Opowiadanie
Przy Drodze
3. Deszczowo...
Autor: | clbs |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2008-05-21 08:18:06 |
Aktualizowany: | 2008-05-21 00:18:41 |
Poprzedni rozdział
III
Deszczowo...
Czerwień - wszystko było w niej skąpane, ściany, podłoga, leżak z siana. Swoje źródło brała ze wschodzącego słońca, doprawdy, jego zachody były tu marne, lecz gdy się budziło, widok zapierał dech w piersiach. Na zewnątrz ćwierkały ptaszki, a pasikoniki dawały piękne koncerty, Darek czasami wtórował im na grzebieniu, jednak dzisiaj zajęty był, czym innym... Kłosy zbóż przyjemnie szumiały bujane przez lekki wiatr…
Otworzył oczy. Przetarł je rękoma, poczym podszedł do miski z wodą i przepłukał twarz.
-Cholera, zasnąłem? - Mówił do siebie i rozglądał się po pokoju. -Hej, misiu wsta…- Urwał. Wreszcie zauważył, że miejsce, w którym spał ten dziwny chłopiec było puste. Natychmiast się podniósł i wyszedł z młyna, w nadziei, że znajdzie go przed budynkiem, niestety i tam go nie było.
-Kurwa! - Krzyczał kopiąc w ścianę. - Uciekł… Cholera, trzeba go było przywiązać.
Zrezygnowany, usiadł opierając się o belkę. Nie wiedział co robić, więc rozczochrał sobie włosy.
-Geez, kiedy byłem już tak blisko, kiedy brakowało tak niewiele, wszystko się musiało spieprzyć.
Gdy wstawał, poczuł pod rękami jakąś nierówną powierzchnię. Spojrzał dokładniej i zauważył, że jakiś wyraz wyryty był w drewnie, jednak pismo, choć z wyglądu jakby Polskie, bliżej miało do hieroglifów.
-P..Po… Jezu, jakie koślawe litery, Poł…Południe? Tak, nie ma wątpliwości. Tylko, co to znaczy? Nie przypominam sobie, żebym kiedyś pisał po podłodze, jeszcze tak bezsensu, no i ja ładniejsze literki tworze. Chyba, że… to ten niedźwiadek? Może to na południu kogoś widział? Albo znowu chce ze mnie cwela zrobić…
I tak na rozmyślaniu zeszło mu pół dnia. Nie można jednak tego czasu nazwać całkowicie straconym - przekonał sam siebie, że nie ma nic do stracenia i uda się na południe. Rozochocony rozpoczął przygotowania - w butelkę, którą znalazł w młynie nalał wody ze strumienia, zerwał kilka jabłek, spakował resztki jeszcze-w-miarę-zjadliwego-zająca, a swoją dotychczasową broń, czyli kij z gwoździem, zamienił na siejący postrach kij z kilkoma gwoźdźmi.
-No, to teraz gdzie jest południe? - Popatrzył na nieboskłon - skoro słońce wschodzi tam to… cholera, nad lasem…No nic, jakoś to będzie. Nie? Będzie, będzie. - Starał się przekonać samego siebie, co do słuszności swojej decyzji, jednak dialog, który prowadził ze sobą dziwił nawet pobliskie zwierzęta.
Las był jak wszystkie inne - gdzieniegdzie rosły grzyby, zarówno jadalne borowiki i jemu podobne, jak i te jadalne, ale „jednorazowe”. Podłoże stanowiły lekko przyschnięte liście i jaszczurki, czasami nawet żywe. W koronach drzew baraszkowały sobie ptaszki i wiewiórki i zapewne również owady, choć te ostatnie, a w szczególności komary upodobały sobie Darkową krew. Odganiając się od natrętnych moskitów, Darek szedł w kierunku, który wcześniej uznał za słuszny i choć była duża szansa, że wśród kniei straci orientację, a być może stracił ją już dawno temu i szedł w zupełnie inną stronę - on zdawał się tym nie przejmować.
Dzień miał się już właśnie kończyć, a jak wszystkim wiadomo najwięcej rzeczy dzieję się właśnie wieczorem - nie inaczej było w tym przypadku. Po wyczerpującym, kilkunastogodzinnym marszu, zauważył coś z reguły niespotykanego w lesie. Na czterech pniach, podpierała się mała konstrukcja z kijów i gdyby nie brak dachu, który być może jeszcze jakiś czas temu tam się znajdował, można by to nazwać szałasem. Darek przeczesał teren, ale jedyne, co znalazł to próchniejące liście, których wcześniej również było pod dostatkiem. W pobliżu nie było żadnych śladów, lub nawet czegokolwiek, co wskazywałoby na kierunek dalszej wędrówki mieszkańca owego cuda architektonicznego. Lekko podłamany na duchu, szybko dobudował prowizoryczny daszek i postanowił spędzić tutaj noc. Po zmierzchu zapanowały iście egipskie ciemności - wydawać by się mogło, że w okolicach młyna było widniej, zapewne dzięki jasnemu zbożu rosnącemu w koło. Nie bacząc na konsekwencje, zwinął się w kłębuszek na wzór gryzoni, bądź kotów i zasnął. Tej nocy, śniło mu się chyba wszystko - zaczynając na wędrówkach po dnie oceanu, przez pływanie na księżycu, a kończąc na stosunku płciowym z bliżej nieokreśloną niewiastą. Obudził się wcześnie rano, a kręgosłup bolał go jak nigdy - było twardo, wilgotno, a to wszystko zostało jeszcze przyprawione karkołomną pozycją. Nie mówiąc wiele, bo i nie miał, do kogo kierować słów, wyruszył dalej w nadziei na lepsze jutro, oraz spotkanie człowieka.
Ja, jako narrator przyzwyczaiłem was już pewnie do słonecznej pogody i „lekkiego wiaterku” w świecie, który wam przedstawiam. Skoro tak się sprawy mają, nie pozostało mi nic innego, jak opisać deszcz - straszną ulewę, która spadła na naszego bohatera trzeciego dnia jego wędrówki. Co prawda, schronił się pod liściem, ale liść nie parasol i ma swoje wady, a ten akurat miał ich całkiem sporo, zaczynając od tego, że wiele było w nim dziur, kończąc na tym, że już niewiele było w nim liścia. Z nieba lało niemiłosiernie, najwyraźniej stwórca nie oszczędzał Darka, ale przynajmniej nieświadomie stworzył mu okazję do napełnienia butelki. „Kiedy skończy tak padać?” Myślał zapewne nieszczęśnik pod liściem, a deszcz wcale nie miał zamiaru się kończyć, choć nie zanosiło się też na to, by miał przybrać na sile. Wreszcie wieczorem, na oko blisko dziewiętnastej ulewa się skończyła pozostawiając po sobie rozległe bagno. Darek, cały przemoczony, gdyż naturalny parasol jak się tego można było spodziewać nie spełnił swojego zadania, podniósł się i ruszył dalej. Zaczynamy kolejny nudny rozdział z życia bohatera? Ależ skąd i choć nie mogę zagwarantować, że będzie ciekawy - to nie będzie on już dotyczył tylko Darka, bowiem stała przed nim pewna osoba. Co tym razem? Koto-królik? Dorosło-zwierz? A w życiu! Postać ta miała jak najbardziej ludzką budowę ciała i co najważniejsze - parasol!
Co najmniej lekko, jeżeli nie bardzo mocno zdziwiony spojrzał na przybysza i przemówił niepewnie:
-Kim jesteś?
-hhhhh - Doprawdy, dźwięk wydobywający się z ust tej istoty był tak dziwny, że nie sposób go fonetycznie opisać inaczej, niż ja to zrobiłem.
-Wyraźniej mów, bo bezbronny nie jestem i w razie potrzeby przebiję ci się przez ciało z pomocą mojej broni - To mówiąc, spojrzał na swój kij, który dumnie nazywał bronią, wymierzył nim w osobę pod parasolem i powtórzył:
- No to gadaj, kim jesteś?
-hhhhykh…ykh…ekhhmm - Wciąż wydawała z siebie dźwięki jakby nie z tego świata i to, co teraz mówię jest prawdą, bo…
-ykhh, POLSKI ? - …Była z Krakowa!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.