Opowiadanie
Shades of Grey (Odcienie szarości)
Dream of Mirrors
Autor: | Arleen |
---|---|
Korekta: | feroluce |
Redakcja: | IKa, Teukros |
Serie: | Warhammer Fantasy, Forgotten Realms |
Gatunki: | Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2008-12-03 10:32:29 |
Aktualizowany: | 2008-12-03 10:32:29 |
Poprzedni rozdział
Auril nie lubiła korzystać z pomocy mis wróżebnych. Jako doświadczona kapłanka doskonale wiedziała, że to niezwykle precyzyjne narzędzie, ale i obosieczna broń. Ktoś obdarzony dostateczną siłą woli mógł oprzeć się jej magii, lub nawet zwrócić ją przeciwko osobie po drugiej stronie. Niestety, kula, z której wolała zazwyczaj korzystać, mogła ją zawieść. Magiczne kule były dobrym medium kontaktu z innymi, ale niekoniecznie precyzyjnie wróżyły, ich wskazówki bywały mętne i niekompletne. Auril zaś nie miała czasu na rozwiązywanie zagadek.
Kapłanka westchnęła ciężko i ustawiła misę na ozdobnym trójnogu z czarnego szkła, dokładnie pośrodku wymalowanego na podłodze kręgu. Choć pokryty tajemnymi symbolami krąg wyglądał, jakby był świeży i dopiero co stworzony, został wykonany jeszcze przez jej matkę. I wciąż emanował potężną magią, jaką zaklęła w niego stara Opiekunka… Następnie elfka nalała wody, mniej więcej do połowy wykonanej z jednego kawałka krwawnika misy i uniosła dłonie tuż nad lśniącą powierzchnię.
- Ultrine Lloth, jous uns'aa vel'bol zhah velkyn… Tha draeval p'los, l'present, l'ulin... - wyszeptała. Tafla wody natychmiast pociemniała, aż zdawała się pochłaniać światło fioletowych i błękitnych ogni faerie, które oświetlały pomieszczenie. Na ozdobione ceremonialnym diademem czoło kapłanki wystąpiły krople potu, gdy raz za razem głosem drżącym od wysiłku inkantowała zaklęcie. Nagle nieprzeniknioną czerń zastąpił głęboki granat, usiany milionem maleńkich, lśniących punkcików i Auril zakończyła zaśpiew. Przez chwilę przyglądała się obrazom na wodzie, nie wiedząc czym są. Dopiero gdy obraz pokazał horyzont zrozumiała.
- Noc na górze… - wyszeptała, błyszczącymi oczyma wpatrując się w przesuwający się po wodzie obraz. W mglistym zarysie rozpoznała las, ale nie miała pojęcia jaki konkretnie. Po chwili wizja jakby oddaliła się i ujrzała rośliny, które rosły na zboczach gór. Teraz mogła wyraźnie rozpoznać drzewa, zwane sosnami i świerkami. Były to przedziwne, obce druchii twory o których kapłanka miała pojęcie tylko dlatego, że solidnie przygotowała się do poszukiwań w ludzkim świecie i dobrze poznała geografię Starego Świata - przynajmniej w teorii. Drzewa rosły w czymś w rodzaju płytkiej doliny.
- Przełęcz! Więc szuka przejścia przez góry… - Auril w lot zrozumiała, gdzie znajduje się dziewczyna. Skrupulatnie notowała i zaznaczała na mapie miejsce, skąd składał raporty Gray. Znała położenie wioski, gdzie oczekiwał na informacje i kierunek, w jakim podążała uciekinierka. Odpowiedź nasuwała się tylko jedna; Bretonia. Młoda D’Ammaroth szukała czegoś, lub kogoś, w Bretonii. Opiekunka postanowiła, że potem spróbuje się nad tym zastanowić, ale najpierw…
Kapłanka przymknęła powieki i silniej skoncentrowała się na obrazie w misie. Chciała wiedzieć, z kim podróżuje dziewczyna i czy bardzo się zmieniła. Skupiła wszystkie myśli na niej, na fiołkowookiej dziewczynie z portreciku…
Sana śniła, ale nie był to przyjemny sen. W swym koszmarze nie mogła się poruszyć nawet o cal. Gdy próbowała, ręce i nogi krępowało jej, niczym sznury, coś lepkiego i miękkiego. Cokolwiek to było kleiło się do twarzy i ciała, otulając ciasno niczym za ciasny śpiwór. Lub całun… Na samą myśl elfkę przeszedł ją zimny dreszcz. Spróbowała spojrzeć w dół, wtedy też zobaczyła, co ją krępuje… Chciała krzyknąć, ale nie mogła zrobić nawet tego, miękkie więzy tłumiły krzyki niczym knebel.
Nie był to całun, ani sznur. Była uwięziona w gigantycznym, pajęczym kokonie… I jak silnie by się nie szarpała, nie mogła się uwolnić. Nie puściła nawet jedna nitka jej kleistego więzienia.
Podczas gdy próbowała się uwolnić, w pewnym momencie zrobiło się ciemno. Jakby ktoś przysłonił niebo, czy cokolwiek widziała nad głową, atłasową tkaniną. Ciemność ta zdawała się poruszać i falować, niczym żywy organizm. Elfka przysięgłaby, że słyszy pulsowanie przelewającej się przez arterie krwi… Przeniosła wzrok w górę, nad głowę… I zrozumiała dlaczego nic nie widzi, co rzuca cień tak głęboki, że nie przebija się przez niego nawet słynny elfi wzrok. Nad jej głową wisiał pająk. Ogromny. Musiał być co najmniej tak duży jak głowa dorosłego druchii. Jego smukły odwłok pokryty był lśniącą czarną sierścią, tak jak osiem jego długich nóg. Sana kiedyś lubiła pająki. Uważała że są na swój mroczny sposób piękne…
Lecz nie ten. Cztery paru oczu wpatrywały się w nią ze złośliwą, elfią inteligencją i ciekawością. Wisiał tuż nad jej twarzą, wyciągając ku niej lśniące odnóża i poruszając szczękami, zupełnie jakby na odległość sprawdzał smak swej ofiary… A ona nie mogła nawet zamknąć oczu.
Insekt tymczasem opuścił się jeszcze niżej. Był tak blisko, że mogła policzyć każdy włosek na jego odnóżach. Pająk, wydawał się rozbawiony próbami jej oporu. Wyciągnął smukłe kończyny i dotknął jej twarzy. Było w tym geście coś dziwnego, był jak maniera dorosłego łagodnie strofującego nieposłuszne dziecko. Jego szczęki zbliżały się jednak ku jej twarzy, a na ich końcach lśniły kropelki jadu. Sana spróbowała znów odwrócić głowę, ale wciąż nie mogła… Chciała krzyknąć, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk, choć próbowała aż zabolały ją płuca.
‘Nie…’ pomyślała rozpaczliwie, szukając jakiegokolwiek sposobu na uwolnienie się z pułapki. ‘Ja nie chcę…’
- Jesteś sama, mała muszko. - tuż przy uchu usłyszała jedwabisty kobiecy głos.
- Kto zaufa mrocznej elfce? Kto będzie na tyle głupi? - drwił. W innych warunkach, gdyby szeptał cokolwiek innego, przyjęłaby te słowa jak przyłożone na ranę kojące zioła. Ale w słowach pająka, czy kimkolwiek był naprawdę, kryła się prawda. Prawda, której Sana bała się stawić czoła…
- Gdziekolwiek jesteś, z kimkolwiek byś nie podróżowała… - umilkł, pozwalając by znaczenie tego, co powiedział dotarło do dziewczyny. - Taki już nasz los. Zawsze będziesz sama.
‘Nie… To nieprawda!’ chciała powiedzieć, ale nie mogła. Nici pajęczyny działały niczym knebel. Rozpaczliwie chciała zaprzeczyć stworzeniu… Przecież…
Nagle w pamięci dziewczyny ożyły słowa, które przecież nie tak dawno padły z ust kogoś, komu ufać nie powinna. Nie powinna, ale ufała…
‘Cokolwiek na nas czeka w Giseraux, nie jesteś tam sama.’
I nagle z jej ust wyrwał się krzyk, tak głośny, że aż palił płuca i gardło. Nie był to krzyk strachu, czy rozpaczy, lecz rozkaz w którym dźwięczała stal…
- Zostaw mnie!
Fala potężnej, choć niewidocznej energii przerwała Auril jej wizję, ciskając kapłanką o ścianę kaplicy z siłą tak wielką, że uderzenie zamroczyło ją i obezwładniło. Na policzku i przedramieniu poczuła ukąszenia bólu i świat rozmazał się jej przed oczyma. Do przytomności zaś przywróciły ją spadające znikąd krople lodowatej wody i krzyki spoza kaplicy. Zanim jednak ktokolwiek zdołał wejść do środka, Auril uniosła głowę, spojrzała na magiczny krąg… I zamarła. Szklany trójnóg leżał rozbity w drobny mak, zalegając na posadzce niczym drobiny czarnego lodu. Pomiędzy nimi zaś, podobne do zamarzniętej krwi, czerwieniły się kawałki misy wróżebnej. Spojrzała na swoje ręce, ze zdumieniem odkrywając, że ukłucia które czuła, to kawałki szkła i kamienia, które powbijały się w jej dłonie i przedramiona. Dotknęła twarzy, zdając sobie sprawę, że płynie po niej krew, sącząca się z nosa i rozciętej brwi.
W końcu, opierając się na ścianie i klnąc, kobieta wstała. Kuśtykając - prawe biodro pulsowało tępym bólem, a kostka spuchła i wydawała się dziwnie wygięta - podeszła do szczątków kręgu. Był zatarty! A woda, która ją ocuciła pochodziła z rozbitej na małe kawałeczki misy wróżebnej… Jej misy, którą zaklinała ona i jej poprzedniczki! Po raz pierwszy od bardzo dawna Auril Tarag nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.
Po krótkiej chwili za jej plecami zjawiły się, zwabione łoskotem, dwie pozostałe wysokie kapłanki i kilku strażników.
- Opiekunko, jesteś ranna! - krzyknęła młodsza, usiłując delikatnie odciągnąć Auril od resztek misy i kręgu. Opiekunka Tarag odtrąciła jednak jej dłonie.Starsza przyklękła, przesuwając dłonią nad lśniącymi odłamkami.
- Co się stało? Coś próbowało przejść przez lustro wody? - zapytała druga, marszcząc brwi. Auril pokręciła jednak głową, a jej odpowiedź zbiła obie młodsze druchii z tropu.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia…
Zazwyczaj Lauengram sypiał niezbyt głęboko, co było nawykiem niezmiernie przydatnym w życiu każdego awanturnika. Tej nocy jednak ta cecha była niczym cierń w najszlachetniejszej części ludzkiego ciała.
Nie zdołali dotrzeć do żadnej wioski, ani nawet wolnostojącego zajazdu, musieli więc zatrzymać się w przysłowiowym szczerym polu. Konie nie były w stanie dłużej przedzierać się przez rozmiękły trakt, w przeciwnym wypadku mogły zacząć im pękać kopyta. Ostatecznie zmuszeni byli znaleźć jakiś suchszy kąt w otaczającym drogę lesie. Przemytnik z reguły doskonale sypiał pod gołym niebem. Wolał świeże powietrze, niż duszną karczmę czy średnio czysty zajazd, jakich pełno było poza miastami. Teraz jednak co chwila coś go budziło i szczerze mówiąc miał już tego po uszy. Najpierw jakiś kamyk pod posłaniem wbijał mu się w świeże szwy. Potem idący na stronę Nat potknął się i zaklął, nad wyraz nieparlamentarnie, przede wszystkim jednak głośno. W tle słychać było ożywione zawartością manierek dyskusje najemników markiza, którzy rozbili obóz i rozpalili ognisko niedaleko od trójki przyjaciół. I na domiar złego, lewa noga wciąż pulsowała tępym bólem, mimo ziół, które zaaplikowała mu przed snem Sana. Swoją drogą, elfka też nie spała spokojnie, przewracając się pod kocem niczym wyjęta z wody ryba.
Przemytnik westchnął ciężko i przymknął powieki, licząc na choć odrobinę snu po ciężkim dniu… I niemal dokładnie w chwili, gdy zamknął oczy, poderwał go wysoki kobiecy krzyk. Najemnicy przy ognisku ucichli, sądząc, że to siostra markiza miała zły sen, jednak Lauengram rozpoznał głos swej towarzyszki. Momentalnie odrzucił derkę, chwytając za ukrytą pod nią broń. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na znajdujące się zaledwie dwa kroki od niego posłanie elfki, by zapomniał o sztylecie. Sana siedziała na kocu, nieomal panicznie dotykając palcami czoła i policzków, jakby chciała się upewnić, że wszystko z nimi w porządku. Znalazł się przy niej niemal natychmiast, klękając obok i chwytając za ramiona. Drżała, a skóra na jej odkrytych rękach parzyła, jakby elfka miała wysoką gorączkę. Lub jakby trawił ją jakiś wewnętrzny ogień… Na jej palcach zaś i skroniach tańczyły sine, błękitne i fioletowe iskierki, jednak Lauengram uznał, że są rzeczy zdecydowanie ważniejsze.
- Sana! - na dźwięk znajomego głosu podniosła wzrok. W blasku ogniska najemników zobaczył jej pobladłą twarz i szeroko otwarte oczy, które lśniły w półmroku niczym oczy kota. Przerażonego, zapędzonego w pułapkę kota.
- La… Lauengram…? - wyszeptała, jak gdyby zaskoczona jego obecnością.
- Tak, to ja. - potwierdził najłagodniej jak potrafił. Elfka zamrugała gwałtownie powiekami. Wyglądała na zagubioną, jakby wciąż nie była pewna, czy obudziła się, czy też w dalszym ciągu śni. Spojrzała na niego, jakby oczekując wyjaśnień, lecz zamiast zadać pytanie… zarzuciła mu ramiona na szyję, wtulając twarz w jego szyję. Jej szczupłe palce kurczowo zacisnęły się na materiale jego koszuli. Była tak blisko, że czuł, jak serce tłucze się w jej piersi niczym ptak w za małej klatce. Zbity z tropu przemytnik przez moment wahał się, co powinien zrobić. Potem jednak otoczył ją ramionami i po prostu przytulił…
Sana westchnęła z ulgą, czując przy sobie ciepło ciała drugiej żywej istoty. Dotyk dłoni mężczyzny na jej talii i plecach upewnił ją, że przestała śnić swój koszmar. Bliskość towarzysza uspokoiła ją nieco, pozwoliła zebrać myśli… i poczuć się choć odrobinę bezpiecznie.
Lauengram zaś nie zamierzał jej zostawić samej. Został przy Sanie, aż znużona elfka nie usnęła ponownie. Przy nim…
Obserwujący całą scenę Nathaniel pokręcił głową. Jego także obudził krzyk ich towarzyszki, ale zanim zdążył choćby pomyśleć o jakimś złośliwym komentarzu, Lauengram już był przy niej. Kątem oka zerknął, czy ktoś z ‘obozu jaśnie urodzonej żmii’ nie zamierza się wtrącać, ale po chwili zamieszania uspokoili się i zignorowali całe zajście. Nat westchnął. Ktoś mógłby ich tu wymordować, a tamci by się nie ruszyli. Z drugiej strony, może i lepiej? Wróżbita znów zerknął na Wesołego, uspokajającego druchii. Potem nakrył się po uszy derką i odwrócił. Musiał jednak przyznać, że był w niej jakiś magnetyzm. Coś co wyraźnie ciągnęło do niej przemytnika. Zapewne to było powodem nietypowego zachowania jego przyjaciela. Zazwyczaj przemytnik nie mieszał się co cudzych spraw. Nie był typem rycerza w lśniącej zbroi. A jednak… Skończyli wlokąc się wraz z tą nawiedzoną elfką do Bretonii. Wróżbita zerknął jeszcze raz przez ramię, zastanawiając się co z tego wyniknie i mając bardzo, ale to bardzo złe przeczucia.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.