Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Harry Potter i Wrota Atlantydy

Harry Potter i Wrota Atlantydy

Autor:Arien Halfelven
Korekta:IKa
Serie:Harry Potter
Gatunki:Parodia
Dodany:2007-12-13 01:34:48
Aktualizowany:2008-02-14 20:49:44



Tekst pierwotnie został opublikowany na Forum Mirriel. Zamieszczony na Czytelni za zgodą autorki.


Z mroku podziemi wątłe płomienie pochodni wydobywały tajemnicze refleksy, ślizgające się po powierzchni potężnej, połyskującej metalicznie obręczy. Różdżka, przesuwana wzdłuż jej powierzchni, oświetlała coraz to inne, ni to kabalistyczne, ni to runiczne znaki, tworzące jakiś skomplikowany wzór.

- Iiii... twoim zdaniem, co to jest? - ośmielił się zapytać Harry. Ryzykował wprawdzie kolejną reprymendę od pogrążonej w oświeceniowym transie Hermiony, ale ostatnio już zupełnie przestał nadążać za ewolucją jej teorii naukowych.

Odkąd zabiegana profesorka od starożytnych run, zagadnięta na temat niezależnych projektów naukowych, beztrosko powierzyła "tej wybitnej i odpowiedzialnej pannie Granger" plik rękopisów z czasów, kiedy jeszcze nawet Binnsa nie było na świecie, Hermiona postanowiła odkryć - ukrywaną rzecz jasna - prawdę o Hogwarcie. Jeszcze niedawno na przykład twierdziła, że według zapisków Gryffindor wciąż żyje i jest przechowywany w lochach w charakterze mumii. Rozsądna kontrargumentacja Rona, że nikt nie pozwoliłby trzymać Godryka w lochach, gdzie Snape mógłby w niecnych celach do woli odkrawać z niego co cenniejsze kawałki, odniosła tylko połowiczny efekt. Hermiona przeniosła się z poszukiwaniami do sowiarni, gdzie wkrótce odkryła przejście do sekretnej pracowni Salazara Slytherina, w której wielki mag jakoby stwarzał z mydła życie. Tajemne przejście zaprowadziło niestrudzoną badaczkę i jej sceptycznych, acz wiernych Igorów zaledwie do sekretnej pracowni Madame Trelawney, wypełnionej imponującą ilością niezupełnie laboratoryjnego szkła. Tymczasem zaś odcyfrowane z runicznych zapisków zaklęcie, transmutujące mydło w - istotę wyższą, w każdym razie wyższą od mydła, okazało się sprawne, efektywne, niezbyt może produktywne, ale zarobiło dla Hermiony najwyższą notę ze starożytnych run.

Co, rzecz jasna, bynajmniej nie zadowoliło świeżo niedopieczonej badaczki. Odczytując coraz to nowe znaczki i robaczki, ruszyła na podbój lochów, odkrywać czyjś - skołowany Harry miał cichą nadzieję, że Snape'a - grobowiec. Jej przyjaciele zaś, tyleż wierni, co nieuleczalni, podjąwszy we dwóch jedną męską decyzję, że jeśli nie można ubezwłasnowolnić, trzeba biedaczkę chociaż ubezpieczać, wylądowali oto pewnego wieczoru w ciemnym lochu przed metalową obręczą.

- Więc?! Co to jest?

- Na moje oko, stary, to jest hula - hop dla Hagrida. Może ma urodziny niedługo, a my nic nie wiemy? - zastanowił się Ron.

- Zlituj się, Ron, serio pytam... W końcu coś to musi być! - jęknął Harry.

- Serio, to mnie to wygląda na krąg szatanistyczny. Tylko takie... duże to?

W lochu zapadła chwila niezręcznej ciszy, podczas gdy Hermiona ekstatycznie obejmowała jeden kawałek obręczy.

- Eee... Ron... A skąd ty znasz takie słowo jak "szatanistyczny"? - zapytał ostrożnie Harry. W odpowiedzi otrzymał pełne oburzenia spojrzenie.

- Znam nawet dłuższe słowa! "Przetransmutowany", o. Przetransmutować... Amm... Przetransmutowanić cię?!

- Jak ja ci przyiwanię, to ci nawet transmutacja nie pomoże - zachichotał Harry. - Ale skąd, szatanistyczny?

Ron nadął się dumnie.

- Ha. Rodzice mi mówili. Raz byli w takim jednym lokalu, jak mieli jakąś rocznicę. Ślubu? Randki? Pierwszego dziecka? Drugiego? Trzeciego? Czwartego?

- Siódmego. No dobra, ale do szatanistycznego lokalu twój tata twoją mamę zabrał?!

Wzruszenie ramion.

- W każdym razie była tam szatnia.

Harry zamrugał gęsto, oparł się o ścianę, powachlował brzegiem peleryny.

- Aaaha... - odparł słabo.

- No i widzisz - tłumaczył mu Ron z wyższością - w szatni mają takie właśnie trójkąciki, jak na tym tam, o. A na tych trójkącikach są takie znaczki.

- A nie cyferki...?

- Phi, cyferki.

- No, racja. To dobre dla Mugoli...

- Hę? Co mają do tego Mugole? - zdziwił się Ron.

- Nic, nic, mów.

- Co mam mówić? Mają te znaczki na takim kole, o, i to jest krąg szatanistyczny. I jak dostaniesz znaczek, to możesz się powiesić.

- Na kręgu szatanistycznym.

- Nie! Na wieszaku! Ech, Harry, coś ty dziś taki jakiś? - Ron pokręcił głową nad taką jakością przyjaciela i zaczął szukać po kieszeniach czegoś do jedzenia. Harry zaś westchnął głęboko.

- Wybacz mi, ciociu Petunio... - mruknął półgłosem, próbując nie parsknąć śmiechem. - Nigdy ci nie wierzyłem, że czarodzieje to Zło...

- CZY WY BYŚCIE SIĘ NIE MOGLI NA CHWILĘ SKUPIĆ?!

Obydwaj wzdrygnęli się nerwowo - Hermiona stała pod okręgiem podparta pod boki i rzucała im groźne spojrzenia.

- Tutaj? - zdziwił się odruchowo Harry.

- A co, nie możesz w lochach?!

- Nigdy nie próbowałem... - przyznał szczerze. Hermiona załamała ręce.

- Co się z wami dzieje?! Dotarliśmy tu, odnaleźliśmy nasz cel, a wy tylko paplacie bez sensu!

Ron przyjrzał się powątpiewająco metalowej obręczy.

- Mnie to nie wygląda jak mój cel.

Spojrzał na Hermionę z lekkim wyrzutem, nagle poczerwieniał i uciekł wzrokiem w bok, po czym poczerwieniał jeszcze bardziej i całkiem się odwrócił.

- Ekhemm. - Harry odchrząknął, łypiąc na przyjaciela z dezaprobatą. - Skoro to taka radosna i pełna skupienia chwila, może powiesz nam, Hermiono, co to na zadek Fleetwooda ma być?!

Dziewczyna przez chwilę wzdychała ciężko nad podobnym nieobeznaniem, w końcu jednak zdecydowała się na wykład.

- Procul este, profani!* Oto wrota Atlantydy!

W ciągu chwili zaiste nabożnej i pełnej skupienia ciszy Harry zdążył rozważyć możliwość całkowitego obłędu Hermiony, znaczącego obłędu Hermiony, opętania Hermiony przez wybitnie obłąkanego Voldemorta, choroby poSUMowej, przedSUMowej, śródSUMowej i syndromu przeuczenia. Zanim jednak przystąpił do badań, odezwał się Ron.

- Ale Atlantydy już nie ma?

Harry odwrócił się powoli w jego stronę, rozważając możliwość całkowitego zaraźliwego obłędu Hermiony i Rona oraz opętania obojga przez BARDZO obłąkanego Voldemorta.

- Założymy się?! - zakrzyknęła dziewczyna. Oczy jej błyszczały, włosy elektryzowały, a szata powiewała, jakby jej właścicielka co najmniej za dużo przebywała w towarzystwie miejscowego Mistrza Eliksirów. - Wszystkie źródła podają, że magowie zniszczyli Atlantydę w dziesiątym wieku. I że czterech największych czarodziejów musiało się nieźle namęczyć, żeby roztrzaskać całą wyspę. A tu, tutaj! - potrząsnęła triumfalnie plikiem papierów, z których mimo zaklęć ochronnych posypały się jakieś okruchy - Tu jest cała prawda! O Atlantydzie i Hogwarcie!

- O ja, naprawdę?! - przejął się Ron.

Harry usiadł pod - co to miało być? Ach, pamiętał - Wrotami Atlantydy. To nie mógł być Voldemort, Voldemort nie miewał aż takich pomysłów. To był Obłęd.

- Ja sam zgadnę. Była sobie Atlantyda, a na niej żyła rasa zaawańsowańsza od nas.

- Hmm? - Hermiona zmarszczyła brwi.

- I ta rasa przyszła, i założyła Hogwart, ale popadli na tej swojej wyspie w ruję i porubstwo, więc zostali zniszczeni razem z wyspą. Koniec bajki.

Hermiona z wyraźną troską przyłożyła mu dłoń do czoła.

- Harry, czy ty bredzisz?! Źle się czujesz?

- Czy ja bredzę?! Czy ty bredzisz?! Atlantyda?! Co ci odbiło?! - zdenerwował się Harry. Ron wodził spojrzeniem między obojgiem przyjaciół, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Zwłaszcza, kiedy Hermiona nagle zaczęła się śmiać.

- Och, Harry... Jak ty nic nie rozumiesz... To nie nasza Atlantyda!

- Mieliście jakąś inną?! - zdumiał się rudzielec.

- Nie! - warknął Harry.

- To o co chodzi?

- Właśnie Mugole nie wierzą w Atlantydę. A czarodzieje wiedzą, że była - tłumaczyła Hermiona. - Słuchaj mnie, Harry. Źródła podają, że gdzieś w dziesiątym, jedenastym wieku, jakoś tak, grupa czarodziejów postanowiła uciec na niezamieszkaną wyspę i zupełnie się tam odizolować od Mugoli. Wtedy jeszcze nie było takich miejsc jak Hogsmeade, nawet z dzielnicami czarodziejskimi było ciężko. Odeszli na Atlantydę i założyli tam kwitnącą osadę. Ale z powodu różnych sporów i niesnasek doszło do jakichś strasznych konfliktów i w końcu Atlantyda miała zostać zniszczona przez czworo najpotężniejszych czarodziejów tego czasu.

- Łoł - mruknął Harry, nieprzekonany.

- No racja, ja też w to nie wierzę - pocieszyła go Hermiona.

- O?

- Bo widzisz, Atlantyda istnieje do dziś!

- O...

Dziewczyna otworzyła swoje papiery i wydobyła jakiś pergamin, pokryty drobnymi maczkami dziwnego, rysunkowego pisma.

- Poznajesz? To samo, co na Wrotach. Umiem odczytać te znaki!

- Brawo - rzucił ostrożnie Ron.

- To jedyny zabytek tego pisma na powierzchni! To skarb! - emocjonowała się Hermiona.

- Eee? Na powierzchni?

- Bo widzicie, to pismo trytonów. Już prawie całkiem zanikłe, zapomniane, jak hieroglify kiedyś.

- Eee?

- Nieważne. Tu jest napisane, że Mortimer Merelord, najpotężniejszy władca błękitnych odmętów, odszedł cały i zdrowy ze współstworzonego przez się zamku do tajemnej siedziby na najświętszej z wysp. A gdy nadszedł dzień zdrady, ukrył wyspę i swoje schronienie na dnie wód, gdzie on i jego współbracia śpią wiecznie i czekają na odmianę losu.

- Jak na poezję, ładne. Ale jak na łażenie po nocy po lochach, wolałbym sen wieczny Nietoperza - przyznał Ron.

- Profani! - Hermiona zdzieliła go różdżką po głowie i, profilaktycznie, również Harry?ego. - Pomyślcie! Nie rozumiecie, co to znaczy?!

- Nie będę za nimi nurkował - rzekł stanowczo Harry. - A już na pewno nie z druzgotkami i Krumem w jednym jeziorze.

- Ale pooooomyślcie! - jęknęła. - Współstworzony zamek! Ten Mortimer Merelord był założycielem Hogwartu!

Myśleli przez moment.

- Helga Hufflepuff była facetem? - Ron skrzywił się wyraźnie. To dopiero zbiło Hermionę z tropu.

- Dlaczego Helga?

- Jakoś bardziej mi się skojarzyła z tym taplaniem się w wodzie niż Rowena... Ale dobrze, może to alter ego Salazara?

- Nie! - ryknęła Hermiona. - Jak Mortimer odszedł na Atlantydę, czworo zostało, i potem miało go wyprawić na tamten świat!

- Wiedziałem, że był jakiś powód - westchnął Harry. - Więc, Salazar, Godryk, Helga i Rowena założyli Hogwart z Mortimerem. Ciekawe, jakby się nazywali piątodomowcy? Mortimer Merelord... Moroni? Martini?

- Sam jesteś Moron i Martin - obruszyła się dziewczyna. - Tu masz herb Merelorda, o. Może by jakąś nazwę wymyślili.

- Ja jestem Gryfon, dzięki Merlinowi. Dość mam kłopotów z domieszką ślizgoństwa, którą mi Ron czasem próbuje wypominać, nie potrzebuję jeszcze... Hmm. - Harry przyjrzał się bacznie herbowi, przedstawiającemu trytona, zasłoniętego tarczą. W zasadzie zaś tarczę, spod której wystawał figlarnie zawinięty ogon.

- Jak są Gryfoni, Krukoni, Puchoni, Ślizgoni, to na pewno byliby Trytoni - zawyrokował Ron.

- A jak to pod spodem to łosoś? - zwątpił Harry.

-To co proponujesz?

- Może "Ogoni"? Jeden Ogon, albo Ogonka, Dwaj Ogoni, albo Ogonki...

- O, to, to.

- CZY WY NIE MACIE POWAŻNIEJSZYCH PROBLEMÓW?!

- Ja mam jeden - przyznał Harry, oddając przyjaciółce pergaminy.

- Tak?!

- Mereogon Mereogonem, Wrota Wrotami, ale co my tu właściwie robimy?

Pradawni powiadali - kiedy drzwi są zamknięte, nie stawaj pod wiatr. Żadne drzwi nie są aż tak zamknięte, aby nie przepuścić zapachów. Może głosów. Może tylko mrowienia energii magicznej. Nie stawaj przed zamkniętymi drzwiami, jeśli nie wiesz, kto stoi po drugiej stronie...

- Widzisz to, o, o tutaj? - tłumaczyła Harry?emu podekscytowana Hermiona. - To na pewno jest pulpit sterowniczy!

- A co to jest pulpit sterowniczy? - chciał wiedzieć Ron. Harry bezradnie zmierzwił sobie włosy i rozejrzał się po lochu w poszukiwaniu odpowiedniej analogii.

- Widzisz, stary... Hmmm... O, wyobraź sobie, jakby Karkarow z Krumem mieszkali na księżycu.

- Razem?! - Ron wykrzywił się ze wstrętem.

- Tam nie można mieszkać! - wytknęła Hermiona.

- Oj no przestańcie na moment. Jakby Durmstrang był na księżycu, i te wszystkie łebki stamtąd musiały przylecieć na Turniej Trójmagiczny, wyobrażasz sobie, Ron?

- Nie - odparł szczerze zapytany, wciąż zdegustowany wizją szczęśliwego pożycia Kruma z Karkarowem na miodowej stronie księżyca.

- Ale przypuśćmy, że tak by było. To wtedy ten ich żaglowiec by miał pulpit sterowniczy zamiast steru. I tak, Hermiono, masz absolutną rację, Wiktor by musiał paradować w skafandrze wielkim jak szafa.

- Ooo, to sobie mogę wyobrazić - zapalił się Ron z mściwym błyskiem w oku. - Ale właściwie dlaczego? - spytał po chwili, zaciekawiony.

- Bo na księżycu nie ma powietrza! - warknęła Hermiona.

- To jak tam żyją ludzie?! - zdumiał się rudzielec.

- Nie żyją!

- A, prawda.

Harry i Hermiona wymienili zdegustowane spojrzenia.

- Ci czarodzieje, kompletnie zepsuci.

- Żadnej fantazji, o fantastyce nie wspominając.

- Jakby coś wspomnieć o założeniu kolonii na Marsie, spreparowaliby tylko kopułkę i zapytali, kiedy termin deportacji. Chociaż, chociaż... To byłoby... Jakby użyć Zaklęcia Trwałego Zakotwiczenia...

- A, właśnie - przypomniał szybciutko Harry - czy nie mówiłaś przed momentem o wycieczce gdzieś, eee, bliżej domu?

Hermiona zamrugała i otrząsnęła się - chwilowo - z marzeń o hodowli eksperymentalnych gumochłonów w stanie nieważkości.

- Otóż, to tutaj, ta, ekhmmm...

- Gulda - podsunął Ron.

- Bulwa - zaproponował Harry.

- Gulda może być. Brzmi tak jakoś... soczyście? W każdym razie, gulda to układ sterowniczy i jeżeli wybierzemy na nim odpowiednią kombinację, Wrota przeniosą nas do Morskiej Krainy Merelorda.

- Albo i nie.

- Albo nie - zgodziła się bez oporów Hermiona. - Wtedy, o ile nie zostaniemy rozszczepieni na pół, jak przy nieuważnym fiukaniu do trzech kominków, spróbujemy znowu, i znowu. Trzeba ponosić ryzyko zawodowe!

- Może ty chcesz zostać zawodowym badaczem Atlantydy, ale ja chciałbym dożyć auroratu - przypomniał nieśmiało Harry.

- Tym bardziej powinieneś ponosić ryzyko!

- To ja chcę zostać tępicielem gnomów - zadeklarował się czym prędzej Ron.

- Mało ambitne trochę? Eeej!

- One gryzą! - Rudzielec szturchnął przyjaciela raz jeszcze i spojrzał z nadzieją na dziewczynę.

- Słuchaj, Miona...

Hermiona czerwieniała coraz bardziej, wreszcie wybuchła:

- Co z was za Gryfoni?! Co z was za mężczyźni?! Co z was za ludzie w ogóle?!

- Niewyspani - przyznał bez oporów Ron.

- Sceptyczni - mruknął Harry.

- Też mi! - Odrzuciła włosy na plecy, odwróciła się do Wrót Atlantydy. - Ja idę!

Harry podszedł do niej, poklepał ją łagodnie po plecach.

- Miona, ja muszę ci coś powiedzieć.

Ron jakby zachłysnął się powietrzem, za to Hermiona jakby zawarczała.

- Teraz?!

- Bo widzisz, ten Mortimer Meretryton był czarodziejem.

- WIEM!

- Jeżeli ten Mortimer był czarodziejem, to możesz sobie wybierać kombinacje znaków na tej guldzie do upojenia, a i tak nie zadziała.

- Hę?!

- Mugolskie urządzenia tak działają. A tu, w Hogwarcie, musisz powiedzieć hasło, żeby otworzyć drzwi.

Hermiona patrzyła na niego przez dłuższą chwilę szeroko otwartymi oczyma.

- Ale ja nie znam hasła! Nie umiem czytać alfabetu starotrytońskiego! - jęknęła.

- Może pójdziemy spać, a zaraz z rana pożyczę ci Świstoświnkę, zamówisz sobie kurs korespondencyjny - ziewnął od serca Ron. Dziewczyna spojrzała nań boleśnie - jej orzechowe oczy zaczęły pomału wypełniać się łzami.

- To niemożliwe! Nikt nie zna dokładnej realizacji fonetycznej starotrytońskiego! Nawet stare trytony! Nawet najstarsze trytony nie wiedzą! Nikt! Nic! Moje Wrota!

- No poczekaj, poczekaj, Hermiś, nie załamuj się! - przestraszył się Harry. - Wymyślimy coś, zobaczysz, będzie dobrze... Przecież ten nasz piąty założyciel też po starotrytońsku nie gadał jak stary?

- Może gadał? - chlipnęła. - Założyciele mądrzy byli...

- My też jesteśmy mądrzy! - zaperzył się Ron.

- No, jasne - poparł go Harry z nieco mniejszym przekonaniem. - A na pewno jesteśmy zdeterminowani. Może to ty masz rację z tym pulpitem sterowniczym? Może na przykład trzeba go potraktować z różdżki?

- O! - ucieszyła się Hermiona, lecz zaraz znów oklapła. - Ale wy nawet wcale nie wierzycie w Mortimera Merelorda... Ani w Atlantydę... Ani we Wrota...

- Za to - rzekł Harry uroczyście - wierzymy w ciebie.

- O, to tak. To na pewno - przytaknął energicznie Ron.

Pradawni powiadali - miej dobry powód, kiedy zamykasz jakieś drzwi. Lecz miej jeszcze lepszy, kiedy jakieś otwierasz. Albowiem ci, co je zamykali, na pewno mieli ku temu bardzo dobry powód.

- Nooo, dobrze - zadysponowała Hermiona, kiedy łzawe nieco czułości z jej strony należycie uczciły fakt, że jedności ich trójki nie może zachwiać nawet spór w kwestii posiadania bądź nieposiadania ogona przez Piątego Założyciela Hogwartu. - Zrobimy to razem, być może do połączenia jest potrzebna większa moc.

- No, jak w komputerach - zgodził się Harry.

- No, jak przy fiukaniu grupowym - odezwał się równocześnie Ron. Obydwaj spojrzeli na siebie z zakłopotaniem.

- Co to jest...

- Nieważne. Fiukacie się grupowo?!

- Ja na pewno nie. Nie chciałbym skończyć z każdą nogą w innym kominku! Ale można na przykład rozmawiać z trzema kominkami naraz, jak się skupisz. No i możesz mieć na przykład całą konferencję w jednym kominku, jak masz duży ruszt.

- Mam mały ruszt - odparł odruchowo Harry.

- Hę?

- Znaczy, ciotka i wuj mają. Wkładają tam takie coś... Nieważne, twój tata to widział przecież. Nawet to rozwalił.

- A, prawda.

- I, jak na pewno słyszeliście, bo powtarzam to od pięciu minut, to właśnie musimy zrobić! - ryknęła Hermiona. Harry posłał jej rozbrajający uśmiech na całą rozpiętość okularów.

- To jeszcze raz, żebyśmy na pewno niczego nie pomylili.

- Uuuuuch! Kolejność znaków wybieramy taką, jak mam na rękopisie, o, tu. Bierzemy po kolei i przykładamy do nich różdżki, wszyscy naraz. I obserwujemy, co się dzieje.

- Znaczy, ten wygibas pierwszy, a ten trójkącik ostatni?

- Mnie to wygląda jak tiara Dumbledore'a z pomponikiem - zachichotał Ron.

- Widocznie na końcu ląduje się w jego garderobie - mruknął Harry. Hermiona udała, że nie słyszy i wyciągnęła różdżkę.

- Uwaga... Na mój sygnał... Prosto w guldę...

- Ale co prosto w guldę? Zaklęcie jakieś?

- Nie! Zwyczajnie, kanałujesz energię przez różdżkę, tak, jak w magii bezróżdżkowej. Tak, jakbyś chciał ją skumulować w jednym punkcie, w tamtym runie.

- Eeee... Okej.

- Na mój znak... Prosto w gulda... Guldę.

- Ale zaraz po tym idziemy spać. Nie chcę, żeby Snape zastał nas tu na waleniu w guldę.

- CISZA! JUŻ! TERAZ! WAL GULDĘ! - wrzasnęła Hermiona.

- Aaaaaaa!

Trzy różdżki zaczęły drgać, promieniować ciepłem i złotym blaskiem, kiedy ich właściciele w pocie czoła wyciskali z siebie energię magiczną nad niepozorną, połyskującą metalicznie bulwą, odlewaną w kabalistyczne symbole.

- O raju! Eeeej, to... To naprawdę! Ruszyło się!

- Na Merlina! Pierwszy wciśnięty!

- Teraz ten! Ten z wężykiem!

- Drugi wciśnięty, dawaj trzeci!

- Trzeci wciśnięty!

- Czwarty wciśnięty!

- Wal kółko z zygzakiem!

- Piąty znak wciśnięty!

- Szósty coś ciężko...

- Skupcie się! Mocniej, mocniej! Rrrrron!

- Uuuuuuch!

- SZÓSTY ZNAK WCIŚNIĘTY!

- Walcie tiarę Dumbledore'a! Walcie tiarę!

- Aaaaa! Tam się coś dzieje! Hermiś, ratuj!

- Siódmy znak wciśnięty!

- Aaaaaaaaaa!

Cała trójka z opuszczonymi niechlubnie różdżkami uciekła czym prędzej pod przeciwległą ścianę i w ciężkim szoku obserwowała, jak znaki z "pulpitu sterowniczego" rozpalają się jasnym światłem na samych Wrotach, jak wreszcie Wrota ożywają, zaczynają drgać, promieniować, pulsować, aż nagle...

- Aaaaaaaa! - wrzasnął przeraźliwie Ron.

- O w mordę Majcherka... - wyjąkał Harry.

- O, Boziu - powiedziała Hermiona. I zemdlała.

Pradawni powiadali - kiedy otwierasz drzwi, zapraszasz do domu obcych. Kiedy przechodzisz przez drzwi, wchodzisz do cudzego domu. Nie zostawiaj drzwi otwartych, jeśli nie oczekujesz gości. Nie wchodź do cudzego domu, jeśli nie jesteś oczekiwanym gościem. Zaś ponad wszystko na świecie - nie wolno wchodzić bez pukania...

- Hermiono, czy ty zemdlałaś? - zapytał ostrożnie Harry.

- Nie - odparła trzeźwo. - Leżę i nie śmiem się podnieść. Czy tam jest to, co mi się zdawało, że jest?

- No więc, te twoje Wrota najpierw zrobiły brrrumbrrrumbrrrru, potem łubudubudu, a potem wypluły z siebie taki niebieski obłoczek czegoś, co wyglądało jak woda, ale nas nie zmoczyło, na szczęście, bo Filch by nas zabił, jakby nas złapał - zaraportował szczegółowo Ron. - I teraz te Wrota mają to coś niebieskie w środku, to znaczy, jest ta niby obręcz ze znaczkami, ale wypełniona, jakby jakieś zaklęcie się rzuciło.

- Myślisz, że one takie samorzutne?

- Ja mam wiedzieć? To Hermiony ustrojstwo, niech je sobie maca! - nadąsał się rudzielec. Dziewczyna wstała i z miną wskazującą na absolutną ekstazę podeszła do Wrót.

- Widzicie? Widzicie? Udało się! - wykrzyknęła i na dowód tego - wsadziła w pulsujące błękitnie coś koniec różdżki. Harry przyjrzał się temu sceptycznie i obszedł całą konstrukcję dookoła.

- No, pchaj.

Hermiona posłusznie wcisnęła różdżkę głębiej, aż opuszkami palców dotknęła niebieskawości.

- Iiii?

- No, nie ma tu tego - przyznał niechętnie Harry. - Wygląda na to, że faktycznie to jest jakiś portal. Ciekawe... Coś jak świstoklik, tylko na stałe... I może wygodniejsze...

- Atlantyda! Mortimer Merelord, pomyśl tylko, Harry, wszystkie jego zapiski, cała ta wiedza! O wyciągnięcie ręki! - emocjonowała się Hermiona.

- Nogi - skorygował Ron. - Słuchajcie, nie możemy tam wejść! Nie wygłupiajcie się. Rozszczepi nas albo co, wywiedzie na Antarktydę, albo do Voldemorta, albo co... Pamiętacie, nie wolno ufać niczemu, jeśli nie wiemy, gdzie jest jego mózg!

- Na Atlantydzie - odparli chórkiem Hermiona i Harry.

- Słuchaj, Ron - dodał chłopak - nie twierdzę zaraz, że znajdziemy zahibernowanego pół trytona, pół Slytherina i Gryffindora razem wziętych. Ale warto chyba spróbować?!

- Tryton, Gryffindor i Slytherin, to trzy połowy. I zachimeroco?

- Nieważne. No chodź, w końcu jesteśmy w Hogwarcie! Był setki razy przeszukiwany, chroni go milion zaklęć, w ciągu ostatnich paru lat może nawet dołożyli drugi milion, co się nam może stać? Chodźże!

Hermiona stała już o krok od Wrót, a błękitne refleksy tańczyły w jej kędzierzawych włosach niczym blask klejnotów w koronie księżycowego elfa.

Ron westchnął.

- Komu w drogę, temu Wrota Atlantydy - westchnął i mrucząc pod nosem coś w rodzaju "pająki, bazyliszki, więźniowie Azkabanu, animagiczni Śmierciożercy, co tym razem...", trzymając pod rękę przyjaciela - przeszedł przez Wrota.

Uczucia tego nie dało się porównać z niczym. Ani ze ślizgawką w głąb Komnaty Tajemnic, ani ze świstoklikaniem, ani z fiukaniem, ani z przejściem przez ścianę ognia, ani z lotem na Nimbusie, Błyskawicy, Hardodziobie, ani nawet z przejażdżką Błędnym Rycerzem. Jakby w ułamku sekundy cała trójka przemieściła się na jakąś niewyobrażalną odległość, może do sąsiedniej galaktyki, a może do sąsiedniego lochu, w obłoku błękitnego iskrzenia i smugach migających gwiazd.

Gdziekolwiek trafili, było tam ciemno, tylko pochodnie, umieszczone gdzieniegdzie na ścianach, rzucały cienie i półcienie na korytarz.

- O ja nie mogę - stęknął Ron.

- Przynajmniej nie jest tu mokro - rzucił optymistycznie Harry.

- Lordzie Merelordzie! - zawołała pełnymi piersiami Hermiona. - Przybyliśmy cię odwiedzić! Pokaż się!

- Hermiono! - uciszył ją Ron ze zgorszeniem. - Nawet, jeśli tu jest, to z pewnością śpi! I to mocno! Jak możesz tak go zrywać!

- Racja - przyznała, zawstydzona. - Chodźmy go znaleźć i obudzić delikatnie.

- Eee... Nie chcę was martwić - odezwał się Harry - ale ktoś już nas znalazł, i to chyba nie jest Piąty Założyciel Hogwartu.

W ich stronę, oświetlając sobie drogę czymś trzymanym w dłoni, szła groźna, zakapturzona postać. Z przodu kaptura złocił się wąż, ujęty w okrąg.

- Jak tu mieszkają jacyś Ogoni, albo chociaż Trytoni, to ja jestem Helga Hufflepuff - jęknął Ron. Harry natychmiast wyciągnął różdżkę.

- Expel...

Przybysz zrzucił kaptur i popukał się końcem własnej, rozlumosowanej różdżki w czoło.

- No chyba was pokręciło.

Przez chwilę wpatrywali się w znajome, czarne oblicze.

- Eee... Cześć, Dean. Co robisz na A...

- Na aktualnej ścieżce naszych nocnych wędrówek? - wpadł jej w słowo Harry, rzucając współgryfonowi nieco rozpaczliwy uśmiech. Dean Thomas znów popukał się w czoło.

- Szukam was, głupole! Jak was nie było, Filch mówił, że kogo złapią dziś w nocy poza dormitorium, dostanie miesiąc szlabanu! Ernie Macmilian podwędził w łazience prefektów pelerynę Malfoya, żebyśmy mogli i w lochach was poszukać. No i proszę, stoicie na środku jak te słupki w bramce. Co wam odbiło?!

Hermiona wpatrywała się w niego z niemym wyrzutem.

- No, co jest?! - zdenerwował się Dean.

- Jak ty nic nie rozumiesz, Dean... Jak ty nic nie rozumiesz... Byliśmy tak blisko, tak blisko odkrycia wszechczasów! - jęknęła z rozczarowaniem.

- Za to jesteśmy jakby bliżej dormitorium - ziewnął z filozoficznym spokojem Ron.

- I jakby bliżej szlabanu wszechczasów - zauważył przytomnie Harry. - Dean, stary, jesteś skarbem. Wiesz, jak to jest, na tych nocnych spacerach traci się poczucie czasu...

- Ja tam nic nie wiem o takich rzeczach, ale my wszyscy już dawno wiemy, że po waszej trójce można się wszystkiego spodziewać. - Dean narysował sobie na czole kółko i po namyśle, zygzak w środku. Harry prychnął i naciągnął mu na głowę kaptur Malfoya.

- Sam nosisz węże na czole, wara od mojej blizny.

- Byliśmy tak blisko... Tak blisko... - jęczała Hermiona.

Pradawni powiadali: kiedy wychodzisz z domu, a także kiedy wracasz, zamykaj za sobą drzwi. Kiedy je zamkniesz, zaprzyj i zarygluj, a kiedy to uczynisz, zastaw barykadą. Kiedy zastawisz barykadą, pamiętaj zawsze, że to i tak za mało.

Zanim otworzysz zamknięte drzwi, pamiętaj, że to jedyne, co zostało po między tobą, a tym, co po drugiej stronie. Jeśli otworzyłeś zamknięte drzwi, pamiętaj, że już nigdy nie zamkniesz ich tak samo.

- I nawet zdołali uruchomić przejście.

- Nie oni pierwsi, nie ostatni.

- Racja, racja. Po prostu... coś mnie niepokoi...

- Stanowczo potrzeba ci zwizytować Atlantydę.

Dwie pary oczu poobserwowały jeszcze przez chwilę oddalających się Gryfonów - wreszcie dwie mroczne sylwetki odeszły, znikając wśród cieni.

Późnym popołudniem następnego dnia Hermiona rytmicznie uderzała głową w poduszkę w Komnacie Potrzeby.

- No popatrzcie tylko! Popatrzcie tylko na to!

Harry, Ron, Dean, Ginny, Luna i Neville życzliwie przyglądali się replice Wrót Atlantydy, którą w odpowiedzi na zaiste potężną potrzebę Hermiony wyprodukowała Komnata.

- Sam bym się dał nabrać - przyznał szczerze Neville. - Nie masz się co martwić!

- Chyba nie myślałaś, że Mortimer Merelord pozwoli tak każdemu wpadać na swoją wyspę i budzić się z byle powodu? - Luna z rozmarzonym wyrazem twarzy oparła policzek na guldzie sterowniczej. - Mój tatuś opublikował artykuł o Atlantydzie i Merelordzie już w rok po skończeniu Hogwartu, ale wciąż jeszcze nie udało mu się otworzyć żadnego przejścia. Ani tego, ani jak był w Walii na wyprawie...

Hermiona patrzyła na nią bez słowa. Krukonka ziewnęła.

- Oczywiście, w Ministerstwie mają jeszcze jedne Wrota. Ukrywają je w Departamencie Tajemnic. Ale to na nic, nikomu dotąd nie udało się złamać zaklęć Piątego Założyciela.

- Tak. A jak będziemy duzi i obłąkani, wszyscy zostaniemy łamaczami zaklęć i przejdziemy przez Wrota Atlantydy - mruknął Dean. Luna uśmiechnęła się odlegle.

- Gdybym nie była Krukonką, chciałabym być - jak to nazwaliście? - Ogonką. Na pewno pozwoliliby mi nosić morsko - morskie szaty.

Hermiona powpatrywała się w nią jeszcze przez chwilę, wreszcie bez przekonania kopnęła Wrota i usiadła razem z resztą przyjaciół.

- Taaa, też zamawiam komplet...

***

Dwie mroczne sylwetki wychynęły ze świata cieni - jakby wypełzły ze szpary u stóp Wrót Atlantydy. Przenikliwe spojrzenia przepatrywały okolicę Wrót. Pięciopalczasta dłoń płynnym, nieskończenie gibkim gestem sięgnęła do płyt posadzki.

ŁUP.

Klapa w podłodze pod metalową obręczą otworzyła się - ze środka wyjrzała zmierzwiona głowa Dyrektora Hogwartu.

- Ach, to wy... Poszli sobie? Dobrze, dobrze... Chodźcie na dół, pomożecie.

- Natychmiast.

- Nigdy w życiu.

Już po chwili Minerwa McGonagall zeszła gracko po drabince za Dumbledore'em do pomieszczenia, wypełnionego na wysokość kolan wodą, po którym miotała się większość grona pedagogicznego Hogwartu, w strojach wskazujących po części na moczenie nocne, a po części na wielką powódź.

- Ale no słowo daję, panie psorze, to na pewno nie jego wina! - zarzekał się Hagrid, pukając w wielką, szklaną szybę, oddzielającą pomieszczenie od jeziora. - Mały się może wystraszył, nowe miejsce, nowi znajomi, ale przeż by nie ubił tego sam jeden!

"Mały" Hagrida wyglądał połową z sześciu łbów zza podwodnego głazu, kopał dziko wodę w stronę zaciekawionych trytonów i ogólnie sprawiał wrażenie przystosowanego do taranowania Hogwartu co rano.

- Aaa... Co to właściwie jest? - zagadnęła delikatnie Minerwa, pomagając Dyrektorowi uszczelniać naderwane zaklęcia.

- Skylla podwodna. Śliczniusi, nie? Dostałem gratis do parzybródków.

- I wpuściłeś do jeziora?!

Hagrid obdarzył nauczycielkę najniewinniejszym ze swych uśmiechów.

- Powiedzieli, że to pies morski... Resztę głów wyciągnął spod brzucha dopiro, jak żem go wypuścił...

- Ach, tak...

- Severus! Zejdźże nam pomóc! - Sybilla Trelawney wygrażała pięścią w stronę klapy w podłodze. Przemokła chyba aż po wewnętrzne oko i wszystkie szale kleiły jej się do ramion.

- Ani myślę. - Mistrz Eliksirów usiadł na górze ze skrzyżowanymi na piersi rękami i z miną ?pode mną choćby potop? kontemplował Wrota Atlantydy. - Wasz basen, wasz kłopot. Wyście wymyślili, żeby wstawiać szybę pod dormitoriami Ślizgonów.

- Tyś ją pomagał uzbrajać... A jak nam tu dziura wyleci?!

- Nie pływam, nie łatam.

- Tak, tak, i nie szyjesz. Zostaw Severusa, Sybillo, już i tak miło z jego strony, że pilnuje nam korytarzy przed uczniami. Jak dotąd każdy, kto wejdzie do tej komnaty, tak się śpieszy do morskich krain czy w inne gwiazdy, że pod nogi nawet nie spojrzy. Ale ta nasza młodzież z roku na rok coraz bardziej fantazyjna, nie uwierzyłabyś, droga Sybillo...

- Nie - ucięła i zwiniętym w kulkę szalem cisnęła w szybę w stronę czającej się w jeziorze skylli.

- Nie? A przecież czytasz ich wypracowania z Wróżbiarstwa... - chichotał Dumbledore w rękaw. - Cóż, najważniejsze, że, jak na razie, nasi dzielni odkrywcy nie spieszą się z powrotem do Wrót Atlantydy.

- Wrócą - mruknął ponuro Snape. - Oni zawsze wracają.

- A poza tym, mają tyle zabawy z podróżami przez Wrota, że raczej nie będą szukać tajemnych przejść bliżej własnego nosa.

- Będą. Oni zawsze szukają.

- Tak, Severusie, a ty zawsze kraczesz. Tymczasem zaś tajemnica Atlantydy jest bezpieczna przed niepowołanymi a ciekawskimi przechodniami.

- Ale nie przed sześciogłową foką - burknął z góry Severus. Dumbledore westchnął teatralnie i machnął w stronę jeziora.

- O, okrutny losie. Czemu nawet w raju Trytonów Mortimera Merelorda musi ukrywać się jakiś wąż?! I to zalany?

- Wypraszam sobie - nadąsał się Snape.


KONIEC

* w wolnym tłumaczeniu... precz z łapami ;)

W mniej wolnym - "trzymajcie się z daleka, profani!"

Kwiecień 2006


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • CornPlebs : 2010-11-22 20:01:59
    O HP

    Świetnie zrobione.

    Napisałam też jedną małą część o HP i nie wiem jak ją zamieścić na tej stronie

    Pomóżcie mi,jestem nowa.

    Propos tego op. Geniusz ale troszkę oczy się męczą bo za mała czcionka, ale i tak nieziemsko wybitne....

    Pozdrawiam i proszę o pomoc z wstawieniem mojego opowiadania...


    CornPlebs

  • apstar : 2010-04-24 22:27:39
    jak trzeba pisać temat, to piszę...

    Genialne. Spadłam z krzesła czytając to opowiadanie. Uważam, że powinnaś je rozwinąć.Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. To żeby dostać się na tę Atlantydę, trzeba po prostu przejść przez klapę w podłodze koło tych wrót? Aha. Ale i tak opowiadanie powaliło na kolana. :p

  • Otaczka : 2008-08-26 12:11:34
    Wrota Atlantydy

    Juz to czytalam na Mirriel, ale to jest geniusz w czystej postaci, wiec moge to powtarzac trzy razy pod rzad i sie nie znudze.

    Absolutnie nie przeszkadza w tym fiku nieobecnosc dlugich i wyczerpujacych opisow. Oczywiscie klub szatanistyczny rzadzic bedzie po wieki, wiekow amen.

  • Oienel : 2008-06-20 17:03:49
    HP i Wrota Atlantydy

    Dialogi i inwencja twórcza na wysokim poziomie. To znaczy, dla mnie. I tym nadrabiasz braki w postaci opisów. Cóż... Według mnie była znikoma ilość dość jasnych opisów, a tych mniej jasnych również za wiele nie było.

    Żałuję, że sceneria nie była ładniej przedstawiona, ale po za tym, bardzo fajnie.

  • : 2007-12-13 10:53:39
    Harry Potter i Wrota Atlantydy

    Sympatyczny tekst, tyle że szalenie nierówny, niestety. Dialogi czytało mi się w miarę przyjemnie, ale już opisy! No, opisy... te wymagają sporo pracy stylistycznej.

    Mogę jedynie podpowiedzieć, że zdania zawierające ponad 40 słów należą do tych raczej trudnych w odbiorze. Przeszkadzają też - jak dziura pojawiająca się znienacka na dotąd gładkiej i równej szosie - wpadki w rodzaju "świeżo niedopieczonej" (powinno być chyba "świeżo upieczonej" albo tylko "niedopieczonej", prawda?).

    A mimo to mam po lekturze dobre wrażenia. Bo wyobraźni nie można sie nauczyć, natomiast technikę pisania zawsze można z biegiem czasu podszlifować. Do czego zachęcam.

  • Skomentuj