Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

O różdżkach i kociołkach

O różdżkach i kociołkach

Autor:Arien Halfelven
Korekta:IKa
Serie:Harry Potter
Gatunki:Obyczajowy
Dodany:2008-01-03 15:01:37
Aktualizowany:2008-03-13 21:33:34



Opublikowane pierwotnie na Forum Mirriel. Zamieszczone na Czytelni za zgodą autorki.


Opowiadanie inspirowane jednym zdaniem z Kanonu.

Dla potrzeb akcji zakładam, że istnieją, a przynajmniej istniał 26 lat temu przynajmniej jeden względnie niewinny Irlandczyk.

Za cudze skojarzenia nie odpowiadam.


O RÓŻDŻKACH I KOCIOŁKACH


majowe popołudnie, rok 1979. Irlandia.


Siwiejący, okrąglutki ksiądz uśmiechnął się jowialnie z ambony.

- Bo właśnie, moi kochani, z małżeństwem to jak z potrawką na ogniu. Czasem musi zawrzeć, a czasem pobyć na wolnym ogniu. Potrzeba jej przypraw, ale i śmietanki do zabielenia. I - co najważniejsze - składniki muszą do siebie pasować, bo nawet nasz Tim O’Malley nie zdoła takiego zakalca skonsumować.

Ludzie, zgromadzeni w maleńkim kościółku, odpowiedzieli pogodnym chichotem. O’Malley, przycupnięty w ławce tuż za rodzicami pana młodego, z oburzoną miną poklepał się po pokaźnym brzuszysku, jakby ubodła go myśl, że nie zdoła zjeść jakiejkolwiek potrawy. W pierwszym rzędzie pan młody spojrzał z rozmarzeniem na swoją wybrankę. Jego oblicze, promienne i przyozdobione subtelnym rzucikiem z prawdziwie irlandzkich piegów, nie wyrażało najmniejszych skojarzeń z gotowaniem czy tym bardziej zakalcami. Ksiądz uniósł nieco brewiarz, by zasłonić dobrotliwy uśmieszek. Młody Seth chyba wciąż jeszcze pozostawał na etapie wicia ukochanej wianków ze stokrotek i śpiewania jej (nie zawsze fałszywie) ballad i romansów. Za to jego Anna, choć w swojej bielutkiej sukni z niebieskim szlaczkiem u dołu wyglądała jak eteryczny, piaskowowłosy elfik, z pewnością tkwiła mocno w realnym świecie. W sumie - materiał na doskonałą weselną potrawę...

- Nie jest ważne, kto miesza w garnku, dopóki wam obojgu będzie smakowało tak samo. - Uśmiechnął się znad brewiarza, zyskując kolejne rozmarzone spojrzenie Setha i pogodne skinienie panny młodej. Ciągnął swoje kulinarne kazanie, starając się nie przeciągać zbytnio, gdy na gości czekały już w izbie weselnej prawdziwe potrawki i gotowe do nalewania toasty.

Seth słuchał niezbyt uważnie, kontemplując błogie ciepło lubej rączki w swojej dłoni. Oto promienie popołudniowego słońca wpadały przez miodowozłote witraże, strojąc w koronę jego żonę. Jego. Żonę. Żonę!

Anna słuchała zupełnie nieuważnie. Przez okna wpadały promienie popołudniowego słońca. W pysk mantikory, już popołudnie. Wkrótce będzie wieczór. A po wieczorze... O. W. Zębaty. Zapluty. Pysk. Mantikory. To będzie ciężka noc...

Z tyłu przyglądała jej się uważnie przyszła teściowa. Sukienka miała właściwą długość, a z matką Anny, Margaret May, matka Setha pasła kiedyś owce wujka Pata. Potrawka... Tak. Oto właściwe postawienie sprawy. Miła dziewczyna z tej Anny, a jaka piękna z nich para, aż miło, oczywiście. Byleby tylko dobrze karmiła jej Setha, bo inaczej popamięta! Tak. Wesele zapowiada się wspaniale. Miła dziewczyna, naprawdę. Tylko... Co strzeliło do głowy Margaret May, żeby posyłać ją do szkół czort wie gdzie? Teraz nie można być pewnym, czy jej co do głowy nie strzeli. Ech. No, ale Seth zawsze będzie miał mamę w pobliżu.

W ostatniej ławce słów księdza słuchała nabożnie przysadzista kobiecina o szpakowatych włosach, ubrana w zieloną, niemodną suknię.

- Taaa, samą prawdę mówi - mruknęła cichutko. - Najważniejsze w małżeństwie, to odpowiednio mieszać różdżką w kociołku.

Jej towarzysz, oparty o drewnianą kolumienkę, posłał jej ponure spojrzenie spod czarnych, posklejanych kosmyków.

- Puchoni...

majowa noc, 1979. Irlandia.

Młodzieniec imieniem Seth z ulgą zamknął drzwi do sypialni za sobą i swoją świeżo upieczoną żoną. Oczywiście, wszystko było cudowne. Ślub, taki radosny i słoneczny. Goście, rodzina i całkiem nieznajomi przyjaciele... Jedna pani tak miło życzyła im, aby na nowej drodze życia byli jak duża kępa imbiru. Właściwie, nie za bardzo wiedział, o co jej chodziło, ale niewątpliwie były to miłe życzenia. Nie dość, że duża, nie dość, że kępa, to jeszcze imbiru. Mniam. Ale taki właśnie wpływ na ludzi miały kazania ojca Evana. Tym niemniej - bardzo miłe. Ale dobrze, że już po wszystkim. I po weselu, tak. To, oczywiście, też cudowna sprawa. Obtańcować ciocie i kuzynki, pokibicować staremu Timowi i stryjkowi Flaherty’emu w piwnym pojedynku, wysłuchać żartów kumpli, naobiecywać ojcostwo chrzestne komu się dało...Tak, własne wesele to wspaniała rzecz. Tyle, że na takim przyjęciu rzetelny pan młody własną pannę młodą może co najwyżej w przelocie pogłaskać po tym ślicznym nosku. Na szczęście już po wszystkim. Oboje odtańczyli swoje, nakarmili się tortem, porozrzucali w tłum co tylko do porozrzucania mieli. Anna pomyślnie zaliczyła podarcie sukni na szczęście. I wreszcie młodsza część gości odprowadziła ich hałaśliwie do domu, entuzjastycznie kibicując wnoszeniu panny młodej przez próg, po czym nareszcie - nareszcie! - zostali sami. Ich noc poślubna... Można było się rozluźnić i spokojnie powpatrywać w Aneczkę, bez zakłóceń w postaci rozochoconych kumpli, zachwyconych wujenek i kufli piwa. Można było wziąć ją za rączkę. Powyjmować z włosów spinki i zbłąkane ziarnko ryżu. Spinki - sprzączki - guziczki...

Ich noc poślubna.

Ich noc poślubna. W cholerę chimery, już?! Że też nie dało się tego odwlec jeszcze odrobinkę! Szaleństwa na parkiecie z zionącymi piwem pociotkami i kumplami Setha tak miło utrzymywały ją w złudnym poczuciu nierzeczywistości. Wesele, radość, toasty, skrzypce stryjka Pata, wszystko tak błogo oderwane od brutalnej prawdy o życiu. Niestety - brutalna prawda o życiu ma to do siebie, że prędzej czy później trzeba się z nią zmierzyć. Ha. Żeby tylko! Perspektywa nocy poślubnej oznaczała, że przyszedł czas, aby z brutalną prawdą o życiu skonfrontować również Setha. Merlinie, chroń niewinnych. Chroń... Nie. Niestety. Okres ochronny niewinnych właśnie się zakończył.

- Seth.

- Tak, kochana... - wyszeptał uroczyście.

- Seth - powtórzyła nieco ostrzej. Zamrugał, zaskoczony.

- Jestem tu, kochanie - rzekł łagodnie. - Jesteśmy tu razem... Czy to nie wspaniałe?

- Super - przyznała. - Możemy porozmawiać?

Znowu zamrugał. Ajjjjj... Mamo... Merlinie... Mantikory mordo makabryczna... Cóż. Anna wiedziała przecież, że do tego dojdzie. Biorę sobie ciebie za męża. To musiało nastąpić. Rzeczywistość dopominała się o swoje prawo pierwszej nocy. Im prędzej będą mieć to za sobą, tym lepiej. Seth na pewno wolałby powpatrywać się jeszcze miłośnie w jej profil. Ale niestety małżeństwo nie opiera się na patrzeniu.

- Porozmawiajmy - zaczęła ostrożnie.

- Dobrze - zgodził się nieco tylko zdziwiony pan młody. - A o czym ?

Głęboki oddech.

- Ooo... Różdżkach i kociołkach?

- Hę? - zielone oczy Setha oprzytomniały nieco z mgiełki ekstatycznego szczęścia. Powoli zaczęło je wypełniać śmiertelne zdumienie. - Że... To znaczy... Chcesz... Co masz na myśli?!

Anna schowała ręce za plecami, usiłując nie załamywać ich zbyt demonstracyjnie.

- Wybacz, skarbie - przeprosiła drżącym głosem - ale naprawdę nie bardzo wiem, jak mam to ująć... Uwierz mi, dla mnie to też bardzo trudne. Nie chcę cię... zaszokować.

- Zaszokować?! - Okrzyk Setha wyrażał oburzenie, ale nawet każdy z jego piegów jawił się Annie jako niewinny, bezbronny i podatny na szok.

- Musimy przez to przebrnąć. Zatem, różdżki. Kociołki. Nic ci to nie mówi, oczywiście.

- Oczywiście, że mówi. Anno! Jesteśmy w Irlandii! Ta szkocka szkoła ci jakoś zaszkodziła, albo... no nie wiem. Różdżki i kociołki. Elfy i chochliki. Dolewają blekotu do piwa, tak. Jasna rzecz. Ale czy musimy to omawiać właśnie dziś?

Głębokie westchnienie.

- Są rzeczy, o których nie masz pojęcia... - rzekła tajemniczo Anna.

- Kochanie! - roześmiał się młodzieniec.

- Kochanie. - Że też to ja w tym związku muszę nosić różdżkę.

Ujęła to w dwa palce. Dwanaście cali, wierzba, serce smoka. Podobno to był ogniomiot...

- Panie Finnigan. Czy ma pan choćby najbledsze pojęcie, co to jest?

*************

Merrrlinie, nie powinno się robić takich rzeczy uczciwym, irlandzkim Mugolom. A już na pewno nie w noc poślubną. Nie powinno się im mówić, że ich uczciwa, świeżo poślubiona irlandzka żoneczka nie jest takim eterycznym, lirycznym, romantycznym, rachitycznym elificzkiem, na jakiego wygląda. Że wręcz przeciwnie - jest ni mniej, ni więcej, tylko wiedźmą. Uzbrojoną w różdżkę, której zalety sięgały daleko poza przyziemne mieszanie w kociołku. Stanowczo nie powinno się stawiać uczciwych, irlandzkich Mugoli wobec takich faktów.

Zawsze o tym wiedziała.

Teraz wiedziała również, dlaczego.

- Zrób to jeszcze raz!!! - błagał Seth.

Głębokie westchnienie.

- Wingardium Leviosa - wymruczała Anna. Wazon z kwiatami dostojnie wzniósł się w górę i zaczął powoli kiwać się - raz w jedną, raz w drugą stronę, to w tę, to w tamtą, i znowu... Seth Finnigan z oczami wielkimi jak spodki wpatrywał się w lewitujący dzban.

- A... a... - zaciął się.

- Jasne, skarbie. - Pokiwała cierpliwie głową i wycelowała różdżką w wazon. - Ignifer Pictus.

Dookoła kwiatków zmaterializowała się ognista, różnokolorowa łuna na kształt miniaturowej zorzy polarnej. Po krótkiej chwili niezdecydowania zaczęła falować w jednym rytmie z kiwającym się dzbankiem.

- O jaaaaa - zaszeptał Seth. Wciąż wyglądał na wstrząśniętego, jednak na jego twarz powoli zaczynały wracać kolory.

Błagam, tylko nie proś o melodyjkę...

Zmierzwił rudą czuprynę tym swoim uroczym, roztargnionym gestem. Błyszczącymi oczyma wpatrywał się w oświetlony feerią kolorów, podrygujący wazon.

- Hmm... Więc, mówisz... A, dajmy na to, mogłabyś....

Głębokie westchnienie.

- Tak, skarbie?

Nasza noc poślubna...

Epilog

majowe popołudnie, 1979. Szkoła magii i czarodziejstwa Hogwart.

- Dziękuję, że poszedłeś z Pomoną, Severusie.

- Nie ma za co...

- Ależ jest! W twojej sytuacji...

Czarnowłosy młodzieniec nerwowo zacisnął palce na lewym przedramieniu, gdzie ukryty pod szatą czernił się Mroczny Znak.

- I tak niepotrzebna jej była... ochrona - mruknął. - Nikogo podejrzanego. Ci... Finniganowie... mogą sobie bezpiecznie mieszkać w Irlandii. I nie musi się pan martwić. Nikt niepowołany mnie nie widział. Moja misja pozostaje niezagrożona.

Dyrektor Hogwartu uśmiechnął się dobrotliwie.

- Pomona wspominała, z jakim zacięciem broniłeś bezpieczeństwa swojej misji... Jak to było? „Nie, nie wyjdę zza kolumny. Tam dalej jest już poświęcona ziemia, jeszcze mnie piorun porazi. Nie, nie pocałuję panny młodej. Jeszcze mnie... zarazi. Nie, nie, nie. Nie piłem dziś wywaru z szaleju.”

Młodzieniec uniósł brwi - na jego bladej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.

- Przyganiał kociołek różdżce... Proszę w wolnej chwili zapytać panią proefsor, co jej zdaniem stanowi esencję małżeńskiego szczęścia.

- A co, co? - zainteresował się Dumbledore z psotnym uśmiechem. Severus wyprostował się i złożył ręce. Przebrał się już z mugolskich ubrań w czarną szatę i ze swoją wysoką, wychudzoną sylwetką przypominał jakiegoś mnicha - ascetę z dawnych wieków.

- Bo widzi pan, Dyrektorze - rzekł podniośle - z małżeństwem jest jak z eliksirem kalinowym. Musi zawrzeć w kociołku, ale i pogotować się na wolnym ogniu. Trzeba dodać cierpkiej kory kaliny, ale i słodki kwiat lipy. Pozostałe ingrediencje wyjątkowo pominę milczeniem. Ale wszystkie muszą ze sobą harmonizować, bo inaczej z eliksiru zrobi się jakiś wytwór typowy dla Pettigrew w szkolnych czasach.

Dyrektor uśmiechnął się pobłażliwie.

- I...?

- I nieważne, kto miesza różdżką eliksir w kociołku, póki obojgu tak samo smakuje.

- Ekhemmm... - stary czarodziej zakrztusił się nieco. Snape uniósł jedną brew.

- Widzę, że tok myślenia pana i pani profesor Sprout zmierza w tym samym kierunku... Ciekawe.

- Skrzywienie zawodowe, mój chłopcze! Trzeba być wyczulonym na szkodliwe treści! - obruszył się Dumbledore. - Pouczyłbyś parę lat w Hogwarcie, zobaczyłbyś.

Kolejny ironiczny uśmieszek.

- Ciekawe, czego miałbym tu nauczać...

- Eliksirów, oczywiście! - odparował natychmiast Dyrektor. Uśmieszek jakby o ćwierć tonu pocieplał.

- No tak... Przy tej praktyce, którą zdobywam... tam... zostanę Mistrzem w błyskawicznym tempie.

- Pomyśl tylko: nauczałbyś mieszania różdżką w kociołku... - rzekł kusząco starzec.

- O niczym bardziej nie marzę - mruknął z przekąsem Severus. - Wystarczy spojrzeć mi w oczy, żeby wiedzieć, że to moje powołanie. Dyrektorze... Prawdziwe Eliksiry nie wymagają międlenia różdżką w kociołku. Potrafię uwarzyć doskonały eliksir nawet nie zbliżając do niego różdżki.

- O ho ho...

Severus zniżył głos.

- Potrafię uwarzyć perfekcyjny eliksir nawet nie muskając różdżką kociołka. Nawet nie dotykając różdżką. Och, mógłbym. Czasami... Oczywiście. A wtedy... Dyrektorze... Taki eliksir...

Dumbledore pokiwał głową.

- Wystarczy spojrzeć ci w oczy, żeby wiedzieć, że to twoje powołanie - stwierdził z przekonaniem. - Wiesz, zatrzymam dla ciebie ten etat.

KONIEC

<rzeczone zdanie z Kanonu - cytat z pamięci -

HPiKF:

Seamus Finnigan:

"Ja jestem pół na pół... Mama dopiero po ślubie powiedziała tacie, że jest czarownicą. Trochę to nim wstrząsnęło...">

czerwiec 2005


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • : 2012-11-05 22:15:13

    Sympatyczne! Ja chcę więcej!

  • : 2008-01-05 10:56:11
    O różdżkach i kociołkach

    Czytając - uśmiechałem się bez przerwy, aż do ostatniego wersu. Prezentowane poczucie humoru jest tak ciepłe i sympatyczne, a przy tym na poziomie, że po prostu nie mogłem zareagować inaczej.

    Do tego całosć zgrabnie napisana: Arien Halfelven ma styl, który przypadł mi do gustu.

    "Mieszanie różdżką w kociołku" - ileż w tym zdaniu erotycznych podtekstów i pokarmu dla wyobraźni.

    Proszę o jeszcze.

  • Skomentuj