Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Brave: Journeyman

Rozdział IX

Autor:Setsuna
Serie:Warhammer Fantasy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Przemoc
Dodany:2008-06-16 08:00:53
Aktualizowany:2008-06-08 11:38:51


Poprzedni rozdział

Kiedyśmy zeszli na dół, znajdowali się tam już Althar, Igor i Wasyl. Towarzyszyła im całkiem spora grupa ludzi, po których widać było, że spędzili nieco czasu w lochach. Igor cały czas rozmawiał z nimi po kislevsku. Widząc nas, podszedł i rzekł:

- Oni wszystkie są z Kislva. Zostanę tu i w tym zamku zrobim nowy dom dla nas. Tu budiet bezpiecznie.

- Ja także - przyłączył się Althar. - Mam tu wszystko, co potrzebne, bym kontynuował naukę magii. A im przyda się czasem pomoc maga.

Reszta dnia minęła na sprzątaniu zamku ze śladów jego poprzedniej właścicielki. Wszystkie zezwłoki zombich, czarodzieja, jak i wiedźmy wyniesiono poza mury zamku i tam spalono. Jej księgi i przedmioty zabezpieczył Althar. Wieśniacy przenosili swój dobytek z wioski do zamku. Pod wieczór wszyscy zmęczeni zasiedli do wieczerzy w zamkowym refektarzu. Nad ranem zaś, głośno żegnani, opuściliśmy we czwórkę mury zamku.

Dalszej drogi nie zakłóciło już nic, więc dotarliśmy do Wolnego Miasta dość szybko. Marienburg był miastem położonym na granicy wpływów Imperium, Bretonii i Albionu, a na dodatek, jako duże miasto portowe, stanowił przedziwną mieszankę najróżniejszych kultur i styli. Choć większość domów zbudowana była na modłę imperialną, to nietrudno było dostrzec te, których architektami byli niewątpliwie mieszkańcy Bretonii. Zdecydowanie masywniejsze i wyższe, o grubych murach i niewielkich oknach. Nie brakowało też sklepów, które stanowiły własność kupców orientalnych. Ich wygląd najczęściej nawiązywał do pochodzenia właściciela. Pamiętam dobrze, z jakim zaciekawienie oglądaliśmy sklep kupca kitajskiego, z okrągłym, spiczastym dachem. Na ulicach wciąż panował ożywiony ruch, a im bliżej portu, tym bardziej wielobarwny i różnorodny stawał się otaczający nas tłum.

Choć Marienburg wydawał się być położony z dala od tego całego szaleństwa, szybko okazało się to złudzeniem. Mijając jeden z placów, zauważyliśmy starszego człowieka, który przemawiał do zebranej wokół niego tłuszczy.

- Nigdy nie pokonamy Chaosu. - Jego słowa utkwiły mi w pamięci dość wyraźnie. - Nie możemy go pokonać. Dlaczego? Bo Chaos wygrał już podczas stworzenia, na początku! Chaos jest w każdym z nas. My jesteśmy Chaosem!

Chyba właśnie po tych słowach, w stronę nawiedzonego proroka poleciał pierwszy kamień. Szybko po nim poszły w ruch następne, tak że wkrótce na ziemi leżał tylko zakrwawiony strzęp ciała.

Jeszcze tego samego dnia, w którym przybyliśmy, Harry pojechał do portu i znalazł statek, który następnego dnia rano wypływał do Albionu.

- To specjalny statek - mówił, prowadząc nas tam. - Imperium nie chce wysyłać statków wojennych, ale ta jednostka jest w tajemnicy na żołdzie cesarskim. Kiedy kapitanowi pokazałem odpowiednie papiery, obiecał nas zabrać od razu. Dobrze, że na niego trafiliśmy. Przenocujemy już na statku, w kajutach.

- A konie? - spytałem.

- Pójdą do ładowni. To nie będzie długi rejs, więc powinny znieść to bez problemów.

Przenieśliśmy się więc na statek. Była to średnia jednostka z dwoma masztami. Kajuty, jakie nam przydzielono, były całkiem wygodne i podejrzewam, że w normalnej sytuacji podróż w nich mogłaby nas sporo kosztować.

Rozłożyłem się wygodnie w hamaku i już zamykałem oczy do snu, kiedy obudziło mnie pukanie.

- Wejść!

Do środka weszła Genevieve. Pierwsze spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że coś jest nie tak.

- Dietrich - zaczęła dziwnym głosem. - Ja czuję się źle, naprawdę źle...

- Choroba morska?

- Nie wiem. Boli mnie żołądek i huczy mi w głowie. Nie mogę nic zjeść.

- Kochanie - wstałem - przecież my jeszcze nie wypłynęliśmy. Stoimy w porcie, a kołysze tak, że prawie tego nie czuć.

- No tak, ale ja już nie mogę... - Przerwała i wybiegła na górę.

Pobiegłem za nią. Zobaczyłem ją, wychyloną przez burtę. Zbliżyłem się.

- Gen, nie możesz pływać statkiem. Jeśli stanie w porcie wywołuje taki efekt, to wypłynięcie na morze...

- Chcesz, żebym została tutaj? - Wskazała ręką na Marienburg.

- Trzeba będzie tak zrobić. Postaramy się z Harrym, żeby załatwić to jak najszybciej, a wtedy przypłyniemy tu i razem wrócimy do stolicy. A teraz chodź, porozmawiamy z Harrym, żeby znalazł jakieś miejsce dla ciebie.

Harry, dowiedziawszy się, co jest grane, w mig znalazł dla Gen miejsce w ambasadzie Imperium. Tam miała czekać na nasz powrót. Następnego dnia rano okręt podniósł żagle i wypłynął na morze.

„Wieczorny Sztorm” - bo tak nazywał się nasz statek, pruł szybko poprzez fale morza, dzielącego Albion i wybrzeża kontynentalnego Starego Świata. Bo mentalnie Albion wciąż pozostawał jego częścią. Fragmentem świata, który usiłował przetrwać w normalności, w obliczu ciągłego zagrożenia ze strony Chaosu. Zagrożenia, które przez długi czas, choć realne, przybierało raczej mglistą postać tajemnych kultów i zdradzieckich napadów. Co prawda mieszkańcy Kislevu czy Królestw Kresowych doskonale wiedzieli o zagrożeniu, jednak ich ostrzeżenia wielokrotnie traktowano niepoważnie. Teraz Kislev nie istniał, zaś Imperium stanęło w obliczu wojny z potęgą, jakiej od czasów Slaanów, na ziemi nikt nie widział. Co więcej, nie dawało się przewidzieć zachowania, sąsiadującej na zachodzie z Imperium, Bretonii. Wielokrotnie mówiono o tym państwie, że toczy je zgnilizna. Dotykała on przede wszystkim arystokracji bretońskiej, która nie osiągnąwszy oświecenia, adekwatnego do szlachty Imperium, wciąż kultywowała model życia jakby z poprzedniej epoki. A to sprzyjało plenieniu się, wśród szukających nowych rozrywek arystokratów, kultów mrocznych bogów. To, że Bretonia odmówiła pomocy Imperium, kiedy to cesarz zaproponował sojusz w walce z Choasem sprawiało, że niektórzy byli skłonni widzieć w Bretonii skrytego sprzymierzeńca Chaosu.

Tak więc cesarz Karl IV wysłał swego posłańca Harry’ego Schmita na dwór albioński. Liczył na wynegocjowanie sojuszu, który pozwoli trzymać w szachu Bretonię. Mi i Genevieve przypadła rola eskorty. Kiedy jednak w Marienburgu okazało się, że Gen nie może pływać statkiem, ja pozostałem jedyną eskortą Harry'ego.

Wspominając czasy, kiedy to razem studiowaliśmy na uniwersytecie Middenheim, spędzaliśmy czas. Pewnego razu Harry spytał mnie:

- Kiedy się pobraliście z Genvieve?

- Dwa tygodnie i kilka dni temu.

- Widzę, że zepsuto wam miesiąc miodowy.

- Odbędziemy miesiąc, kiedy skończy się ta wojna. Wcześniej o spokoju trudno będzie nawet marzyć.

- Tak, masz rację. Powiedz mi, bardzo ją kochasz?

- Bardzo? To zbyt małe słowo. Gdybyś wiedział, przez co przeszliśmy...

Niepotrzebnie to mówiłem. Znów musiałem opowiadać naszą historię, pomijając ostrożnie pewne wątki.

- Teraz rozumiem - stwierdził Harry, kiedy skończyłem. - Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Wiesz, chcę ci coś powiedzieć. Kiedy wrócimy, zamierzam oświadczyć się córce księcia Strilandu.

- Wysoko mierzysz - odpowiedziałem, choć pomyślałem o czymś innym. Harry w czasie studiów prezentował dość specyficzny styl życia, który eufemistycznie określano mianem „pies na kobiety”. Taki człowiek jako mąż i ojciec? Ciekawe.

- Ale widzisz, jestem dyplomatą w służbie cesarskiej. Jeśli ta misja się powiedzie, mam szansę na nagrodę. Poproszę wtedy cesarza o nadanie mi szlachectwa. Wtedy będę mógł podjąć starania.

- A ona?

- Widzieliśmy się kilka razy na balach w stolicy. Jestem nią oczarowany, a i ona nie wydaje się być obojętna wobec mnie. Ale...

- Okręt z lewej burty!

Ten krzyk przerwał nasze rozważania. Odwróciliśmy się i zwróciliśmy ku morzu. W oddali rzeczywiście widać było sylwetkę statku.

- Ciekawe czyj? - spytał, bardziej siebie niż mnie, Harry.

- To Norsemani! - wykrzyknął nagle stojący obok nas marynarz, strasząc nas bardziej swoim okrzykiem niż jego treścią.

Smukły okręt wyraźnie kierował się w naszą stronę. Przybiegł kapitan. Kiedy zobaczył statek, mina mu wyraźnie zrzedła.

- Co oni tu robią? Zazwyczaj opływają Albion od północy - spytał ktoś.

- Nieważne - powiedział kapitan. - Są tu i to nasz problem.

- Są niebezpieczni?

- Nie jesteśmy statkiem kupieckim, więc może nas ominą. A jeśli nie...

Kapitan zamilkł na chwilę. Wyraźnie myślał nad sposobem wybrnięcia z sytuacji. W końcu odezwał się:

- Wszystkie działa na lewą burtę - krzyknął, a marynarze ruszyli, by wykonać jego zalecenia. - Panowie - zwrócił się do nas - możliwe, że czeka nas walka. Ustawimy działa na jednej burcie i gdy będą blisko, damy salwę. Może uda się ich trafić, jeśli zaś nie, to salwa narobi dużo dymu. Wtedy podpłyniemy i dokonamy abordażu na ich statek. Grupa ludzi musi się tam dostać, a następnie przy użyciu krasnoludzkich granatów, zatopić go. Proszę pamiętać, Norsemani to świetni wojownicy i radzę ich nie lekceważyć.

Wróciłem do kabiny i zabrałem stamtąd swój miecz, który otrzymałem jako prezent ślubny. Pod koszulę założyłem ryngraf z młotem Sigmara, na głowę płaski hełm stirlandzki, dobry do walk w tłoku. Kiedy wyszedłem, Harry już czekał z rapierem u boku.

- Harry - powiedziałem - nie powinieneś się narażać. Jesteś posłem i nie możesz sobie pozwolić na ryzykowanie życia.

Zgromił mnie wzrokiem.

- Myślisz, że będę siedział tam w środku, jak jakaś dziewica i słuchał, jak ktoś walczy w mojej obronie?

Z taką argumentacją nie było sensu walczyć. Marynarze skończyli ustawianie dział. Po lewej burcie stało teraz osiem armatek. Dwóch marynarzy oparło o burtę muszkiety. Jak na statek tranzytowy to uzbrojenie mogło robić wrażenie.

Norsemański statek zbliżał się szybko. Widać już było nawet głowę smoka, sterczącą mu z dzioba. Kiedy byli już tak blisko, że widać było gołym okiem, że chcą nas staranować, kapitan krzyknął:

- Ognia!

Rozległ się huk i obszar pomiędzy nami, a okrętem wroga zasnuła chmura dymu. Teraz my ruszyliśmy pełną szybkością. Kiedy mijaliśmy ich okręt, kilku zarzuciło liny z hakami oraz harpuny na ich pokład. Przy trzasku i jęku drewna nasze okręty przywarły do siebie. Nasz był wyższy, toteż zeskakując na ich pokład, ruszyliśmy do walki.

Morski wiatr rozwiał dym armatni. W kilku miejscach ich ataku widać było plamy krwi i ciała, zmienione w krwawą miazgę, co świadczyło o tym, że nasza salwa przyniosła jakiś skutek. Jednak teraz wszystko zależało od walki bezpośredniej.

O Norsemanach słyszałem już kiedyś. Z opisu, jaki wtedy usłyszałem, wynikało, że to wielcy, brodaci i żądni krwi barbarzyńcy, uzbrojeni w topory i ciężkie miecze. Opis ten odpowiadał w pełni rzeczywistości. Natarli na nas z furią. Marynarze, których uzbrojeniem były lekkie miecze, z trudem trzymali szyk. Ja, choć nie była to przecież moja pierwsza walka, też znalazłem się kilka razy w niebezpiecznej sytuacji. Ich ciężkie ciosy spadały zewsząd i sporej gimnastyki wymagało unikanie ich, bo o odbijaniu często nie mogło być mowy. Nasze położenie poprawił fakt, że kilku z nas miało pistolety. Arkebuzy na okręcie też były cennym wsparciem. Wspólna salwa odrzuciła wrogów do tyłu. Ktoś ponad ich głowami rzucił granat. Jednak pewien Norseman złapał go i wyrzucił do morza. Został nam jeszcze jeden.

- Za mną! - krzyknąłem i z furią ruszyłem ku ich ładowni.

Gdy przebiliśmy się niedaleko wejścia do ładowni, ktoś chwycił granat i wrzucił go do środka. Chwilę później statkiem targnął wybuch, po którym jednostka zaczęła szybko zanurzać się w wodzie. Nadszedł niebezpieczny moment. Wszyscy ruszyli do lin, by wspiąć się na nasz statek. Jednak Norsemani wcale nie zamierzali nam na to pozwolić. Choć z góry co jakiś czas strzelano z muszkietów do wroga, to wspinających się, wciąż trzeba było asekurować. Ja byłem jednym z ostatnich. Właśnie wspinał się Harry, kiedy z głośnym rykiem, jakiś Norseman rzucił się ku nam z uniesionym toporem.

Ciąłem nisko, chcąc trafić go w nogi. Udało mi się. Norseman upadł, jednak przewracając się, zdążył jeszcze rzucić toporem. Uchyliłem się i w tym momencie usłyszałem krzyk Harry’ego. Leżał na deskach, zaś na plecach widniała wielka krwawa rana. Kopnąłem Norsemana, który z krzykiem potoczył się do zbliżającej się ku nam wody i podniosłem Harry’ego. Wspiąłem się po linie i jako ostatni dotarłem na pokład naszego statku. Położyłem Harry’ego na pokładzie. Nie trzeba było lekarza, by stwierdzić, że rana była śmiertelna. Harry też to rozumiał.

- Dokończ misję Dietrich - wyszeptał słabnącym głosem. - Masz moje uprawnienia... - I mówiąc to, wyzionął ducha.

Załoga straciła siedmiu ludzi. Prawie każdy z walczących na statku wroga, został ranny. Poseł do króla Albionu zginał. Tak przedstawiał się bilans tego starcia.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • c tan : 2011-12-31 11:56:43
    piekne

    to opowiadanie jest zarabiste miłosc poswiecenie podroze zle moce i wiele mitycznych ras walczacych rarmie w ramie ze wspolnym wrogiem czekam na ksiazke z tymi bohaterami daje 10

  • Skomentuj