Opowiadanie
Udomowienie
Autor: | Minamoto, literatiwannabe |
---|---|
Redakcja: | Mai_chan |
Serie: | Stargate SG-1 |
Gatunki: | Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2008-06-22 00:01:21 |
Aktualizowany: | 2015-10-14 17:34:21 |
Tytuł oryginału: Domesticated Equines
Zgoda: jest
- Jesteś pewna, że chcesz się w to pakować?
Zmrużyła oczy.
- Całkowicie. A ty?
- Carter, nie masz pojęcia jak bardzo.
Szczera odpowiedź ją zaskoczyła i wywołała na twarzy uśmiech.
- Więc skąd to nagłe pytanie?
- Tylko sprawdzam. Związki na odległość są trudne.
- Tak słyszałam - powiedziała powoli nie do końca pewna, dokąd zmierza ta cała dyskusja.
- Wiesz w sumie... robimy to od niedawna...
- No tak - zgodziła się Sam, myśląc, że właśnie w takich momentach wydawało się, jakby ich związek nie posunął się do przodu ani o jotę i był taki sam jak wcześniej - uroczy, ale trochę kłopotliwy.
- A poza tym tak naprawdę jestem raczej stary. I marudny.
Sam roześmiała się, nie wiedząc jak zareagować.
- Jack, czy ty próbujesz odwieść mnie od ślubu na kwadrans przed rozpoczęciem ceremonii?
- Cóż, kiedy to mówisz w taki sposób, brzmi to dosyć idiotycznie.
- Bo to jest idiotyczne.
- Nie. Ja tylko... chcę, żebyś była naprawdę, ale to naprawdę pewna.
- Och na litość... Jack! Tak, jestem pewna. Poza tym jestem już dużą dziewczynką - gdybym nie była pewna to bym ci powiedziała.
Przez chwilę naprawdę wyglądał na sceptycznie nastawionego.
- No cóż, sama pod tym względem nie możesz się poszczycić zbyt wielką listą osiągnięć.
Unosząc wzrok ku górze policzyła w duchu do dziesięciu.
- Czy ty próbujesz mnie wkurzyć? Teraz? Naprawdę?
- Nie! Ja tylko... - Gdy nerwowym gestem rozluźnił ciasny krawat, wyglądał na trochę zagubionego. - Ja naprawdę, ale to naprawdę chcę to zrobić. I chcę jedynie, żebyś ty też była pewna. Bo jak już będzie po wszystkim i będzie już po części oficjalnej, to będzie naprawdę dobrze, jeśli nie zamknę nas w mojej chatce i już nigdy cię z niej nie wypuszczę. W tym momencie pozbycie się mnie naprawdę nie wygląda na złą opcję.
Był naprawdę irytujący. Na swój uroczy sposób.
- Na szczęście mimo twojego zachowania, nie mam zamiaru nic w tym kierunku robić. Poza tym jestem do ciebie raczej przywiązana.
Wyszczerzył się.
- Szczęściarz ze mnie.
- Żebyś wiedział.
Na szczęście w końcu przestał zachowywać jak idiota i ją pocałował. Co, z jej punktu widzenia, nigdy nie było złym pomysłem. Nigdy.
Kiedy w końcu się odsunął i oparł swoje czoło o jej, uśmiechnął się w sposób który nieczęsto widziała.
- Tak przy okazji, wyglądasz dzisiaj naprawdę... no... naprawdę super.
Dziwne, jak szybko stało się to jednym z jej ulubionych zwrotów. Odpowiedziała uśmiechem.
- I co, zamierzasz się zatroszczyć o moje cztery litery?
Jego mina wyrażała święte oburzenie.
- Tak przy ludziach? Samanto, nigdy bym cię nie podejrzewał o takie myśli.
Nie mogła się powstrzymać - wybuchła niekontrolowanym chichotem.
Jack zwykle uważał, że bycie przygniatanym przez kogoś do podłogi nie jest przyjemne.
Jednak fakt, że tą osobą była jego żona, która w dodatku właśnie całowała go w sposób wyprawiający dosyć interesujące rzeczy z jego ciśnieniem, spowodował, że był raczej skłonny do zmiany nastawienia.
- S-sam... - Udało mu się złapać oddech pomiędzy pocałunkami i lekką dezorientacją spowodowaną przez miękkie, ciepłe kształty pod jego dłońmi. - M... może bym najpierw - o Boże - ... z-zdjął płaszcz.
- Jack - odparła bardzo spokojnie. - Nie miałam cię przez dwa tygodnie. - Zamruczała mu prosto w usta. - Zamknij się i rozbieraj. Już.
- Wiesz kochanie, myślę, że to będzie raczej trudne, biorąc pod uwagę, że to ty leżysz na mnie. - Jego ręce kontynuowały radosną wędrówkę w dolne rejony jej ciała. - Czy możemy to kontynuować w sypialni? Moje kolana będą cię za to bardzo kochać.
- Sypialnia jest za daleko - mruknęła, zaczynając rozpinać jego koszulę.
Objął ją w talii.
- Cóż malutka, jeśli chcesz potem nieść kulawego staruszka do łóżka...
Sam wydała z siebie głębokie westchnienie i zeszła z niego, podając rękę i pomagając wstać.
- Dobra. I nigdy więcej mnie tak nie nazywaj.
- Może misiaczku? - odpowiedział Jack wstając z lekkim pomrukiem i błyskawicznie zamykając ją w objęciach.
- Jack, nie zmuszaj mnie do zrobienia z tego miesiąca - zagroziła wsuwając dłoń pod jego koszulkę.
- Czy ty się ze mnie śmiejesz? Wiesz, że wcale mi to nie pomaga. I zaczyna mnie wkurzać - gniewnie stwierdziła Sam.
Jack tylko ją obserwował, nadal się lekko krztusząc.
- Nic na to nie poradzę. Praktycznie siedzisz w mojej suszarce.
Ciężko odetchnąwszy, dała spokój upartej maszynie i siadła na podłodze obok.
- Kiedy pakowałam ten nabój do suszarki, miałam dwie skarpetki. Dwie cudowne, pasujące skarpetki. Teraz mam jedną białą i jedną granatową. Jakim cudem z pary szarych skarpetek zrobiła się jedna biała i jedna granatowa?
- Może w mojej suszarce jest międzywymiarowe coś tam? - zasugerował O'Neil nieudolnie.
Popatrzyła na niego nieżyczliwie ze swojego miejsca na podłodze.
- Nie odzywaj się teraz do mnie. Nie lubię cię.
- Dlaczego? Bo ja mam parę pasujących skarpetek? Nic nie poradzę na to, że moja własna suszarka lubi mnie bardziej niż ciebie. W końcu dłużej mnie zna.
A teraz się dąsała. W naprawdę uroczy sposób.
- A twoja pralka zafarbowała mi bieliznę na różowo.
Wzruszył ramionami.
- W każdym wypadku różowy jest lepszy niż biały. - Pomyślał, że na miejscu będzie wytknięcie, że zmiana koloru bielizny miała więcej wspólnego z jej uroczym brakiem doświadczenia w praniu, a mniej z jego pralką.
- No dobra, proszę szanownego pana, skoro jesteś taki mądry, to może mi powiesz, gdzie się podziały kluczyki od samochodu? Wiesz, że muszę złapać samolot?
Jack sięgnął w dół i podciągnął ją, a potem usadowił na szczycie suszarki.
- To proste - ukryłem je.
- Dlaczego... dlaczego to zrobiłeś?
Szczerze mówiąc, w tamtym momencie wyglądało to na świetny pomysł - opóźniać wyjazd Sam tak długo jak to było możliwe.
- Wtedy nie przypuszczałem, że popadniesz w gorączkę przedwyjazdową i będziesz obrażać moje sprzęty domowe. Myślałem, że odwrócę twoja uwagę na tyle, żebyśmy poszli do łóżka.
- Ty... Naprawdę cię nie lubię.
Skrzywił się, a potem pochylił się i ugryzł ją w szyję.
- Nawet troszkę?
- Ani trochę.
- Choroba. Nic nie zmieni twojej decyzji?
Udawała, że coś rozważa.
- Cóż, może wymyśliłabym jedną, czy dwie rzeczy, które mogłyby zadziałać...
Sukces! Kto powiedział, że bycie złym nie popłaca? Pochylając się bliżej, Jack musnął jej ucho i, pomiędzy pocałunkami, mruknął.
- Hej, Carter?
- Hrm?
- Masz we włosach paprochy z suszarki.
- Ne jezdem choby.
Sam zerknęła na męża skulonego w dosyć żałosny sposób na kanapie.
- Och, nie jezdeś, tak?
- Doh. Ne jezdem - stwierdził uparcie.
Przewracając ze zniecierpliwieniem oczyma, postawiła torby w holu i powiesiła płaszcz, a następnie podeszła do niego i sprawdziła mu temperaturę przykładając grzbiet dłoni do czoła.
- Jack, jesteś cały rozpalony.
Kontynuował dąsy.
- Ne byo sze du ob weku. Ne jezdem choby!
- Półtora tygodnia trudno nazwać wiekiem, Jack. Z pewnością my znikaliśmy dłużej.
Nie wydawał się tym pocieszony.
- Ja czubem sze duszej!
Naprawdę, jak można było się kłócić z taką argumentacją? Tak po prawdzie to zawsze wydawało się trwać dłużej. A poza tym, teraz był raczej żałosny.
- Cóż, już jestem. A jeśli dasz mi chwilę, może przyniosę ci koc. I dostaniesz trochę zupy.
Wyglądało, że to przyciągnęło jego uwagę.
- Supę? Samieszasz zobyć supe?
- Zamierzam otworzyć puszkę i podgrzać ją na kuchence. Ale tak, zamierzam zrobić zupę. Coś jeszcze?
Próbując wykorzystać sytuację do samego końca, pociągnął nosem.
- Mosze moglipysmy opejrzeć "Simbsonów"?
Roześmiała się i pocałowała go w czoło.
- Widzisz, już zaczynasz się lepiej czuć.
- Przylatujesz we wtorek? - zapytała Sam.
- Taak. Myślisz, że Daniel mógłby mi pomóc z tym esejem? - zapytała Cassie.
- Przypuszczam, że tak. Albo ja to zrobię - odparła.
- Na pewno nie będziecie z Jackiem zbyt zajęci? - podpuszczała ją Cassie.
- Cassie!
Sam mogła sobie wyobrazić szelmowski uśmiech na twarzy młodej kobiety.
- No co? Myślisz, że nie wiem, że robicie to przy każdej nadarzającej się okazji?
- Cassie! - Odpowiedź była raczej piskiem, spowodowanym przez decyzję Jacka o skorzystaniu ze świetnej okazji do pocałowania jej w kark. Wykręciła się, marszcząc brwi. Odpowiedział nieskruszonym uśmiechem, po czym otoczył żonę ramionami i przyciągnął do piersi, wtulając twarz w jej włosy.
- Muszę iść na zajęcia - powiedziała Cassie, nieświadoma aktualnego miejsca przebywania O’Neilla. - Mogę zadzwonić później?
- Jasne. Trzymaj się słonko.
- Ty też, Sam. Pozdrów ode mnie Jacka.
Telefon się rozłączył i Sam odwróciła głowę, mrucząc, gdy całował ją po szyi.
- Masz naprawdę najgorsze na świecie wyczucie czasu...
Najpierw zauważył to na pudełku po pizzy. Poszedł tylko do drugiego pokoju, żeby się przebrać z munduru i kiedy wrócił, one tam były. Dziwne, trudne do odszyfrowania naukowe symbole, nagryzmolone na całym pudełku pizzy.
Zignorował je, w końcu to tylko pudełko od pizzy.
Potem było lustro w łazience. Nagryzmolone na skroplonej parze i ściekające grubymi kroplami sprawiały raczej niepokojące wrażenie, kiedy mył zęby. Kiedy próbował je odczytać, cyfry go trochę dezorientowały i szybko się poddał.
Ale nadal nie miało to większego znaczenia. Jak przypuszczał, to tylko jeden ze skutków ubocznych mieszkania z astrofizykiem.
Ale naprawdę, w końcu to zaczęło zachodzić troszkę za daleko.
W czasie oglądania filmu myślał, że coś go łaskocze. Ale nie spodziewał się, że jego żona będzie wypisywać wokół jego kolana jakieś fizyczne równania. Delikatnie zabrał jej długopis, wyrywając ją z głębokiego zamyślenia. Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie.
- Przepraszam
- W porządku. Ale nie sądzę, żebym na tatuaż wybrał akurat równania naukowe. Coś cię gryzie?
- Tylko praca. Staram się NIE pracować w ten weekend.
- To będzie dosyć niebezpieczne dla każdej płaskiej powierzchni w domu - drażnił się.
Teraz zaczęła wyglądać na lekko zirytowaną.
- Powiedziałam, że przepraszam.
Wzruszył ramionami.
- W porządku. Serio. Tylko postaraj się unikać pisania dziwnych, mądrych rzeczy na ścianach. Pozycja szalonego naukowca jest już zajęta przez Daniela. Nie sądzę, żeby którakolwiek grupa przyjaciół wytrzymała aż dwoje.
- Boli mnie głowa - odparła krótko.
- Ale...
Popatrzyła spode łba.
- Masz dwie zdrowe ręce. Użyj ich.
- To... nie to samo... - stwierdził ciut zdezorientowany.
- Jack. Czuję się tak, jakby moja głowa była rozłupana na pół. Jestem wyczerpana fizycznie i umysłowo - odpowiedziała Sam mrużąc oczy. - Nie obchodzi mnie, że to nie jest to samo. Ja idę do łóżka. Ty śpisz na kanapie.
- Carter...
- Kanapa - powtórzyła wchodząc do sypialni i zatrzaskując drzwi.
- ... mogę chociaż zmienić ubranie? - zapytał proszącym tonem.
Drzwi odpowiedziały mu ciszą.
Zajrzał do środka i znalazł ją skuloną po jednej stronie łóżka.
- Carter?
- Mam to w nosie - zabrzmiała stłumiona odpowiedź.
Jack przeszedł przez ciemny pokój, ściągając podkoszulkę i bokserki. Popatrzył na skuloną postać, wziął głęboki oddech i wślizgnął się do łóżka za nią.
- ...zdaje mi się, że kazałam ci spać na kanapie.
- Kazałaś - odpowiedział przytulając się do jej pleców.
- To nie jest kanapa.
- Nie - Pocałował żonę w ramię. - Spróbuj się trochę przespać, dobrze?
- A chcesz mieć granatowe jaja? - warknęła.
- Przeżyję.
Mruknęła i przytuliła się do niego plecami. Jack znów pocałował żonę w ramię, a potem objął w talii.
- Przykro mi, że miałaś zły tydzień.
- Taa, mnie też - westchnęła. - W tej chwili marzę tylko o tym, żeby przestała mnie boleć głowa.
- Przynieść aspirynę? - zapytał.
- Nie. Chcę tylko odrobiny snu - wymamrotała.
Jack uniósł głowę na tyle, żeby pocałować ją w policzek, a potem mocniej przytulił i lekko pogładził po włosach.
- Śpij. Jestem pewien, że pewien miły, ciężko pracujący generał mógłby dać ci jutro dzień wolny.
- Nie musi - wymamrotała niewyraźnie sennym głosem. - Potrzebuję tylko ośmiu godzin nieprzerwanego snu.
Delikatnie zaczął masować jej skroń i czoło. Westchnęła, gdy poczuła lekki pocałunek na karku.
- Dobrze?
- Mhmm...
- Świetnie - Znów pocałował Sam w szyję, w tym czasie palcami rysował delikatne wzory na jej policzku i czole. - Kocham cię.
- Wiem - szepnęła odwracając się nagle i przytulając. Ręka kobiety ześlizgnęła się w dół. Jack opuścił niżej dłoń i splótł palce z jej, po czym pocałował ją lekko.
- Śpij - powtórzył. - Zajmę się wszystkim.
Wtuliła się w ramię męża, jej oddech zwolnił i pogłębił się. Jack delikatnie wyplątał rękę z uścisku i przeciągnął palcem wskazującym po jej przedramieniu, rysując przypadkowe zakrętasy, zmieniające się czasem w symbol przypominający ten z wrót. Samantha westchnęła.
- Też cię kocham.
- Wiem - Pocałował ją w czubek głowy i przytrzymał w ramionach dłuższą chwilę. - Sam?
- Mhm?
- Czasem... - Przerwał, a potem zdecydował się dokończyć rozpoczętą myśl. - Czasem chciałbym, żebyś nie pracowała tak ciężko.
- Jack...
- Wiem - Znów ją pocałował. - Świat cię potrzebuje. Tylko... Nie cierpię patrzeć jak bardzo jesteś zmęczona.
- Warto - wymamrotała na wpół śpiąco. - Świat potrzebuje SG-1.
- Taa - Posłał jej słaby, niechętny uśmiech. - Wszyscy potrzebujemy.
Szturchnęła go delikatnie w bok, zbyt zmęczona by otworzyć oczy.
- Całej SG-1, Jack. Dawnej i obecnej.
- Jasne - Wyszczerzył zęby. - Jesteśmy najfajniejsi.
- Bez wątpienia - Uśmiechnęła się słabo. - Hej...
- Carter?
Znów go szturchnęła.
- Naprawdę musisz przestać mnie tak nazywać.
- Przecież nie będę mówił O'Neil. To tak jakbym mówił sam do siebie - marudził. Zachichotała.
- Niedługo dadzą mi kilka dni urlopu. Chcesz się wybrać gdzieś na łono natury?
- Niemamnicnaprzeciwko rybko...
Poranki spędzane w domku w towarzystwie Sam zdecydowanie różniły się od poranków spędzanych z nią w jakimkolwiek innym miejscu. Jack nigdy nie musiał się zastanawiać, czy naprawdę lubiła tu przebywać - nie musiał, widać to było gołym okiem.
Gdy spędzali czas gdziekolwiek indziej, wydawało się zawsze, że gdzieś tam w ich głowach tyka zegar nastawiony na jakąś sadystyczną częstotliwość. Taką, która bezustannie im przypomina, że są tu tylko chwilowo i zostało im X dni, godzin czy minut spędzonych razem.
W chatce ich wewnętrzny zegar wydawał się nie pracować dobrze.
Tak więc zamiast sennego, szybkiego seksu z Sam o poranku, co jednak nie było tym, co lubił, miał leniwą, zostającą-w-łóżku Sam. Ten rodzaj Sam, na który uwielbiał patrzeć, ponieważ była wtedy taka... nie-Carterowska. Owijała się kocem, chrapała mu w ucho i czasem śliniła się mu na koszulkę. Dłużej zostawała w piżamie i domagała się śniadania do łóżka.
I, sądząc po odgłosach dochodzących z łazienki, śpiewała pod prysznicem. I to okropnie, bo tak naprawdę nie umiała zaśpiewać czysto ani jednej nuty. Ale jak widać to jej nie zrażało.
Kiedy w końcu wyłoniła się z łazienki, była doskonała - mokra, różowa, rozgrzana i owinięta tylko w ręcznik. I nadal śpiewała.
- Wiesz, że fałszujesz - stwierdził, kiedy przekopywała walizki w poszukiwaniu czystej bielizny.
- Przeszkadza ci to? - zapytała beztrosko.
Dotarło do niego, że właściwie nie przeszkadzało.
- Nie.
Nagrodą był uśmiech.
- Słusznie. - Z roztargnieniem podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. - Wiesz, naprawdę uwielbiam to miejsce. Bardziej niż się spodziewałam.
W sumie i tak się tego domyślał. Niemniej jednak, miło było to słyszeć.
Coś łaskotało Sam w nos. Zaspanym skrawkiem świadomości zarejestrowała ten fakt i w pierwszym odruchu próbowała to coś odepchnąć. Jednak to uparcie wracało.
- Przestań - zaprotestowała słabo i odepchnęła łaskoczący ją palec, zasłaniając twarz ramieniem i blokując dostęp no nosa.
- Nie - Jack był uparty. - Obudź się. Proszę?
Mrucząc pod nosem Sam przesunęła się trochę i odsłoniła twarz na tyle, żeby na niego popatrzeć.
- Dobra. Dlaczego mnie budzisz o wpół do drugiej nad ranem?
- Ponieważ teraz już jest oficjalnie nasza rocznica i chciałem ci zadać jedno pytanie. Wprawdzie chyba mógłbym z nim poczekać do rana, do odpowiedniej chwili, czy czegoś w tym rodzaju, ale nagle zdałem sobie sprawę, że teraz jest ten właściwy moment i nie chciałem go stracić. Sama wiesz, zawsze tak robię.
Cała ta przemowa była trochę zbyt skomplikowana do zrozumienia dla kogoś, kto został właśnie obudzony z głębokiego snu. Na szczęście, przez ostatni rok Sam przywykła do toku rozumowania męża.
- W porządku, o co chciałeś mnie zapytać?
Zamiast natychmiast przejść do rzeczy, Jack z nieodgadnionym wyrazem twarzy sięgnął i odgarnął kilka kosmyków z jej twarzy, obwodząc przy tym palcem kontury i kończąc jego wędrówkę na czubku nosa.
- Cóż, minął już rok. Żałujesz czegoś?
Zdziwiła się, jak mógł się nad tym w ogóle zastanawiać.
- Tylko tego, że nie zrobiliśmy tego wcześniej - odparła.
Uśmiechnął się.
- Taak. To całe cholerne ratowanie świata.
- Zaiste - stwierdziła z poważną miną.
Całym ciałem poczuła jego wibrujący, miękki śmiech.
- Serio. Chciałabyś coś zmienić? Czegoś innego?
Wzruszyła ramionami.
- Może więcej czasu. Za mało spędzam go z tobą. Ale jestem cholernie szczęśliwa z tym, co mam.
- Popracuję nad tym. Jestem pewien, że moglibyśmy razem z Thorem dojść do czegoś.
- Och, mógłbyś, serio?
- Cóż, Thor by mógł dojść. Ja najprawdopodobniej bym się tylko przyglądał.
- To by było raczej... nieprzyzwoite - drażniła się.
Parsknął.
- Tylko bez świńskich dowcipów o Thorze. To obrzydliwe.
- Obrzydliwe?
- A masz lepsze określenie?
Teraz, kiedy o tym wspomniał...
- Nieszczególnie.
- Zatem obrzydliwe - stwierdził przyciągając żonę do siebie. - Czy kiedykolwiek ci mówiłem, że jestem naprawdę, ale to naprawdę zadowolony, że zaciągnęłaś mnie do Vegas, a potem zrobiłaś co tylko chciałaś?
- Ja chyba pamiętam zupełnie inaczej to, co się wtedy działo...
- Ech, wiesz co mówią o pamięci - Wycofał się szybko, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. - Chcę żebyś coś wiedziała - powiedział po chwili milczenia.
- Co konkretnie?
- Ja... - skrzywił się lekko ale kontynuował. - Chcę, żebyś wiedziała, że jeśli bym musiał, przeszedł bym znów przez wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu lat, jeśli to skończyłoby się tutaj, w tym miejscu. No wiesz, z tobą.
To było piękne, wzruszające i słodkie w niepowtarzalny sposób zastrzeżony tylko dla Jacka. - Dziękuję.
Nadal miał poważny wyraz twarzy.
- Naprawdę tak myślę.
Wyciągnęła się i pocałowała go przelotnie.
- Wiem.
- Dobrze - odpowiedział. - Więc warto było się obudzić.
- Zdecydowanie.
Jego uśmiech był co najmniej sugestywny - zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
- Tak myślałem. Więc...
- Więc?
- Rocznica - zaobserwowano. Dowcipne docinki - zaobserwowano. Wzruszająca chwila - zaobserwowano. Seks w tej chwili?
Wciąż się uśmiechając i patrząc mu prosto w oczy, Sam wyciągnęła się i przesunęła bliżej.
- Zaobserwowano.
Koniec
U mnie romanse nie zawsze wchodziły, ale ten jest dobry i to doceniam.
Jednakże sceny miłosne są z strony technicznej słabe, ale nadrabiają to sytuację ...
super:) strasznie mi się podoba:)10/10 :)
Ciepły, sympatyczny fic, mam średnie pojęcie o Stargate, ale to opowiadanko mogłoby spokojnie służyć za kolejny odcinek każdego dobrego tasiemca.
Gratuluję.:)