Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Shades of Grey (Odcienie szarości)

Everglade

Autor:Arleen
Korekta:feroluce
Redakcja:IKa
Serie:Warhammer Fantasy, Forgotten Realms
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2007-12-05 17:40:21
Aktualizowany:2008-04-24 14:34:53


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Nathaniel Everglade od dziecka twierdził, że jest półelfem, ale nikomu tego jeszcze nie udowodnił. Podstawową przyczyną tej sytuacji był fakt, że z której strony by mu się nie przyglądać, nie można było znaleźć choć jednej elfiej cechy. Nat był średniego wzrostu, dość krępej budowy, oraz, uprzejmie mówiąc, przeciętnej urody. Jeżeli więc drzemała w nim szlachetna krew elfów to kryła się bardzo głęboko i niezwykle skutecznie. Jedynym dowodem na to, że Nathaniel nie był zwyczajnym do bólu człowiekiem , były niezwykłe zdolności, na które lubił się powoływać, a które nazywał ‘proroczymi wizjami’. Owe ‘objawienia’ miewał zaskakująco często i w wystarczająco precyzyjnych momentach, by czasem dostać za nie od rozczulonego pomyślnymi wieściami obywatela kilka srebrnych monet. Szczególnie lubił miewać napady owych objawień w dużych miastach portowych, gdzie naiwni - o, przepraszam, pełni wiary w boskie wyroki - marynarze chętnie sypali datkiem by usłyszeć kilka słów otuchy przed wyruszeniem w morze.

Dziś było nie inaczej, tyle, że ofiary ‘boskiego posłańca’ stanowiła głównie lokalna społeczność arystokratyczna i mieszczańska. Owszem, Nat pamiętał, że był umówiony z przyjacielem w pobliskiej karczmie, ale by wypić z nim kilka powitalnych piw, trzeba było mieć za co. Należało w końcu przestać sępić na kumplu i samemu wykazać się jakąś inicjatywą. Cały ranek i okolice południa wróżbita spędził więc sypiąc pomyślnymi wieściami na prawo i lewo, względnie strasząc bogobojnych mieszkańców gniewem niebios, oraz naganiając klientów lokalnemu sprzedawcy amuletów - w zamian za niewielki procent od sprzedaży, oczywiście. Miał już kończyć z prorokowaniem na dzień dzisiejszy, uznawszy, że uszczęśliwieni mieszkańcy tego wspaniałego miasta byli dostatecznie szczodrzy, jednak przy jednym ze straganów dostrzegł kogoś, kto mógł uszczęśliwić go jeszcze hojniej.

Nathaniel krytycznym spojrzeniem obrzucił sylwetkę upatrzonej dziewczyny. Rysy jej twarzy kryła zarzucona na głowę i ramiona chusta. Była jednak wyższa od przeciętnej mieszkanki Imperium o co najmniej pół głowy, co było zapewne powodem, dla którego przykuwała uwagę. Rozejrzał się, i po chwili uznał, że nie tylko jego. Przyciągała wzrok mężczyzn, oraz jadowite spojrzenia towarzyszących im niewiast, jednak nie zwracała uwagi na zaczepki, powolnym krokiem przechadzając się pomiędzy straganami.

Nathaniel postanowił nie spuszczać z niej oka. Szedł za dziewczyną w bezpiecznej odległości, starając się jak najlepiej przyjrzeć. Ubiór i wygląd mówiły o człowieku więcej, niż wielu podejrzewało, a Nat miał wprawę w dostrzeganiu tych ukrytych informacji.

Ubrana była po męsku, w dobrej jakości materiały. Pierwsze sugerowało panieństwo, drugie zasobną sakiewkę. Gdy odwracała się ku straganom, raz czy dwa mignęła mu ciemna karnacja, założył więc, że to zagraniczna szlachcianka, z Tilei lub Estalii, słonecznych państw na południu kontynentu. Wydało mu się dziwne, że bogata panna nie ma towarzystwa, więc na wszelki wypadek rozejrzał się wokół. Nie zauważył jednak nikogo, kto mógłby uchodził za jej obstawę, zapewne więc wybrała się na samotne zwiedzanie miasta.

Na wszelki wypadek wróżbita przystanął kilka metrów dalej i udając, że ogląda wystawione na straganach narzędzia ogrodnicze oraz jedwabne damskie chusteczki, zerknął na jej dłonie. Nosiła rękawiczki, jednak przylegały do jej dłoni jak druga skóra, pierścionek lub obrączkę zobaczyłby natychmiast. Nie miała ani jednego, albo drugiego, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia i dodało odwagi.

Nathaniel poprawił mankiety koszuli, wyciągnął na wierzch symbol Morra w aspekcie boga snów, odgarnął włosy z twarzy i nonszalanckim krokiem zaczął zbliżać się do upatrzonego celu. Nikt nie robił bogatym przyjezdnym wstrętów, bo z ich pieniędzy w znacznej mierze żyło miasto. Nathaniel jednak nie zamierzał tej młodej damie robić przykrości! Wręcz przeciwnie, pragnął ją uszczęśliwić pomyślnymi wieściami. Gdy był zaledwie kilka kroków od niej zatrzymał się gwałtownie , teatralnie odwracając się wprost ku niej.

- O, nadobna pani! - rzekł, starając się nadać swej wypowiedzi natchnione brzmienie. - Jakże jasno widzę twą przyszłość! Twa uroda i wdzięk podbiją serce niejednego możnego pana, lecz ty w dalekiej Bretonii, gdzie twa uroda lśnić będzie niczym klejnot w cesarskiej koronie, znajdziesz szczęście w miłości i łożu… - jak się spodziewał, zainteresowana jego głośnym proroctwem dziewczyna odwróciła się. Rozejrzała się na boki, czy oby na pewno chodzi o nią, po czym podeszła do wróżbity. Nat już miał wyciągnąć dłoń po nagrodę, l lub rozpocząć ciąg dalszy swej napuszonej przemowy, ale coś go powstrzymało. Dziewczyna bowiem odgarnęła szal z twarzy, tylko na tyle, by móc się przyjrzeć, jednak Natowi i tak serce podjechało go gardła. Spod chusty bowiem spojrzały na niego jasne, fiołkowe oczy, nie mogące należeć do ludzkiej kobiety.

- Łożu? - usłyszał śpiewny, miękki szept. - W moim przypadku zapewne katowskim, ale czy tobie to zrobi jakąkolwiek różnicę? - spytała z nutką sarkazmu w głosie kobieta. Everglade dopiero teraz, gdy stała z nim twarzą w twarz, zauważył wymykające się spod szala srebrzyste włosy. Głos, uroda i kolor włosów - wszystko to jednoznacznie wskazywała na jej pochodzenie. Nathaniel rozdziawił usta, przeklinając swoje, tak zwane, szczęście. I brak rozsądku. I raz jeszcze szczęście .

- A może teraz ja ci powróżę? - druchii uśmiechnęła się niewinnie, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi. Bawiła się z nim, trochę jak kot z myszą, ale na razie nie robiła nic, co mogło bezpośrednio zagrozić jego życiu i zdrowiu. Nat w pierwszym odruchu chciał zacząć wrzeszczeć. Zaraz jednak uznał, że lepiej pozostawić sprawę mrocznej elfki - której , notabene, nie miało prawa być w Marienburgu - jak jest.

Błyskawicznie podjął decyzję o udaniu się w przeciwnym kierunku. Mógłby narobić hałasu, ale po co? Chcąc go uciszyć zapewne bez wahania wbije mu nóż pod żebro! Wolał się nie narażać i cicho ujść bez dodatkowego otworu w ciele.

- Do widzenia! - nie zapomniał rzucić w kierunku kobiety i potruchtał w pierwszą napotkaną alejkę. On to zawsze potrafił wdepnąć! Nagle odechciało mu się dalszego zarobku, a zachciało zimnego piwa. Tak, zimne piwo z pianką puchatą jak owieczka… Musiał koniecznie znaleźć karczmę, w której był umówiony. I duży, pełen po brzegi kufel.

Umykający panicznie wróżbita nie uszedł jednak uwagi ciekawskim przechodniom i Sana nagle znalazła się w centrum zainteresowania kilku sprzedawców oraz ich klientów.

- Proszę pani, czy... - zagaił któryś z kupców, patrząc to na kobietę, to na miejsce gdzie zniknął im z oczu wróżbita. Sana energicznie pokręciła głową.

- Nic mi nie jest! - ucięła szybko.

- Na pewno? Nie ukradł nic? Złodzieje to istna plaga, zaraza na nich wszystkich…! - narzekał coraz głośniej sprzedawca, skupiając na nich uwagę coraz szerszego grona gapiów.

- Wszystko w porządku, dziękuję… - powiedziała w końcu cicho, z nadzieją uspokojenia zamieszania, po czym skinieniem głowy udała, że dziękuje za troskę i odwróciła się.

- Panienko... - nie uszła pięciu metrów, gdy za jej plecami niemal znikąd pojawił się młody, jasnowłosy giermek w barwach jednego z lokalnych książąt.

- Mówiłam, nic mi nie jest, dziękuję za troskę. - powiedziała przez zaciśnięte zęby, ale młodzian najwyraźniej naczytał się za dużo romansów, albo był za głupi by uznać to za odpowiedź. Na szczęście musiał być także ślepy, bo jej ciemna skóra oraz białe brwi i rzęsy zupełnie nie zwróciły jego uwagi. Zazwyczaj Sana potrafiła ukryć ich naturalny kolor, jednak uciekając z karczmy nie zdołała zabrać prawie niczego, prócz broni i gotówki.

Tymczasem giermek podszedł i podał jej szarmancko ramię, a Sana poczuła nagle nieodpartą chęć wbić nachalnemu chłopaczkowi sztylet w kolano.

- Odprowadzę panienkę do domu. - przekonywał. Elfka uznała, że samo wbicie to za mało i przekręcenie ostrza także byłoby na miejscu.

- Nie trzeba! - syknęła ostrzej.

- Tak będzie najbezpieczniej. Marienberg to niebezpieczne miejsce… - naciskał, zdecydowany wypełnić swój rycerski obowiązek. - Nalegam. - giermek wyciągnął dłoń, a Sana uznała, że kolano to zły pomysł. Gardło byłoby lepsze, jeden idiota mniej.

- To nie będzie konieczne. - wtem za nimi rozległ się znajomy głos. Na dźwięk słów Lauengrama elfka odetchnęła z wyraźną ulgą, a giermek zrobił minę tak kwaśną, jakby zżarł kosz cytryn.

- Wybacz, kochanie, kupiec mnie zatrzymał, zdzierca jeden. - przemytnik czułym gestem objął elfkę, a jego palce delikatnie zdjęły jej dłoń z rękojeści. Sana powoli rozluźniła palce. Nawet nie zdawała sobie sprawy, kiedy jej ręka...

- Co tu się dzieje?

- Powinieneś, panie, bardziej pilnować swej narzeczonej. - burknął giermek, niezadowolony, że z ratowania wyszły nici. - Nie sądzę, by targowisko było odpowiednim miejscem dla samotnej, szlachetnie urodzonej kobiety…

- Przecież nie jest samotna. - uśmiechnął się w odpowiedzi Lauengram, przyciągając Sanę jeszcze bliżej, a druchii teatralnie przytuliła się do towarzysza. To ostatecznie zgasiło romantyczne zapały giermka, który mruknął tylko ‘Miłego dnia’ i odszedł. Obydwoje odetchnęli dopiero, gdy zniknął z zasięgu wzroku.

- Blisko było. - stwierdziła, wciąż nie puszczając ramienia mężczyzny. Lauengram zresztą jej o tym nie przypominał i przez chwilę szli w milczeniu; on obejmując jej ramiona, ona wtulona w jego bok. - Gdzieś sie podziewał?

- Targowałem się o kuca dla ciebie. Po co się oddalałaś? - zapytał w końcu. - Mieliśmy zrobić szybkie zakupy i wracać do domu.

- Poszłam na zwiedzanie miasta. - odburknęła, zła na siebie, bo w sumie Lauengram miał rację. O mały włos się nie zdradziła i nie wpakowała ich w poważne kłopoty. W towarzystwie przemytnika poczuła się bezpiecznie, może nawet za bardzo.

Na szczęście znów miała nieco szcześcia, oraz zadziałał mały fortel, który wymyślili zanim wyszli na miasto. W razie kłopotów postanowili odgrywać parę. Był to najlepszy i najprostszy sposób na uniknięcie zaczepek w kierunku Sany, bo widok towarzyszącego jej wysokiego młodzieńca skutecznie studził głowy ewentualnym zalotnikom. Dzięki ciemnej cerze, jeśli tylko włosy i spiczaste uszy zasłonięte miała kapturem lub chustą, z daleka mogła uchodzić za Tileankę lub Estalijkę. Z daleka, bo z bliskiej odległości uważnemu obserwatorowi dziwne mogły się wydawać rysy jej twarzy, nietypowy kolor oczu, czy w końcu białe brwi i rzęsy. W duchu Sana złośliwie podziękowała opatrzności za upośledzenie umysłowe natrętnego rycerzyka - gdyby myślał głową, a nie bretońskimi romansami, wszystko by się wydało.

- Co się właściwie stało? - zmienił temat Lauengram, rozglądając się na wszelki wypadek wokół. Elfka pokręciła głową, a potem jak gdyby przypomniała sobie, że wciąż trzyma ramię towarzysza i odsunęła się.

- Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się.

- Nie, skąd. - uśmiechnęła się. - Po prostu tak się wygodniej idzie.

- Ale wcale nie przyjemnej. - stwierdził żartobliwie. - No, ale co się tam w końcu wydarzyło?

- Napędziłam tylko strachu jakiemuś bredzącemu od rzeczy jasnowidzowi od siedmiu boleści i wiejąc przykuł uwage połowy targowiska. Wróżył mi szczęście w łożu, w miłości i bogowie wiedzą, gdzie jeszcze...

- Brzmi jak Nathaniel. - mruknął mężczyzna, kierując się w stronę karczmy.

- Ten powsinoga, na którego czekamy?

- Ostre słowa, skoro nawet go nie znasz. - parsknął.

- Sam wspominałeś, że powodem jego blisko tygodniowego spóźnienia może być piwo i golonka.

- Punkt dla ciebie. - przyznał ze śmiechem - Wracajmy do karczmy. Dość mam na dziś mocnych wrażeń.

Skinęła jedynie głową, ciesząc się z powrotu do pokoju . Wyszli na zakupy, bo potrzebowała nie tylko nowych ubrań, lecz także niezbędnego do podróży ekwipunku . Potrzebowali też zapasów na drogę i wierzchowca dla Sany. Jej stare ubrania i część broni zapewne padły już łupem karczmarza, z którego przybytku uciekła dziewczyna. Elfka zaś okazała się względem ekwipunku wybredna i uparła się iść, by obejrzeć każdy egzemplarz osobiście. Rodzaj konia, jak stwierdziła, był jej obojętny, bo i tak kiepsko jeździła. - To było nierozsądne. Mógł cię wydać. - stwierdził już w karczmie Lauengram.

- Może masz rację… - przyznała, ważąc w dłoni jedno ostrze z komplet sztyletów do rzucania, ich najnowszego nabytku. - Ale nawet nie wiesz, jak poprawiło mi to humor! Żałuj, że nie widziałeś jego miny!

- To znaczy jakiej? - zapytał.

- Przypominał chłopka ze wsi, który po zakrapianej nocy budzi się ze spuszczonymi spodniami w owczarni. - uśmiechnęła się słodko, wsuwając sztylecik w pętlę na bandolecie. Lauengram przez chwilę wpatrywał się w nią, kompletnie zbity z tropu. A potem parsknął śmiechem, tak zaraźliwym, że śmiali się do chwili, aż zaniepokojony karczmarz zapukał do drzwi, pytając, czy wszystko w porządku.

Lauengram zaś uznał, że być może jednak ryzyko warte było tego, by zobaczyć Sanę w dobrym nastroju.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.