Opowiadanie
Rozmowy trumienne
WJOsna
Autor: | Arien Halfelven |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Parodia, Romans |
Dodany: | 2008-01-13 11:16:18 |
Aktualizowany: | 2008-03-14 21:30:13 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zamieszczone za zgodą Autorki. Cykl został opublikowany pierwotnie na Forum Mirriel.
Z niezmienną wdzięcznością dla Fade, bez której nie byłoby początku, oraz z adorowanym pozdrowieniem dla Mithiany.
Z dedykacją i podziękowaniami dla:
Winc - za żywota i wzdychanie nad "chłopakiem z fisharmonią"
Alberta - za to, że jej zdanie w kwestii badziewnych i nie-badziewnych koszul oraz facetów jest dokładnie takie jak moje
Nightmailera - za cierpliwość i przyznanie, że pewien pan ma - khemm - prezencję...
WJO, ludziska. ( tu definicja)
Wiosna jest oooo... oj, jak ona jest.
A, jeszcze jedno.
Ugryzień, pijackich monologów i trumien nie będzie.
Wybaczcie. Każdy orze jak może...
********************
Okolice gabinetu Dyrektora Hogwartu
- Dzień dobry, kochany Dyrektorze! Dzień nawet jeszcze lepszy!
- Ach, droga Tonks, jesteś wcieleniem wiosny, doprawdy. Ta zielona fryzurka.... I podkoszulek! WJO? Nie podpowiadaj mi... Byłaś w Ravenclaw... Wiedza, Jasność, Objawienie?
- Apage mi dziś z wiedzą! Wiosna Jest Obowiązkowa!
- Aaa. I przyszłaś mi przypomnieć o moich obowiązkach?
- Ależ pan na pewno nie zapomniał o świętowaniu wiosny! Pan jest wcieleniem, wcieleniem...
- Świętego Mikołaja, wiem. I nawet wiem, kto to był i że nie wiosną kominki przeczyszczał.
- A guzik, Mikołaja. Zajączka wielkanocnego!
- O Merlinie Palmowy, z której strony?!
- Od ogonka!
- Ja mam ogon?
- No, tego nie twierdzę, ale ma pan brodę. W tym samym kolorze!
- Nie da się ukryć... Włosek we włosek zajączek wielkanocny... Ale, dokąd zmierzasz w tych barwach wojennych, znaczy, wiosennych?
- No, jak to? Oczywiście, zabrać Severusa na pierwszy wiosenny spacer!
- Oczywiście... Pierwszy wiosenny spacer w jego życiu, zapewne...
- Słucham?
- Mówiłem właśnie, że to wspaniały pomysł, kochana Tonks.
- Prawda?
**************
Lochy
- Dzień dobry bardzo!
- Miał szanse, miał. Każdy je ma na starcie. Zwykle udaje mu się je zmarnować, jako i tym razem.
- Tia, tia, też myślę, że jesteś słodziutki.
- No, dobrze. Niech się upewnię - to jest ten moment, w którym ty próbujesz pocałować mnie w czółko, a ja ci grożę oblaniem wrzącym eliksirem?
- Właściwie moglibyśmy dziś wyjątkowo darować sobie gry wstępne...
- Więc mogę oblać cię od razu? Jak miło...
- Czemu zawsze masz pod ręką wrzący eliksir, kiedy przychodzę?!
- Szósty zmysł. To mój eliksir cnoty. Ostatni bastion. Nie podchodź bliżej, bo jak chlupnę, to święty Mungu nie pomoże.
- Już widzę, jak rozchlapujesz twój pieczołowicie pichcony wywar w twoim szorowanym szczoteczką do paznokci gabineciku. Zasuszony cnotek. Chociaż, wyglądasz całkiem apetycznie w tym eliksirowym dymie. Taki mroczny i tajemniczy... Taki uduchowiony...
- Nie uwznioślaj mnie zanadto, Tonks. Skrzypce miewają duszę. Ja się aż tak wysoko nie cenię.
- Sev...
- Czego chcesz? Mieliśmy darować sobie grę wstępną. Więc? Po coś tu przecież przyszłaś i to przemalowana w kolory Slytherinu.
- Merlinie Czterojajeczny! Zauważył! Interpretacja pozostawia wiele do życzenia, ale zauważył! Dostanie lizaka. Otóż, Seviczku, idziemy na spacer.
- ... Aaaa. Przyszłaś mnie wyprowadzić na spacer. Twoim zdaniem wymagam odcedzenia czy wietrzenia?
- Uczłowieczenia!
- Za późno. I w tym zakładanie mi obróżki i smyczy raczej nie pomoże. Chociaż, gdybyś się bardzo postarała... Auć!
- Lubisz na ostro, masz na ostro. Chcesz, to cię jeszcze kopnę. Idziemy na spacer.
- Niech zgadnę: "bo tak"?
- Kocham twoje interpretacje, ale moja jest lepsza: bo jest wiosna, ślepoto kociołkowa!
- Nie ma wiosny.
- O, doprawdy? Porosty w lochach nie zakwitły?
- Nie, Dyrektor mi nie przyniósł mojej pisanki do pomalowania.
- Malujesz pisanki?!
- Każdy nauczyciel musi, jako dobry przykład.
- Ale... malujesz pisanki?!
- Owszem, jedną, z Grindewaldem.
- A. Bo już zwątpiłam. Ale. Jest wiosna i idziemy na spacer.
- Idźcie sobie, idźcie, ja warzę eliksir.
- Już skończyłeś.
- A skąd.
- A stąd, że założyłeś z powrotem surducik. Prywatne eliksiry pichcisz w samej koszulce. Już ja to wiem.
- Skąd?!
- Podpatrzyłam. No choooodź, pójdziemy, gdzie tylko będziesz chciał, wiosna jest wszędzie...
- Akurat.
- Sam zobaczysz.
- Akurat.
- Wiem, co mówię.
- Akurat.
- Założę się o moją śliczną, wjosenną bluzeczkę.
- Jeśli to ma być śliczne...
- To co?!
- To ja chętnie pójdę na ten spacer, wezmę tylko parę galeonów, zrobię po drodze zakupy.
- Zakupy? Po drodze? Gdzie niby pójdziemy?
- Czy to nie wszystko jedno? Podobno wiosna jest wszędzie...
*************
Zniechęcający, przedmieściowaty zaułek
- Eee... Sev?
- Ależ jestem tu, nie bój się, jestem...
- To widać, słychać, i czuć... Chyba wykorzystam okazję, i potrzymam cię za rękę.
- Nie, NIE potrzymasz.
- Ale ja się bojam.
- Podobno jesteś aurorką. Nie rób z siebie auć-rurki. Sama chciałaś iść na spacer.
- Na błonia! Na łąkę! Do kwiatków, ptasząt i motylków! Tam, gdzie wiosna króluje w wiechciu ze zboża! Tu, to sobie sam szukaj wiosny!
- Ja nie szukam wiosny, szukam suszonych cmentarnych pokrzyw skrapianych wilkołaczą krwią. Wiosna to był twój pomysł.
- Na pewno nie chciałam jej szukać na Nokturnie!
- Sama twierdziłaś, że jest wszędzie...
- Bo jest!
- To, co widzą w tej chwili moje oczy, to pijana stara wiedźma, przylepiająca resztki czarnych kogucich piór z jakichś obrzędów do prania sąsiadki. Kiepsko się trzymają, bo krew już zaschła. Powinna je była odświeżyć.
- Wstydziłbyś się.
- Wstydzę się za nią. Jeśli się ukłuje piórkiem, będzie miała wrzody do końca życia, o ile rytuały były w miarę poprawne. Wszystkie resztki należało spalić. Zresztą, już chyba ma sporo wrzodów.
- Wstydziłbyś się. Znasz na pewno sto eliksirów na takie przypadłości.
- Znam i dwieście. Ale co to da? Ta sąsiadka dodaje środek żrący do prania i naszej wiedźmie za parę miesięcy skóra z kości zleci.
- ...
- Coś mówiłaś, Tonks?
- Drań z ciebie. Skąd wiesz?
- Często tędy przechodzę. To mój drugi dom...
- Więc był najwyższy czas, żebym JA zaczęła zabierać cię na spacery, skoro masz wybór tylko między lochami a Nokturnem. Ale to się zmieni. A następnym razem, jak przyjdziemy tutaj, przyniesiemy cykutę w rozpylaczu..
- Co?!
- Na taką głupotę nie ma lekarstwa. Więc jest naszym obowiązkiem jako filarów społeczeństwa skrócić cierpienia tych biedaczek od wrzodów i kwasu. I z czego się śmiejesz?!
- Z ni... z ni... z niczego... Ja się... nie śmieję... Nigdy się nie śmieję... Zaczekaj. Tu za domem mają ogródek.
- I co z tego?
- Poczekaj... O, masz, znalazła się, chociaż jeszcze część płatków ma białych. Flava venena. Najlepszy przyjaciel truciciela. Wsadź sobie za ucho.
- Aaaaa! Kwiatek! Kwiatek! Kwiatek! Jest wiosna! Tu jest wiosna! Dałeś mi kwiatek! I nie masz eliksiru, żeby mnie oblać! Aaaaa mam cię!
- ...
- ....
- Hadesie... Tonks, oddawaj kwiatka. Otruję cię. Tu i teraz. I poza tym, to tylko Przednokturnie, na Nokturnie właściwym żadnej wiosny nie ma.
- Ha! Jeszcze zobaczymy.
- W kobrę Slytherina... Gdzie moja trumna...
- A co ty, ślimak, żeby dom na pleckach nosić?
- Rozważam transmutację!
- Plaga jakaś, Dumbledore podejrzanie dziś o ogonie prawił, a teraz ty...
- Dyrektor nieustannie prawi podejrzane rzeczy, przywyknij. Nie przyprawi sobie ogona.
- Nie?
- Musiałby obciąć włosy, żeby każdy mógł go podziwiać, a tego przecież nie zrobi...
- Zapewne nie.
- Za to ja zamuruję się w trumnie.
- Antygonie ty, nie żal ci życia? Wiosny?
- Nie ma wiosny! Idziemy po moje pokrzywy.
- Moment! Jeszcze jeden buziak.
- Tonkssssss!
- No dobrze, dwa...
*************
Na zewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu
- Sev? Co tu można kupić?
- A nie widać?
- Na oko, to nawet trumnę z Grindewaldem w środku...
- Na oko, to thestral umarł. Między innymi trudno dostępne składniki eliksirów.
- Aaa, i te tam chwasty z grobów wilkołaków też?
- Nic nie mówiłem o grobach wilkołaków. Pokrzywy cmentarne skrapiane wilkołaczą krwią. Czy ktoś kiedyś widział krew w grobie?
- Sev?
- Tak, kochana Tonks?
- Robisz to specjalnie?
- Tak.
- Sev?
- Słucham, moja miła?
- Robisz to specjalnie?
- Tak.
- Sev?
- Słucham?
- Robisz to specjalnie?
- Tak.
- Sev?
- Słucham...
- Robisz to specjalnie?
- NIE!!!
- Tak myślałam. Eksperymentujesz z eliksirem dla Remisia, zgadłam?
- Też coś. Za dużo czytasz mugolskich bajek.
- Bajek? Aaa! Pokrzywy! I wyrosną mu łabędzie skrzydła?
- Chyba czytaliśmy różne wersje tej bajki... W mojej były kruki.
- Cud, że w ogóle jakąś czytałeś!
- Niedobrowolnie, zapewniam. Tak czy siak, żadnych skrzydeł. Mam za to nadzieję, że coś mu opadnie.
- Wyzłośliwiasz się. A Remiś jest kochany.
- Też coś. I w ogóle, twój Remysz nie jest osią mojego życia eliksirowego.
- On nie jest myszem tylko misiem. I nie jest mój.
- Może wyjaśnisz różnicę biednemu, ociemniałemu Ślizgonowi?
- Miś jest kochany i przytulniasty, a mysz jest oblazła i kradziejska. To w pierwszej kwestii.
- A była jakaś druga?
- Remiś nie jest mój.
- Bo?
- Bo ty jesteś.
- WCHODZIMY DO SKLEPU.
**************
Wewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu
- Ach... Pan profesor... Witam... I, oczywiście, pańska... urocza... towarzyszka...
- Witam, Wormwood. Przyszedłem odebrać zamówienie.
- Oczywiście, oczywiście... Pozwolę sobie zauważyć, że dość trudno było to sprowadzić... Tak... mało kto dzisiaj podejmuje się zasz...
- Zamówienie, Wormwood!
- Oczywiście, oczywiście?! Przyniosę z zaplecza...
- ...
- Wiesz, Sev, to naprawdę słodkie z twojej strony, że nie chcesz przy mnie rozmawiać o szlachtowaniu wilkołaków w cmentarnych chaszczach.
- Nie jestem słodki! Idź oglądaj wystawę.
- Jasne, jasne... Fascynująca. Zmumifikowane nietoperze-wampiry w słoikach. S.S. - Słodki Seviczek.
- Tonksssssss...
- Proszę uprzejmie... Zapakowane i gotowe... Kilogram suszonych pokrzyw cmentarnych skrapianych wilkołaczą krwią.
- Doskonale... Za pozwoleniem, od razu sprawdzę reakcję ze srebrem... Ktoś mógł się pomylić i przez zupełną pomyłkę zapakować panu ususzoną trawkę... Nieprawdaż, Wormwood?
- Oczywiście, oczywiście... Ale niech się pan nie krępuje...?
- Ależ dziękuję... bez urazy...
- Niech się pan nie przejmuje Sevem, on już tak ma. Paranoja. Po prostu paranoja.
- Rozumiem... I cóż?
- Wyśmienicie. Wezmę wszystko. Cena według...
- SEV!!!
- Co znowu?
- Widziałeś, co tu jest?! Widziałeś, co on ma?!
- On, czyli Wormwood, czy eksponat? Nigdy nie widziałaś gołego skrzata? Chociaż, właściwie ja chyba nie widziałem... Ale ten jest zmumifikowany. Mało pouczający widok.
- Sev, ślepoto ślizgońska! Tu się patrz!
- Aaa! No ma. Są już świeże? A Poppy od tygodni męczy mnie o eliksir przeciw drapaniu w gardle... Wezmę od razu całą wiązkę.
- Sev! Nie mąć mi eliksirami! Bazie! Bazie tu stoją! Bazie! Kotki! Wiosna!
- Nie mąć mi wiosną. Wormwood, wezmę jeszcze to.
- Ale, panie profesorze...
- Co znowu?
- To są... moje bazie!
- Że co niby?! Stoją w sklepie, a ja chcę je kupić.
- Oczywiście, oczywiście... Ale one nie są na sprzedaż!
- Więc po co tu stoją?!
- Bo... bo...
- Twoje szczęście, że na moich zajęciach z zaawansowanych Eliksirów byłeś bardziej elokwentny...
- Stoją, bo...
- Ponieważ, rzecz jasna, jest wiosna!
- Właśnie, panno... eee...
- Tonks. Jestem jego kobietą.
- Ooo...
- Och, niech się pan nie przejmuje, panie Wormwood, on zareagował jeszcze bardziej... khemmm... No, bardziej zareagował, kiedy to pierwszy raz usłyszał.
- Tonksssss...
- Tak, Seviczku?
- Milcz. Wormwood. Co cię opętało z tymi baziami?!
- Nic, panie profesorze! Wiosna jest! Niech pan ich nie zabiera, musiałem wejść na drzewo, żeby je zerwać!
- Słucham?! Coś nie w porządku, nie daj Hadesie, z twoją różdżką?!
- Och, Sev, dajże spokój. Jestem pewna, że różdżka pana Wormwooda działa jak należy. Twoja na przykład jest absolutnie sprawna, pierwsza to przyznam, a też będziesz wchodził na drzewo po bazie, kiedy będziemy wracać do Hogwartu.
- Po moim trupie.
- Hej, sam się upierałeś, że spanie w trumnie jeszcze o niczym nie świadczy. Pomyśl sam - kto to widział, żeby wiosenne bazie ściągać z drzewa zaklęciem? To odziera wiosnę z wszelkiego romantyzmu!
- Nie zamierzam zrywać żadnych wiosennych bazi, tylko lecznicze wierzbowe...
- Bazie.
- Lecznicze i wierzbowe! A co do odzierania i romantyzmu, jeszcze sobie porozmawiamy.
- Khmmm... Khmm... EKHEMMM....
- Dobrze, panie Wormwood, już go stąd zabieram, nie zedrę przecież z niego surduta w pańskim sklepie.
- Ekhemm... Słucham?!
- No wie pan - on romantyzm, ja zdzieranie. Nie myślał pan chyba, że wszystko biedak sam robi?
- Tonksss...
*************
Na zewnątrz mrocznego, obskurnego, zniechęcającego samym widokiem sklepu
- Tonksssss...
- Jestem absolutnie pewna, że możesz zerwać jedną gałązkę z baziami bez używania twojej wszechmocnej różdżki. Wiosna jest!
- Akurat, wiosna.
- Jest i już. Wszędzie. Nawet na Nokturnie. Kwiatuszki kwitną, ludzie robią wielkanocne wystawki...
- Nikt nie robi wielkanocnych wystawek!!! Widzisz tu gdzieś wielkanocne wystawki?!
- Cóż... Tu naprzeciwko są jajka na wystawie...
- Bo to sklep ze zwierzętami.
- Ale są przynajmniej kolorowe. Nie, żeby sprawiały sympatyczne wrażenie...
- To jaja czarnego feniksa. Nie mają być sympatyczne.
- Ale... feniksy nie znoszą jaj?
- Nie, chyba że je do tego zmusić.
- Niby jak?!
- Nie chcesz wiedzieć.
- I co się wykluje?!
- Nie chcesz wiedzieć.
- Kupmy jedno!
- Co?!
- Jest wiosna, Wielkanoc...Wysiedzimy i udomowimy, cokolwiek się wykluje.
- Już to widzę...
- No co? Uczłowieczanie ciebie wychodzi mi doskonale.
- Tonksssssss....
- Słucham?
- Idziemy. Piwo w "Upiorze Nokturnu" i do domu. Już!
- "Upiór Nokturnu"? Co to za knajpa?
- Upiorna.
- To czemu tam?
- Bo mają wierzbę na podwórku.
- Aaa! Mój ty słodki Seviczku! I rosną na niej bazie?!
- Nie, gruszki!!!
*************
"Upiór Nokturnu" na Nokturnie
- O Merlinie Czterogwiazdkowy... O Upiorze Nokturnu... Ale lokal...
- Coś ci się nie podoba przypadkiem?
- Chcę takie witraże w oknach. Zauważą, jak ukradnę?
- Zauważyli, kiedy ja próbowałem...
- O spryciarze. Cóż. Świeczników nawet nie próbuję podprowadzać... Ten śpiewak jest żywy, czy to jakiś muzykomagiczny żywiołak?
- Bardzo żywym bym go nie nazwał, ale żywiołak? Wypluj te słowa. Nie w tym lokalu... Za posadzenie jakiejś muzykomagicznej podróbki przy tej fisharmonii większość stałych bywalców zafundowałaby właścicielowi powolne konanie w pudle od wiolonczeli.
- Aha... Merlinie Polifoniczny... Aaaj!
- Trzymam cię, trzymam. Uważaj, między stolikami są fosy.
- Teraz widzę. Ale miejsce... Tu mi dobrze, tu mi ciepło, tu bym chciała...
- Co, Tonks?
- Nic.
- Ale co?
- NIC! Chodźmy już usiąść w ogródku pod wierzbą.
- A... jasne. Jasne.
*************
Lochy
- No czyż to nie był wspaniały, wiosenny spacer?
- Nie.
- Ty mój malkontencie orleański, ty. Jeszcze by ci ubyło, gdybyś przyznał, że było fajnie.
- Też coś.
- I popatrz tylko, wracasz jak owiany powiewem świeżości, wietrzykiem nowości, wiosennym podmuchem! Wiosna Jest Obok nas!
- Akurat.
- Może zaprzeczysz?! Może mi jeszcze zaprzeczysz?! Sam wybrałeś trasę spaceru i gdzie nie poszliśmy, wszędzie była wiosna!
- Akurat.
- Śmiesz się wypierać?!
- TU na pewno nie ma żadnej bzdurnej wiosny.
- Ha! Tu też jest wiosna! Ja jestem wcieleniem wiosny!
- To się nie liczy... ... Eee... Za co to było?
- Merlinie Wiatropylny! Nie zaprzeczyłeś, Sev. Ale poza tym, to przyniosłeś tu wiosnę tymi ręcami. Cały bukiet bazi! Zrywanych bezróżdżkowo, niech cię jeszcze...
- Ha! Kiedy nie patrzyłaś, zostawiłem je w sali wejściowej.
- Co?! Ty ślizgoński oszuście!!!
- Ha.
- Jakim cudem nie zauważyłam, że się pozbyłeś wiechcia bazi?!
- Ha! Byłaś zajęta...
- TY ŚLIZGOŃSKI DRANIU!!!
- Ha. Nie ma bazi, nie ma wiosny. Przegrałaś, Tonks.
- Co niby?!
- Nasz zakład, oczywiście.
- Zakład?
- Zakład, Tonks, zakład.
- Aaa... tego...
- Wóz albo przewóz. Ściągaj koszulkę.
- Teraz?!
- A co? Zły moment?
- A - tego nie powiedziałam...
KONIEC
Marzec 2005
Świetne!!
"Rozmowy.." poznałam przez moja koleżankę. Na początku nie byłam nimi zachwycona. Jednak po przeczytaniu drugiego, a potem trzeciego rozdziału przekonałam sie do nich. Czekam na więcej ;]