Opowiadanie
Beneath my pillow
Rozdział IV cz.1
Autor: | problematic-child |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Naruto |
Gatunki: | Dramat |
Dodany: | 2008-09-12 14:39:14 |
Aktualizowany: | 2008-09-12 14:39:14 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Rozdział IV
The child without a name grew up to be the hand
To watch you, to shield you or kill on demand
The choice he’d made he could not comprehend
His blood a grim secret they had to command
He’s torn between his honor and the true love of his life
He prayed for both but was denied
So many dreams were broken and so much was sacrificed
Was it worth the ones we loved and had to leave behind?
So many years have past, who are the noble and the wise?
Will all our sins be justified?
The curse of his powers tormented his life
Obeying the crown was a sinister price
His soul was tortured by love and by pain
He surely would flee but the oath made him stay
He’s torn between his honor and the true love of his life
He prayed for both but was denied
So many dreams were broken and so much was sacrificed
Was it worth the ones we loved and had to leave behind?
So many years have past, who are the noble and the wise?
Will all our sins be justified?
Please forgive me for the sorrow, for leaving you in fear
For the dreams we had to silence, that’s all they’ll ever be
Still I’ll be the hand that serves you
Though you’ll not see that it is me
So many dreams were broken and so much was sacrificed
Was it worth the ones we loved and had to leave behind?
So many years have past, who are the noble and the wise?
Will all our sins be justified?
Within Temptation - Hand of Sorrow
___________________________________________________________________________
Wtedy przelało się dużo krwi.
Za dużo. To nie powinno tak wyglądać i tak się skończyć.
Może gdyby nie ich naiwność, głupia, dziecinna wiara w dobre intencje innych, jego sytuacja teraz wyglądałaby zupełnie inaczej.
I pomimo tego, że nie warto po tylu latach na nowo rozpatrywać tamtej sytuacji, czasami, we snach (które rzadko miewał), w przypadkowych myślach pojawiających się nagle, niezapowiedzianie w głowie widział wszystko od nowa.
+
Shisui był nietypowym Uchihą. To znaczy, wszystkie podstawowe materialne cechy klanu posiadał. Miał czarne, krótkie włosy z lekko przydługą grzywką, którą ciągle odgarniał z twarzy. Jasna skóra i kontrastujące ciemnoniebieskie, prawie granatowe oczy.
Czarne ubranie z wyszytym z tyłu na plecach wachlarzem, symbolem klanu Uchiha. Sharingan.
I pogodne spojrzenie wraz z nieodłącznym uśmiechem.
To właśnie sprawiało, że był inny niż wszyscy. Uśmiechnięty Uchiha? Nie, to niemożliwe. On, Itachi, też się czasem uśmiechał, jednak był to uśmiech nieśmiały, prawie niewidoczny. Poza tym zazwyczaj skierowany do Sasuke. Shisui natomiast cieszył się tak często, jak tylko miał możliwość. I to praktycznie do wszystkich.
Był zbyt optymistycznie nastawiony do życia. Za dużo miał niepohamowanego entuzjazmu w sobie.
Może właśnie dlatego tak dobrze się z Itachim dogadywał.
Chociaż „dogadywać”, to właściwie nie do końca poprawne słowo. Zazwyczaj, kiedy się spotykali, Shisui mówił nieprzerwanie, a Itachi siedział obok i słuchał, mniej lub bardziej uważnie, maczając anemicznie pałeczki w misce z zupką. Między nimi były trzy lata różnicy, a jednak udało się stworzyć specyficzną, unikatową więź porozumienia. Itachi z właściwym sobie spokojem przyjmował entuzjazm i paplaninę kuzyna, wyławiając z niej potrzebne informacje, oznaki inteligencji i doświadczenia, a Shisui szanował stoicyzm i opanowanie Itachiego. Również to, że młodszy chłopak był w stanie z nim wytrzymać.
Było coś jeszcze, co łączyło ich ponad różnicami w usposobieniu. Obaj byli najzdolniejszymi członkami klanu. I jeden, i drugi cechował się zdolnościami znacznie wykraczającymi poza przeciętność. Shisui, tak jak Itachi, określany był jako cudowne dziecko.
Wiele się po nich spodziewano.
Tamtego wieczora siedzieli na ławce usytuowanej gdzieś z tyłu wielkiego kompleksu domostw. Czekali w ciszy na sygnał od starszych, który się nie pojawiał.
- Itachi? - Nagle rozległ się dźwięczny, przyjemny dla ucha głos Shisui’ego. Itachi nie odpowiedział, rzucił tylko kuzynowi krótkie spojrzenie. Tamten zrozumiał, że może mówić dalej.
- Zastanawiam się, co my tu właściwie robimy. Przecież zebranie trwa już od paru dobrych godzin. Mój ojciec poszedł. Stryj pewnie też, prawda?
Mimo tego, iż ich ojcowie nie byli braćmi rodzonymi, tylko ciotecznymi, Shisui zawsze nazywał Fugaku stryjem. Zazwyczaj spotykając ojca Itachiego przestawał się uśmiechać, przybierał poważny wyraz twarzy i pochylał głowę na znak szacunku dla głowy klanu, wobec której znajdował się na niższym szczeblu drabiny społecznej. Co prawda, nie okazywał już takich względów pierworodnemu synowi i dziedzicowi, ale Itachiemu to jak najbardziej pasowało. Miał już dość ludzi traktujących go tylko i wyłącznie jako obiecującego potomka, jako marionetkę w rękach klanu, jako jedną z najpotężniejszych żywych broni, której już teraz należało się bać. Być może był to kolejny powód, dla którego Itachi cenił sobie głośnie towarzystwo kuzyna - traktował go normalnie. Zupełnie zwyczajnie, tak, jakby obaj urodzeni byli w tej samej klasie i mieli przed sobą drogę pozbawioną klanowych wojen i niezmiennie rosnących oczekiwań ze strony dorosłych.
Itachi skinął głową. Ojciec przygotowywał się na spotkanie już od dłuższego czasu.
„To szansa na manifestację pozycji, jaką cieszy się nasza rodzina”.
Manifestacja pozycji oznaczała głośne oznajmienie wszystkim, jak istotną częścią klanu jest Itachi i jego kuzyn, jak wielkie są ich predyspozycje i co mogą zrobić jeszcze, by wkupić się w łaski Hokage jeszcze bardziej. Itachi zmarszczył lekko brwi. Nie znosił tego. Grupa starszych ludzi o surowych spojrzeniach kiwała nad nim głowami, planując kolejne posunięcia, kolejne misje, w których musiał uczestniczyć, kolejne bariery, które musiał przekroczyć. Poważna mina ojca, kiedy kolejny raz powtarzał mu, jak ważnym jest ogniwem łączącym klan z wioską. Jak maszynka, zawsze mówił tę samą mantrę: „Jesteś istotny dla klanu. Musisz… Trzeba… Powinieneś… Należy…”
Nie, żeby Itachi nie lubił życia ninja. Owszem, lubił i cenił je. Po prostu chciałby, żeby czasem pozostawiono go samemu sobie. Chciałby, żeby pewne osoby nie dorabiały każdemu treningowi i każdej misji patetycznego znaczenia „być albo nie być dla klanu”.
Miał prawie czternaście lat. Ilu czternastolatków służyło w ANBU? Powinni dać mu spokój.
- Ech, no patrz. - Shisui skrzywił się. - Siedzimy tu już chyba godzinę, a ich jak nie było, tak nie ma. Naprawdę, nie mam pojęcia, po co sama Góra zechciała się z nami spotkać po nocy i do tego utrzymywać to spotkanie w pełnej konspiracji. Coś się święci i nie mogę powiedzieć, żeby mi się to podobało. - Nonszalanckim ruchem dłoni odgarnął grzywkę. Miał, podobnie jak Itachi, zgrabne, ładne dłonie o długich, szczupłych palcach. Itachi zastanawiał się czasem, czy to na te jego ręce, gest uporządkowania włosów czy też może zawadiacki uśmiech towarzyszący Shisui’emu sprawiał, że przechodzące obok ulicą dziewczyny chichotały i nienaturalnie trzepotały rzęsami.
- To znaczy wiesz, nie to, żeby mi przeszkadzało twoje towarzystwo. Nie jesteś szczególnie gadatliwy, właściwie to nigdy nie byłeś, a nawet może to i dobrze. Gdybyś zaczął mówić więcej niż zwykle albo przypadkiem całkowicie się rozgadał, to zacząłbym się martwić. Na przykład taki jeden mój znajomy…- Shisui paplał dalej, co jakiś czas upewniając się, czy Itachi go słucha. Dopóki młodszy chłopak apatycznie i prawie niezauważalnie kiwał głową, wszystko było w porządku.
Prawda - cała ta sytuacja bardzo się Itachiemu nie podobała. Z natury był nieufny i był to fakt powszechnie znany. Na początku nie chciał więc za bardzo wierzyć ubranemu w czarny płaszcz mężczyźnie, który wyrósł jak spod ziemi w momencie, kiedy Itachi przekroczył bramy oddzielające teren należący do klanu od reszty wioski. Mężczyzna miał tupet - owszem, Itachi był zmęczony po dopiero co skończonej misji, ale nie na tyle, by tkwiąca na jego plecach katana w ciągu sekundy nie rozpłatała tamtemu gardła. Tak szybko, że nawet nie zdążyłby wydać z siebie żadnego dźwięku.
Człowiek w płaszczu skłonił się, wymruczał coś, co przy dobrej woli słuchacza mogłoby zabrzmieć jak „Itachi-san” i wręczył mu zwój. Natychmiast potem zniknął.
Itachi zmrużył lekko oczy, kiedy zaczął czytać dopiero co doręczone mu pismo. Nakaz stawienia się nazajutrz o dwudziestej na obrzeżach Konohy, które jednocześnie były obrzeżami kompleksu domów należących do Uchichów. Dalej znajdował się las i płynąca nieopodal rzeka. Zlecenie ściśle tajne. Podpisy starszych, pieczęć, ręcznie namalowany czerwono-biały wachlarz.
Nawet gdyby chciał, takiego rozkazu nie mógł zignorować.
Westchnął bardzo cicho, prawie bezgłośnie i starł ściekającą z czoła gęstą krew. Pozostałość po przeciwniku. Jedyna pozostałość.
Zwój trafił do kieszeni, zaraz obok mocno już zużytej, naznaczonej czerwonymi plamami książeczki Bingo.
- Shisui? - spokojny głos wytrącił Shisuiego ze słowotoku. Spojrzał na siedzącego obok kuzyna z zainteresowaniem.
- Jak myślisz, o co tu chodzi? - zapytał Itachi.
Shisui westchnął. Sam się zastanawiał nad tym od momentu, kiedy zwój, identyczny jak ten, który otrzymał Itachi, trafił w jego ręce. Właściwie pytanie „dlaczego” i „o co w tym wszystkim chodzi” nieustannie krążyło mu po głowie, nawet wtedy, kiedy próbował je zagłuszyć bezsensownym mówieniem.
Przypuszczenia nie przynosiły ze sobą niczego dobrego.
- Też się zastanawiam - powiedział, marszcząc brwi. Ta nagła zmiana w zachowaniu nadawała rozmowie jeszcze więcej powagi i ciężkości. Rzadko kiedy Shisui przybierał taki ton. - Ni z tego, ni z owego otrzymujemy nakaz stawienia się w tym buszu wieczorem, właśnie wtedy, kiedy trwa zapowiadana od dawna narada klanu. Żeby się wymknąć, trzeba było nakłamać i to nadawcom zapewne było wiadome. Tymczasem minęła już chyba godzina, a nikogo nie ma. Myślisz, że to jakiś żart?
- Wątpliwe - odpowiedział szybko Itachi. Ta pieczęć wyglądała na prawdziwą. Podpisy również.
Milczeli.
- Ale przecież przy pomocy Sharingana można podrobić…
- Shisui. - Itachi wszedł kuzynowi w słowo. - Pomimo najszczerszych chęci, nie każdy w tym klanie dysponuje Sharinganem. I zapewne nie każdy ma świadomość tego, że można go używać do podrabiania pism.
Shisui pokiwał głową. Co w takim razie?
Nagle obaj znieruchomieli. Ich ciała, tak doskonale wytrenowane i przyzwyczajone do sytuacji nie dających się przewidzieć natychmiast, machinalnie przygotowały się do ewentualnego starcia.
- Ktoś idzie - syknął Shisui.
Z ciemności wyłoniło się trzech dorosłych mężczyzn. Przynajmniej tak przypuszczali, sądząc po gabarytach obleczonych w czarne peleryny z wyhaftowanym wachlarzem postaci.
- Uchiha Itachi, Uchiha Shisui? - zachrypnięty głos starszego mężczyzny przerwał nieprzyjemną ciszę. Potwierdzili. Itachi mógł sobie wyobrazić stalowe spojrzenie tych ludzi, tak podobne do innych spojrzeń pozostałych członków klanu wtedy, gdy w grę wchodziły „cudowne dzieci”.
- Chodźcie. - Padła krótka komenda. Mężczyźni odwrócili się i szybkim krokiem zaczęli podążać przed siebie a zaraz za nimi dwójka niczego niespodziewających się chłopców.
+
Potem było już tylko gorzej. Mokra podłoga, ślady krwi. Szkliste, ostatnie spojrzenie. I ból, którego nie mógł przewidzieć. I strach, strach, który paraliżował mięśnie, nerwy, nie pozwalał oddychać.
Jak u zapędzonej w ślepą uliczkę ofiary, zahukanej i zastraszonej, która w oparach przerażenia czeka na swoje nemezis.
Sen, który do tej pory mógł zatrzymać. Teraz jednak, przy tej scenie przycisk stop przestawał działać. Musiał przejść to jeszcze raz, by potem w końcu się wyswobodzić.
Pozornie.
+
Szli szybkim, jednostajnym krokiem, poruszając się przy tym praktycznie bezszelestnie. Jak grupka cieni, przemierzali teren posiadłości, by w końcu znaleźć się na dobrze znanej drodze.
„Świątynia Nakano” - pomyślał Itachi.
Przechowalnia najważniejszych sekretów klanu.
Znał to miejsce dobrze. Rzeka płynęła tuż obok świątyni. Czasami, kiedy tylko mieli chwilę wolnego, spotykali się przy jej brzegu: on, Shisui, czasem był z nimi Sasuke. Żeby posiedzieć, wygrzać twarz w słońcu, popatrzeć na entuzjazm i zapasy energii najmłodszego i zazdrościć mu tych ostatnich w sumie chwil nieskrępowanej wolności.
+
Kiedy przyszedł nad Nakano, słońce chyliło się już ku zachodowi.
„Cholernie romantyczne” - mruknął Shisui. A przynajmniej byłoby romantycznie, gdyby na brzegu siedziała jakaś ładna dziewczyna w powiewającej na wietrze sukience, a nie jego małomówny kuzyn z rentgenem w oczach.
Czasem Shisui naprawdę miał wrażenie, że ten trzynastoletni skurczybyk czyta mu w myślach. Czyta w myślach, ale odpowiada na głos. Zazwyczaj tak, że Shisui czuje się kompletnie skompromitowany.
Kuzynek od siedmiu boleści, szlag by to. On w jego wieku podpalał kolegom z drużyny spodnie przy pomocy Katon no Jutsu. No dobra, może był trochę młodszy. Trochę bardziej, ale nie zmieniało to faktu, że nabierająca zawrotnego tempa kariera Itachiego wcale temu ostatniemu nie służyła.
Wyglądał na o wiele bardziej zmęczonego.
- Jak tam zmarszczki, młody? - zawołał na powitanie. Leżący na trawie z rękami podpierającymi głowę Itachi nie zaszczycił kuzyna nawet spojrzeniem. Shisui westchnął. Ten typ tak ma - pomyślał i sam usadowił się niedaleko Itachiego. - Bo wiesz, przy każdej misji będą się wydłużać i pogłębiać. W końcu ostaniesz się z dwoma przedziałkami na policzkach. - zakończył z sarkastycznym uśmiechem.
Itachi odwrócił twarz w jego kierunku. Mrużył oczy, w które raziło go słońce. Przyglądał się Shisuiemu z uwagą, ale - jak tamten zauważył - wyglądał na dość zrelaksowanego, przynajmniej jak na swoje standardy. Nawet się lekko przez chwilę uśmiechnął.
- Bardzo stresująca? - nie bawiąc się w eufemizmy, Itachi przeszedł od razu do sedna sprawy.
- Taa.. - plecy z impetem uderzyły w ziemię. Zaklął cicho pod nosem, mógłby bardziej oszczędzać swoje zdrowie i wyładowywać się w inny sposób, niekoniecznie rzucając się na trawę. - Niektórzy to chyba myślą, że jak masz Sharingan, to odwalisz za nich całą robotę. Takie „przynieś, podaj, pozamiataj”, rozumiesz?
Rozumiał.
- I faktycznie, jeśli się nie zorientujesz w porę, to kończysz jako taki rycerzyk do wynajęcia. Od wszystkiego, począwszy na ratowaniu kotów, a skończywszy na poważnych misjach, typu „dostajesz grupę totalnych łamag i masz z nimi iść na misję typu A”. No przecież to jest śmieszne! Ale nie: ten kto ma Sharingan, ten ma władzę. - ze złości chwycił kępkę trawy i wyrwał ją wraz z korzeniami. Po chwili zastanowienia odrzucił gdzieś za siebie.
Itachi milczał, przysłuchując się uważnie słowom Shisuiego.
Starszy chłopak westchnął ciężko i zamknął oczy.
- Jak u ciebie?
- Za niecały rok dostanę promocję na kapitana ANBU. - padła spokojna odpowiedź.
Shisui momentalnie zerwał się z miejsca i wlepił w Itachiego szeroko otwarte oczy.
- Że co? Kapitan ANBU?! - Shisui nie krył swojego zszokowania. Czy ten dzieciak nie ma przypadkiem trzynastu lat? Zrozumiałe, cudowne dziecko i te sprawy, sam znał to doskonale, ale ANBU? Kapitan ANBU? To już było poza jego możliwościami percepcyjnymi.
- To powiedz chociaż, od czego to zależy - zapytał, gdy tylko trochę się uspokoił.
Itachi wzruszył ramionami.
- Kilka misji typu S, może jakieś pomniejsze typu A - odparł, patrząc na wciąż zdziwionego kuzyna.
- A… Aha - wydukał głupawo Shisui.
Pomniejsze typu A. Zabawne, doprawdy.
Lekki wiaterek poruszył wysokimi trawami. Rzeka przyjemnie szumiała, a nagrzewająca się od rana ziemia powoli oddawała ciepło.
- To powiedz chociaż, geniuszu, jak to przyjęli w domu.
- Normalnie. Ojciec wygłosił mowę, matka podała obiad, Sasuke przybiegł z shurikenem.
- Typowe - zaśmiał się Shisui. Miał przyjemny dla ucha, dźwięczny śmiech. Dobrze się go słuchało, działał tak samo relaksacyjnie, jak szum rzeczki - chociaż oczywiście z inną głośnością i natężeniem. - U mnie w sumie to samo, tyle tylko, że ojciec szaleje z radości. Nie mówili ci? - Itachi pokręcił głową. - Ponoć jakiś Hyuuga się przekręcił. Ojciec mówi, że przyszła dobra passa: „nadęte rybie oczy”, jak to powiedział, dostają nieźle w skórę. Najpierw atak na tą małą dziedziczkę - Bilans ujemny, musieli poświęcić dorosłego ninja. Potem rodzi się kolejna dziewczynka - ha, z tego się dopiero śmiali. No i teraz z tym starcem, co kopnął w kalendarz. Bajka po prostu.
- W ogóle, to oni są jacyś dziwni - kontynuował Shisui. - Znaczkują sobie dzieci, jak te skończą cztery lata. Co za barbarzyństwo.
- My też jesteśmy oznakowani. Oznaczeni, w pewien sposób - powiedział wreszcie Itachi. Kuzyn spojrzał na niego poważnie.
Oznaczeni.
Przez swoje umiejętności, przez to, że wyrośli ponad innych. Oznakowani przez środowisko, wytykani palcami, mijani ze strachem w oczach. Pseudo szacunkiem. Wybrani do wielkich czynów na chwałę klanu. Do rzeczy, których tak naprawdę nie chcieli robić. Dorośli zbyt wcześnie, zbyt szybko. To dlatego on nie może się normalnie umówić z żadną kunoichi, a Itachi pobawić się z tym małym rozczochrańcem tytułującym się jego bratem. Z powodu niewidzialnego, ale nałożonego na nich znaku spotykają się na krótkie pogawędki praktycznie zaraz po misjach, niejednokrotnie ubłoceni, zdrapujący paznokciami zaschłą krew.
Widział dzisiaj tego małego chłopczyka Hyuugów. Tego, któremu zabito ojca w ramach porachunków klanu z inną wioską. On miał takie samo, jak oni spojrzenie.
Spojrzenie oznaczonego już geniusza.
- Prawda. Ech, to ten twój braciszek ma szczęście. Przynajmniej nie wszyscy są na nim skupieni i może bezkarnie zawracać ci głowę. No, chyba że już zaczął trenować.
- Sasuke to jeszcze maluch - Itachi pobłażliwie machnął ręką. - Chce, żeby go trenować, ale nadal sypia z fioletowym pluszakami.
- O przepraszam! - Shisui udał święcie oburzonego. - Masz coś do spania z pluszakami?
Obaj wreszcie zaczęli się śmiać.
...
Długo czekałam na kolejny rozdział:)I było warto.
Pozdrawiam