Opowiadanie
Zwycięzca bierze wszystko.
Autor: | problematic-child |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2008-08-01 08:00:07 |
Aktualizowany: | 2008-07-27 18:44:07 |
Notka od grafomana:
Witam wszystkich Czytelników! Do napisania tego opowiadania zainspirowała mnie piosenka ABBY. Niestety, nie udało mi się znaleźć zadowalającego tłumaczenia, więc trzeba Wam będzie posiłkować się oryginalnym tekstem.
Mam nadzieję, że opowiadanko się spodoba. Recenzję i konstruktywna krytyka jak najbardziej mile widziane. :)
_________________________________________________________
"The Winner Takes It All"
I don't wanna talk
About the things we've gone through
Though it's hurting me
Now it's history
I've played all my cards
And that's what you've done too
Nothing more to say
No more ace to play
The winner takes it all
The loser standing small
Beside the victory
That's her destiny
I was in your arms
Thinking I belonged there
I figured it made sense
Building me a fence
Building me a home
Thinking I'd be strong there
But I was a fool
Playing by the rules
The gods may throw a dice
Their minds as cold as ice
And someone way down here
Loses someone dear
The winner takes it all
The loser has to fall
It's simple and it's plain
Why should I complain.
But tell me does she kiss
Like I used to kiss you?
Does it feel the same
When she calls your name?
Somewhere deep inside
You must know I miss you
But what can I say
Rules must be obeyed
The judges will decide
The likes of me abide
Spectators of the show
Always staying low
The game is on again
A lover or a friend
A big thing or a small
The winner takes it all
I don't wanna talk
If it makes you feel sad
And I understand
You've come to shake my hand
I apologize
If it makes you feel bad
Seeing me so tense
No self-confidence
But you see
The winner takes it all
The winner takes it all...
_________________________________________________________
Nie nazywajmy jej. Nie nadawajmy jej imienia, bo to oznaczałoby poznanie. Na modłę japońską, w tym malutkim państewku długo i dużo trzeba się napracować, aby przejść od nazwiska do imienia. Imię zdaje się być tak intymne, że tylko osoby pozostające w wyjątkowej zażyłości mogą zwracać się do siebie w taki sposób.
Czy to oswojenie?
Odgarnęła opadające na czoło niesforne włosy. Doprawdy, czas uciszyć piszczącego potwora skąpstwa i zainwestować w dobre spinki, bo inaczej już wkrótce mówić będziemy o przedwczesnej ślepocie i śmiertelnej bladości zmarszczonego czoła, co przez pasma opadające to tu, to tam nigdy słońca nie widziało. Krytycznym wzrokiem spojrzała na dopiero co zapisaną kartkę papieru. Co to będzie… Hmm… Czyżby kolejne, niedokończone opowiadanie? Jak to się mawia - się zobaczy - mruknęła pod nosem, ignorując bełkoczącego przy tablicy kolegę i znudzonego nauczyciela, któremu nie chciało się nawet posłać ostrzegawczego spojrzenia niesubordynowanej uczennicy.
Bohaterka z każdą lekcją stawała się coraz bardziej wyraźna. Mieszkała w małym mieszkaniu, na jednym z osiedli całkiem dużego miasta (twórca jeszcze nie wiedział, jakiego i jak dużego), całkiem sama, nie licząc licznej grupy ludzi, uwiecznionych na zdjęciach, oprawionych w ramki i poustawianych na ciemnobrązowym kredensie. Kim byli? I dlaczego istnieją tylko na zdjęciach, jako liczne pary oczu, skrupulatnie obserwujące życie bezimiennej kobiety? Ten aspekt historii trzeba będzie jeszcze dopracować.
Koniec dnia w szkole przyniósł cudownie świeże, majowe powietrze, które z impetem wpadło przez szeroko otwarte okna i wywiało stęchliznę przepracowanych umysłów. Zarzuciła ciemnogranatowy plecak na lewe ramię - wkrótce do ślepoty dołączy skolioza - i powolnym krokiem udała się w kierunku dużych, szeroko otwartych drzwi, opatrzonych zieloną tabliczką z napisem: „wyjście”. Zabawne, tak jakby brać uczniowska nie wiedziała, którędy do domu. A przecież wokół tych drzwi kręcą się ich myśli, od pierwszych po ostatnie godziny. Późna wiosna w żaden sposób nie wspiera kształcenia. Nie robią tego także odrapane korytarze i skrzypiące okna. Rzeczywistość nie oscyluje wokół radosnych barw, ale można to wszystko nadrobić. Matka mówiła coś kiedyś o proaktywności i o noszeniu kolorów w sobie. Niby sama nie stanowiła doskonałego przykładu dla tych słów, ba, nie stanowiła żadnego przykładu, ale lepiej w to wierzyć, niż w nic.
Miała jasnobrązowe włosy, lubiła długie kąpiele i prysznice z użyciem lawendowego płynu. Gdyby miała wymienić ulubiony moment dnia, to byłaby to chwila, kiedy opuszcza gorący strumień wody, wchodzi w tą część łazienki, która jeszcze nie zdążyła się ogrzać i rysuje zabawne buźki na zaparowanym lustrze. Tak, to przejście, chociaż wywołuje ciarki i dreszcz na jeszcze wilgotnej skórze, jest dopełnieniem wieczornego rytuału (poranek przebiegał inaczej - mniej było czasu, żel był limonkowy - energetyzuje - a woda raczej letnia). Z mokrymi włosami, owinięta w ręcznik, bosymi stopami uważnie stąpa po wyfroterowanej podłodze. Wchodzi do drugiego pokoju, tam, gdzie stoją kolorowe fotografie. Siada na rozłożonym już łóżku i zaczyna rozczesywać włosy. Pieszczotliwie bawi się nimi, nawija na palce, delikatnie odsącza wodę, która skapuje na dywan, ręcznik i jasnoróżową pościel. Uważnie rozplątuje kołtuny, stara się nie ciągnąć zbyt mocno, tak jakby czesała nie swoje włosy, ale enklawę keratyny na głowie kogoś, komu jednocześnie pasuje taki dotyk, ale też dość nerwowo reaguje na każde szarpnięcie. Kiedy już skończy, idzie klęknąć na fotelu, obejmując ramionami oparcie. W takie wieczory, przy zapalonej nocnej lampce, dobrze obserwuje się życie nocne osiedla. Na przykład dziadków na drugim piętrze, trochę w lewo, którzy, nie zasłaniając żaluzji, wystawiają siebie na widok publiczny. Siedzą na kanapie, objęci, oglądają telewizję. Dziewczyna odwraca głowę i spogląda na starszą parę na jednym ze zdjęć. Nagle wydają się jej strasznie sztuczni, chociaż jeszcze kilka lat temu zdawało jej się, że uśmiech „przy zaciśniętych zębach” jest jak najbardziej na miejscu. Że przystoi każdemu i w każdej sytuacji.
Kogo jeszcze można podejrzeć? Brzmi to źle, ona wie o tym, ale jednocześnie nie może się powstrzymać. Nie wchodzi w ich intymność aż tak bardzo, stara się bardziej przyglądać typowym scenkom rodzajowym, niż jakimś wyjątkowo ważnym wydarzeniom, w których nie wypada uczestniczyć osobom trzecim. Fotografie nie mają życia. Trwają w uchwyconej chwili, w stagnacji, nigdy nie zmienia się grymas na twarzach uwiecznionych osób, raz całowani całowani są ciągle, nieprzerwanie. Nawet jeśli to tylko całus w policzek. Dopiero co nastawione radio zatrzeszczało, zagłuszyło oddech i zaczęło transmitować wieczorny program. Ach, no tak, zapomniałaby (a raczej udała przed samą sobą, że zapomniała. Udała kolejny raz.). Przecież jest on. On, to znaczy człowiek rodzaju męskiego, rasy białej, lat niewielu, ale wystarczająco. Blok naprzeciwko, to samo piętro. Kolejne mieszkanie bez rolokaset czy żaluzji, więc możliwości obserwacji przednie. On, czyli właściciel urządzonego na nowoczesną modłę (przynajmniej widoczny salon prezentował takie umeblowanie) mieszkania. Nie znała go, zresztą, sama nie wiedziała, czy chce poznać. Chyba łatwiejsze było wyobrażanie sobie jego przeszłości, teraźniejszości, zgadywanie imienia, rozpoczętych studiów.
Jaki dziś mamy dzień? Sobotę, czyż nie? Godzina dwudziesta czterdzieści.
Zapewne znowu na nią czeka.
To by tłumaczyło wyprasowaną koszulę i nerwowo poprawiany kołnierzyk. Ciągle go poprawia. Przed każdym kolejnym spotkaniem.
Ciekawią ją szczegóły. Jakiej wody kolońskiej używa? Czy innej, kiedy ona ma przyjść, a innej do pracy czy uczelni? Pewnie tak, bo ona przecież jest wyjątkowa. W jego oczach i to widać, za każdym razem kiedy dzwoni do drzwi, a on biegnie otworzyć. Potem wprowadza ją do salonu (płaszcz zawiesił prawdopodobnie w przedpokoju). Stoją naprzeciwko siebie, ciesząc się jak myszy do sera. Ona jest piękna, ma złote włosy do ramion i pastelową sukienkę na sobie. Przechyla lekko głowę w lewo i długimi palcami strzepuje niewidzialny pyłek z jego koszuli. Przybliża się tak, że stykają się biodrami. Wtedy kładzie swoją głowę na jego ramieniu, twarzą bardzo blisko kołnierzyka, nad którym on tyle pracował (może właśnie dlatego?). Muska nosem szyję i oddycha głęboko, wciągając w płuca zapach, który go otacza. A on całuje powoli jasne włosy, trzyma dłoń i obejmuje ją w talii. Stoją tak, blisko siebie, prawdopodobnie w ciszy (albo przy przyjemnej dla ucha, spokojnej muzyce), w oświetlonym pokoju, w mieszkaniu bez rolokaset czy żaluzji, widoczni dla całego świata, a szczególnie dla młodej kobiety z bloku naprzeciwko, z równoległego piętra.
Schodzi z fotela. Reszta nie należy do niej, zresztą, nie śmiałaby zostać na tym przedstawieniu ani chwili dłużej. Nie mogłaby wtedy czekać kolejnej soboty, kolejnego poprawiania kołnierzyka i znów tych samych, roziskrzonych oczu na uśmiechniętych twarzach. Wyłącza radio (i tak dawno przestała słuchać) i wchodzi do łóżka. Zanim zgasi światło, jeszcze raz spojrzy na fotografie. Czy coś się zmieniło? Ktoś zmienił ustawienie? Ktoś przybył? Nie...? Wobec tego może spać spokojnie.
Zdjęcie młodego mężczyzny w wyprasowanej koszuli leży na dnie szuflady...
Cóż, historia dobiega końca - pomyślała, znów odgarniając włosy z pola widzenia. Trzeba będzie jeszcze tylko popracować nad wątkiem mężczyzny z naprzeciwka. Zbyt to hollywoodzkie, zbyt sztampowe. Chociaż tyle, że nie wpadł jej do głowy pomysł pociągnięcia wątku romansu pomiędzy jasnobrązową bezimienną a panem z naprzeciwka. Mogłaby wtedy bez obaw reklamować swój produkt - opowiadanie - jako skrzyżowanie wątku „Tylko mnie kochaj” z jakimś innym. Coś jak „Masz wiadomość”, tylko trochę przekształcone. I jak to bywa z krzyżówkami i „odgrzewanymi kotletami” (kolejne sformułowanie matki, tym razem na wielokrotnie powtarzane schematy. Musi się tego oduczyć.), wyjątkowy byłby z tej pracy gniot.
Dopiero teraz poczuła, jak kamienny murek, na którym siedziała przez cały ten czas, dał się we znaki jej nogom i pupie. Właściwie tych części swojego ciała aktualnie nie czuła.
- Cholera jasna! - przeklęła jednocześnie zdrętwiałe kończyny, siedzisko i siebie przy okazji, jako że nie wpadła na to, żeby zająć którąś z przytulnych, zielonych ławeczek. Nie, ona musiała katować się kamiennym klockiem! Zupełny brak pomyślunku.
Od psioczenia nad samą sobą oderwało ją wołanie. Osoba, na którą czekała od przeszło godziny, wreszcie raczyła się zjawić. Niewyraźna sylwetka na skrzyżowaniu zaczęła się przybliżać, by w końcu stać się młodym facetem, aktualnie stojącym naprzeciwko murka, patrzącym krytycznym wzrokiem to na zwisające, majtające nogi (w celu rozruszania majtające, oczywiście), to na ich właścicielkę. W końcu zatrzymał wzrok na dłużej na tej ostatniej.
- Już myślałem, że pójdziesz do domu i cię nie spotkam. Znowu nie odbierałaś telefonu.
Wzruszyła ramionami. Po co miałaby iść do domu? I on, i ona doskonale wiedzieli, że ta opcja jest stanowczo wykluczona. Tyle tylko, że Sebastian zawsze zaczynał rozmowę w ten sposób. Znamienne było to, że ciągle w tym samym miejscu (za każdym razem murek) i zawsze to ona na niego czekała. Nawet jeśli się spóźniał. A spóźniał się zawsze.
- Pisałam, nie słyszałam że dzwoniłeś. Poza tym, doskonale wiesz, że siedzę do skutku, aż przyjdziesz. - Spakowała gruby brulion i długopis do plecaka. Zeskoczyła na chodnik.
- Hm, tak, no tak. - Wydawał się być lekko zakłopotany. I tak dobrze, że dzisiaj siedziała tu tylko półtorej godziny. - Chodźmy zatem, nie marnujmy cennego czasu - mruknął, zdając sobie po chwili sprawę z tego, jak idiotycznie zabrzmiało to w jego ustach. Spojrzał na nią niepewnie, ale nie zauważył żadnych zmian w zachowaniu czy wyrazie jej twarzy. Tak, jakby wcale tego nie usłyszała.
- Co pisałaś tym razem? Jakiś kryminał ze szkołą w tle? Chemiczka wlała informatykowi do kawy kwas solny, bo zdradzał ją z polonistką? Ech, jak bardzo brakuje mi tych szkolnych czasów…
- Nie przesadzaj, nie minęły przecież jeszcze nawet dwa lata. Poza tym, na studiach się nie trują?
- To nie to samo, nie to samo. Zresztą, sama zobaczysz.
Przez chwilę szli w milczeniu. W godzinach szczytu na najbliższych szkole uliczkach po prostu nie da się zaparkować samochodu, trzeba więc go przetrzymać albo w otwartej przypadkowo bramie (i udać, że przyjechało się do ciotki na imieniny), albo na parkingu, jak to Sebastian zrobił.
- Odwoziłeś dziś Blankę? - Zmiana warty przy tendencyjnych pytaniach „do odbębnienia”. Odpowiedź i tak zawsze była taka sama.
- Tak! Dzwoniła, żebym ją zawiózł do domu, to znaczy, - odchrząknął - gdybym mógł to zrobić, to byłoby jej bardzo miło. Sama wiesz, jaka Blanka jest kulturalna i subtelna.
- A ty się zawsze w kulturalny i subtelny sposób na to łapiesz.
Westchnął z rozrzewnieniem.
- Po prostu nie potrafię jej odmówić. Zadzwoniła, taka zmartwiona, że nie ma autobusu, nie idzie przyjechać z tego jej wydziału… z biotechnologii, bo wiesz, że Blanka studiuje biotechnologię. - Spojrzał na nią z taką dumą, jakby przywilej studiowania na tym kierunku należał nie do Blanki ale do niego samego.
- A potem, - kontynuował coraz szczęśliwszy, rozpierany entuzjazmem i jej wspomnieniem. - A potem zaprosiła mnie na filiżankę herbaty. Miałem jeszcze trochę czasu, żeby tu po ciebie przyjechać, ale nie wiem, nie mam pojęcia jak to się stało…
- Nagle filiżanka herbaty przeciągnęła się na całe półtorej godziny. To i tak nieźle. - dokończyła za niego.
- No, w każdym razie… Cóż, gdyby cię pocieszało szczęście innych ludzi, to powiem, że było mi tam naprawdę dobrze.
- Domyślam się - wycedziła, ni to do siebie, ni do niego.
Zdążyli dojść do zaparkowanego, a raczej upchniętego jak sardynka, pośród innych samochodów, auta.
- Teraz zaś na zapraszam panią, jak już się pewnie pani domyśliła, na korki z fizyki. - Zażartował, a widząc jej zbolałą minę, postanowił, po dżentelmeńsku, otworzyć drzwi i podać jej rękę, gdy będzie wsiadać na przednie siedzenie w wysoko zawieszonym samochodzie.
Odchyliła głowę do tyłu i docisnęła ją do zagłówka. Teraz korepetycje (czas ich trwania i tak zawsze wydawał jej się dłuższy, niż był w rzeczywistości) u niego w domu, a potem może mnie odwiezie. Wracając, będzie mógł zatrzymać się w osiedlowej kwiaciarni, kupić bukiet róż i iść na drugie piętro, do jej nowocześnie umeblowanego mieszkania i pozwolić jej twarzy wtulić się lekko spraną, studencką koszulę.
Może zapyta się Blanki kiedyś, jaki czuje wtedy zapach.
Ja dałem 8/10. Po prostu potencjał akcji nawet jak na opowiadanie o charakterze spokojnym i refleksyjnym był wyjątkowo niski. Ot, kilka ciekawych przemyśleń i dobry pomysł , za to napisane w lekki sposób i ciekawym językiem.
Aha, bardzo fajna puenta. Już myślałem, że ci państwo są niedobraną parą, a tu korki z fizyki.:)
Świetne!
Po raz pierwszy jestem na Tanukowej Czytelni i powiem szczerze, że jestem strasznie zdziwiona. Nie wiedzieć czemu, ale spodziewałam się marnych opowiadanek typu tych pisanych na blogach przez dwunastoletnie "mhroczne buntowniczki", a tu proszę! Zostałam zdecydowanie mile zaskoczona (no chyba, że akurat trafiłam na jedno z lepszych opowiadań). Genialne opowiadanie, świetny pomysł, cudowne jego wykonanie. Dałam 10, bez najmniejszych oporów.