Opowiadanie
Burza przed burzą
Autor: | Miya-chan |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2008-06-01 10:09:50 |
Aktualizowany: | 2008-06-02 15:26:00 |
Śpiew wypełniał cała komnatę, odbijając się echem od kamiennych ścian albo podzwaniając w kryształach żyrandola. Z pozoru pełen był dysonansów i fałszywych, zgrzytliwych nut, ale gdyby wsłuchać się uważniej, po chwili odkryłoby się, że nie istniała dotąd większa i prawdziwsza harmonia. Pieśń bez słów, której mimo to nie brakowało treści, raz cichła, to znów ostro przeszywała powietrze. Czasem wiatr, coraz mocniej targający długimi białymi włosami śpiewaczki, niósł jej głos na zewnątrz przez otwarte okno, a wtedy gdzieś w pobliżu zamku uderzał piorun. Prawdziwa burza miała się jednak dopiero rozpocząć.
W końcu Bonne Marie uznała, że dosyć tego dobrego. Nie bez znaczenia dla tej decyzji była narastająca suchość w gardle i ból rąk, wyciągniętych nieruchomo przez dłuższy czas. Trzymała w nich niewielkie półkuliste naczynie, którego wewnętrzne ścianki mieniły się barwami tęczy. Uśmiechnęła się do siebie i zamieszała w nim palcem, podchodząc do okna.
Choć zamknęła już usta, śpiew rozbrzmiał na nowo, nawet z większą siłą. Wibrował, zwielokrotniony przez akustykę komnaty i magię naczynia, brzmiąc teraz jak pieśń całego chóru banshee. Kobieta pokiwała głową z zadowoleniem - wiedziała, co robi, wybierając salę tronową na swoje studio nagrań, jak zapewne powiedziałaby Miranda. Co prawda, mogła wpaść na ten pomysł już kilka dni wcześniej i oszczędzić gardło, ale lepiej późno niż wcale... Sztywnym krokiem przeszła po czerwonym dywanie, aby postawić fonochłon na parapecie. W oczekiwaniu na zgęstnienie ciemnych chmur kontemplowała widok za oknem - grube kolczaste pędy oplatały zamek jak należy, ale czy to było wszystko, co Vayne przygotował? Bonne Marie wiedziała z doświadczenia, że szanujący się bohaterowie pokonywali takie przeszkody w trymiga...
O ile rzeczywiście jacyś mieli się zjawić.
Bo jeśli tak, to właściwie też niedobrze. Wicher i burza mogły takiego tylko zmotywować, a wtedy nici z wcześniejszego powrotu do kwatery głównej, z jakże smutną nowiną, że nie znalazło się tu nic do roboty. W końcu siedzieli tu już prawie tydzień... Magini zaklęła w duchu, idąc ciemnym korytarzem do galerii portretów, gdzie spodziewała się zastać towarzyszy. Niech to piorun trzaśnie (faktycznie, gdzieś niedaleko huknęło)! Dlaczego Szef musiał ich wysłać do najbardziej stukniętego z okolicznych światów?! W dodatku do królestwa, którym nikt nie rządził od co najmniej piętnastu lat?! Zazwyczaj zdrowy rozsądek nie zawodził Szefa - chyba że ktoś mu podsunął ten piekielnie zabawny pomysł i Bonne Marie miała zamiar policzyć się z tym kimś po powrocie Gdziekolwiek. Doprawdy, lokalizacja paskudna, instrukcje mętne i nieskładne, ogólnie nuda...
Zatrzymała się gwałtownie przy wejściu do biblioteki, a jej powłóczyste spódnice wznieciły tuman kurzu swoim łopotem. Światło sączące się przez szparę w drzwiach sugerowało, że Miranda jeszcze nie zrezygnowała. O ile, oczywiście, nie zasnęła z głową na biurku, jak jej się zdarzyło przed dwoma dniami... A jednak nie - nagle zza ściany dobiegł huk spadających na podłogę książek, a potem dziewczęcy głos wykrzyknął z euforią:
- Jest!! Mam!! Znalazłam przepowiednię!!
A to dopiero. Zatem enigmatyczna przepowiednia naprawdę istniała?
Po chwili drzwi uchyliły się z głośnym skrzypieniem. Najpierw wyłoniło się zza nich różowe i szpiczaste nakrycie głowy (z przezroczystą szmatką zwisającą z czubka), a dopiero potem roześmiane oblicze archiwistki.
- Nasz życiowy cel osiągnięty! - oznajmiła dziewczyna zaskoczonej Bonne Marie i pociągnęła ją przez korytarz, taszcząc pod pachą opasłe tomisko.
*
Galeria była duża i odpowiednio zatopiona w półmroku, a wiszące na ścianach portrety pokrywał kurz i pajęczyny. Bonne Marie zapaliła świecę, której płomień rzucał odblaski na jej ciemną skórę, i powiodła wzrokiem po trojgu towarzyszach. Oni też wydawali się sądzić, że ta misja jest zupełnie bez sensu. Z wyjątkiem Mirandy, która zawsze była beznadziejnym przypadkiem.
Co nam po legionie nieumarłych, zastanawiał się wiecznie skwaszony Nilfhen, jeśli nawet nie ma z kim walczyć? Co dało nasyłanie ich na okoliczne wioski, razem z tymi popisami druida? Ci głupi kmiecie uważają to za niezłą rozrywkę. Rozrywkę! Co niby ma zmienić przepowiednia?
Istniejemy, by burzyć porządek rzeczy, myślał Vayne, krzyżując na piersi oplecione tatuażami ramiona. Tylko czy tu na pewno jest co burzyć? Przepowiednia powinna to wyjaśnić, a tu Miranda milczy jak zaklęta i czeka, aż zaczniemy rzucać przedmiotami.
Nie wiadomo, co o tym sądził piąty członek grupy, bo go tam po prostu nie było.
- Gdzie jest Malieu? - druid uświadomił to sobie jako pierwszy. - Wydawało mi się, że też był w bibliotece.
- Wybrał się na misję w terenie - uśmiechnęła się do niego Miranda - Niektórzy z nas robią jeszcze inne rzeczy poza straszeniem miejscowych.
- Fakt, że spodziewałem się czegoś innego - przyznał - Na pierwszy rzut oka to wymarzona sceneria do walki Ładu z Chaosem, jak za dawnych dni. Tylko tego Ładu jakoś nie uświadczysz.
- To miejsce... Ten świat odstaje od reguł - wyjaśniła podekscytowana archiwistka przepowiedni - Ale też tworzy własne. Poczekajmy jeszcze dwa dni. Kulminacja ma nastąpić w Równonoc Wiosenną.
- Tegoroczną? - zapytał sceptycznie Nilfhen.
- Tę, podczas której po królestwie szaleć będą nieumarłe potwory, a więc tegoroczną - stwierdziła i dodała w olśnieniu - O, właśnie! Zrób jeszcze jakiegoś drakolicza, dobrze?
- Co-licza?! - nekromantą wstrząsnęło.
- No coś ty, fantastyki nie czytałeś? Wielkiego, ożywionego, kościanego smoka. Będzie jak znalazł do przepowiedni!
- Chyba oszalałaś - popatrzył na nią spode łba - Niby skąd ci wytrzasnę na takim zadupiu szkielet smoka?
- Jakbyś tak pogrzebał głębiej w ziemi, leniu - nadąsała się Miranda - W każdym razie proponowałam, żeby potem nie było...
- A co, jeśli żaden bohater nie przybędzie? - zapytał Vayne - Sama wiesz, że przepowiednie nie muszą się sprawdzać.
- Przybędzie - odpowiedziała ze stanowczością, która zawsze zaskakiwała jej kolegów.
- Wiesz co? Pokaż tę przepowiednię, zamiast bawić się w zagadki - Nilfhen szybkim ruchem znalazł się przy dziewczynie i po prostu wyrwał dwie strony z trzymanego przez nią tomiszcza.
- Zostaw, wandalu!! - rozsierdziła się i zatrzasnęła księgę, więżąc w niej jego dłoń. Nekromanta z sykiem wypuścił kartki, zginając i prostując palce. Jej siła również zaskakiwała, choć nie powinna, gdy w grę wchodziły książki.
- Jednego nie rozumiem - wybuchnęła Bonne Marie - Myślałam, że mamy zapobiec spełnieniu przepowiedni, a nie pchnąć ją do przodu! Do pioruna, jesteśmy agentami Chaosu czy jakimiś aniołami miłosierdzia?!
Miranda troskliwie odłożyła księgę na bok i wygładziła wyrwane kartki.
- A kto powiedział - zaczęła, unosząc je w palcach tak, by były widoczne - że spełnienie przepowiedni nie może oznaczać Chaosu?
*
Całe szczęście, że przynajmniej męską połowę towarzystwa udało się wypchnąć za drzwi, w przeciwnym razie byłaby kompromitacja na całej linii. Najmniej zatęchła z sukien była różowa i falbaniasta, nie mówiąc już o ździebko za małym rozmiarze, a rubiny i szafiry zdobiące złoty diadem układały się w kwiatowy wzorek. Co za ulga, że pantofelki nie pasowały, a w brudnym lustrze nie sposób się było przejrzeć.
- Wyjaśnij mi - wycedziła powoli Bonne Marie - dlaczego to ja mam odgrywać księżniczkę!
- Bo innej pod ręką nie mamy - tłumaczyła cierpliwie Miranda - A rolę złej czarownicy ja już zaklepałam.
Białowłosa westchnęła z rezygnacją. Jej koleżanka była z powołania archiwistką, bibliofilką i wyrocznią mody, czarownictwo zaś traktowała tylko jako zabawę. Co innego ona, doświadczona magini pogodowa...
- Proszę cię - spróbowała jeszcze raz - Kto przelęknie się filigranowej panienki z warkoczykami? Chyba widzisz, że sama jesteś wymarzoną księżniczką?
- Jestem banalna - Miranda wydęła usteczka. Kiedy raz się przy czymś uparła, trudno ją było od tego odwieść. - Ty jesteś nowym, innowacyjnym modelem. Każdy przyzwyczajony do rutyny bohater na pewno da się skusić.
Bonne Marie usiłowała wzruszyć ramionami, ale suknie za bardzo wpijała się w pachy. Co za pech, że poprzednia właścicielka wielkiej szafy z ułożonymi na niej maskotkami, z której pochodził ów strój, była osóbką pozbawioną biustu, bioder i dobrego smaku.
Za oknami szalała burza, idealnie akompaniując posępnemu nastrojowi, który panował w panieńskiej komnatce w wieży. Czy raczej panowałby, gdyby nie optymizm tej szalonej archiwistki.
- Naprawdę uważasz, że rodzina królewska z przyległościami uciekła stąd ze strachu przed przepowiednią? - spytała Bonne Marie, jeszcze nie do końca przekonana.
- To przecież oczywiste. Ty też byś uciekła.
- Nie, ja bym nie uciekła. Nie przed tym, co sama wywołałam.
- Fakt - zachichotała Miranda - No dobrze, więc ty tu siedź, a ja...
Urwała, nasłuchując. Po chwili usłyszała również magini, usłyszał cały zamek.
- To cześć! - rzuciła słodko Miranda, wybiegając z komnatki w rytm głuchego dźwięku. To Vayne wreszcie bił w dzwony na alarm.
Nadszedł czas na przybycie bohaterów.
*
Uderzyli z powietrza - dzięki temu ominęli przeszkodę z pnączy, na co nie omieszkał się pożalić Vayne, relacjonując Mirandzie przebieg akcji. Przylecieli na czymś, co wyglądało jak udoskonalone wersje lotni - solidne i lekko emanujące magiczną aurą, nie dały się zmieść burzy i wichrowi. Wylądowali na wieży, zaintrygowani biciem dzwonu, a gdy zobaczyli przemykającego schodami wroga, zdecydowali się zbiec za nim na dół. Co prawda, prędko go zgubili, ale dotarcie do sali tronowej nie zabrało im zbyt wiele czasu... Trudno wszak było nie zwrócić uwagi na upiorny śpiew, który stamtąd dobiegał. Kiedy wpadli do środka, Vayne właśnie zapalał kolejnego papierosa, a Nilfhen wykłócał się z Mirandą, która przekonywała go, by bardziej wczuł się w powagę sytuacji. Na ten widok bohaterowie stanęli jak wryci, niepewni, co powinni teraz uczynić. Ciekawe, dlaczego.
Wszyscy trzej zdążyli już wyciągnąć miecze, jarzące się jasnym światłem. Na kolczugi mieli narzucone tuniki z wymyślnymi herbami - jeden błękitną, drugi czerwoną, trzeci zieloną... Zaraz, jak to trzej?!
- Przyleciało ich czterech - rzucił Vayne przez zaciśnięte zęby w stronę kolegów - Na sto procent, ten czwarty był w lśniącej zbroi.
- W takim razie to on pewnie jest tu najważniejszy. Musimy na niego zaczekać - Miranda odwróciła uwagę od Nilfhena i poprawiła nakrycie głowy, które w ostatniej chwili zdążyła zmienić na bardziej "czarownicze". Nekromanta odetchnął z ulgą i cofnął się pod ścianę, gdzie zaczął szeptać jakieś swoje zaklęcia.
- Nie brak wam przenikliwości, słudzy zła - jeden z bohaterów, ten zielony, wykazał się inicjatywą - Nasz przywódca to sam królewicz Ithel, trzeci syn władcy Edrilos, predestynowany do wielkich czynów! Pod jego rozkazami oczyścimy to miejsce z całego plugastwa!
- Ledwo trzeci? - ucieszyła się Miranda - No, to akurat się nada, żeby zająć...
Nie dokończyła, bo Vayne skoczył ku niej, przerywając w pół zdania.
- Jesteś złą czarownicą, pamiętasz? - szepnął, zatykając jej usta dłonią, przez co się zaczerwieniła. - Ciesz się, że Marie cię teraz nie widzi!
Dziewczyna pokiwała głową i odtrąciła jego ręce, by postąpić kilka kroków w przód.
- Dobra, słoneczka - odezwała się z psotnym uśmieszkiem - Zaczynajmy więc to czyszczenie.
Wyrzuciła obie ręce przed siebie, wbijając w zielonego rycerza przenikliwe spojrzenie. Ku własnemu zdumieniu mężczyzna wypuścił miecz, zanim jego towarzysze zdążyli zareagować. Z iście baranią miną podszedł powoli do czerwonego dywanu, chwycił jego końce i zaczął potrząsać. Nie był to najlepszy pomysł, bo przy okazji wzniecił obłoki dławiącego kurzu, ale już trudno...
- Opętałaś jego umysł, wiedźmo! - zakrzyknął oskarżycielskim tonem błękitny wojownik, na co Miranda nie zwróciła jednak uwagi - Dobrze znam takie wiedźmie sztuczki!
- Nie, nie. Ona nie lubi mieszania się w cudze myśli - Vayne poczuł się w obowiązku sprostować, skoro jego koleżanka była zbyt skoncentrowana na czarach (i chyba za dobrze się przy tym bawiła) - To jego ciało jest pod kontrolą, a wola jest widocznie za słaba, by tę kontrolę przezwyciężyć.
- Żadna czarownica nie da rady uświęconej stali! - nie zrezygnował błękitny i uniósł miecz. - W imię prawości zginie, a zaklęcie straci moc!
Już-już biegł w stronę dziewczyny, ale nie zrobił nic więcej. Nie zdążył. Po prostu wytrzeszczył oczy i zapatrzył się przed siebie, to otwierając usta, to zamykając, niczym ryba bez wody...
- Nie! - krzyknął nagle, tnąc swoją bronią powietrze - Nie!! - jeszcze głośniej, z nutą desperacji - Precz!! - kolejny cios przeszył coś, co widział tylko rycerz... Ale nie przestał tego widzieć, a jego wzrok stawał się coraz bardziej przerażony.
- Dlaczego mi też nie pokazujesz? - zmartwił się Vayne.
- Nawet ja ich nie widzę. Są wstydliwe - powiedział głucho Nilfhen, który nie mruczał już zaklęć, a tylko obserwował całe zajście z oddali - Nie odebrały sobie życia w najpiękniejszy sposób. Wystarczy, że jemu się pokazują.
- Wynoście się!! - wrzeszczał tymczasem błękitny bohater, nieustannie próbując pozbyć się zjaw mieczem i cofając się coraz bliżej okna - To nie moja wina!! Nie moja!! Nie...!!
Nekromanta oderwał się od ściany i stanął przy Mirandzie, która podziękowała mu uśmiechem.
- Nie zrozum tego opacznie - burknął, nie patrząc na nią - Nudziło mi się. Poza tym wkurzył mnie ten hipokryta, co machał świętym mieczem i wmawiał sobie, że jest bez zmazy. Ilu ciekawych rzeczy o człowieku można się dowiedzieć od zmarłych...
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, wciąż wbijając wzrok w nowego nadwornego sprzątacza. Gdyby mogła, rzuciłaby pewnie soczystym komentarzem, teraz zaś tylko skłoniła swoją ofiarę do starcia kurzu z tronu rąbkiem własnej tuniki.
- I to już wszystko? Chyba było ich więcej... - Nilfhen stłumił ziewnięcie. Rozejrzał się i zobaczył czerwonego rycerza, zmagającego się z kolczastymi pnączami. Radził sobie nieźle, kolejne pędy morderczej rośliny opadały na podłogę w kawałkach, ale już przez ścianę przebijały się kolejne, na których rosły wielkie fioletowe kwiaty.
- Tylko na tyle cię stać?! - syknął nekromanta do Vayne'a. Druid tylko strzepnął popiół z papierosa i zrobił kilka gestów, które w bardziej cywilizowanym świecie mogłyby kogoś obrazić. Kwiaty rozchyliły swe kielichy i wystrzeliły w stronę rycerza długie i cienkie nici...
I właśnie ten moment wybrał królewicz, by wreszcie wkroczyć.
Rzeczywiście, nosił pełną zbroję o złocistym połysku i kołnierz ze srebrnego likuna, a jego młoda twarz o szlachetnych rysach mogłaby urzec wiele księżniczek. Wypada tu wspomnieć, że jedną taką już ciągnął za sobą za rękę. Nadobna księżniczka Marie wymyślała mu co rusz i kopała po kostkach - z mizernymi efektami z powodu zbroi - i chyba tylko cud sprawił, że dotąd nie potraktowała go piorunem.
Dzielny królewicz Ithel powiódł wzrokiem po sali tronowej... I zareagował podobnie jak wcześniej jego towarzysze broni. Zastał czerwonego wojownika owiniętego przez kwiaty pędami cienkimi lecz niezwykle mocnymi; zielony zaś pracowicie polerował oparcie tronu, które świeciło już niemal tak jasno jak jego święty miecz. Błękitny rycerz kulił się pod oknem, z głową wciśniętą między kolana, a z jego ust wydobywało się już tylko żałosne skomlenie.
- Twoja mała gwardia jest już nieprzydatna - rzekł szyderczo Nilfhen - Co teraz zrobisz, wybrańcu światłości?
- Jak to co? - uśmiechnął się Vayne. - Jego wysokość zawsze może zwiać z księżniczką.
- Niech by tylko spróbował - na liczku rzeczonej księżniczki również pojawił się uśmiech, ale jakby groźniejszy.
- Nie myślcie, że opuszczę moich towarzyszy w biedzie - powiedział ostro młodzieniec - Nie po to mnie tu przyzwano, bym odszedł z podwiniętym ogonem!
- Przyzwano? - powtórzył Nilfhen w zamyśleniu - Znaczy, głos z niebios?
- No, a jak? - padło pytanie na pytanie. Nie zadał go jednak królewicz, a srebrzyste zwierzątko, które miało już serdecznie dość udawania kołnierza. Zastrzygło szpiczastymi uszkami, połaskotało Ithela po twarzy puszystym ogonem w paski i wreszcie zeskoczyło z jego ramion.
- Niełatwo było znaleźć odpowiedniego frajera, mając tylko dwa dni - prychnęło, przeciągnąwszy się aż mu kostki zatrzeszczały - W dodatku w takiej postaci.
- Czepiasz się. Na taką postać łatwiej się łapie bohaterów - Vayne pojmował pewne rzeczy szybciej niż nekromanta.
Likun tylko prychnął jeszcze raz i podbiegł do Mirandy.
- No, już! Odczaruj! - zażądał cienkim głosikiem, ale nie wywołał należytej reakcji.
- Czekaj, Malieu, może najpierw zabiorę jej tę zabawkę - zaproponował druid i, nie czekając na odpowiedź, nakazał dwóm kolejnym kwiatom pochwycić zielonego rycerza. Tamten przyjął zmianę swego położenia z niemałą ulgą, Miranda zaś westchnęła i usiadła na podłodze. Szybko jednak poderwała się z obrzydzeniem, cudownie odzyskując siły na widok stanu owej podłogi.
- Mogłam go zagonić do bardziej gruntownego czyszczenia - stwierdziła, krzywiąc się.
- A co to za różnica w ostatecznym rozrachunku?! - wtrącił Malieu - Odczaruj!
- Ee... Nie mogę - wyznała ze skruchą - Nie mam pod ręką odpowiedniego odklęcia.
- A, to przepraszam - skomentował zjadliwym tonem.
- Pokombinuję, kiedy wrócimy do domu, dobrze?
- Niedobrze! Po co ja się zgadzałem na ten twój głupi pomysł?!
- Głupi pomysł, taak?! A któż to mówił: "Chcę być wreszcie czymś puchatym, co wszyscy będą chcieli głaskać"?...
- DOŚĆ TEGO!!!
Wszyscy bez wyjątku zagapili się na Bonne Marie, która tak gwałtownie przerwała sielankową scenkę.
- Wszyscy tu jesteśmy siebie warci - skomentowała z furią - Wy kłócicie się jak dzieciaki, a oni nic nie robią, tylko dają się pokonywać!
- Rzeczywiście - przyznała Miranda - Jaki bohater stoi jak kołek, zamiast zaatakować wroga, który nie zwraca na niego uwagi?
- To chyba to twoje odstępstwo od reguł - mruknął Nilfhen półgębkiem.
- Nie cieszcie się przedwcześnie - przemówił młody królewicz - Przyjąłem przeznaczenie i przybyłem w to miejsce. Nawet w pojedynkę jestem gotów z wami walczyć!
- Tak? Jestem pewien, że zanim skonamy ze skrzekiem, zdążymy jeszcze wykończyć tych trzech tam - nekromanta niespiesznym ruchem wskazał na zrezygnowanych rycerzy.
- Tak się nie stanie! Przepowiednia musi się wypełnić!
- No właśnie - kiwnęła głową Miranda - Czy w ogóle dopytałeś Malieu o dokładną treść tej przepowiedni? Ja bym zapytała.
- Ty to na pewno - skwitował zaczarowany likun.
Ithel wyglądał na zbitego z tropu; rzucił proszące spojrzenie stojącej za nim "księżniczce", ale ta odpowiedziała na nie chyba trochę inaczej, niż by chciał.
- Jak myślisz, dlaczego wszyscy mieszkańcy zamku go opuścili? - uśmiechnęła się upiornie (ignorując triumf Mirandy), a młodzieniec dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jej głos brzmi podobnie do śpiewu, który słychać w oknie - Przepowiednia głosi, że zalęgną się tu upiory i śmiertelna groza... Że rozpęta się tu wieczna burza, tak. A potem przybędzie dobry i prawy bohater i obejmie nad tym wszystkim władanie, pozwalając, by jego serce na zawsze sczerniało.
Nawet gdyby chciała, nie mogłaby powstrzymać satysfakcji na widok rosnącej paniki w oczach królewicza.
- Ciągle masz wybór - dodał Nilfhen, uśmiechając się po raz pierwszy w tym feralnym tygodniu - Przyjmiesz los, którego tak pragnąłeś, a dostaniesz królestwo i żywych kolegów w ramach premii. Wybierzesz walkę...
Ithel stał niczym wrośnięty w podłogę, a przez jego głowę przemykało mnóstwo myśli, jedna za drugą. Oni zaś czekali, dla tej chwili mogli czekać wieczność. Może poza Malieu, który pragnął wrócić do własnej zgniłozielonej postaci. Vayne zastanawiał się, czy decyzja Ithela ma jakieś głębsze znaczenie, czy zaważy na przyszłości tego świata i czy właśnie o to chodziło Szefowi. Miranda niemal żałowała w duchu, że nigdy nie nauczyła się wchodzić do cudzych umysłów. Przecież nie każdy bohater musi mieć nieskomplikowaną psychikę, prawda?
Tak, mogli czekać wieczność. I decydująca chwila coraz bardziej wydawała się im wiecznością.
Aż w końcu Bonne Marie pokręciła głową i lekko dmuchnęła w kierunku okna. Stojąca na parapecie czarka zachwiała się i spadła na podłogę, rozbijając się na kawałki. Uwalniając ze swego wnętrza śpiew. Uwalniając burzę.
Teraz dopiero miała się zacząć zabawa.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.