aż tak źle? - spytał Lauengram, krzywiąc się, gdy delikatnie obmacywała brzegi, sprawdzając jak głębokie jest rozcięcie.
- Muszę rozciąć spodnie. - mruknęła, wyciągając z pętli przy pasku malutki nożyk do rzucania. - Obawiam się, że potrzebne będą szwy.
- Nie wiem, czy mamy igłę i dratwę…
- Ja mam. Zwykłą do szycia, ale wygnę, a nić wypruję z szala, bo jest jedwabny. - wyjaśniła, zębami przegryzając delikatną fastrygę chusty, tej samej, która służyła jej za kamuflaż w mieście.
- Szkoda szala… - mruknął Lauengram, ale Sana machnęła ręką.
- To tylko rzecz, a jedwab jest w tej sytuacji najlepszy. Nie będę cię przecież szyła dratwą z buta. - stwierdziła stanowczo, ucinając wszelkie dyskusje. Lauengram zresztą nie myślał już o wykłócaniu się z nią. Sam nie raz musiał dbać o swoje rany, więc po prostu obserwował i wydawało się, że dziewczyna wie co robi. W końcu wyciągnęła nić z szala i zamoczyła w alkoholu. W międzyczasie Nathaniel przyniósł służącą za apteczkę torbę, a Sana z jednej kieszonki paska wyciągnęła kilka brązowych kostek jakiejś zasuszonej papki i wrzuciła je do manierki Nathaniela.
- Masz, przyda ci się, bo szwaczka ze mnie marna. - stwierdziła, ściągając brzegi rany najdelikatniej jak potrafiła. Przemytnik bez słowa pociągnął łyk mocnej gorzałki, w oczekiwaniu na znajome ukłucia. Zanim jednak zaczęła szyć, zapytała;
- Ten wybuch… Co to właściwie było?
- Zdarza mi się często podróżować po górach, zazwyczaj w towarzystwie licznej kompanii, a niejednokrotnie także ze sporym bagażem… - Wesoły poczuł pierwsze ukłucia i zacisnął na chwilę zęby.
- Inaczej mówiąc, pomaga w przemycie. - skorzystał z okazji Nathaniel, zza ramienia Sany zerkając na błyskającą raz po raz igłę. Dziewczyna spojrzała zaskoczona na Wesołego, nie przerywając jednak pracy.
- Przemyt przez góry?
- Nikt nie jest święty. - uśmiechnął blado się młodzieniec, starając się skoncnetrować na rozmowie. Sana starała się go zwyczajnie zagadać, lecz jemu dość trudno było się skupić. Docenił jednak gest. - Czasem jednak napotykaliśmy zawały skalne, których usuwanie zajęłoby dni, albo tygodnie. Parę razy wynajęliśmy więc krasnoludzkich inżynierów, którzy usunęli je w kilka godzin. Jeden zgodził się mnie trochę podszkolić.
- Za co podobno policzył sobie jak w skupie mithrilu… - dodał cichcem Nat.
- Warto było. Efekt piorunujący, można rzec. - gdy Sana robiła ostatni szew i wiązała węzeł. Na czole Wesołego pojawiło się kilka kropel potu, ale już po chwili mężczyzna odetchnął z ulgą. Ból towarzyszący szyciu rany okazał się o wiele mniejszy, niż się spodziewał i rzucił jej pytające spojrzenie.
- Korzenie uśmierzające ból. Oczywiście, świeże byłyby lepsze, ale przerobione tez działają dobrze. - wyjaśniła z uśmiechem.
- Znasz się na ludzkich ziołach? - zaciekawił się Nat.
- Elfy używają tych samych, tylko w innych kombinacjach. - pokiwała głową, z kolejnej przegródki wyjmując jakieś zawiniątko, w środku którego kryła się bryłka zielonej lepkiej substancji. Elfka rozmoczyła odrobinę wodą, smarując szew i wstała.
- Teraz powinno być w porządku. - stwierdziła, wycierając ręce z krwi.
Lauengram rozprostował nogę i ocenił efekt starań Sany. Szew był w miarę równy i nie utrudniał ruchów, a maść którą pokryła ranę kobieta łagodziła ból.
- Dzięki, wygląda to nieźle. - pokiwał głową z uznaniem.
- Kwestia wprawy.
- Słuchaj… - zmienił temat, kierując się w stronę ich wierzchowców. Sana bez słowa wślizgnęła się pod jego rękę. Choć za dzień lub dwa niemal nie będzie czuł kontuzji, teraz musiała mu dokuczać podczas poruszania. Mężczyzna z wdzięcznością i bez słowa objął jej plecy ramieniem.
- Jestem ci winny podziękowania także za ten… incydent, który zdarzył się po pojedynku.
- Drobiazg. - odparła niewyraźnie. W dodatku Lauengram nie był pewien, czy na jej policzkach nie pojawił się leciutki rumieniec. - Dobrze by było, byśmy dotarli do Bretonii obydwoje. Głupia nie jestem, be ciebie… Sam wiesz. Parę cali w górę i nie skończyłoby się na paru szwach i rozdartej nogawce.
- Przypominałbym zapewne tego zająca, o którym wspominałem ci niedawno. - mimo bólu w udzie postarał się uśmiechnąć, by choć trochę rozładować napięcie. Chyba poskutkowało, bo Sana odetchnęła i odwzajemniła uśmiech.
- Jeszcze jedno… - dodał po chwili. - Świetnie posługujesz się sztyletem i masz celną rękę. Mam na myśli tego najemnika.
- Bzdura. - jej uśmiech znikł na starty. - Nie trafiłam.
- Słucham?
- Zacięłam go w bark, ale wcale nie tam celowałam. - mruknęła, uciekając wzrokiem w bok i odruchowo dotykając szyi, gdzie pulsowała arteria.
- Czy to znaczy, że… - niedopowiedzenie było aż nadto jasne.
- Próbowałam go zabić? Przypominam, że on pierwszy podniósł broń. - fuknęła, czując nagle, że się tłumaczy. Spojrzenie jego błękitnych oczu mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa krytyki, które mógłby wygłosić pod jej adresem. Wiedziała, że ludzie potrafią być okrutni. Widywała takich, którzy byli w stanie zabić dla pierścionka lub kilku srebrnych monet. Zdołała się jednak przekonać, że z różnych powodów niektórzy cenili życie bardziej, niż inni i Lauengram najwyraźniej do nich należał.
- Wiem, że chciałaś mu przeszkodzić, ale nie trzeba byłoby go zabijać…
- Najważniejsze dla mnie było, by nie trafił tam, gdzie mierzył. - burknęła, gdy doszli już do koni. - Lauengram, mroczne elfy szkoli się, by nie liczyły się z niczyim życiem, nawet własnym! Zabijamy, bo tak nas uczono - że każde oszczędzone życie to potencjalny wróg. Wiem, że mnie tak nie traktujesz, ale ja jestem i zawsze będę druchii. Nie zmienisz tego… - powiedziała kręcąc głową. Mężczyzna zabrał ramię i stanął z elfką twarzą w twarz. Nie była pewna co o tym sądzić, on zaś wyciągnął rękę i przez moment obracał w palcach wplecione we włosy na karku elfki koraliki.
- Wiesz, Sana… Cieszę się, że nie jesteś nieomylna. - stwierdził.
- Nie rozumiem… - jej głos nagle stracił całą szorstkość, a ton stał się miękki i niepewny. Mężczyzna przez chwilę nic nie odpowiadał, potem wypuścił z ręki białe pasemka i odparł.
- Znowu musiałbym cię ratować, a obawiam się, że ci tutaj… - ruchem głowy wskazał na najemników, którzy kończyli się opatrywać i porządkowali karetę. - …nie byliby równie głupi jak strażnicy w Marienburgu.
- Tak, chyba masz rację. - zgodziła się niechętnie, czując złość i rozczarowanie jego odpowiedzą. Po pierwsze, wpadka w mieście wciąż paliła dumną elfkę niczym siarczysty policzek. Po drugie Lauengram…
- Nie miej sobie tego za złe.- głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia. - Spójrz na pozytywną stronę całej tej sytuacji. - zachęcił ją poprawiając popręg siodła.
- Jakąż to?
- Gdyby cię nie gonili, to byśmy się zapewne nigdy nie spotkali. - odparł z szerokim uśmiechem, który natychmiast przegnoił zły nastrój dziewczyny. Można było na to patrzeć także z tej strony. Chciała coś dodać, ale wtedy zza pleców usłyszeli znajomy głos wróżbity;
- Hej, gołąbeczki, pogruchacie sobie za chwilę… - darł się. Sana przygryzła usta.
- Za chwilę go własnoręcznie uduszę. - oznajmiła. Lauengram machnął ręką i odwrócił się.
- Co się dzieje?
- Te puszki chcą z wami pogadać. Konkretnie to z tobą, Wesoły. - Nathaniel wskazał kciukiem za swoje plecy. Kilka kroków za nim stał, w towarzystwie dwóch najemników, stał markiz d’Villiere.
- Interesujące nazwisko… - stwierdził do Lauengrama z uśmiechem. Przemytnik z kolei nie wyglądał na rozbawionego.
- Raczej pseudonim. Czego chcesz? - odparł rzeczowo, jak zwykle pomijając wszelkie tytuły grzecznościowe, należne czy nie.
- Od razu do sedna sprawy? - westchnął Etienne, a widząc niewzruszoną minę Wesołego, odparł.
- W porządku. - markiz ostrożnie zbliżył się na kilka kroków. - Uważam, że całe to zajście było godnym pożałowania incydentem, za który chciałbym zadośćuczynić. Ty zostałeś ranny, naruszono nietykalność osobistą towarzyszącej wam damy…
- On mnie usiłuje obrazić, czy co? - elfka rzuciła Lauengramowi rozbawione spojrzenie, ale szlachcic nie pozwolił sobie przerwać.
- W związku z tym, chciałem w ramach przeprosin zaprosić was do mojej posiadłości, o niecałe dwa dni drogi stąd. Będę zaszczycony i szczęśliwy, jeśli przyjmiecie moje zaproszenie. - kontynuował, starając się brzmieć poważnie i żadne z trojga nie mogło uznać jego zaproszenia za cynizm.
- A z jakiej to okazji?
- Czy już nie wyjaśniłem moich pobudek? Chcę przeprosić.
- Znaczy, chcesz nieco uspokoić sumienie, że o mały włos nie zginął przez ciebie nasz przyjaciel serwując darmowe żarcie i nocleg? - podpowiedział Nathaniel, grzebiąc butem w błocie.
- Wolałbym na to patrzeć jak na propozycję pokojowego zakończenia sprawy. - sprostował Etienne. Nat wzruszył ramionami i spojrzał na przyjaciela, Sana nie wyglądała na przekonaną, ale milczała, mierząc szlachcica obojętnym spojrzeniem fiołkowych oczu. Lauengram zastanawiał się chwilę.
- W porządku. Przyjmujemy zaproszenie, markizie. Chętnie odpoczniemy po… przeżyciach dnia dzisiejszego. - przemytnik delikatnie zaakcentował słowo "przeżycia", ale markiz uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał aluzji.
- W takim razie zaraz się zbieramy do drogi. Panowie… - zawiesił głos Etienne, patrząc na Lauengrama.
- Cóż za gafa, drogi markizie. Nathaniel Echarde Everglade. - Nat wyszczerzył się w fałszywie miłym uśmichu, chwytając prawicę szlachcica i ściskając ją tak serdecznie, że o mały włos, a wygiąłby obrączkę herbowego pierścienia, który Ettiene nosił na serdecznym palcu. Jego dowcip jednak spalił, bo mężczyzna szybko uwolnił dłoń i zwrócił się ku drugiemu z przyjaciół.
- Lauengram Nilsson. - odparł zwięźle, ale nieco przyjaźniej przemytnik, skłoniwszy markizowi głową.
- Markiz Etienne d’Villiere. To honor was poznać. - przedstawił się już formalnie, kłaniając się obu mężczyznom tak, jak nakazywała aktualna etykieta na bretońskim dworze. - Czy będzie mi jednak dane poznać imię waszej przeuroczej towarzyszki? - dodał po chwili, widząc, że stojąca krok za plecami Lauengrama elfka milczy.
- Creo, meus eraed… - zaczął powitanie w Eltharin, języku leśnych elfów. Podszedł do niej, by ująć jej dłoń, ale druchii gwałtownie cofnęła rękę.
- Uwaga, gryzie. Nie karmić i nie głaskać, bo nie bierzemy odpowiedzialności. - uśmiechnął się Nat.
- Czy zrobiłem coś nie tak? Nie znam formalnych zwrotów grzecznościowych, jakie używają leśne elfy, więc… - markiz powiódł zaskoczonym spojrzeniem po trojgu towarzyszy.
- Nie, wszystko w porządku. - zmitygowała się dziewczyna. - Mam na imię Sana. - dodała po chwili, ale nie pozwoliła, by markiz ucałował jej rękę. Szlachcic był zaskoczony, ale w końcu zrezygnował.
- Wyruszamy za pół godziny. W Giseraux będą gotowi na nasze przybycie, wyślę przodem jednego z moich ludzi, by uprzedził służbę. - powiedział i wraz z najemnikami odszedł w stronę karety, gdzie jego ludzie uwijali się jak w ukropie, starając się oprowadzić karetę do stanu względnego porządku. W międzyczasie obudziła się Blanche, o której Etienne niemal zapomniał. Wąchała sole trzeźwiące, z którymi się nie rozstawała, a foryś chłodził ją machając jej przed twarzą koronkowym wachlarzem. Dziewczyna przewracała oczyma i omdlewała. Etienne westchnął ciężko, widząc jak służący cacka się z dziewczyną. Wyciągnął z torby własną manierkę, po czym przytknął do ust siostry, która upiła kilka kropel słodko pachnącego, bursztynowego płynu… By niemal natychmiast go wypluć, krztusząc się i parskając.
- Zwariowałeś?! - prawie wrzasnęła, momentalnie się prostując i odrzucając dłonie służącego. Markiz uśmiechnął się z satysfakcją.
- Obudziłaś się, grunt to skuteczność. - stwierdził, widząc obrażoną minę siostry, której najwyraźniej nie powiodło się przedstawienie. Młoda szlachcianka była rozpieszczona ponad wszelkie wyobrażenie i kochała być w centrum uwagi. Zazwyczaj zwisało mu to, jak bardzo teatralna bywała jego siostra, ale dziś przedstawienie musiało się zakończyć wcześniej. Niespodziewane pojawienie się tych trojga wariatów nie tylko uratowało jego świtę od rozlewu krwi. Co ciekawsze, podsunęło mu pomysł, który mógłby wybawić go od drobnych "niedogodności", które oczekiwały na niego w jego rodzinnej posiadłości. To z ich powodu opuścił gościnne progi jednego ze swych błękitnokrwistych pociotków i bezzwłocznie rozpoczął długą podróż powrotną na swoje ziemie.
- Wszyscy gotowi? - zapytał kapitana najemników, gdy ten tylko znalazł się w zasięgu słuchu.
- Tak jest! - potwierdził służbiście mężczyzna.
- Doskonale. - pokiwał głową markiz. - A jak ma się nasz ranny młodzian o gorącym temperamencie?
- Dobrze. Może jechać sam, choć radziłbym zwolnić odrobinę tempo.
- Trudno, jak mus to mus… - mruknął Etienne, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Jeszcze jedno, Hugo. Zrób coś dla mnie. Spytaj naszego poszkodowanego przyjaciela, oraz jego towarzyszy, czy nie zechcą mi towarzyszyć w karocy. Pan Nilsson powinien oszczędzać nogę. I cokolwiek się stanie, bądźcie uprzejmi wobec tej trójki…
- Słucham? - rycerz spąsowiał na twarzy, zerkając z wyraźną niechęcią na szykujących się do drogi przyjaciół. Wzrok Ettienne’a prześlizgnął się po sylwetkach ich nowych towarzyszy.
- Nie musicie zaprzyjaźniać się z nimi, po prostu trzymajcie uprzejmy dystans. Nie życzę sobie żadnych kłopotów. To wszystko, czego wymagam. - potwierdził oschle szlachcic, a kapitan nie zamierzał się z nim spierać. Nie za to mu płacili. Służbiście pokiwał głową i odszedł, by spełnić polecenie pracodawcy. Etienne nie spodziewał się, by którekolwiek, nawet ranny mężczyzna, skorzystało z jego zaproszenia, ale miał nadzieję, że docenią gest. Jak dowiedział się chwilę później, byli wdzięczni za zaproszenie, ale woleli grzbiety własnych wierzchowców. Stan dróg jednak zmuszał karoce do telepania się po wyboistym trakcie w tempie kulawego żółwia. Dzięki temu ranny najemnik i Lauengram mogli utrzymywać przyzwoite tempo, nie narażając się na nieprzyjemności w rodzaju rozerwanych szwów. Ochrona trzymała się jednak własnego grona, a troje przyjaciół jechało nieco z tyłu. Wróżbita jak zwykle paplał, Lauengram słuchał go, uśmiechał się i czasem potakiwał, Sana zaś otoczyła się kapturem swej szarej opończy niczym murem i milczała. Nie reagowała nawet na mniej, lub bardziej zawoalowane zaczepki Nathaniela. Na nazwanie jej "gołąbeczkiem" fuknęła tylko, choć sposób, w jaki dziewczyna w tym jednym krótkim dźwięku zawarła obietnicę nieprzyjemnych rzeczy jakie mogła zrobić wróżbicie, był imponujący. Nie zrobiła jednak nic więcej. W końcu Nat wzruszył ramionami i dał jej spokój, lecz zmiana w zachowaniu elfki zaintrygowała Lauengrama. Pozwolił Nat’owi się wyprzedzić o parę długości jego wierzchowca. Sam został z tyłu, by on i Sana mogli swobodnie rozmawiać.
- Co się stało? - spytał.
- A coś się stało? - odparła. Przemytnik westchnął i pokręcił głową.
- Gdybyś była zwyczajną kobietą, powiedziałbym, że masz swoje babskie dni, które każą ci mieć swoje nastroje. Ciebie jednak nie można zaliczyć do zwyczajnych kobiet, ponawiam więc pytanie.
- Ale do kobiet w ogóle mnie zaliczasz? - uśmiechnęła się krzywo spod kaptura Sana. Wesoły przekrzywił lekko głowę przypatrując się dziewczynie.
- Tak, zdecydowanie tak. - odparł z uśmiechem, ale po chwili spoważniał. - Ale nie zmieniaj tematu.
- Nie możemy porozmawiać później? - elfka westchnęła ciężko, zawiedziona, że nie udał się jej mały podstęp. Nie miała ochoty rozmawiać o tym, co ją gnębi, przynajmniej nie tutaj i nie teraz.
- Jeśli nie ma innej możliwości… Później jednak może być ciężko. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, jesteśmy bardzo blisko Giseraux, gdzie podobno posiadłość ma nasz gospodarz.
- No właśnie… Dlaczego przyjąłeś jego zaproszenie? To może znacznie opóźnić dotarcie do Bordelaux. - ton jej głosu wyraźnie świadczył, że głównym powodem jej niezadowolenia jest właśnie to opóźnienie.
- Owszem, może… - ku jej zdumieniu przemytnik nie zaprzeczył. - Mam jednak powody sądzić, że ta zwłoka nam się opłaci. Nie tylko finansowo. Trop i tak jest już zimny, parę dni na pewno nie zaszkodzi, a nawet pomoże.
- Mianowicie? - spytała nieufnie.
- Wjeżdżając do Bretonii nigdy nie wiesz, jaka obecnie panuje tu sytuacja polityczna. Kto rządzi, kto zdaje się być przy władzy, a kto jest prawdziwą siłą. Bretonia jest najbardziej niestabilnym bagnem w okolicy i trzeba tam uważać na każdy krok, w przeciwnym razie możesz zapaść się po zęby trzonowe.
- Nie brzmi specjalnie zachęcająco. - skwitowała.
- Delikatnie mówiąc. - uśmiechnął się ponuro Lauengram, a Sana umilkła nieco zbita z tropu zachowaniem Wesołego. Szlachcic najpierw wyzywa go na pojedynek. Następnie jeden ludzi markiza o mały włos nie pakuje mu strzały w plecy, a ten jak gdyby nigdy nic, przystaje na zaproszenie w gościnę. W dodatku w miejsce, gdzie może ich spotkać więcej kłopotów, niż włosów na głowie.
- Chyba nie rozumiem… - przyznała w końcu.
- Nie martw się, jeszcze nie zwariowałem. - uspokoił ją całkowicie poważnie Wesoły - Kilka dni na dworze markiza pozwoli nam zorientować się w aktualnym rozkładzie sił, oraz być może uda się nam zdobyć kilka pożytecznych informacji. Nie uwierzysz, kto się przewija przez tak zwane szlacheckie dwory Bretonii.
- Może jednak uwierzę. - mruknęła, odruchowo patrząc w okno karocy. Jej wzrok spotkał się ze spojrzeniem Etienne’a i mężczyzna skinął jej uprzejmie głową. Elfka nie odwzajemniła gestu, za to poczuła instynktowną, z każdą chwilą rosnącą niechęć do jasnowłosego szlachcica.
- To nie wszystko, prawda?
- Dlaczego tak uważasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Mężczyzna uniósł lekko brwi i rzucił jej znaczące spojrzenie. Początkowo usiłowała grać nic nie wiedzące niewiniątko, ale po dłuższej chwili milczenia skapitulowała.
- Chodzi o tego D’Villeri, czy jak on się tam wabi…
- Markiz Ettienne d’Villiere, jak mi się zdaje. - sprostował bez nacisku Lauengram. - Co z nim? Nie sądzę, żeby połapał się, że nie jesteś jedynie egzotycznie wyglądającą leśną elfką. A nawet jeżeli czegoś się domyśla, to zachował tę informację dla siebie. - mężczyzna dość trafnie odgadł jedną z obaw elfki, lecz nie było to szczególnie trudne, biorąc pod uwagę jej wcześniejsze przejścia. Ona pokręciła jednak głową.
- To nie to… - powiedziała cicho - Nie wiem, to tylko wrażenie. Za szybko zaproponował gościnę, za łatwo przeszedł nad tym wszystkim do porządku dziennego. Jego najemnicy nie pisnęli słowem na temat ich kompana…
- Wiesz, nie obraź się, ale sądzę, że panikujesz. - Lauengram, najdelikatniej jak potrafił, postarał się ją uspokoić.
- Uważasz, że mam paranoję? - elfka wydęła lekko wargi, ale obrażanie się na niego było na końcu listy jej zamiarów.
- Nie, uważam po prostu że nieco wyolbrzymiasz. Fakt, masz rację że szybko ucichło, ale nie wietrzyłbym od razu spisku ze strony naszego markiza. Ot, miał taką fanaberię, a my tylko na niej skorzystamy.
- Skoro tak mówisz… - elfka wcale nie była taka pewna i siedziała w siodle, jakby były w nie powbijane gwoździe. Wesoły także umilkł. Sana znów zaczynała się zachowywać jak w Marienburgu, gdzieś uleciała swoboda, z jaką zaczęła się zachowywać po wyjeździe z miasta. Ponownie stawała się ponura i milcząca, na nowo zaczęła na każdym kroku szukać zagrożenia. Lauengram widział to i wcale mu się to nie podobało. Podjechał jeszcze bliżej niej, nie dalej, niż na długość ramienia. Przechylił się w siodle, na chwilę zamykając jej dłoń w swojej.
- Cokolwiek na nas czeka w Giseraux, nie jesteś tam sama. - powiedział miękko. Spojrzałana niego z pytającym wyrazem twarzy, ale po chwili zobaczył na jej ustach blady uśmiech i poczuł jak odwzajemnia jego uścisk. Dopiero wtedy powoli puścił jej rękę i wyprostował się w siodle.
- Skończyliście już? Nudno się robi. - wrzasnął z przodu Nathaniel. Lauegram parsknął.
- Jedźmy, bo Nat umrze z nudów, zanim dotrzemy do posiadłości naszej szlachetnie urodzonej żmii.
- Niewielka strata. - burknęła Sana, krzywiąc pełne usta w pogardliwym grymasie. Patrzyła na nich dłuższą chwilę w milczeniu i wyraz jej twarzy łagodniał. Nawet rozgadanego wróżbitę obdarzyła nieco łaskawszym spojrzeniem. Ostatecznie on też jej towarzyszył, jej i Lauengramowi w ich podróży.
"Ta wspólna wyprawa pewnie kiedyś się skończy…", pomyślała elfka, patrząc na przekomarzających się przyjaciół z odrobiną smutku, lecz także z nadzieją. "Teraz jednak wciąż trwa. I dopóki będzie trwała, zrobię wiele, by chronić tych, którzy odważyli się nazwać mnie towarzyszem podróży."
- Sana? - usłyszała głos Wesołego, jak zaczęła o nim myśleć, ponaglający ją go dołączenia.
- Już, jadę!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.