Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Kirabiyaka

Autor:Daghmarre
Serie:Harry Potter
Gatunki:Komedia, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2008-08-13 07:47:59
Aktualizowany:2008-07-27 21:04:58


Opowiadanie zamieszczone za zgoda autorki. Oryginał: Fanfiction.net


kirabiyaka - jap. przepiękny, jaskrawy, oślepiający, gejowski, czyli przymiotnik stworzony do określania Dracona Malfoya XD

KIRABIYAKA

D dedykuje Q

Czyli fickowy epos o boskim dandysie i jego słudze - w tej roli ciężko pracujący Harry. Seqel "dosyceniowy" do "Światła pod wodą" by Maya, tłum. Nocna Mara (można znaleźć: na forum Mirriel). Jednakże zaznaczam, że nie trzeba znać, żeby czytać Kirabiyakę.

Jest po wojnie z Voldemortem, którego pokonał Harry prostym zaklęciem, jakim jest "Accio ściana". Malfoy zaś, który na przestrzeni "Światła pod wodą" stał się najpierw przyjacielem, a potem kimś więcej dla Pottera, zabił własnego ojca podczas walki. Teraz, w moim ficku, po zdaniu OWUTEMów, Harry i Draco gniotą się razem w małym mieszkanku w Londynie. Tu się zaczyna akcja. Będzie się działo, będzie śmiesznie i nie tylko.


1. PĘKAJĄC W SZWACH

It was strange glue that held us together

While we both came apart at the seams


Szum wody i jej przyjemny, hipnotyzujący dotyk. Oczyszczający, uspokajający, kojący. To nic, że robiło się coraz bardziej duszno. To nic, że marnowało się tyle wody. Stał w bezruchu pod prysznicem, otoczony kłębami pary, a strumienie wody spływały po jego ciele, uderzając z chlustem w brodzik, rozlewając się u stóp. Krople ciężko skapywały mu z nosa, wciskały się do oczu, ściekały po włosach. Oddychał głęboko, spokojnie, rozkoszując się każdym haustem wilgotnego powietrza.

Było mu dobrze. Miał ochotę zostać tak na zawsze, wsparty dłońmi o chłodne, granatowe kafelki, w strugach gorącej wody, oczyszczony na wieki, obmywany przez wieczność.

Stracił rachubę czasu. Mógł tak stać od kliku minut, ale równie dobrze mogłyby to być godziny, nic go to nie obchodziło. Po prostu było mu dobrze. Tylko to się liczyło. Chwilowa przyjemność.

Myśli w jego głowie układały się, ucichały, jak gdyby osiadały na dno. Mógł je łapać bez pośpiechu, łączyć fragmentarycznie rozdrobnione kawałki, zwijać w jeden motek i próbować ogarnąć.

„Chwilowa przyjemność….”

Dopóki nie poznał jego, to ona była jego panią, tylko chwilowa przyjemność się liczyła, za nią gonił. Gdy cokolwiek szło nie po jego myśli, gdy na horyzoncie pojawiały się jakieś trudności, omijał je zręcznie jak wąż. Zwykle mu się udawało. Miał do tego talent. Z łatwością lawirował między zakrętami życia, prześlizgując się między niebezpieczeństwami po to, by znaleźć sobie nagrzany od słońca kamień i przycupnąć na nim cały dzień, rozkoszując się przyjemnym ciepłem.

Teraz zrozumiał nagle bardzo jasno, dlaczego to wszystko się potoczyło tak, a nie inaczej.

Pojawiła się wreszcie osoba, która pokazała mu, że chwilowa przyjemność nie jest pełnią przyjemności, nie daje całkowitej satysfakcji i zaspokojenia.

A on kochał intensywność i nie mógł przepuścić uciekającego mu z rąk, niewykorzystanego jak najpełniej i jak najbardziej samolubnie życia. Rzucił się więc ochoczo na tą nowa drogę odczuwania, w nowe doznania, w życie drugiej osoby, która dawała mu to, czego nigdy by nie dostał od przypadkowo spotkanego i poznanego powierzchownie człowieka.

I tak trafił tutaj. Gdyby rok temu ktoś powiedziałby, że tak to się skończy, z pewnością parsknąłby paskudnym śmiechem, a potem wybił zęby wraz z głupimi pomysłami temu, kto miałby na tyle chorą fantazję, by coś takiego wymyślić. Coś takiego, jak mieszkanie w ciasnej, trochę obskurnej, niewyszukanej kawalerce Pottera. W Londynie. W brudnej, ciemnej, pełnej mugoli kamienicy.

Strugi wody ciurkały z posklejanych kosmyków włosów. Gorąca woda spływała prosto na plecy, opłukując bladą skórę ramion, klatkę piersiową, pośladki, nogi. Pod powiekami pojawiały się i znikały strzępy wspomnień, obrazów, fantazji. Rozkoszował się aż do granic, ukojony, nieruchomy, zasłuchany w siebie, jak w transie. W uszach miał szum wody, tak integralny z nim samym, jakby to on sam lał się strumieniami i zamieniał w gęstą, gorącą parę.

Unosił się gdzieś w przestrzeni oderwanych myśli i nie miał absolutnie żadnej ochoty wracać do rzeczywistości ciemnoniebieskich kafelków i ciasnej, karykaturalnej łazienki.

Nagle podskoczył, wystraszony gwałtownym łupaniem w drzwi. Przytłumiony głos zza zasłony pary przebił się do jego umysłu.

- Ile będziesz tam jeszcze siedzieć?! Omdlałeś pod tym prysznicem czy co?!...

Skrzywił usta i wywrócił oczami pod powiekami. Oprócz tego nawet nie drgnął, wciąż wchłaniając w siebie przyjemność gorącego prysznica.

- Saunę sobie urządzasz?! Wyłaź w tej chwili! Wiesz, ile zapłacimy za wodę?!

Draco westchnął cierpiętniczo. Mimo, że i tak nikt go nie widział i na pewno nie było go słychać na zewnątrz, nie mógł się powstrzymać od zrobienia małego przedstawienia. W sumie był dosyć samowystarczalny, błysnęła mu w głowie myśl. Teatr jednego aktora.

- A więc to tak się traktuje szlachetnie urodzonych, delikatnych młodzieńców, w których pokłada się nadzieję na przechowywanie w tym brutalnym świecie tradycji swej długowiecznej i jakże zacnej familii - odezwał się do siebie, przybierając minę skrzywdzonej niewinności, notorycznie krzywdzonej poprzez odmawianie jej prawa do podstawowych potrzeb, takich jak wielogodzinne wygrzewanie się pod prysznicem czy dbanie o włosy. Draco rzucił spod przymrużonych powiek na swoją dumę: rząd najróżniejszych szamponów, odżywek, płukanek i innych specyfików, pozwalających na utrzymanie jego owłosienia w stanie godnym potomka szlachetnej linii czarodziejów. A potem sięgnął po jeden z kosmetyków, wycisnął odrobinę na dłoń i z przyjemnością graniczącą z ekstazą zaczął wsmarowywać go w skórę głowy.

- Hej! Mówię do ciebie! - słowa zostały poparte niecierpliwym waleniem w drzwi - Draco! Ja nie żartuję, wyjdź rzesz wreszcie! Żyjesz?

Blondyn wpadł na szatański plan. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął wydawać z siebie pojękiwania rozkoszy, najpierw ciche i nieśmiałe, potem przeradzając się w coraz głośniejsze i intensywniejsze. Drzwi łazienki doznały na chwilę ulgi, walenie ustało. Harry zamilkł, najwyraźniej zbity z tropu, słuchając teatrzyku wydającego z siebie ekstatyczne jęki i westchnienia Malfoya. Gdy doszło do coraz bardziej profesjonalnych i wiarygodnych „tak, taaak!”, Potter się odezwał.

- Zawsze wiedziałem, że kiedyś mnie rzucisz dla swojego odbicia w lustrze.

W tym momencie Draco nie wytrzymał i zachichotał demonicznie.

- Cholerny Narcyz - wyburczał zza drzwi Harry i najwyraźniej porzucił próby wywabienia Dracona z łazienki, bo jego kapcie zaszurały po wykładzinie - podreptał do kuchni.

Malfoy, wytrącony z błogostanu i nie mający dla kogo robić obscenicznych szopek, szybko spłukał włosy, po czym wyszedł spod prysznica. Przetarł z mruknięciem niezadowolenia zaparowane lustro. Wycierając się dużym, puchatym ręcznikiem Harry’go (uwielbiał to robić) i tym samym wcierając w siebie jego zapach, patrzył na swoje odbicie w wytartym owalu. Och, tak, czemu nie, mógłby się w sobie zakochać. Był niczym ten młody bóg, seksowny, uwodzicielski, idealnie zbudowany... Kontemplował w zadowoleniu swoje ciało, dopóki nie wypatrzył na nosie kiełkującego pryszcza, który zachwiał podstawami jego samoakceptacji i harmonii wszechświata. Z jego gardła wydobył się przeciągły jęk.

- Znowu zaczynasz? - usłyszał zrezygnowany głos Harry’ego z głębi mieszkania.

Draco spojrzał w oczy swojemu sobowtórowi zza szkła.

Cóż, niektórzy po prostu nigdy nie odróżnią ekstazy higienicznej od wyrazu najwyższego zgorszenia i przerażenia.

- Skończyłeś? Ja też chciałem wziąć prysznic.

- Wejdź, jeśli musisz - rzucił patetycznie Malfoy, wznosząc swą arystokratyczną, białą dłoń w dramatycznym geście pana, który jest zmuszony wezwać swego niewolnika.

Potter otworzył bezceremonialnie drzwi łazienki, po czym natychmiast cofnęło go o krok, gdy buchnęły na niego kłęby pary.

- Co ty tu tyle wyprawiałeś? - spytał z niesmakiem.

Draco obwinął się z wyraźną przyjemnością ręcznikiem Harry’ego i odwrócił, wyginając omdlewającym ruchem na umywalce.

- Nie słyszałeś? Oddawałem należny hołd mojemu boskiemu obliczu - rzucił zmysłowo, spoglądając spod rzęs.

- Ekstra. Mogłeś się pośpieszyć.

- Wiedziałem, wiedziałem! Taki prostak jak ty nigdy nie zrozumie głęboko tkwiącej w mej duszy potrzeby, jaką jest…

- …oddawanie sobie bałwochwalczej czci, tak, wiem o tym, codziennie mnie nawracasz na swoją wiarę - dokończył Harry, uśmiechając się z odrobiną politowania i zdejmując koszulkę.

- Och, a jednak, zamierzasz oddać mi się w ofierze! Jak na neofitę robisz całkiem duże postępy w rozumieniu mojej nauki!

Potter parsknął śmiechem, po czym już bez bokserek władował się pod prysznic.

- Nawet na to nie licz.

Malfoy fuknął, głęboko urażony, po czym odwrócił się i wyjął jakiś krem, który natychmiast zaczął wklepywać sobie pod oczy.

- Dokąd się tak śpieszysz? - rzucił już normalnym tonem, robiąc dziwne miny do lustra podczas wmasowywania kremu w kości policzkowe.

- Mam się dziś spotkać z Syriuszem, nie pamiętasz? Mówiłem ci wczoraj. Będzie przejazdem.

Draco zakręcił krem i odstawił go na miejsce. Zapatrzył się na nagie ciało Harry’ego, szorującego się właśnie spienioną gąbką.

Czyli znowu zostanie sam. Otoczony mnóstwem obcych, tępych mugoli, w mieszkaniu, które stanowiło jakby wyspę pośrodku morza mugolactwa, morza chaotycznego, niezrozumiałego. Świata, którego nie rozumiał i którego czasami się bal - że się zgubi, że będzie bezbronny, bez możliwości użycia czarów, kompletnie sam. Nie lubił, jak Harry go zostawiał. Bardzo tego nie lubił.

- I pewnie nie chcesz, żebym z tobą szedł - powiedział, bezmyślnie podziwiając mokre pośladki Harry’ego.

- Nie to, że ja bym nie chciał. Wiesz… że to Syriusz niezbyt się cieszy na twój widok. A ja, no cóż, tęsknię za nim. Ostatnio mamy tak mało okazji, żeby się spotykać.

- Rozumiem… doskonale rozumiem.

Draco stał długą chwilę w bezruchu, wsłuchując się w szum wody i obserwując szybkie, konkretne ruchy przyjaciela. Kołysał się w przód i w tył na palcach, czując pod stopami zimną, mokrą posadzkę. Znów go zostawia samego.

- Gdzie mój ręcznik? - dłoń Harry’ego zaczęła wymacać przestrzeń pod wieszakiem, na którym zwykle wisiał jego beżowy, puchaty ręcznik. Bez okularów chłopak niewiele widział.

- Na moich biodrach - odezwał się niskim, namiętnym głosem Malfoy - Jak chcesz, to go sobie weź.

Harry zakrztusił się, bo najwyraźniej odrobina wody wpadła mu do nosa. Ale niekoniecznie chodziło tu o kroplę wody.

- Daj mi go.

Draco westchnął zrezygnowany i podszedł bliżej. Chwycił wyciągniętą rękę Harry’ego i nakierował ją na sugestywne miejsce swojego ciała, które okrywał ręcznik.

- Proszę - powiedział słodko.

Potter rzucił mu spojrzenie pełne zakłopotania i złości jednocześnie. Czasami bywał taki uroczy z tym swoim zawstydzeniem.

Zakręcił wodę i sięgnął drugą ręką po szorstki, zielonkawy ręcznik Malfoya. Draco parsknął z niezadowoleniem, zacmokał, po czym puścił dłoń Harry’ego i biorąc po drodze suszarkę i grzebień, wyszedł z łazienki.

- On nie umie się bawić - poskarżył się szafie, z której wylewały się jego ubrania, po czym klapnął na wersalce i wyciągnął majestatycznym ruchem dłoń z pilotem, by włączyć telewizję. Odkąd zamieszkał u Harry’ego, poznał wiele mugolskich wynalazków. Telewizja była drugim dziwactwem zaraz po ekspresie do kawy, które szybko trafiło do gustu Draco. Oglądał z zaciekawieniem wszystko, jak leci: głupawe teleturnieje, ckliwe seriale, sitcomy, ale najbardziej spodobały mu się stacje muzyczne i Fashion TV. Ostatnio zaczął nawet snuć jakieś upojne wizje o założeniu marki godnej swoich przodków i kompletnym zreformowaniu światka mody. Harry podejrzewał, że są to raczej fantazje dotyczące obracaniu się w towarzystwie pięknych i sławnych, ale Draco podkreślał, że dla niego liczy się przede wszystkim sztuka. Nawet gryzmolił od czasu do czasu projekty ubrań, z zacięciem na twarzy i natchnieniem malującym się w oczach, ale szybko gniótł i wyrzucał do kosza kolejne kartki papieru, a Harry patrzył przez palce na marnowanie kolejnych drzew w jakimś Bogu ducha winnym zagajniku.

Draco podłączył suszarkę do kontaktu (ostrożnie, ta magia potrafi zabić), wyciągnął się wygodniej na wersalce i zaczął przerzucać kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Zanim dotarł do dwudziestego, Harry zdążył już wyjść z łazienki, czysty i pachnący, w samym ręczniku. Malfoy porzucił telewizor na koszt darmowego, domowego striptizu. Utkwił w Potterze zachłanne, bezczelne spojrzenie.

- Czy już ci mówiłem, że jesteś wnerwiający? - rzucił od niechcenia Harry, przebierając komodę w poszukiwaniu bielizny.

- Och, ależ owszem. Powtarzasz mi to codziennie rano, w południe i wieczorem, z częstotliwością godną podziwu - zgodził się ochoczo Malfoy, przeczesując swoje mokre włosy, z których już zaczęły już kapać mu nieprzyjemnie zimne krople na ramiona.

- Nie zamierzasz się ubrać? - spytał Potter przez ramię, zrzucając pośpiesznie ręcznik i zakładając trzema szybkimi ruchami bokserki.

Draco zamruczał niczym rasowy kot, wygiął się na wersalce nieprzyzwoicie.

- Wiesz, miałem jeszcze nadzieję na jeden mały… - nie dokończył, podnosząc sugestywnie brwi.

Harry westchnął znudzony, ale gdy odwrócił głowę, w jego oczach czaiły się iskierki rozbawienia.

- Jesteś nieznośny.

- Tak, wiem, to również powtarzasz mi kilka razy dziennie. Gdy masz zły humor, nawet kilkanaście.

- Poprawka, gdy ty masz zły humor.

Draco zmilczał przytyk, jakby odsuwając od siebie niepotrzebne szczegóły.

- Hmm, to co odnośnie moich przypuszczeń?… - wymruczał niskim głosem, podnoszącym włoski na karku Harry’ego i kokieteryjnie zakręcając mokrego loka na palcu. Harry założył skarpetki i niczym skradający się tygrys, podszedł bliżej niego. Nachylił nad wersalką, na której pośród suszarki, grzebienia, szczotki i pilota do telewizora spoczywał Malfoy, nagi jak go matka urodziła i niesamowicie pociągający. Potter zniżył się i pocałował go delikatnie w czoło, po czym jednym sprężystym skokiem już był przy szafie, z której wygrzebywał swoje pogniecione dżinsy, koszulkę i flanelową koszulę.

- Jesteś obrzydliwy - wysyczał Draco, wydymając wargi jak obrażone dziecko - Podaj mi szlafrok, nie jest godzien widoku tego ciała, skoro nie potrafisz go docenić.

- O, tak, dobry pomysł, ubierz się, bo mi zachorujesz jeszcze - powiedział ze śmiechem Potter, raźno wciągając na siebie ubrania - Ale szlafrok, mój kochany, przyniesiesz sobie sam. Ja już muszę lecieć.

- Nie rób mi tego! Nie zostawiaj bez choćby jednego całusa, uschnę z tęsknoty! Zobaczysz, jak wrócisz, zastaniesz tu mojego jakże przystojnego trupa, rozciągniętego malowniczo na balkonie, w ręką wyciągniętą w przestrzeń, jakby szukała ciebie… - zaczął dramatycznie Malfoy, przesadnie gestykulując, ale Harry zbył go machnięciem dłoni - No dobrze, to kto w takim razie zrobi mi kawę? Kto mi będzie usługiwał? Nie masz tu ani jednego skrzata, mógłbyś się postarać chociaż o służbę dla mej wygody i rozrywki…

- Słuchaj, naprawdę muszę już iść. Czekałem dobre pół godziny pod drzwiami łazienki i teraz jestem już trochę spóźniony. Sam jesteś sobie winien, że tyle siedziałeś po prysznicem - mamrotał zrzędliwie Potter, przetrząsając wszystkie zakamarki - Nie widziałeś gdzieś mojego portfela?

- Może i widziałem - powiedział Draco, zakładając ręce na piersi i odwracając głowę do okna, jakby nagle zobaczył za nim coś bardzo ciekawego - Co mam robić, jak ciebie nie będzie?

- Jesteś już dorosły, nie umiesz się sobą zająć? Musisz mieć kogoś, kto by cię wiecznie zabawiał? Oddawaj mi portfel, już późno!

- Zostaw mi chociaż trochę tych mugolskich świstków, które nazywają szumnie pieniędzmi - rzucił zrezygnowany blondyn, wyciągając spod poduszki podkówkę - antykradziejkę i podając ją zmanierowanym ruchem Harry’emu.

- A już wydałeś wszystko, co ci dałem przedwczoraj? - zdziwił się Potter, zakładając trampki. Malfoy pokiwał ze skruchą głową.

- Jakoś szybko się rozchodzą.

- Na co? - spytał surowo Harry, unosząc głowę.

- A, sam nie wiem… - westchnął rozbawiony Draco.

- No to ja nie wiem, czy ci jeszcze coś dać. Wiesz, mugolskie pieniądze nawet jeśli są mugolskie, też mają jakąś wartość i trzeba na nie zarobić. I to ja tutaj pracuję, jeśli już o tym zapomniałeś - stwierdził zimno Potter.

Draco wykrzywił się.

- A ty czasami zupełnie zapominasz o poczuciu humoru.

Harry żachnął się i otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale szybko je zamknął, zaciskając w wyrażającą oburzenie linijkę. Schował portfel do kieszeni spodni, a naszykowaną na komodzie różdżkę wsunął do rękawa. Bez słowa odwrócił się, żeby wyjść.

- Nawet się ze mną nie pożegnasz?… - rzucił za nim Malfoy, uśmiechając się drwiąco.

Chłopak zatrzymał się w pół kroku i zawahał na chwilę, ale nie odwrócił się.

- Spróbuj spędzić choć jeden dzień nie wydając pieniędzy. Taki trening dobrze ci zrobi - wytłumaczył cierpliwie ścianie, którą miał przed sobą - Do zobaczenia po południu.

I wyszedł z domu. Trzaśnięcie zamykanych drzwi zabrzmiało dziwnie głośno w opustoszałym mieszkaniu. Draco został sam, skulony na wersalce, zapatrzony na ścianę, którą przed chwilą pouczył Harry.

- Cham i prostak - szepnął do siebie, chcąc sobie dodać animuszu i zrzucić z siebie ciężar winy. Coś mu to nie wyszło, wyzwiska zabrzmiały dziwnie słabo i bez przekonania. Zaczął bawić się bezmyślnie grzebieniem, gdy nagle zorientował się, ze mu zimno. A z jego włosów ociekają lodowate kropelki wody. Nie chciało mu się szukać szlafroka, więc po prostu owinął się w koc, na którym siedział. Wyciągnął tylko kabel od suszarki i w zamyśleniu zaczął suszyć swoje zadbane, jasne włosy.

Znów go zostawił samego. Okrutnik. Przecież sobie doskonale zdawał sprawę z tego, jakie to okropne uczucie: po tym wszystkim, co się działo dotychczas, po siedmiu latach intensywnego życia w Hogwarcie, po tych ostatnich kilku miesiącach gorączkowych przygotowań do ostatecznego starcia, po dnu bitwy ze śmierciożercami… po zabiciu własnego ojca… śmierci Voldemorta… długiej rekonwalescencji Harry’ego…

Znienacka znalazł się tutaj. Z początku był bardzo podekscytowany - własne mieszkanie, samodzielne życie razem z Harrym, nowe, wielkie miasto, ciągłe odkrywanie tajemnic życia tych - musiał to przyznać - pomysłowych, bo radzących sobie całkiem zmyślnie bez magii mugoli. Ciągle miał wypieki na twarzy, sam nie wiedział, na co patrzeć, czy na otaczający go gwar Londynu, czy na ukochanego. Czuł się jak mały psiak wypuszczany na spacer, chodzili razem do galerii handlowych, klubów, przyjemnych, klimatycznych knajpek, wczuwali się w tętniące miasto, biegali jak dzieciaki, ciesząc się, przekrzykując i głośno śmiejąc. Harry uczył go żyć w tym innym świecie, pokazywał mu sprytne sztuczki, wyjaśniał, prowadził. Draco czuł się szczęśliwy, idąc u boku Pottera, mając go na wyciągnięcie ręki, w każdej chwili mogąc złapać go za rękaw koszuli i sprawdzić, czy jeszcze tu jest, czy nie zniknął, czy nie był tylko krótkim, rozkosznym snem. Za każdym razem przekonywał się, że Harry jest tuż obok - całkowicie namacalny i równie szczęśliwy. To było cudowne uczucie. Mieć go przy sobie z rana, od razu po przebudzeniu, mogąc wkroczyć nieśpiesznie w nowy dzień, wsłuchując się w jego oddech i wciskając błogo w jego ramiona, wywąchiwać każdy kawałek jego skóry, smakować go, oglądać, wciąż oglądać i okrywać na nowo. Mieć go przy sobie w południe, gdy miasto zapadało w jakiś leniwy letarg, gdy siedzieli we dwójkę pod drzewem w parku i jedli nieśpiesznie lody. Mieć go na wyłączność wieczorem, gdy zasłaniali okna, wyłączali telewizor i to denerwujące, sztuczne światło, gdy kochali się przy migotliwych płomienia świec. Te kilka tygodni zaraz po jego przyjeździe do ich prywatnego królestwa, małej, zapyziałej kawalerki w środku mugolskiego Londynu było najszczęśliwszym czasem w całym życiu Dracona Malfoya i nie żałował ani jednej chwili.

Teraz adrenalina powoli opadała. Wraz z mijającymi tygodniami gorącego sierpnia, coraz mniej wychodzili. Harry znalazł sobie pracę w restauracji za rogiem i zarabiał na ich życie. Draco zaś coraz częściej się nudził. Siedział sam w mieszkaniu, bojąc się wyjść samemu, by się nie zgubić, nieprzyzwyczajony do tłumów, jednakowych ulic, dezorientujących świateł. Coraz bardziej zaczynało mu brakować ciszy i spokoju jeziora niedaleko swojego domu. Gdy na wakacje wracał z Hogwartu do domu, do Rezydencji Malfoyów, lubił siadywać nad jego brzegiem, rozkoszując się ledwie wyczuwalną bryzą, słuchając uspokajającego szumu liści i wdychając krystaliczne powietrze. Jednocześnie zaś tęsknił do zgiełku pokoju wspólnego Ślizgonów, w którym nie będzie już przesiadywał, rzucając z kanapy zajadliwe teksty i naśmiewając się z pierwszo- i drugoklasistów, do swojej wygodnej sypialni, którą zapewne w tym roku zajmie jakiś inny prefekt, niech mu ta komnata bokiem wyjdzie, przetrąci nogę i opęta, do tych gwarnych korytarzy, przytulnej Wielkiej Sali. Brakowało mu zaś przede wszystkim towarzystwa. Był stworzeniem stadnym, wymagał publiki, poklasku i uwielbienia, obiektów, na których mógłby ćwiczyć swój ostry język i twardych jak diament, wytrzymałych na jego humory, znających go i rozumiejących przyjaciół. Dawno nie widział Pansy, miał ochotę jej czymś dopiec, a potem wyściskać porządnie. Dawno nie milczał z Crabbem, chciałby poklepać go po łopatce i poopowiadać o wszystkim, wszystkim. Do cholery, nawet tego upierdliwego Zabiniego mu brakowało, tego przebrzydłego zazdrośnika, który naprawdę dobrze całował i z którym przeżył najlepsze imprezy w swoim życiu. Przede wszystkim zaś brakowało mu Goyla, ale… z nim już nigdy się nie zobaczy, więc wszelkie wspominanie go…

…byłoby bezsensownym rozdrapywaniem ran…

Grzebień wyślizgnął mu się z rąk, suszarka opadła na koc. Schował twarz w dłoniach, jakby chciał głęboko przed światem ukryć swoje tęsknoty i cierpienie, jakby próbował uformować od nowa rozpadającą się maskę ciętego dowcipnisia i drania numer jeden w całym Londynie. Palcami ugniatał powoli i w skupieniu swoją maskę, idealnie przylegającą do skóry, nie przepuszczającą nic, czego nie chciał pokazać.

Znów go zostawił, idiota.


But I don’t have the right to be with you tonight

So please leave me alone with no saviour in sight

I will sleep safe and sound with nobody around me

When faced with my demons

I clothe them and feed them

And I smile, yes, I smile

As they’re taking me over

Catatonia - Strange glue


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.