Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Krzyk wiatru

Autor:Rinsey
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2008-08-14 07:56:25
Aktualizowany:2008-07-27 21:05:25


Intensywność ciemności tej nocy była idealnym tłem dla tragedii, która nada chwila miała się wydarzyć. Obydwoje drżeli. Nie wiedzieli, z której strony oczekiwać końca. Jedyne, co było wiadome to, to, że jest niebywale blisko. Chłopak starał się opanować, jednakże coraz szybciej bijące serce, nie dodawało mu za grosz otuchy. Chociaż siedzieli na pozór w najbezpieczniejszym miejscu tego lasu, wiedział, że „to” ich znajdzie. Zamknął na chwilę oczy, starając się wyrwać przeznaczeniu, choć parę chwil, wolnych od lęku. Nie udało się. Poczuł, że z nią jest coś nie tak. Podszedł do niej bliżej, jednakże tylko po to, by zobaczyć jej wargi układające się w grymas przerażenia i nieobecne już oczy, należące do duszy przechodzącej na drugą stronę. Na jego oczach wydała ostatnie tchnienie, zostawiając go samego z wonią śmierci na plecach.

Dzień zapowiadał się wspaniale. Słońce wyglądało zza chmur, delikatnie muskając jego młodą, ale już niemało doświadczoną twarz. Dzisiaj był Ten Dzień. Rocznica. Stało się to dokładnie 5 lat temu. Wtedy ona… Wzdrygnął się. Trzeba zapomnieć, to jedyny sposób na powrót do normalnego życia. Podobno upływ czasu zabliźniał stare rany. Niestety, nie wszystkie. On wciąż pamiętał nieludzki krzyk, nienaturalnie przyśpieszone bicie serca, strach przed nieuchronnym i moment kiedy ona…

- …can! Raycan! - powoli, leniwie wręcz uchylił jedną powiekę. Nad nim pochylała się młoda dziewczyna, której roześmiane zazwyczaj zielone oczy patrzyły na niego z autentyczną troską.

- Hmm? A to ty Selthiany… Co tu robisz? Nie miałaś być u mistrza?

- Ech ile razy mam cię prosić, żebyś nie nazywał mnie tak? Nie lubię tego. Sel…

- Dobrze już wystarczy. - uciął jej w pół zdania - Ale ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

- Miałam cię odnaleźć i przyprowadzić do świątyni. - wstała i odgarnęła opadające jej na twarz brązowe kosmyki, lśniących w słońcu włosów. - Przyszłam tutaj i zobaczyłam cię leżącego na ziemi. Byłeś strasznie blady i się trochę… - ponownie pojawiła się w jej oczach błysk przerażenia. - …przestraszyłam. Czy satysfakcjonuje pana ta odpowiedź? - ostatnie pytanie zadane zostało z wyraźną drwiną w głosie. Na Raycanie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Podniósł się tylko z miejsca.

- Tak, teraz tak. - odparł i ruszył w kierunku górującej nad okolicą wspaniałej świątyni wzniesionej ku czci bogini Nearsis. Selthy została sama. Patrzyła jak chłopak odchodzi, niemalże nie zwracając na nią uwagi. Nie rozumiała tego zachowania. A może nie chciała rozumieć? Znali się od 5 lat, lecz on nigdy się przed nią nie otworzył, nigdy nie powiedział czegoś więcej niż musiał. No może z wyjątkiem pierwszego roku ich znajomości. Jednakże sytuacja była wtedy zupełnie inna. Ten jeden raz Raycan był pod jej opieką. Pamiętała jak wczoraj mroczny wieczór, kiedy zakapturzony mężczyzna zapukał do drzwi jej domu, trzymając na rękach trzynastoletnie dziecko. Chłopak ledwo oddychał, jego ciało pokryte było ranami, z których jedne zdążyły już zakrzepnąć, drugie natomiast wyglądały na głębokie, a niektóre na wręcz śmiertelne. Tajemniczy nieznajomy przemówił spokojnym, lecz melodyjnym i przerażającym zarazem głosem. Słowa, kierowane do jej ojca nie miały dla niej większego znaczenia, gdyż nie rozumiała języka, w którym zostały one wypowiedziane. Skutkiem tej rozmowy okazało się pozostanie chłopca w jej domu.

Raycan nie był wtedy jeszcze taki skryty. Stali się bliskimi sobie przyjaciółmi, chłopiec jej ufał. Uwielbiali ze sobą rozmawiać godzinami. Jednakże nigdy nie poruszali tematu jego przeszłości.

Czas słodkiej beztroski zakończył się wraz z nauką magii. Raycan doskonaląc Sztukę i rzemiosło fechtunku coraz najbardziej się zamykał przed otoczeniem i co było najdziwniejsze, nade wszystko zaczął unikać właśnie Selthany. Jedyną osobą, z która spędzą czas był jego mistrz, najwyższy kapłan Nearsis i ojciec Sel w jednej osobie. Nie wiedziała czego dotykały ich rozmowy, ale ona wiedziała, że to niszczy jej przyjaciela (o ile mogła go tak nazywać). Niszczy jego świat wartości, a także wszystkie uczucia z wyjątkiem chęci zemsty.

- Selthiany! Panienko Selthany! Główny kapłan nakazuje abyś się udała do świątyni! - głos pomocnika kapłana Cray’ona całkowicie ją rozbudził. Nie spostrzegła nawet kiedy usiadła. Nie namyślając się dłużej wstała i ruszyła w kierunku ogromnej budowli.

Dochodziło już południe. W miejscu, gdzie przed chwilą siedziała para przyjaciół pojawił się nagle wielki cień. Wydawać się mogło, że to była tylko chwila, kiedy zamarł wszelki ruch. Jakby przez ułamek sekundy ze wszystkiego zostało wyssane życie. Właściciel cienia uśmiechnął się do siebie. Lubił pozbawiać istoty żywe tego, dzięki czemu mogły się poruszać, zdobywać pożywienie, a także żyć. Nawet jeśli był to tylko kwiat…

- A więc się zaczęło… - ponownie się uśmiechnął i zniknął w mrocznej otchłani własnego cienia.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Moonogatami : 2010-06-21 21:41:30
    Mrok...

    Na poczatku chyba najsmutniejsze, choć dalej ledwie mniej smutne. Na prawdę, aż mnie zebrało na dołek, choć i zaciekawiła ostatnia linijka tekstu. CO się zaczeło?? Chętnie poczytam dalej.

  • Skomentuj